na krawędzi człowieczeństwa
na krawędzi człowieczeństwa
podobne
Ciekawość po raz kolejny popchnęła mnie do ryzykownego eksperymentu – tym razem dawka mojej ulubionej substancji wyniosła dokładnie 375micro gram.
Niniejszy trip-raport, podobnie jak poprzedni będzie dotyczył przemyśleń, które wykiełkowały podczas tej niezwykłej podróży. Dotyczy on więc nie tylko przemyśleń podczas samej kwaśnej podróży, ale także tych, które zostały zapoczątkowane na niej i później skonfrontowane z rzeczywistością za pomocą różnych źródeł naukowych. Jest to niezwykle pozytywny dla mnie efekt działania kwasu – w ogromnym stopniu pobudza moją ciekawość i zmusza do refleksji w codziennym życiu. Problemy, które postawiło przede mną LSD sprawiły, że sięgnąłem po wiele ciekawych książek. Zalecam zawsze robić research po takich ekscytujących przeżyciach. Warto zachować przy tym otwarty a równocześnie sceptyczny umysł. Śmiało mogę powiedzieć, że nie tylko normalne podróżowanie poszerza horyzonty.
Na wstępie zaznaczę, że nie polecam nikomu takich dawek. Mimo że doświadczenie było niezwykłe to jednak trudno zakwalifikować je do czegoś całkowicie pozytywnego. Peak charakteryzował się bardzo silnym splątaniem i niemal całkowitym brakiem spójnego myślenia. Bardzo trudno czerpać satysfakcje ze stanu, który jest obdarty z jakiegokolwiek logiki. Trójka moich towarzyszy podróży była na dokładnie takich samych dawkach i komunikacja między nami niemal całkowicie upadła. Żarty, szyderstwa i inne tego typu rzeczy, które towarzyszyły nam do tej pory niemal przy każdym tripie, tym razem były niemożliwe. W pewien sposób było to dołujące – czułem cię całkowicie obdarty z człowieczeństwa, wszystko co czyni nas ludźmi, czyli zdolności analityczne, interpersonalne i kognitywne były bardzo mocno ograniczone. Czułem się zwykłą „breją komórek i neuronów” lub workiem śmierdzącego mięsa. Nie istniało coś takiego jak „ja”, całkowicie zagubiłem poczucie własnej tożsamości, niektórzy mogą nazwać to rozpuszczeniem ego - tak pożądane przez wyznawców new age zjawisko dla mnie było bardzo dziwnym przeżyciem, gdyż nie wierzę w żadnego rodzaju byty astralne i duszę. Ta bezosobowość objawiała się jako poczuciem bycia pewnego rodzaju procesem. Skojarzyło mi się to nieco z terminem pochodzącym z buddyzmu – samsarą, jednak nie w sensie reinkarnacji a po prostu z cyklem przemian. Nie istnieje nic trwałego, wszystko przemija i nieustannie się zmienia. Ma to nawet fizycznie uzasadnienie - żyjemy w rzeczywistości relacyjnej. Zgodnie z złożeniami fizyki kwantowej nie da się określić tego gdzie znajduje się dana cząstka, a jedynie w jaki sposób objawia swoje istnienie innym (Polecam książkę świetnego fizyka Carlo Rovelli „Rzeczywistość nie jest tym czym się wydaje” o najnowszej teorii grawitacji kwantowej). Rzeczywistość jest więc zredukowana do relacji. Implikuje to brak jakiejkolwiek trwałości materii – to nie rzeczy wchodzą w relacje, ale relacje tworzą w pewnym sensie grunt dla pojęcia „rzeczy”. Świat kwantów nie jest więc światem obiektów, a jedynie światem zdarzeń. Każdy obiekt jest więc nieustannym procesem – nasza świadomość również. Jest to trudne do pojęcia, przyzwyczajeni jesteśmy do obserwowania świata w większej skali, niestety jest to bardzo złudne. Nasza percepcja i perspektywa jest w dużym stopniu ograniczona, obserwowane przez nas procesy są tylko wypadkową procesów występujących w mikroskali. Natura rzeczywistości jest niezwykle złożona i skomplikowana. Na LSD nasz umysł działa bardzo sugestywnie, myślenie jest abstrakcyjne i często łatwo uprościć wiele kwestii. Nigdy nie podejmuję się rozwiązywania w tym stanie jakichkolwiek problemów, gdyż zwyczajnie nie ma to sensu. Bardzo łatwo można dojść do błędnych wniosków z pozoru mogącymi wydawać się słusznymi. Uczucie towarzyszące rozwiązywaniu pewnych kwestii może wywoływać niemal stan uniesienia i zachwytu, jednak gdy upojenie narkotykowe mija można łatwo zorientować się jak bardzo niedorzeczne były nasze pomysły. Ważne jest by zachowywać dystans wobec zniekształconej percepcji.
