pare godzin umierania
detale
raporty wilka
pare godzin umierania
podobne
Faza wyjątkowo gładko się ładuje. Czuję rozluźnienie w emocjach, w ktorych jestem, jest mi milo, czuję że mam więcej miejsca na oddychanie, więcej przestrzeni w sobie.
T+1h Dalej jest miło. Spiewam sobie jakieś icarosy, rozmawiam ze znajomymi. Bawię się jest fajnie.
T+2h Przestaje być tak milutko. Zaczynam czuć dość ciężki niepokój w sobie, jakiś wewnętrzney ból, ucisk w sercu, czuję że zaczyna mnie trochę roznosić. Ale spoko zgodnie z postanowieniem ucze się puszczać to co przychodzi, obserwować, nie zmieniać, poznawać te stany. Dochodzę do wniosku, że strasznie się boję siebie. Informuję znajomych, że jest ciężkawo, ale próbuję sobie po prostu pomoc. Jakos to idzie. Skupiam się na tym dlaczego boję się siebie. Znajduję jakieś przekonania o sobie, myśli jak takie czarne nerwy wbite w moje cialo. Widzę, że one wógole nie są moje. Zostaly mi zaszczepione przez doświadczenia i innych ludzi. Patrzę w nie odważnie, poznaję jakie to są DOKŁADNIE lęki. Nie uciekam przed nimi. W pewnym momencie miałam wrażenie jakbym zlapała całą ta czarną sieć i po prostu ja z siebie wyrwała. Jestem zaskoczona bo dalej czuję niepokój, ale nie jest on już powiązany z bólem. A zawsze był. Szukam różnych miejsc w sobie, gdzie zwykle razem ze strachem był ból, ale go nie ma. Mam poczucie jakieś odprężenia, oczyszczenia może i jakiś rodzaj dumy z siebie, że udalo mi się to wyrwać.
T3+ Faza sie dalej nasila (dorzucałam po prawdzie w 1h godzinie wiec przypuszczam, że weszla mi druga dawka). Jest mi bardzo źle. Chce mi się wymiotować, kręci mi się w głowie, cała się czuje roztelepana. Próbuję jakoś to przeczekać, zaakceptować, uspokajać się i szukać w tym rozdygotaniu o co mi chodzi. Proboje cos rozmawiać, zająć się czymś, położyć. Ale co nie robie jest mi coraz i coraz gorzej i wchodzę w ostre myslenie, że po prostu nie chce dalej. (po 12h bad tripie na ayahuasce mam troche traume). Czekam z tym jeszcze dluższą chwilę, ale absolutnie dalej jest chujowo.
I wtedy robie najgłupszą z możliwych rzeczy. Łykam xanax. Zdarzało mi się zbijać koncówki fazy na kwasie jak chcialam pójść spać czy coś, więc imho byłam przekonana, że to świetnie rozwiązanie. Ojjjjj nie. Wjebanie xanaxu na piku to prawdopodobnie najdurniejszy pomysł jaki mi przyszedł do głowy.
T4+ LSD+ xanax. Xanax zbija mi emocje, na chwile się uspokajam, myślę sobie, że za chwile będzie ok. Mija z pół h i wogóle nie jest ok. Czuję, że złapałam desynchronizacje. Emocje mam totalnie ubite, ale psychodela kręci się w najlepsze, a przez odcięcie od emocji trudniej mi ją przyjmować. O cieszeniu się z czegokolwiek nie ma mowy. Ciało oczywiscie ma już totalny wpierdol mam wrażenie, że jest mi w nie wszystko, ale desynchronizjacja między psychodelą, a emocjonalną śmiercią nie pozwala mi się aż tak na tym skupić. Widzę co się dzieje, znam obie subtancje i zdaję sobię sprawe co wlaśnie sobie urządziłam i że teraz to dopiero muszę spuścić łeb i to przetrwać. Dopalam blanta. Troche pomaga mam wrażenie, że łapię większe synchro między czuciem, myśleniem a cialem. To dobrze. Na szczęscie powstrzymuję się od innych debilnych pomysłów, żeby wyjsć z tego rozbicia w postaci: dorzuć wiecęj: benzo, kwasu, mdma, xanaxu...
T4-5+ Co tu duzo mówić czuję się skrajnie chujowo i dochodzę do wniosku, że muszę coś po prostu przełamać żeby było dobrze. Xanax poniekąd mi to utrudnił, odcięta od emocji i swojego serca nie mam się na czym oprzeć. Dochodzę do wniosku, że jedynym sposobem jest umrzeć. Nie, że tak całkiem, ale osiagnąć stan, w którym mam pełna zgodę i zaufanie na to. Więc próbuję umierać. Szukam w sobie tych róznych nitek, które mi na to nie pozwalają, walczą i próbuję je w sobie rozplątywać. Ten proces umierania przechodzę kilkanaście razy. Nie jest najprzyjemniejszy, w koncu probóję się zabić:) Ale też te próby dają mi jakąś chwilową ulgę. Pomaga też to, że koleżanka cały czas mnie masuje po plecach. Wtapia ręcę w moje różne ciała i mam wrażenie jakby wzorami zmieniała jakieś trybiki. Jest to niesamowicie przyjemne i troche kompensuje to, że aktualnie staram się umrzeć. Ale po któryms razie jestem tym już po prostu wykończona i widzę, że nie umiem tego zrobić. Wiem co jak i po co, ale nie umiem. Targa mną wewnętrzny konflikt.
