zapomniałem, że nie jestem już jaraczem.
detale
tableta 2C-B w nos (około 20mg)
raporty gryby
zapomniałem, że nie jestem już jaraczem.
podobne
Na ten trip czekaliśmy z P. już jakiś czas. W końcu ostatni wspólny był kilka miesięcy temu, a przez ten czas tylko koks i krysztau w nos. I alkohol. Dzień wcześniej testowałem nowy dysocjant MXiPr, który najwidoczniej miał wpływ na działanie kwasa.
Miałem przygotowany już jednen blotter, zamówiłem dwa kolejne i pozytywnie się nastawiłem. Narzeczona wyjechała do mamy więc mieliśmy dom dla siebie. Około piętnastej wrzuciliśmy po 1 i 1/4 blottera, odpaliliśmy "The Big Lebowski" i ułożyliśmy się wygodnie na kanapie.
Przyzwyczaiłem się do szybkiego wejścia 1cP-LSD, więc kiedy Dude oskarża Lebowskiego o kradzież pieniędzy na okup, ja ze zniecierpliwieniem spoglądam na zegarek. Co to kufa tak długo mościpanie?
Film powoli dobiega końca, a ja nie czuję nic. Łatefak? Przypominam sobie raporty z Reddita mówiące o długim (nawet dwugodzinnym wejściu) więc rozkładam się wygodniej i czekam.
No i coś zaczyna smyrać ale to już dwie godziny minęły! P. mówi, że on ma już grubo - trip-dywan kupiony specjalnie na takie okazje wije mu się i mieni, a mi ledwo gdzieś na obrzeżach pola widzenia coś zafaluje. Tak być nie może! Idę do lodówki, biorę pozostałe pół i ładuję pod język.
Oglądamy teraz jedną baaardzo kwaśną bajkę pod tytułem "Kto zje zielone jajka sadzone?". Pan i Sam znowu przypadkiem na siebie wpadają i zbiegiem okoliczności jadą obaj do Mipowa. A te ipki co mają smutne japki? Noż panie! Kukurafa i Pankozioł. To je to. Teraz czuję wyraźniej działanie kwasa ale jednak - to dalej nie to. Minęły jakieś trzy, może cztery godziny od pierwszej dawki i jestem coraz bardziej niezadowolony. Prawie dwieście micro poszło i taka lipa? Tyle czekania i co?
Ha! Eureka!
Otwieram szafkę i wyciągam zielonego twittera. Jeszcze półtora mi zostało. Kruszę połówkę, zwitka w nos i sruuuuu.
I oglądam te "Jajka". Wizualnie dzieje się tyle co nic, chociaż muszę przyznać, że dywan jakby lekko zafalował. Yeah, bejbe, to je to! Tylko nagle okazuje się, że ta bajka jest TAKA ŚMIESZNA! Że jedyne co mogę robić to krzyczeć, rżeć, rzęzić i płakać.
- No co? - pyta kumpel, troszkę zaskoczony, bo jeszcze przed chwilą byłem bardzo niezadowolony.
- Ihaaaaaaa... hyyyyhyyyyyyyyyy... haaaaaa... ahahahahaa... uuuuuuuuuuu... - odpowiadam niezmieszany, bijąc się po kolanach.
Uczucie nieokiełznanej radości pojawia się znikąd, gdzieś w okolicach piersi. I rośnie, wypełniając mnie całego, zasłaniając świat, zasłaniając rzeczywistość.
Przypomina mi się ten biedny głupek z NG - PanSzaman i jego "taniec z motylami". To jak się tym podniecał i wychwalał, że niby to jakieś magiczne tramtaramatam, a nie wiedział, że motyle lubią po prostu nasz pot i jak się człowiek spoci i nie rusza to się zlatują. Następuje też chwila refleksji, zadumy - bo czy sam nie byłem w tym samym miejscu? Z rozpuszczoną umiejętnością myślenia przyczynowo-skutkowego na rzecz myślenia życzeniowego? Czy nie byłem takim samym radosnym głupkiem, przekonanym o swojej "mądrości"?
- Co ty się tak śmiejesz?
- Uuhaaaaaaa...
Kolega widzę też chce, chociaż dopiero mówił, że te 125ug to może nawet za dużo wizualnie. Cyk-myk tabletka pokruszona, zwitka w nos włożona, wziuuuu.
Siedzimy teraz w ogródku. Okazuje się, że przez upał wyszło od zajebania mrówek (dużo czyli). I to w chuj wielkich (bardzo dużych czyli). Jedna ma złamaną dupę! (naderwany odwłok czyli). I te mrówki, czego teraz jestem pewien, robią nam wizuale. A na blotterach to niechybnie kwas mrufkowy był! Łażą po płytkach, coś noszą, gdzieś wchodzą, zmieniają kolory i kształty.
