chyba trochę przeholeowaliśmy
detale
Dla mnie kolejny narkotykowy wieczór, dla niej ćpuńskie rozdziewiczenie.
Ona - fajki, alko, raz koks, kilka razy hehehuana
raporty gryby
chyba trochę przeholeowaliśmy
podobne
Tripraport będzie w większości opisem jej przeżyć (pisanych moją ręką z powodu nieznajomości polisha) z moimi kilkoma groszami.
Arrrr!
W weekend miałam poraz pierwszy zażyć coś innego, silniejszego niż marihuana. Ketaminę. Mój chłopak, w miarę doświadczony w narkotykach, wyjaśnił mi jak to działa i czego mogę się spodziewać. No, ale tego to się nie spodziewałam.
Pierwszy wciągnął on, niewielką ilość. Po około 15 minutach powiedział, że jest ok i rozsypał po jednej kresce. W międzyczasie złapał nas mały głód, więc zamówiliśmy kanapki z subwaya.
Substancja przypomina bardzo drobny cukier lub sól, smakuje nieszczególnie, lekko odrętwia język. Po wciągnięciu delikatny ból, spływ nieprzyjemny, jakby coś zimnego podrażniało przełyk. Po około 10 minutach czuć pierwsze efekty - lekka zmiana w postrzeganiu rzeczywistości, wyraźnie wyczuwalny efekt antydepresyjny. Jego już solidnie rzuca, dziwnie się rusza, mówi, że stan przypomina ten alkoholowy, jednak z większą czystościa umysłu. Ja sama nie czuję wiele, jednak wciągnęłam chwilę po nim (zamawiałam kanapki, on dzielił) więc czekam. Po kilku kolejnych minutach działanie jest mocniejsze - lekkie znieczulenie ciała, luźniejsze myśli, stan przypominający alkoholowe upojenie. Nic specjalnego, do tego kilka razy musiałam popijać wodę żeby spłukać to świństwo z gardła.
Minęło około pół godziny od ostatniej kreski dla niego, dla mnie jakieś 20 minut. Rozsypuje znowu, mniej więcej takie same, proces trwa dłużej przez to, że bardziej kruszy kryształki. Wciąga pierwszy, ja zaraz po nim. Mija około 10 minut i przyjeżdżają kanapki - ten świr ledwo schodzi na dół, trzyma się poręczy i wygięty jak jakiś stwór odbiera zamówienie.
Zejście na dól było niemałym wyzwaniem, drzwi zlały się w plamę kolorów (są przeszkolne), a dostawcy nawet nie pamiętam. Powrót na górę też przygoda co nie miara. Zawołałem ją nawet żeby zobaczyła jakie zajebiste drzwi - spodobały jej się.
Gryby rozrzucił na podłodze kilka gazet - żeby tam jeść i nie upierdolić wykładziny. Zaczęliśmy jeść kanapki, które o dziwo nie straciły dużo smaku. W jedzeniu przeszkadzał za to spływ, ohydny. Zjedliśmy po pół i zgodnie stwierdziliśmy, że zaczyna się mocniej i zostawiamy na później. Faza alkoholowa wzmogła się, jednak bez utraty trzeźwego myślenia. Większa poprawa humoru i znieczulenie ciała. Lekka dziwność. Tańczymy ketaminowy taniec. Ciało staje się dziwnie gibkie, chociaż z drugiej strony łatwo jest się wypierdolić. Fajne jest na przykład opuszczenie luźno rąk i pochylanie się w przód i w tył. Dziwna faza. Jednak na plus.
Minęło w sumie około półtorej godziny od pierwszej kreski, efekty słabły. Kolejne dwie, nieco większe. On pierwszy, ja parę minut po nim.
I och, jak się zrobiło dziwnie. Włączył na telewizorze kilkugodzinny film przedstawiający padający w lesie śnieg. Zgasiliśmy światło, położyliśmy się na kanapie, przytuliliśmy. Złapało nas uczucie, jakbyśmy siedzieli w drewnianym domku w lesie, w kominku palił się ogień, a my patrzyli na zewnątrz na padający śnieg. Niesamowite uczucie. Takie magiczne.
Zapadamy się w ciałach, rozmawiamy o różnych rzeczach, co ciekawe myślenie nie jest zbytnio zaburzone.
