Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

wielkie zło

detale

Substancja wiodąca:
Dawkowanie:
1 karton około 180ug
Rodzaj przeżycia:
Set&Setting:
Trip odbyłem samotnie w domu.Na wejściu towarzyszył mi lęk przed bad tripem.
Wiek:
21 lat
Doświadczenie:
THC,za gnoja jakieś dopały,ze dwa razy coś szybkiego typu mefedron,grzyby dwa razy i LSD 2 razy.

raporty optymek

wielkie zło

 Słowem wstępu chciałbym zaznaczyć że raport piszę ponad pół roku po tripie więc pewne wątki mogą być spłycone ale postaram się go jak najlepiej odtworzyć .Aha i czas mi się zjebał po jakichś 2 godzinach więc chronologia wydarzeń jest potem bardzo na „oko”.

22/07/2017 19:00

 Mam 21 lat, powierzchowną wiedzę o odmiennych stanach świadomości psychodelikach itp. , kompleksy wynikające m.in z nadwrażliwości i skłonności do autodestrukcji, więc postanawiam samotnie przyjebać 180 ug LSD mając nadzieje ze rozkminie sobie jak żyć .Z racji tego że mam wolną chatę a po wczorajszej kłótni z siostrą nie spodziewam się jej odwiedzin wybór miejsca do podróży jest prosty .Mój ostatni nie do końca przyjemny trip na kwasie miał miejsce około tydzień wcześniej więc przyjmowaniu kartonu koło 19:00 towarzyszył znaczący niepokój.

+45 min

 Pojawiają się pierwsze efekty .Obraz się wyostrza otoczenie staje się jaskrawsze i lekko ruchome serduszko bije szybciej napędzane na przemian euforią i niepokojem.

+ 1h i 30 min

 I tu już zaczyna się robić grubo .Paląc szluga na balkonie i odczuwając narastające psychodeliczne pokurwienie zauważam zbliżającą się do mnie zjawę .Ściślej mówiąc była to sama głowa w zielonej poświacie bez korpusu z twarzy przypominająca wkurwionego Tonyego Jaa z „Ong bak 3”.Ta sama zjawa którą widziałem podczas ostatniego skwaszenia się z przyjacielem notabene również podczas palenia szluga, wówczas nie wywołała u mnie przerażenia (bardziej zaciekawiła).W popłochu spierdalam do pokoju pod pierzynkę i próbuje się uspokoić .Na szybko oceniam zaistniałą sytuacje a jej wynikiem były dwa wnioski .Po pierwsze to za mało czasu minęło do takich akcji, a po drugie to "kwas tak nie działa", nie powinien powodować ze w moim polu widzenia pojawia sie obiekty zupełnie nie związane z otoczeniem jak to mój ziomek kiedyś rzekł "to nie jest tak że podczas fazy wyskoczy bruce lee i ci wpierdoli" .Zjawisko to nie miało też cech pareidolii ponieważ twarz zjawy nie pojawiła się na planie jakiegoś obiektu a na pustej przestrzeni .Zapisuje na kartce papieru  słowa "wszystko może cie zabić,kwestia dawki"(nwm czemu akurat to napisałem),kartke kłade na biurku.Jeżeli  to sen to po obudzeniu się kartki nie będzie i spoko może obejdzie sie bez egzorcysty.Po jakichś 40 minutach panika (ale nie lęk) ustąpiła bo na szczęście koncentracja wybuchła mi na wszystkie strony więc na jakiś czas zapomniałem o moim „towarzyszu” i logicznym myśleniu.

+ 3h

 Jestem na razie względnie spokojny, muzyka jest niesamowita a do mnie dociera ze nie pozostaje mi nic innego jak włączyć „survival mode” i jakoś nie zwariować przez najbliższe 6-8h (niestety jak się okazało bardzo się jebnąłem w szacunku).