Wrażenia wizualne były bardzo przytłaczające i silne – niemal całkowita zupa fraktalna. Niestety stan, psychiczny w którym się znajdowałem nie pozwalam mi docenić tych estetycznych doznań. Spędziłem pół godziny bez otwierania oczu, jednak nie mogę stwierdzić by te pojawiające się wizje były czymś pięknym. Obserwowałem całą serie różnych dziwactw, zauważyłem silną korelacje między myśleniem słownym i obrazowym – sieć skojarzeń determinowała wiele wizji, jednak niektóre zdawały się całkowicie przypadkowe. Mocno zarysowane stało się również zjawisko synestezji – muzyka ambient i psytrance, której słuchaliśmy prowokowała wiele różnorakich wyobrażeń. Brak spójności powodował, że niemal wszystkie nie zakodowały się w mojej pamięci. Jeżeli miałbym do czegoś porównać te wizje to myślę, że najtrafniejsze jest zjawisko fizjologiczne pojawiajace się tuż przed snem - omamy hipnagogiczne, jednak dużo bardziej intensywne. Z resztą nie należę do wzrokowców toteż wrażenia te stanowią dla mnie jedynie tło dla doznań cielesnych.
Ciekawe jest to, że każdy trip niemal zmusza mnie do egzystencjalnych przemyśleń. Znaczenie własnej egzystencji przytłacza mnie swoim ciężarem. Jak już wspominałem w moim poprzednim trip raporcie rozważanie nad znaczeniem życia z naukowego punktu widzenia jest pozbawione sensu. Jesteśmy ślepym wytworem procesów ewolucyjnych, które funkcjonują bez żadnego celu i namysłu. Służymy jako „pojazdy” zaprzęgniętymi przez geny. Od samego początku ewolucji działają te same procesy automatycznej selekcji wśród rywalizujących cząsteczek według kryteriów długowieczności, płodności i kopiowania. Geny nie posiadają zdolności przewidywania, po prostu trwają (Polecam książkę „samolubny gen” Dawkinsa). Z czysto obiektywnego punktu widzenia życie ludzkie jest więc pozbawione jakiegokolwiek sensu. Nie istnieje żaden boski zamysł ani plan - natura rzeczywistości wcale tego nie wymaga. Jakiego znaczenia byśmy nie przypisali naszemu życiu, obiektywnie będzie ono jedynie złudzeniem. Wszelkiego rodzaju religie i kultury to jedynie wymyślone koncepcje istniejące tylko w zbiorowej wyobraźni ludzkości. W pewien sposób podczas tripowania może być to mocno przytłaczające, jednak nasze pobożne życzenia nie zmienią rzeczywistości. Możemy walić pięściami w ziemię, ale rzeczywistość będzie pędzić dalej w swej utartej koleinie. Bardzo dobrym lekarstwem na ból istnienia może być filozofia wschodu. Buddyzm zen opiera się na założeniu, że ostateczna odpowiedź na pytanie o sens życia nie może być zawarta w myśli. Osiągnięcie „oświecenia” wymaga odrzucenia wielu konstrukcji umysłu. Natura naszego umysłu sprawia, że prowadzi nas on bardzo często do cierpienia. Jesteśmy narażeni na nieustanne huśtawki emocjonalne. Nasz umysł chwyta się i lgnie do wszystkiego. Kompulsywnie myślimy – tzw. overthinking zwłaszcza mocno może dać się we znaki podczas psychodelicznej podróży. Najłatwiej zwalczyć go po prostu uważnością – obserwować proces myślowy bez osądzania i oceniania, ze współczuciem do samego siebie. Takie „odpuszczenie” jest jednak niezwykle trudne, zwłaszcza w tym stanie, jednak należy pamiętać, że samo myślenie o problemie go nie rozwiąże. Trip powinien być przyjemnością, dlatego należy starać skupiać się na teraźniejszości - chwila obecna jest wolna od zmartwień. Ciągłe rozdrapywanie ran z przeszłości lub zamartwianie się przyszłością nic nam nie da. Nie mam tu na myśli uciekania przed problemami, ale raczej zaakceptowanie ich i nieroztrząsanie. W tym stanie naprawdę łatwo się zapętlić, dlatego należy być ostrożnym. Czasem trudnym emocjom najlepiej się po prostu uważnie przyjrzeć z pewną dozą dystansu, bez wpadania w lawinę myśli, a następnie odpuścić. LSD nie idzie w parze z logiką, dlatego nie rozwiążę naszych problemów, ale może dać nam cudowne doznania i właśnie w taki sposób należy wykorzystywać jego działanie. Poczuć swoje ciało, skanować je i czerpać z tego satysfakcję. To niesamowite jak zwykłe oddychanie