No nie do końca. Chciałem włączyć Arcana - Le serpent rouge, ale jak brałem się do pisania to zapomniałem hłe hłe hłe. I magicznie było bardzo, czułem się jakby miała zaraz wlecieć przez okno Hedwiga, albo jakiś zawodnik Quiddicha. Po tym odpaliłem Wardruna - Gap var Ginnunga.
Około godziny od ostatniej kreski. Leżeliśmy, przy zamkniętych oczach czułam się jak w jakimś zamku, lecz to by było na tyle jeśli chodzi o spektakularne efekty. Dorzucciliśmy po kolejnej kresce, odrobinę większej niż poprzednia. Wejście wydawało się szybsze i mocniejsze. Zdecydowanie bardziej wyczuwalne działanie znieczulające i antydepresyjne. I magiczne. Jeśli to wcześniej było jak oczekiwanie na wlot Hedwigi to teraz przebiegałam na peron 9 3/4, albo pierwszy raz byłam na ulicy Pokątnej! Wszystko miało delikantą poświatę, jakby zamontował ktoś z tyłu słabiutkie LED'y. Dosyć ciężko się ruszać, ale po co skoro kanapa i jego ramiona są tak wygodne. Rozmowa powoli zamierała, dysocjacja wzrastała. Zamyknęłam oczy i po jakimś czasie czułam jak rosną mi włosy. Fascynujące uczucie.
Nadal brak fajerwerków więc po około 30 minutach wciągneliśmy po kresce takiej jak poprzednio i przygotowujemy po jeszcze małej, na dobitkę. On wciągął, ja się wachałam. I chyba dobrze, bo po chwili, z wielkimi oczami powiedział żebym nie wciągała, bo będzie baaardzo mocno.
Uhuuu dysocjacja na wysokim poziomie. W jednej chwili poczułem jak trzepie mnie tak mocno, jakby grawitacja wzrosła dziesięciokrotnie. Do tego konkretny efekt psychiczny - poczułem jak moje myśli stają się niesamowicie frywolne, i zacząłem konkretne odklejenie. Wszedłem w swojej głowie na NG, przywołałem chackena, szamana, abliego i aksamita. Po krótkiej chwili okazało się, że to tak naprawdę ja, piszący ze sobą z różnych stanów psychicznych. I to wszystko w jakieś dwie sekundy. Troszkę zacząłem się cykać, bo wszystko przybierało na mocy. Zacząłem czuć bezkres materii i czasu. Doświadczenie mam niemałe, a tutaj taki psikus, stwierdziłem więc, że lepiej żeby ona nie dobijała - jest dosyć strachliwa.
No i się zaczęło. Odłożyłam zwitkę i wtuliłam się w jego ramiona. I całe szczęście, bo po chwili uderzyło jak fala tsunami. Dosłownie, poczułam jak faluję, rzucało mnie w przód i w tył. Lekko się przestraszyłam, ale zaufałam mojemu opiekunowi. Zamknęłam oczy i OD RAZU stałam się czerwoną krwinką. Płynęłam przez ciało i obserwowałam je od wewnątrz. Byłam w sercu, płucach, mózgu, rękach i nogach! Wszystko w całkowitym spokoju. Otworzyłam oczy żeby sprawdzić co z nim, ale wyglądało na to, że wszystko ok.
Mnie to wypierdoliło z butów na orbitę. I to dosłownie. Pływałem sobie wokół ziemi i oglądałem ją ze wszystkich stron. Piękna planeta. Czułem się jak młode, silne płuca pełne zdrowego i świeżego powietrza. Jakbym osiągną stan śrawaki, nirwana. Po pewnym czasie uczucie zmieniło się - byłem opiekunem ziemi i cieszyło mnie jej istnienie. I istnienie każdej istoty na niej. Mogłem ją "przytulić" i razem cieszyliśmy się z istnienia.
