grzybowa inicjacja
detale
grzybowa inicjacja
podobne
S&S: grudniowy wieczór 2009, uprzątnięty i czysty pokój; świeżo po lekturze „Pokarmu Bogów” Terence’a McKenna
Wiek i doświadczenie: 24 lata, mj, hasz, bzp, ziółka a’la dopalacze
Ilość: 1g suszonych psilocybe cubensis b+
O grzybach (i psychodelikach w ogóle) miałem nijakie pojęcie jeszcze ok. 2 miesięcy przed inicjacją. Jakiś czas temu rozmowa z kumplem na gg zeszła na te tematy, zainteresowałem się, trochę poczytałem, pooglądałem, pogadałem ze starym znajomym, który, jak się okazało, ogarnia te klimaty i zaczyna hodowlę. Potem już wiadomy schemat i w dniu moich urodzin w szufladzie leżały sobie świeżo ususzone cubensisy.
Właściwie to nawet nie planowałem ich tego dnia jeść, ale ciekawość zwyczajnie okazała się zbyt duża, zaś silną wolę jeszcze bardziej naruszył mój dostawca, który, jak się dowiedziałem wieczorem, zarzucił je tego popołudnia. Tak więc ok. 22:00 na dosyć pełny żołądek (urodziny w domowym zaciszu) poszedł 1g, zapity tylko wodą. Siadłem do kompa, trochę posiedziałem na necie, czekam. Nie ukrywam, że jestem bardzo podekscytowany – czytałem trochę TRów na NG, więc chcąc nie chcąc miałem już pewne wyobrażenie (przynajmniej tak mi się wydawało). Piętnaście minut czekania... pół godziny... godzina... erm, ok., tak jakby mogło, ten, się zacząć? Byłem już lekko zaniepokojony (za mało? może żołądek mam zbyt pełny?), na szczęście moja cierpliwość nie była długo wystawiana na próbę, gdyż w końcu po ok. godzinie i pięciu minutach czekania zdecydowania się zaczęło.
Na początku lekkie odrętwienie, bardzo przyjemne uczucie w nogach i rękach, szybko przechodzące na całe ciało. Zaczęło być coraz przyjemniej, uśmiech na twarzy non stop. Już wtedy zdawałem sobie sprawę, że nadchodzi coś, przy czym mj będzie jak czekoladka z likierem przy absyncie. Przez chwilę kompletnie nie wiedziałem, co ze sobą zrobić – jak zajebiście! Dobra, odpaliłem sobie najnowszy albumik H.U.V.A. Network (okazał się trafionym wyborem), walnąłem się na łóżko i pozwoliłem psylocybinie ogarnąć mój umysł i zabrać mnie tam, gdzie zechce. Łóżko było niesamowicie miękkie, przez chwilę zwyczajnie leżałem i upajałem się tą nowo odkrytą miękkością, szybko jednak przestałem skupiać myśli na czymś tak trywialnym jak swoje łóżko; przymknąłem oczy i wsłuchałem się w muzykę. Po chwili miałem już pełną świadomość, że mój umysł zaczyna dryfować w kierunku, którego jeszcze nigdy nie obierał.
Tu zaczyna się najtrudniejsza część reportu, jak bowiem oddać w słowach coś, czego słowa zwyczajnie nie są w stanie określić? No nic. Wpierw mój umysł (nie miałem żadnych wizuali, raczej to czułem, aniżeli widziałem) zalała feria kolorów – diametralnie różne, jednocześnie współgrające ze sobą barwy, zlewające się w półpłynną masę, coś jak na wpół zastygła lawa. Chwilę później (sekundę? pół godziny?) zacząłem się w ową masę wtapiać. Czułem, jakby czyjeś palce przeczesywały mi umysł, jednocześnie zmiękczając go i mieszając z otaczającymi mnie barwami. Piękna sprawa, pozwoliło mi to przestać dystansować się wobec tego, co przeżywałem i oddać się całkowicie tripowi. Zrozumiałem, co miał na myśli pan McKenna, mówiąc o „rozpuszczaniu ego” – dokładnie tak można to określić.
