kiedy staje się ćpunem
detale
raporty profesorniczego
kiedy staje się ćpunem
podobne
Od początku studiów minęło już trochę czasu, zdążyłem zostać inżynierem, ale kim tak naprawdę jestem dalej nie wiem. Szukam odpowiedzi na to i inne egzystencjalne pytania o 7 rano, dzień po podróży życia, wciąż nie będąc pewnym czy już się skończyła, czy jest dopiero przede mną.
W każdym razie leżę w łóżku rozkoszy, w którym odbyłem większość moich narkotykowych odlotów, w swoim (chociaż w zasadzie należącym do rodziców) mieszkaniu, do którego za parę godzin mają przyjechać znajomi. Nie wiem czy dam radę ich doczekać, bo nie śpię od godziny 0.
Godzina 0. A dokładniej 14.
Budzę się nie bez kłopotów po wczorajszym wieczorze z Ligą Legend, z którą wiąże się mój set and setting. Jako, że jest to ponoć dosyć ważny element raportów warto trochę bardziej przybliżyć moje nastawienie.
Nigdy nie uważałem się za kogoś nienormalnego. Niezwykłego co najwyżej. Zastanawiam się jednak czy zaciekawienie dragami i ich testowaniem jest aż tak bardzo niezwykła, ot co - zwykłe hobby, jak wspomniana wcześniej Liga. Niemniej lubię odkrywać nieznane, bo czuję się jak jakiś Magellan czy inny Armstrong. Może trochę dlatego chcę zostać naukowcem w poważnym instytucie (byłem w nim na praktykach i raczej będę mógł tam pracować). Mimo tego wciąż czasem jestem jak małe dziecko - bez instrukcji nie potrafię nic zrobić. Zapaliłem pierwszy raz na swojej 18, pierwszy raz pijąc alkohol niewiele wcześniej. Do używek zawsze podchodziłem z dystansem i nieufnością. No może nie zawsze, bo zdążyło mi się popłynąć z kodeiną i nabawić się depresji (tylko chwilowej, związanej z samobójczą śmiercią przyjaciela z liceum i poznaniem kody). Chociaż dystans i nieufność nie uchroniły mnie przed spróbowaniem kody, potem dxm, benzydaminy (o ile zioło paliłem ze znajomymi, to nie znałem nikogo kto by próbował innych narkotyków, więc pierwsze wziąłem z apteki xd), na imprezie w wakacje w pięknym plenerze stary znajomy poczęstował mnie MDMA, czego jednak przyjaciele nie polubili, więc kontaktu nie miałem. Teraz również dystans i nieufność nie powstrzymał mnie przed zorganizowaniem epickiej podróży z okazji końca studiów (co prawda dopiero pierwszego stopnia, ale zawsze coś). By do tego doszło musiałem zdobyć kwasa. Dla całej ekipy. Nie czując się przestępcą musiałem nauczyć się płacić bitcoinami, żeby dostać listem z Holandii dopalacz o działaniu zbliżonym do LSD. Jako, że z prawdziwym nikt z nas nie miał doczynienia uznałem, że warto. Nie było to łatwe przedsięwzięcie i parę razy chciano mnie w trakcie okraść, ale udało się i wczoraj dostałem paczkę z 10 (już 9) kartonikami. Jak się domyślacie musiałem spróbować jak zadziała, więc zdecydowałem wziąć pod język następnego dnia rano, jeden testowy karton.
Tak więc po wstaniu o 14, śniadaniu i kawie włączam mecz w Ligę i biorę kartonik pod język. Jako S&S postanowiłem iść do parku jak coś poczuję, gdyż mamy pierwsze dni wiosny, a ponoć kwas najlepiej smakuje w naturze.
+1h
Po dwóch meczach i czacie z losowym Francuzem lubiącym DMT (pochwaliłem się, że właśnie wziąłem kwasa xd) czuję potężną euforię, efekty wizualne w postaci rozlewajacego się i falującego ekranu i czuję, że najwyższa pora wyruszać w nieznane.
Dokładniej do wspomnianego wcześniej Lasku Bielańskiego, gdyż żyjąc w Warszawie trochę ciężko o naturę. W każdym razie szykuję się czując narastające działanie LSD, zabieram telefon z słuchawkami oraz koc. Czuję, że moje myśli nie działają normalnie więc pakowanie zajmuje mi dobre pół godziny.