Ach! No i te płytki co zwykle są szare i nudne, to teraz najciekawsza rzecz na świecie. Psze pana, one się ruszają! I te mrówki co po nich chodzą! Razem tworzą wielobarwną tkaninę, zdawać by sięmogło miękką bardzo, która faluje, mieni się, skrzy. I te mrówki, no mówię panu, one tam chodziły, chociaż teraz nie mam pewności czy to było całe stado czy może jedna powielona na każdej płytce. Bo jednak podejrzanie podobne, wręcz identyczne ruchy miały. Mrówkowanie synchroniczne?
Patrzę więc w górę i oczom nie wierzę - chmury! I to jakie! NAJPRAWDZIWSZE! P. chowa się do domu, bo trochę za dużo. Więc i ja kicam do wewnątrz w rytm fraktali na drzwiach i firankach.
To jeszcze kawałek tego tabsa, bo śmieszne to jest, nonie? Conie?
Kufa, i melon w lodówce się znalazł. Pach go na pół i wpierdalamy. A ten jak siorbnął! Znów wsiadam na karuzelę śmiechu i nie mogę się zatrzymać. Przytomność odzyskuję na podłodze, w siadzie skrzyżnym, medytując nad melonem. A dobry, dobry. A jaki on jest soczysty, a jaki pomarańczowy i słodki ojejejejej.
- Ty, masz coś żeby zatrzymać?
- Co?
- No za dużo chyba mam trochę...
Wyciągam więc skrzynię cukierków od wszelakich magików i rzucam na kanapę kwetiapinę.
- Po tym to do spania tylko. Smutas Specjał.
Myśli, zastanawia się, podejmuje decyzję.
- No to może nie hehehe.
Jednak po pewnym czasie obserwowania dochodzę do wniosku, że nie jest spoko. Oferuję mu etizolam, sztuk jeden, miligram również jeden. Mówię, że rozluźni, ogarnie trochę wizuale i jeszcze się pośmiejemy. Pyk, zarzucił. No to i ja dla towarzystwa, żebyśmy w tym samym miejscu byli, conie?
Wszedł ten eti, jak to eti, niezauważalnie jednak wyczuwalnie. Wpadam na pomysł zajarania jointa, tylko zapominam o jednej, bardzo ważnej rzeczy - nie jestem już jaraczem. Nawet nie pamiętam kiedy ostatni raz jarałem, a co za tym idzie marihuana młóci mnie jak pojebana. No ale mały joint przecież.
Buchamy sobie radośnie w ogródku, wbijamy do środka i oglądamy. Relaksik.
Ale co to? Czemu mi się tak ciężko oddycha? Czemu mi tak słabo i w głowie się kręci?
Zrywam się na nogi, bo czuję, że za chwilę stracę przytomność. O chuj biega prosze pana?
Od zera do setki minęło kilka sekund. Ledwo kojarzę gdzie jestem, zwroty głowy, ciężki oddech i ciało. I taki miękki jakiś.
- Ty kurwa co mi jest?
- Co?
- Kurwa, co mi jest?
Łapię się za serce, które NAPIERDALA. Padam na kolana i modlę się, sam do siebie oczywiście, żebym nie padł. Szybka kweta - Smutas Specjał dla tego pana. Koniec imprezy na dziś.
- Ty co ci jest?
- Nie wiem, kurwa, słabo mi, przygniata mnie wszystko.
Obaj wiemy, że to pełnoprawny badtrip. No wkrętka przecież...
Wdech. Wydech. Wjeżdża pranayama skurwysynu, strzeż się.
Powoli, i to jak!, zaczynam się uspokajać. Heheszki-poddenerwowaneszki. He-he. Tylko że za chwilę znowu to samo i chuj mnie to obchodzi czy to wkręta czy nie skoro nie mogę tego powstrzymać niczym. Pranayama? To jakiś żart. Chodzę w kółko, bo to pomaga mi jako jedyne. Gdy usiądę - pizda nad głową, Mister Omdlenie.
Ta kweta coś nie działa, smuteczek. No dobra, strach. Nie działa i chuj. Wkręcam sobie, że teraz przez combo kwety i eti (25mg+1mg) umrę. Bo, eeee, no się boję. Cały czas nawroty-zawroty, omdlenie-przerażenie.
Przyjeżdża moja narzeczona - uratowany! Przytulam się do niej - uradowany!
Tylko że i to nic nie daje. Na zmianę chodzę, kładę się w sypialni, w hamaku, na podłodze.
Może to cukier mnie spadeł po jaraniu? Bo żadne tłumaczenie, żadna "świadomość" tego, że to tylko trip nic nie daje. Najpierw pojawia się osłabienie, zawroty głowy, ciężkość, a potem strach. Więc wpierdalam miód, co by się uratować. Herbatka-melisa.
W końcu wrzucam jeszcze jeden eti pod język i czekam. Chyba kweta w końcu trzaska razem z benzo, bo oczy zaczynają mi się zamykać.
Otwieram - bo żebym nie umarł przypadkiem.
I znów otwieram.
***
Kolejne drugi dzień wyraźnie osłabiony, chociaż podejrzewam wpływ kwety i benzo. Z tym że utrzymuje się to do wtorku. Osłabienie, dziwne uczucie "na głowie", lekki strach "cotobędzie", dezorientacja.
- 5892 odsłony