Po niemożliwym do określenia odcinku czasu barwy się przerzedziły, odsłaniając przede mną ciężkie do opisania miejsce, w którym miało miejsce najważniejsze, nazwijmy to, wydarzenie tego wieczoru. Jeżeli ktoś oglądał „Avatara”, niech przypomni sobie wyraz twarzy Sigurney Weaver i jej słowa w momencie umierania. Prawdopodobnie najlepiej oddała to, co poczułem. Spoglądała na mnie istota – istota, o której automatycznie wiedziałem, że jest wielka, nieskończona i doskonała. Jak to określił mój znajomy, gdy następnego dnia wymienialiśmy się wrażeniami, „matka wszechrzeczy” (tak, czuł dokładnie to samo, aczkolwiek on mógł na nią spojrzeć. Ja niestety jedynie odczuwałem jej obecność). Nie mówiła nic, po prostu mentalnie wyciągnęła do mnie rękę, którą ja bez chwili wahania chwyciłem.
Nie pamiętam niestety pierwszej fazy podróży z nią, być może dlatego, że samo przebywanie w jej pobliżu stanowiło tak ogromną przyjemność, że nie zwracałem specjalnej uwagi na nic więcej. Po jakimś czasie w głośnikach poleciał kawałek nieco posępniejszy i poważny. Momentalnie poczułem, jak kojąca obecność grzybowej bogini (niech będzie) znika, znikają też dziwne, mijane przeze mnie kształty, których obecność uświadomiłem sobie dopiero, gdy przeminęły. Znalazłem się w miejscu poniżej tego, gdzie byłem do tej pory, miejscu ciemniejszym, mrocznym i przeraźliwie pustym. W pierwszej chwili zalała mnie fala paniki, uspokoiłem jednak umysł i szybko zdałem sobie sprawę (sam lub przy pomocy podświadomych instrukcji), że jest to – z braku lepszego określenia – czyściec, gdzie jestem wręcz prześwietlany na wylot. Niezbyt przyjemne uczucie. Trwało to jednak dosyć krótko, zaś gdy ową część wymiaru opuszczałem, niemal widziałem, jak na samym dnie została jakaś cząstka mojej osoby – cząstka gorsza, ta, która zdecydowanie nie powinna istnieć, a wraz z nią coś w rodzaju poczucia winy. Czułem się tak, jakby wszystkie te rzeczy zostały mi wybaczone i zapomniane. Muzyka ponownie stała się lżejsza, ja zaś poczułem ponownie obecność bogini, która spojrzała na mnie niemal z aprobatą. Ogarnęło mnie tak obezwładniające uczucie ulgi, że roześmiałem się w głos.
Można powiedzieć, że był to jakby rytuał oczyszczający, umożliwiający mi wstęp do tej części umysłu, o której nawet nie wiedziałem. Było to tak, jakby ktoś zdjął klosz bądź wyciągnął korek z owej części. Przez tą chwilę jasno zobaczyłem nieskończoność – po prostu coś, co jest, co wykracza poza początek i koniec. Porównam to do mentalnego podłączenia się do psychicznego internetu. Srebrzysta sieć informacyjna, w której umysł dryfuje nieograniczony absolutnie niczym. Przez moją głowę przelatywały niezliczone ilości myśli. Zazębiały się ze sobą, nieustannie się zmieniały, a jednak tworzyły harmonijną całość. W pewnym momencie wręcz złapałem się głowę, przytłoczony natłokiem informacji i rozważań. Usiłowałem wyłowić również sens, znaczenie istnienia tego miejsca. W odpowiedzi przed moimi oczami stanęły słowa, jakie odrodzona bogini Lolth wymawia do jednej ze swych wybranek w „Zmartwychwstaniu” Paula Kempa: „Szukasz powodów, córko, celu, i w twym leży twa ułomność. Nie widzisz tego? Chaos nie daje odpowiedzi, nie ma celu. Jest tym, czym jest, i to wystarcza”. George Carlin określił to mianem „wielkiego elektronu”, którego zaledwie jedną z wielu części jest człowiek. „Nie karze, nie nagradza, wcale nie osądza. Po prostu jest. I my też. Przez krótką chwilę.” Chociaż po przeżyciu „czyśćca” nie do końca zgadzam się stwierdzeniem „nie osądza”, pod tymi dwoma cytatami mogę się podpisać.