 

+5-6h

 W tym momencie odczuwam nieznane mi z poprzednich tripów objawy .Czuje jakby ktoś zdjął mi z głowy obręcz która blokowała rozlanie się mojej świadomości na cały wszechświat, dosłownie rozpiera mi czaszkę ale bezboleśnie .Tracę tożsamość depersonalizacja osiąga poziom „nie ma cię” .Przez chwilę jest jedno wielkie WOW po czym wraca panika .Sprzedaje sobie kontrolną lute z liścia .Potem drugą .Potem trzecią .Żadnego z uderzeń nie poczułem jedynie 3 wibracje które rozniosły się po całym moim powiedzmy polu energetycznym (z ciałem nie miałem łączności).W tle leci Brain damage od Pink Floyd. Każde słowo piosenki odczuwam jako skierowane do mnie. „And if your head explodes with dark forebodings too 
I'll see you on the dark side of the moon”.Przypominam sobie wpisy ludzi którym kwas otworzył o jedną “szufladkę” za dużo .Ogólnie jestem kurewsko przerażony mam wrażenie że zostałem obdarty z bariery która miała mnie chronić przed atakami bliżej nieokreślonych bytów .Autosugestia sprawia ze odczuwam czyjąś obecność i od razu na myśl przyszła mi zjawa która widziałem .Szybciutko wchodzę w paranoje którą napędzają charakterystyczne dla psychodelików hashtagowe myśli.#Demon#Opętanie#Schizofrenia.

 

+tutaj zakończę określanie czasu dla wydarzeń po prostu w kolejnych akapitach będą opisy poszczególnych sytuacji

 Zmęczony schizą której towarzyszyły jęki i nerwowe chodzenie po mieszkaniu postanowiłem się położyć na łóżku .A dokładniej na „chmurce”, no bo byłem pewny że umarłem i trafiłem do wymiaru dla debili .Mój kot który leży ze mną przymila się .Chwilę go głaszczę po czym zaczynam próbować go chyba zjeść, sądząc po tym ze wpycham sobie jego głowę do japy.Kot uciekł a ja z wyjebanym językiem na wierzchu sapie jak pies.

 Biorę telefon do łapy (od którego uzależnienie jest dla mnie teraz bardzo widoczne) wchodzę na Messengera i fejsa .Utożsamiam się z każdą wiadomością i postem jest tak jakbym był informacją o nieograniczonym zasięgu dosłownie kurwa jestem postem na fejsie i wiadomością w Messengerze .Sprawdzam aktualne wiadomości ze świata i kraju .Polityka jebie złem, ekonomia jebie złem, kościół jebie złem .Jakoś parę dni wcześniej dokończyłem czytać Orwella „1984” więc na podstawie książki w głowie kształtował mi się motyw świata w którym rządy stosują terror, inwigilację ,tortury a wszystkiemu towarzyszy aplauz obywateli .Zaglądam do portfela .Pieniądze jebią złem .Wyrzucam okupioną cierpieniem ludzi 3 świata stówe przez balkon .Wyrzucam też książkę Cejrowskiego „Rio de anaconda” w kórej poruszany był temat szamanów o dziwnych umiejętnościach-nie chce mieć z tym nic wspólnego .I ja sam też jebie złem .Czuje się podle, przypominam sobie ile cierpienia przysporzyłem bliskim naprawdę perfidne uczucie .I w tej chwili słyszę spokojny charyzmatyczny głos który mówi „Nie jesteś zły tylko głupi i naiwny” .Uspokajam się i zaczynam akceptować swój status dziecka we mgle.

 Na tym zakończę opis tripa bo reszta ma zbyt osobisty charakter .Powiem tylko jeszcze że całość trwała dla mnie prawie 3 dni .Obudziwszy się rano 3 dnia byłem w takim szoku  a raczej psychozie ponarkotykowej że nie mogłem stwierdzić czy zeszło .Wpadam na genialny plan żeby to sprawdzić .Zarzucam karton który mi został .Jeżeli znów będzie jazda to znaczy że byłem trzeźwy J (bardzo zły pomysł).Telefonów nie odbierałem bo bałem się że to dzwoni szatan .Podróż skończyła się generalnie źle.