T6+ Znajomi wyciagają mnie na ogródek. Mówię im, że od x czasu umieram i trochę mi to nie wychodzi. Przyjaciolka skupia moja uwage na sobie. Mowi mi, że jestem w miejscu gdzie stykam się jako ta, która myśli i ta która czuję. Probóję połączyć to w jeden punkt, ale w pewnym momencie łapie, że to do konca niemożliwe i przelewam sie z jednego na drugi. W części myślącej jest okej, znajduje tam odprężenie. Czująca przez xanaxową śmierć jest trudniejsza, niezbyt aktualnie się lubimy. Przelewam się między tymi stanami, nie jest przyjemnie, ale też nie najgorzej. Mówię przyjaciółce, że probowałam umrzeć i nie potrafie, a jednocześnie wiem, że powinnam to zrobić. Rozmawia ze mną dochodzi do mnie, że mam problem z ciałem. Mówi mi, że jestem w miejscu gdzie moje ja spotyka się z moim zwierzątkiem. Opowiadam jej o mojej traumie z opuszczaniem ciała. Zachęca mnie bym sprobowała, że mogę. Nie ufam temu zwierzątku, że przeżyje beze mnie. Jednocześnie widzę, że traktowałam je bardzo okrutnie. To moje ciało. Jako niezbędny wehikuł, który podtrzymuje mocą swojej woli, ale którego nie lubię. Mam poczucie, że jak je puszcze to ono zdechnie bo jest tak zaniedbane, że włąsciwie żyje w wyniku terroru, którym go obarczyłam. Wiem już wtedy, że nie przełamie tego. Skupiam się na ciele, jest gąbczaste, słabe i niezbędne. Uświadamiam sobie, że tak bardzo chciałam się pokochać, że zapomniałam najpierw się polubić. Próbuje przytulić samą siebie. Znaleźć w tym ciepło. Szukam ciepła i opieki do tego ciała i znajduję jakieś nitki. Nie chcę już nic przełamywać w sobie brutalnie, zaczynam rozumieć, że zaufanie do siebie muszę powoli i czule zbudować, małymi krokami. Wogóle, że chce zwolnić i otoczyć się większa opieką i spokojem.
T7+
Powoli najgorsza bania schodzi. Staram się nie łapać na echach badtripowej części. Dalej w sumie nie działo się nic ciekawego. Największy problem mam z tą częscią gdzie moje ja styka się ze zwierzątkiem. Z tego miejsca czuję strach i inne chujowe rzeczy. Trip sobie powoli spływa, robie różne rzeczy i cieszę się, że nie było AŻ tak zle.
Podsumowując mam totalnie przekonanie, że zarciem tego xanaxu zrobilam sobie srogie kuku. Owszem byłoby mi również ciężko, ale przez to że wycieło mi się pewne spektrum nie mogłam się wspomóc swoimi emocjami, znaleźć też przyjemności w tym doświadczeniu czy pełniejszego połączenia ze sobą. Mimo wszystko doświadczenie uważam za ważne i budujące. Jestem też z siebie o tyle dumna, że całkiem spoko ogarnełam stany lękowe i nie wpadłam w panike i całość tego co się dzieje jakoś zaakceptowałam. Cieszę się, że zobaczyłam precyzyjnie miejsca moich wewnętrznych konfliktów, które nieźle daja mi popalić na codzień. Będę nad nimi pracować. Na spokojnie.
- 27192 odsłony
Odpowiedzi
Dlaczego xanax nie pomógł?
Dlaczego xanax nie pomógł? myślałem że benzo zbija działanie lsd
W moim przypadku (w przypadku
W moim przypadku (w przypadku autorki raportu jak widać również) nie zbiło. Zarzuciłem kilka mg etizolamu z nadzieją, że zasnę - ocknąłem się kilka godzin później, 3km od domu - totalna czarna dziura w pamięci.
Jeśli próbujesz zbić
Jeśli próbujesz zbić działanie kwasa innymi substancjami chemicznymi, to po prostu nie powinieneś brać LSD. Sam fakt takiego "zabezpieczania" się już to wyklucza. Info dla każdego chcącego się pobawić w tripowanie.
To tylko sen samoświadomości.
Człowiek uczy się na błędach,
Człowiek uczy się na błędach, raz tak zrobiłem i na własnej pamięci przekonałem się, że to jest bezsensowne. A chęć zbicia pojawiła się w wyniku przesytu fazą, chciałem po prostu zasnąć, co w moim przypadku po kwasie nie jest możliwe.
zasadniczo u mnie bylo
zasadniczo u mnie bylo podobnie. zdarzalo mi sie po tripie czasem brac benzo wlasnie po to zeby w spokoju usnac po calym tripie. Tym razem nie wiem, odruch i pewnie troche spanikowalam. Mysle, ze glowny problem to wziecie na peaku.
Też tak myślę, chociaż
Też tak myślę, chociaż zastanawiam się co by było gdybym wtedy wziął jakieś silniejsze benzo np klonazepam - czy zasnąłbym czy może ocknął się jeszcze dalej od domu po jeszcze dłuższym czasie amnezji.
Mogloby byc roznie benzo
Mogloby byc roznie benzo jednak czasem bywaja nieobliczalne tez mi sie zdarzyly epizody amnezji przy dziwnych miksach. Nie polecam, na zasniecie po spoko. Ale w sumie to jestem zadowlona bo mi wybilo raz na zawsze z glowy zbijanie peakow :] Chociaz ponoc kwetapina faktycznie wylacza.