+1.5h
Czuję, że moja wędrówka ma sens, idę powoli między blokami rozkoszując się muzyką (która towarzyszy mi przez większość tripu. Jest to starannie wybrana skladanka oparta na future rapie, tak jak lubię zawierająca złotka z każdego gatunku i czasu: Frank Sinatra, bob Marley, Maluma, Schafter, czy Björk) nie wiedząc co mnie czeka, jednocześnie bardzo chcąc dotrzeć w niezwykłe miejsce. Dziwnie czuję się idąc między blokami i mijając przechodniów w tym samym czasie, w którym żyję każdym kolejnym kawałkiem muzycznym, czując kompletne odrealnienie ale też niesamowicie buzujące we mnie emocje wywoływane każdym krokiem, a ten jest dość wolny. Mam ochotę podzielić się tym niesamowitym stanem z kimś innym, ale nikomu nie mówię o moich przeżyciach z narkotykami, bo nie wiem co o tym sądzić i czy to normalne. Mam straszną ochotę by z kimś pogadać, ale zostają mi tylko własne myśli, muzyką i ... Przystaję na chwilę. I cooooo ja wiiiidzeeee. Trawa po której idę zaczyna wić się, wznosić do góry. Pierwszy raz widzę takie halucynacje. I to zależne od moich myśli, chociaż chyba bardziej emocji ale tego dowiem się później. Ciesząc się, że już się zaczęło ale umiem myśleć idę dalej, spiesząc się do lasu.
+ 2-4h
Spieszyłem się nie bez powodu. Co prawda już na dworze wiosna, ale dalej luty więc dni są dość krótkie, a ja wybrałem się o 16. Nie zostało mi więc dużo czasu na błądzenie po lesie, który zresztą roi się od ludzi. Nie ma w tym nic niezwykłego, chociaż ja czuję się niezwykle przedzierając się przez bagniste ścieżki, na wpół rozpuszczony śnieg i inne przeszkody. Pragnąc rozkoszować się swoim stanem i łonem natury, które jednak jest mi kradnięte przez pozostałych ludzi. Chociaż wcale tak nie myślę, przechadzam się wśród ludzi, przysłuchuję ich rozmowom i zastanawiam jak by to było do nich zagadać. Czy by się kapneli, że tripuje, jak by zareagowała grupa nastolatków, którzy po liceum wyszli do parku na browara albo dwa. O ile chętnie bym to przeżył, boję się że jestem nietrzeźwy i nie powinienem, mimo że na trzeźwo w życiu bym nie podszedł to teraz wydaje się to takie proste i takie ciekawe.
Wszystko wokół wydaje się niesamowicie ciekawe, ale nie mogę znaleźć dobrego miejsca z dala od ludzi, gdzie mógłbym rozłożyć koc i rozkoszować tripem. Kręcę się jeszcze chwilę - aż nadchodzi zmrok. Myślę, że najgorsze co może być na fazie to się bać, więc wolę nie ryzykować wracania po ciemku i szykuję się na powrót.
Dochodząc do granicy miasta, w narastającym mroku, słysząc je i widząc przystaję. To jest to czego szukałem. To miejsce jest idealne, rozglądam się i zauważam pieniek. Dwa kroki od ścieżki, która prowadziła do domu rozkładam koc, ten sam na którym siedzę pisząc ten raport (gdyż służy mi za prześcieradło).
I zaczyna się prawdziwa jazda. Siedząc na granicy światów słyszę przejeżdżający tramwaj, widzę go i jednocześnie słyszę odgłos kniei. Jakby pomruk niezadowolenia, lekki jednak niosący ładunek emocjonalny stuleci. Oto w tym miejscu natura patrzy na nas oczami drzew, podziwiając i pohukując jak enty z Władcy Pierścieni, nie widząc co się z nią dzieje, że ludzie jak te Orki tylko palą lasy i się rozmnażają. Czuję złość, utożsamiam się z lasem i czuję jego spokojną i przedwieczną złość. Próbuję rządzić lasem i jego emocjami jak sobą. Czuję, że to ma sens i mi się udaje. Przez chwilę to ja jestem lasem.
To było głębokie.
Idę dalej, nie mogąc jednak oprzeć się wrażeniu, że to co najlepsze już było, że powrót nie może być nigdy tak dobry jak pierwsze kroki. Mimo tego kwas dalej we mnie buzuje, co objawia się jednak głównie emocjonalnym odczuwaniem piosenek, oraz rozważaniami o mnie, życiu i jego sensie. Chociaż zdarza mi się przystanąć na widok migającego neonu, nie robi jednak takiego wrażenia jak wijące się w półmroku korzenie, czy gałęzie lasu, który przed chwilą oposcilem. Podświadomie czuję, że lepiej już nie będzie.
Co wcale nie znaczy, że będzie źle.
+4h
Wracam do mieszkania. Otwieram drzwi, zdejmuję buty i kurtkę i na chwilę odpływam w muzykę i wzory. Efekty wizualne w różnej postaci występują cały czas. Gdy patrzę na swoją rękę wydaje mi się, że jest z łusek, moje palce się wykrzywiają i wykręcają, ekran smartfona wypływa poza ramy, ale dalej jest czytelny. Potrafię odczytać wiadomości które dostałem. Umawiam się z kumplem na gierkę wieczorem, ale do tego czasu muszę wytrzeźwieć.
Próbuję przypomnieć sobie co miałem dziś robić. Nie jest to długa ani trudna lista. Po kolei: wyjść, posłuchać muzyki do tripowania, zamówić coś do jedzenia, posprzątać, w ykompać się, porobić cokolwiek będę miał ochotę.