Podsumowując .Cały trip odbył się w atmosferze patosu i schizofrenicznej pojebańszczyzny, bez jakichś szczególnych wizuali poza widzeniem "ducha".Gdy utraciłem tożsamość chwytałem się wszystkiego z czym mógłbym się zidentyfikować, Telefon, dowód osobisty i myśli .Nic nie miało sensu więc wszystko było takie samo nawet najbardziej absurdalne koncepcje, przez co chłonąłem je jak gąbka .Wskazówka dla podróżników, nie identyfikujemy się z myślami zwłaszcza jak jest źle (no ale to pewnie większość wie).Długofalowe konsekwencje fazy to:Derealizacja (nie przeszkadza mi),strach przed psychodelikami i większa samoświadomość - bardziej widoczne są dla mnie moje intencje i schematy w myśleniu i zachowaniu.

 

 

 

 

 

 

  

 

 

 

 

Substancja wiodąca: 
Rodzaj przeżycia: 
Wiek: 
21 lat
Set and setting: 
Trip odbyłem samotnie w domu.Na wejściu towarzyszył mi lęk przed bad tripem.
Ocena: 
Doświadczenie: 
THC,za gnoja jakieś dopały,ze dwa razy coś szybkiego typu mefedron,grzyby dwa razy i LSD 2 razy.
Dawkowanie: 
1 karton około 180ug

Odpowiedzi

Już nie wchodząc w naturę tej zjawy, ale 3 dni fazy??? Toż to ważka, albo jakieś inne DOI, czy cuś, ale nie LSD...

To tylko sen samoświadomości.

Mialem 6-7 kartonikow z tego samego zrodla wczesniej dlugosc fazy nie byla niestandardowa, innych tez normalnie trzymalo.Ja obstawiam psychoze ponarkotykową.A w nature zjawę zachęcam żebyś wszedł bo mnie strasznie to nurtuje.Pozdrawiam serdecznie

Otaczająca nas rzeczywistość nie kończy się tylko na tym, co możemy odebrać zmysłami. Pełno jest subtelniejszych energii, które czasami uważnemu obserwatorowi uda się uchwycić. Psychedeliki, z racji znacznego wyostrzenia zmysłów i uwagi, pozwalają nam dostrzec te inne światy (eteryczny, astralny). Istoty je zamieszkujące mają swoje charaktery, swoje cele (zupełnie, jak my w naszej gęstości). Niejednokrotnie żerują na ludziach celem pozyskania energii (konkretnych wibracji - strachu, gniewu itd.). Inne nam pomagają (te które rezonują z wibracją miłości itd.). 

 

Czasami zdarza się, że człowiek zobaczy coś, na co nie jest gotowy. Popełniłeś duży błąd wpadając w panikę. Najlepiej jest nie pokazywać takim istotom, że się je widzi (jeśli nie wiesz, z czym masz do czynienia). Najgorzej jest, gdy taki byt wejdzie w Twoje ciało, bo wyproszenie go czasami jest wręcz niemożliwe (zresztą wyganianie ich to zdecydowanie wyższa szkoła jazdy). Jednak na szczęście nie mogą one nic zrobić, dopóki nie zaprosisz ich do siebie. Niektóre byty tylko udają przychylność, dlatego w wyższych stanach należy bardzo uważać (zawsze słuchać serca, a nie rozumu). Często mówię ludziom, że lubię swoje demony, bo one wskazują mi miejsca, nad którymi powinienem bardziej pracować - nie wszystko jest takie, jakie się wydaje. Dlatego właśnie często zaleca się początkującym odkrywcom przewodnika. 

Uprzedzając głosy wątpliwości dodam, że nie trzeba w to wierzyć (przecież nie ma jeszcze instrumentów do zbadania zagadnienia w sposób naukowy). Analogicznie nikt w średniowieczu nie udowodniłby istnienia podczerwieni itd. Ot imponderabilia.