Tym razem po zamknięciu oczu spotkało mnie niemałe zdziwienie - bo wyglądało to tak jakbym oczu nie zamknęła. Uniosłam się ponad ciało i spojrzałam na nas, wtulonych w siebie. Moje serce wypełniła miłość. Pomyślałam o matce mojego partnera, którą miałam odwiedzić, ale wolałam poleniuchować - i poleciałam do niej do domu. Ot tak, wyleciałam przez okno, potem przemierzyłam ulicę, centrum, minęłam kościół, przedszkole, coffeeshop i już byłam u niej. Paliła papierosa i rozmawiała z babcią, słów nie mogłam rozróżnić. Popatrzyłam jak bawią się psy, zajrzałam w telewizor i zaczęłam podróż z powrotem, tym razem rozglądając się po drodze. Wśliznęłam się w ciało jakbym delikatnie opadła na dno basenu.
"Obudziłem" się i zastanawiałem, co tu się właśnie odjebało. Po żadnym psychodeliku wizje nie były takie klarowne, takie spójne. Chłonąłem magiczny nastrój i delektowałem się muzyką. Przez chwilę jechałem konno na targ, by sprzedać łupy, kupić trochę soli i dobrej stali.
Otworzyłam oczy i zobaczyłam, że i on już "wstał". Krótka wymiana zdań i posypaliśmy jeszcze po malutkiej, takiej jak na start. Włączył też Shpongle - Tales of the inexpressible. Wciągnęliśmy i do głowy wpadła mi myśl - a jak seks na tym? Mój partner miał obway co do sztywności, ale jednak wszystko działało sprawnie. Szybko zrzucił ubrania, położył się obok i... oboje odpłyneliśmy w ketaminowy świat. Tym razem bez szaleństw, magiczny nastrój, byłam jakimś robaczkiem. Wtuliłam się w niego plecami i oglądałam okładkę Shpongle. Uczucie podobne do bycia w łonie matki (i nie wiem skąd to wiem). Sporo za to rozmyślałam. O Bogu, o nas, o rodzinie.
Z tym seksem to była niezła wtopa. Oboje tacy prędcy do akcji, a kilka sekund po tym już nas nie było. Ja wpadłem tylko w filozoficzne rozmyślania na temat prawidłowej pozycji do srania i takietam.
Efekty znikły prawie całkowicie po następnej godzinie. Zjedliśmy do końca kanapki, zaczęliśmy opowiadać co nas spotkało. Dowiedziałam się, że to był k-hole i nie spodziewał się tego po takich dawkach. Ewidentnie jednak nie ogarneliśmy dobrze czasu i wciągneliśmy zbyt wcześnie. Nie mniej trip udany.
Cóż, ciekawie było. Aż zapragnąłem przyjebać w kabel, żeby poczuć jeszcze lepiej (ćpuńskie myślenie). Na pewno kupimy jeszcze i polatamy, nie ma co. Badtrip raczej słabo możliwy, przez praktycznie całe doświadczenie spokój ducha i myśli. Co do tego drugiego - niespecjalnie zniekształcone jak w przypadku grzybów czy kwasa - po prostu spokojne. Z czystym sumieniem mogę polecić każdemu.
No i klasycznie:
Do następnego, ahoj!
- 23954 odsłony
Odpowiedzi
"Wszedłem w swojej głowie na
"Wszedłem w swojej głowie na NG, przywołałem chackena, szamana, abliego i aksamita." - no padłem przy tym :D
Fajnie napisane przyjemnie się czytało :)
nie dopisałem ale nawet
nie dopisałem ale nawet chwilę dyskutowaliśmy xD
Raporcik.
Ciekawy styl raportu. Mogłeś wkleić na końcu oryginał (jeśli go spisała, a nie dyktowała).
Z tym odwiedzaniem NG, to też mi się zdarzało na tripach. Ciekawe, że wizualizowałem sobie ludzi, a później się zastanawiałem, czy faktycznie tak wyglądają:-)
To tylko sen samoświadomości.
Dyktowała ale nawet jakby
Dyktowała ale nawet jakby napisała to bym nie wrzucił, bo chyba niewiele osób tutaj mówi po holendersku albo brazylijsku.
Ja to przywołałem same umysły i o czymś debatowaliśmy przez chwilę (klasycznie) xD
Haha
Zajebiste raporciwo, mnie też rozjebał fragment o wchodzeniu na NG :D
Zajebista dysocjacja, robisz mi smaka szatanie :p Tylko że moja luba ma nieco inne pojdejscie niz Twoja, a szkoda.
Miłość ma tyle form, a tak trudno je rozwinąć.
Umierała stokroć, wciąż nie może zginąć.