Zamawianie jedzenia było zbyt dużym wyzwaniem, zważywszy na kłopoty z obsługą telefonu, więc po zjedzeniu wafelka ryżowego i czekoladki oraz wypiciu wielu litrów wody (chociaż nie na raz, po DXM i MJ nauczyłem się dużo pić) przeszedłem do sprzątania, które polegało na rozwieszeniu wstawionego przed wyjściem prania, poodkurzanie i zmycie brudnych talerzy. Pierwsze było niesamowitą wyprawą w oceany zapachów, które wraz z wilgotnym materiałem dawały nieziemskie odczucia idealnie miksujące się z lecącą w tle latynoską nutą prosto z plaży Karaibów. Z odkurzaniem nie poszło tak łatwo. Grzejąca się i drąca w niebogłosy maszyna wymykała się rozsądkowi. Jak mogłem odkurzać wykładzinę, która ruszała się pod moim wzrokiem. Jak miałem dostrzec brud, skoro nie byłem w stanie dostrzec rzeczywistości. Mimo tych przeciwności próbowałem, mimo że maszyna wymykała się, ryczała na mnie co chwilę i męczyła niemiłosiernie. Po kilku przerwach na zwiechę przy kolejnej piosence, kolejny łyk wody czy kolejną czekoladkę dokończyłem odkurzanie. Patrząc na brudne talerze jednak uznałem, że jest to zbyt odpychająca czynność by psuć nią sobie piękną fazę, która jak czytałem powinna trwać 8-10h. Postanowiłem zatem po chwili przerwy wziąć prysznic. Jest to jedna z tych codziennych aktywności, które zawsze bardzo lubiłem, a po każdej z zażywanych substancji było to czymś jeszcze lepszym (poza DXM, bo tam bałem się o swoje ciało i nie próbowałem), teraz jednak nie zrobiło to na mnie wrażenia, więc po wymoczeniu się poszedłem oglądać film i jakoś doczekać do nocy i snu.
+17h
Po nieskutecznej próbie zasypiania obudziło mnie słońce za oknem. Chociaż, czy można obudzić kogoś kto nie spał? Po pierwszym razie z MDMA i przedawkowaniu (nie wiem ile wziąłem ale za dużo) miałem przez jakiś tydzień schizy podczas zasypiania. Przez pierwsze noce w ogóle nie mogłem spać albo spałem po 2-3h całą noc się tylko przewalając, gdyż jakaś część mojej świadomości cały czas była w gotowości. Podobne wrażenie wywołała wcześniej benzydamina, po wzięciu której przebalowałem u kumpla wieczorem, a rano po bezsennej nocy musiałem udać się na zajęcia z hiszpańskiego, na których prawie oszalałem (nie byłem w stanie składać myśli, a musiałem odpowiadać pociesznemu Hiszpanowi w obcym języku, którego do dziś nie znam, bardzo schizowe, nie polecam). Zastanawiam się więc teraz, co zrobić z faktem, że czuję się całkiem nieźle, a po wczorajszym (dzisiejszym?) tripowaniu jakbym obudził się z symbolicznego snu
+20h
Na zakończenie raportu chciałbym usłyszeć waszą opinię na mój temat. Wiem, wydaje się to dosyć dziwną prośbą, ale chciałbym przeczytać co myślicie o mnie, przez pryzmat wiedzy o najbardziej intymnych przeżyciach mojego życia. Takich, którymi nie dzielę się z najbliższymi, bo boję się ich reakcji na wiadomość, że ich syn/brat/przyjaciel eksperymentuje z narkotykami i miał przez to nawet problemy psychiczne. Czy powinienem pójść na jakąś terapię, jestem ćpunem, przestępcą i wrakiem czy raczej naukowcem i wędrowcem, który nie znając innych niezbadanych przestrzeni dąży do poznania siebie i odnalezienia sensu życia. Czy warto dzielić się takimi przeżyciami z bliskimi, czy jednak jest to zbyt wysoki lot i lepiej żyć dwoma życiami – tym narkonauty i zwykłym.
WRRAH
- 8683 odsłony
Odpowiedzi
odkurzanie
"Z odkurzaniem nie poszło tak łatwo. Grzejąca się i drąca w niebogłosy maszyna wymykała się rozsądkowi." - ja tak mam na trzeźwo :D
Fajnie się czytało.
"I właśnie to co najlotniejsze, to, rdzeniem jest wszechświata, to rzeczywistość, to Atman. TO JESTEŚ TY..."
tak
Tak. Jesteś ćpunem i potencjalnym przestępcą ale co z tego? Każdy ma coś co lubi a my lubimy dragi i tyle. To że większość z nich jest nielegalna a wiedza i doświadczenie społeczeństwa kończy się na alkoholu i nikotynie nie znaczy że masz czuć się z tego powodu źle. Na terapie teraz nie idź i obyś nigdy później iść nie musiał.