Natomiast nie spotkałem się z trzydniowym tripem na LSD. Nawet biorąc około 600ug trip nie przeciągał się więcej, jak do 15 godzin. No ale może... może to efekt psychozy (choć wątpię w to i moim zdaniem to po prostu było coś innego). Te papierki były z tej samej serii, czy tylko źródło było to samo? Ach i jeszcze jeden tip: najlepsze kwasy są w twardej oprawie (na grubszym i sztywniejszym kartoniku - masz tam LSD w formie soli, a nie roztworu). 

 

Generalnie jednak kwas podbija ego i jest bezduszny (w końcu półsyntetyk). Lepiej moim zdaniem stosować z olbrzymim szacunkiem naturę. Pozdrawiam.

To tylko sen samoświadomości.

A które psychodeliki wg. ciebie podbijają, a które redukują ego?

"Zbyteczność: był to jedyny związek jaki mógłbym ustalić pomiędzy tymi drzewami, ogrodzeniem, kamieniami (...) A ja wiotki, osłabiony sprośny, trawiący, chwiejący się od ponurych myśli - ja także byłem zbyteczny."

J.P Sartre "Mdłości"

Ciężko powiedzieć, ale Changa nigdy nie spowodowała u mnie wzrostu ego, a raczej uczyła pokory. Na czystym DMT (przy dawkach od 100mg w górę) ego nie istnieje w ogóle. Zobaczę jeszcze, jak to z kaktusami wygląda. Grybki najczęściej też uczą pokory, aniżeli podbijają ego, chociaż jak napisałem poniżej do FraktalB może się tak zdarzyć. Wszystkie substancje na papierkach, jakie poznałem (różne LSD, N-bomby, czy inne DOB) raczej wypierdalają ego w Kosmos.

To tylko sen samoświadomości.

Ja znam ta sprawe w sensie optymek to moj ziomek. Kartony to napewno lsd sam je jadlem niejednokrotnie (bezwonne bezsmakowe). Co do tego co piszesz szaman to zgadzam sie w 100%. Moze poza tym ze inne psychodeliki nie winduja ego. Wydaje mi sie ze to poprostu kwestia utozsamiania sie z wyzsza swiadomoscia przy stosunkowo niskim poziomie rozwoju. Ale slyszalem, ze zjawisko ego duchowego zawsze zachodzi bo to ostatnia deska ratunku dla niego. Nie wiem jak wyglada przerabianie tych problemow bez zadnych substancji wiec jest to w swerze wiedzy przeczytanej a nie wgladu, ale doswiadczylem, ze ego potrafi sie budowac tez na grzybowej fazie :D Co do tripa to widzialem kiedys film jak gosc procowal na subtelnych poziomach z kobitka. I tam byla taka sytuacja ze pewne istoty wykorzystaly strach aby wejsc w przestrzen energetyczna tej babeczki. Jedne straszyly i czekaly az tamta zacznie prosic o pomoc. A wtedy przychodzil drugi udajacy swietlista istote. Ona go wpuscila a on zdeponowaly w niej swoje "dzieci". I tak przez pare inkarnacji zyla wykorzystywana jako organizm do rodzenia istot w innych wymiarach. Ciągnęło to za soba także knsekwencje w jej najgestrzym ciele("fizycznym") choroby bole itd. Do tego czula to podswiadomie ze rodzi dzieci jakis paskudstw (choc swiadommie nie miala o tym pojecia) i czula sie przez to "brudna" co skutkowalo wstretem do samej siebie. To pokazuje jak poprzez strach mozna kontrolowac i wplywac na nasze decyzje. Leczenie polegalo na regresingu do momentu wyrazenia jej zgody na pomoc innej istoty(wpuszczeniu jej). Nastepnie uswiadomieniu jej tej sytuacji oraz tego ze w jej przestrzeni energetycznej tylko  ONA ma wladze(chyba ze komus pozwoli). Wiec najwiekszym glupcem finalnie okazal sie ten co wszedl, bo teraz on znalazl sie pod jej wplywem. Ale co sie nacierpiala to jej. A gdyby nie facet ktory jej pomogl nie wiem jak dlugo by byla wykozystywana. 