Po jakimś czasie myśli zaczęły się uspokajać, zaś ja łagodnie oddalać się od owego umysłowego wymiaru. Nie czułem niedosytu, nie chciałem rozpaczliwie zostać. Odczuwałem jedynie ogromną wdzięczność wobec bogini, ostatkami mentalnych sił wyczuwając jej obecność. Chwilę jeszcze posłuchałem muzyki, starając się jakoś ogarnąć to, co przeżyłem, po czym usnąłem.
Trip w 100% pozytywny, spokojnie najpiękniejsze, co kiedykolwiek przeżyłem. Mój ateizm w gruzach nie legł, ale został poważnie nadwątlony. Z jednej strony, to była tylko używka, która wyzwoliła we mnie takie a nie inne reakcje, z drugiej wszystko było tak rzeczywiste, że wręcz przed samym sobą nie wypada mi tego negować. No nic, pożyjemy, umrzemy, zobaczymy ;)
- 28691 reads
Comments
Uuuuj, po jednym gramie
Uuuuj, po jednym gramie suchych taka jazda? Według kalkulatora na shroomery to powinien być ledwie drugi poziom. No ale dzięki za ostrzeżenie.
No powiem ci, że sam byłem
No powiem ci, że też mnie to zdziwiło, ale mój dobry dostawca sam był zaskoczony mocą swoich pierworodnych - zarzucił 1,6 i też go solidnie porobiło; o wiele solidniej, niż się spodziewał, a miał już doświadczenie. Dla mnie był to pierwszy raz, pewnie stąd tak silna reakcja.
Zresztą, grzyby już często użytkowników NG zaskakiwały, i na pewno jeszcze nie raz to zrobią :)
Świetny tr
No pięknie, pięknie ;) Mam nadzieję, że kiedyś wypali wspólny trip ^^
Super
Bardzo dobrze napisany trip raport, przyjemnie się go czytało. Po dobrych grzybach można wiele się dowiedzieć o sobie ;)
Wiele tego...
:D
Z moich doswiadczen i obserwacji wynika, ze po przyjeciu grzybow nastepuje kilka faz, ktore skladaja sie na oczyszczajace doswiadczenie psychodeliczne. Najpierw swiat jaki znamy na co dzien zaczyna sie powoli burzyc, rzeczy przestaja byc stale, faluja, zmieniaja ksztalt. Nastepnie w pewnym momencie jakby owe znieksztalcenia ustaja, pozostaje po nich tylko taka specyficzna kwasna, grzybowa aura.. cos na ksztalt snu. W tej fazie powstaje jakby zalanie umyslu nieskonczona iloscia informacji, jakby ktos odkrecil kurek w kranie na maxa, ktory do tej pory tylko pokapywal. Czlowiek nie moze tego ogarnac, probuje z tym walczyc, chce nad tym zapanowac.. tylko ze nad tym nie da sie zapanowac w ten sposob. By to osiagnac, by wygrac te walke, trzeba przestac walczyc. Wtedy, jesli sie to uda, nastepuje kolejna faza, w ktorej jestesmy wszechwiedzacym, wszechogarniajacym bytem..badz niebytem. Na tym etapie mozna kreowac otaczajaca nas nieskonczonosc, formowac ja, zmieniac.. bawic sie nia. Samo bycie w tym stanie jest pelnia szczescia. Super TR, pozdrawiam! ;)
"Chaos nie daje odpowiedzi, nie ma celu. Jest tym, czym jest, i to wystarcza" Paul Kemp