Takich przykładów jest od zajebania. Sam osobiście optuję głównie za regresingiem do leczenia, żeby nie maskować objawów (często prekursując nowe choroby), jak to robią lekarze, ale znaleźć prawdziwą przyczynę problemu i samoistnie uleczyć się przerabiając owy zaczątek. Chociaż moja przyjaciółka o wielkiej mocy mówi, że samemu nie zawsze da się tego dokonać...

 

A co do ego na Grybkach, to przeanalizowałem swoje tripy i zgadzam się, że ego może wyskoczyć, ale to jest nieporównywalne do jego wyskoku na papierkach i bardzo rzadko się zdarza.

To tylko sen samoświadomości.

Pierwszy raz słyszę o doświadczeniach choć trochę podobnych do moich. Też męczyłam się 3 dni, i to po minimalnej dawce. Za każdym razem tripowałam ze znajomymi, którzy brali cały znaczek, ja około 1/3. Dla innych zabawa kończyła się po jakichś 8h, szli spać i wstawali rano "jak nowo narodzeni". Ja wcale nie czułam, że mi przechodzi. Za pierwszym razem nie wychodziłam z łóżka przez pare dni, spałam, budziłam się oszołomiona i tak na zmianę. Za drugim razem spałam niewiele (trudno mi określić nawet czy w ogóle spałam) a przez następne dni czułam się jakbym się wcale nie obudziła. Takie dziwne uczucie zawieszenia, jakbym była w bańce, poniekąd oddzielona od rzeczywistości i nie mogła nawiązać kontaktu. Np. miałam załatwić pilną sprawę (grubo po 24h) ale miałam kłopot ze zwyczajnym poruszaniem się - musiałam podejmować świadomy wysiłek, żeby wykonywać krok po kroku, zastanawiając się jak, trudno mi było określić ile i gdzie idę, gdy dotarłam na miejsce z trudem mówiłam a zapytana nr telefonu byłam skonsternowana. Przypomniałam sobie, że mam telefon w kieszeni, zapewne może mieć on jakiś nr... Przyglądałam się temu telefonowi sama nie wiem ile (dalej poczucie czasu miałam zaburzone) aż odnalazłam swój numer zapisany w kontaktach. Taki "ćwierć trip" stopniowo ustępował aż do 0, po jakichś 3 dniach.
Co do samych tripów - fizycznie mocno odczuwałam zciskanie klatki piersiowej, pocenie, dziwne uczucie w ustach. Psychicznie - Nie miałam żadnych niezwykłych oświeceń. Nie miałam uczucia połączenia ze światem ani ludźmi, radości, tylko raczej oderwania. Ogólnie nie było to coś czego, się spodziewałam, liczyłam na euforię, tańczące ferie barw i magiczne synestezje a czułam się bardziej jakbym dostała obuchem w głowę i nie mogła wyjść z tej chwili oszołomienia przez baaardzo długi czas a moje wszelkie próby ogarnięcia rzeczywistości spełzały na niczym, bo np. nie mogłam się powstrzymać przed głaskaniem drewnianego stołu albo patrzeniem na niebieską ścianę. Podobnie liczyłam na spotęgowanie kontaktu z ukochanym, tymczasem bardziej absorbująca była mucha na ścianie, którą widziałam w powiększeniu, choć była daleko. Za drugim razem pokłóciłam się ze znajomym i wpadłam w bad tripa – ogarnął mnie smutek i lęk z powodu sytuacji (zawiniłam i byłam tego świadoma). Decyzja, żeby poprawić sobie humor oglądając ulubiony film... Władcę Pierścieni, jak łatwo sobie wyobrazić była BŁĘDEM. Atak paniki i obrazy z filmu nie opuściły mnie całe godziny po wyłączeniu komputera i były to już chyba halucynacje, z czarnymi jeźdźcami w roli głównej.
Mam w rodzinie choroby psychiczne ale sama jestem zdrowa, więc zastanawiam się co takiego mogło się stać, że aż tak zareagowałam. Bałam się, że to nigdy nie przejdzie, na szczęście przeszło i żadnych flashbackow, rozwinięcia choroby psychicznej itp nie było.

No mnie mój 3 dniowy trip skutecznie zniechecil do psychodelii.Obawiam sie że takie akcje mogą być preludium do jakichs stanow lękowych czy tez innych problemow z banią.

Mnie też całkowicie to zniechęciło, cała sprawa miała miejsce już dobrych parę lat temu ale dopiero teraz trafiłam na Twój opis. Od tego czasu nic się u mnie nie zmieniło ale nie wiem "co by było gdyby" skoro drugi raz był jeszcze gorszy od pierwszego i tak mnie nastraszył. Jeszcze wcześniejsze doświadczenia z MDMA i innymi też bardzo "odchorowałam", bo zamiast 2 dni, nieraz ze 2 tyg miałam doła, nie było to nic strasznego ale jednak. Od dłuższego czasu jestem wolna od wszelkich używek (nawet alkoholu) nie z powodu nadużywania, ale z wyboru. Nie wiem na ile to psychiczne a na ile coś w biochemii mózgu ale jeśli chodzi o używki ewidentnie nie mam ani takiej odporności ani kontroli jak inni. Na szczęście mam na tyle samoświadomości, żeby to zauważyć i dać sobie spokój.

Co do tripow - ja jedności ze światem rzadko kiedy doświadczyłem, zazwyczaj było właśnie takie oderwanie, robienie abstrakcyjnych rzeczy, wyjebka w kompanow podróży i takie tam. Na każdego działa inaczej i myślę, że oczekiwania zjebaly dużo magii.

A co do potripow - możesz być wątła psychicznie i nie zdawac sobie z tego sprawy. To co opisujesz to derealizacja która towarzyszy wielu chorobom psychicznym. Prawdopodobnie wywołana przez dysonans między oczekiwaniami, a rzeczywistym tripem. Najczęściej łapie ludzi po konkretnych badach, taki jakby mechanizm obronny mózgu żeby nie odjebalo całkowicie. Ja jak miałem zryty beret (bardziej niż teraz) to derealizacja i depersonalizacja non-stop. Jak już chcesz grupować to opitol grzyby, a nie kwasa. Mniej schizogenne są i krócej działają.

Derealizacja i depresonalizacja brzmią bardzo trafnie, nie zazdroszczę takiego stanu na dłużej! Co do oczekiwań, kumpel bardzo mnie nakręcał na cuda ale ostatecznie zdecydowałam się ze względu na rozrywkę, nie liczyłam na podróż wgłąb siebie i inne sprawy na głębokich poziomach, które tu ludzie nieraz opisują. Chodziło o przyjemność. Mimo wszystko zgodzę się, że byłam zawiedziona i to już od początku, nawet gdy nie miałam bad tripa tylko dużo śmiechu i fajne doświadczenie gdzieś tam w środku towarzyszył mi zawód, dyskomfort i pustka. Dlatego też ciężko mi oddzielić czas w trakcie i po, bo pod tym względem nie różniły się za bardzo a fizycznie cały czas czułam się dalej pod wpływem czegoś.

Poczytałam o derealizacji i depesonalizacji, i to było dokładnie to. Zmyliło mnie, że bardzo podobne, narastające uczucia towarzyszyły mi od początku obu tripów (nawet dobrego).

Trafiłam też na inf o "utracie ego" i można powiedzieć, że w trakcie tripowania czułam coś na kształt tego (a wcale na to ochoty nie miałam...) Mam wrażenie, że to też mogło zryć mi beret - dlatego za pierwszym razem, nawet bez bad tripa, miałam problem z powrotem do rzeczywistości. Całe szczęście byłam tak ostrożna co do dawek, gdyby nie to, pewnie pozamiatało by mnie tak, że nie byłoby co zbierać...

Dzięki za pomoc, latami męczyło mnie, co właściwie wtedy się stało a teraz wiem.

Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media