może sprawiać tak niesamowitą przyjemność. Spokój i wewnętrzna harmonia to to do czego należy dążyć. Niestety tak duże dawki LSD ze spokojem nie mają prawie nic wspólnego. Kompulsywne myślenie było tak silne, że nic nie było w stanie go zatrzymać, ciągle miałem wrażenie, że nie mogę się zrelaksować, bo muszę przewałkować jakieś myśli, przypominało to nieco nerwice natręctw i splątanie. Znacznie więcej przyjemności czerpałem z tripów na dawce poniżej 300 micro g. Większa dawka wcale nie sprawiła, że świadomość stała się bardziej poszerzona, wręcz przeciwnie – poczułem, że w pewnym sensie została ona zagłuszona nadaktywnym i zniekształconym procesem myślowym. Przez pewien czas miałem wrażenie, że moje myśli były przypadkową rozsypanką słów bez żadnego znaczenia. Słowa gubiły całkowicie sens. Myśli słuchowe i wzrokowe pojawiały się w bardzo chaotyczny sposób i wzajemnie się przeplatały. Dało mi to do zrozumienia, że doświadczenie może dotrzeć do świadomości tylko wówczas gdy zostanie postrzeżone i uporządkowane w terminach pojęciowego systemu. System ten jest skorelowany z racjonalnym umysłem, dlatego poszerzenie świadomości nie jest możliwe, gdy umysł nie działa właściwie. Dopiero po około 3 godzinach byłem zdolny do głębokiej introspekcji świadomości. Za każdym razem nie mogę się nadziwić jak bardzo jej natura jest niezwykła. Fakt, że jesteśmy tak niewielką częścią materii świadomą samej siebie, wydaje się czymś wręcz absurdalnym i niesamowitym. Świadomość w pewnym sensie wymyka się nauce, gdyż jest w swej naturze zjawiskiem subiektywnym, podczas gdy nauka dąży do maksymalnej obiektywności. Mam wielką nadzieję, że kiedyś mechanizm powstawania świadomości i jej funkcjonowania zostanie dokładnie wyjaśniony naukowo, jednak jej naturę możemy również badać sami - przez doświadczanie jej. LSD i medytacja są do tego świetnymi narzędziami. Wgląd w naturę własnego istnienia może stać się pewnego rodzaju wyzwoleniem. Wolność jest dawaniem swobody dla wszystkich impulsów tkwiących w nas samych. Stanem całkowitego dostrojenia do rzeczywistości na zewnątrz i wewnątrz. Filozofia buddyzmu uczy wrażliwości i otwartości na doświadczenie rzeczywistości takiej jaka jest, bez wpadania w pułapki dogmatów i zniekształceń spowodowanych naszym myśleniem. Wiele naszych problemów to zwyczajne iluzje, istniejące jedynie w naszych umysłach, przemijające i nietrwałe. Postrzeganie rzeczywistości bez zbędnej konceptualizacji, dążenie do maksymalnego obiektywizmu bez deformacji powodowanych przez pragnienia i lęki - obserwowanie rzeczy takimi jakie są – to właśnie sztuka, której naucza filozofia wschodu.
Chciałbym tu jeszcze poruszyć temat religii i Boga, który za każdym razem mnie prześladuje. Uproszczone rozumowanie w kwasowym stanie umysłu nieraz podsuwa różnego rodzaju argumenty za istnieniem wyższej siły. Wynika to z poczucia mistycznego stanu i niezrozumienia natury rzeczywistości. Pole widzenia na pozór zmienione i nawet poszerzone nadal pozostaje mocno ograniczone. Zwłaszcza jedna rzecz zdawała się szczególnie niewygodna: dlaczego istnieje raczej "coś" niż "nic"? Zagadnieniem tym zajmuje się specyficzny dział filozofii – ontologia, jest to dział filozofii, w który nie wgłębiałem się mocno - wydaje się dość mocno zagmatwany, jednak w dużym uproszczeniu można powiedzieć, że po prostu niebyt nie istnieje. Ta nicość jest jedynie ideą - pewną koncepcją. Wszechświat jako byt nie ma granic ani brzegów mimo skończonych rozmiarów, jednak nie ma potrzeby pokonywać niebytu, bo tego po prostu nie ma. Istniejące nieistnienie to sprzeczność. Fizyka kwantowa nie dopuszcza do istnienia doskonałej próżni. Istnieje jedynie próżnia kwantowa pełna fluktuacji kwantowych, czyli bez przerwy pojawiających się i znikających par cząstek. To wszystko na lsd wydaję się niedorzeczne, ale może właśnie taki jest świat. Koncepcja osobowego Boga jest czymś dla mnie absurdalnym, jednak rozumiem jak wiele może upraszczać w życiu człowieka. Daje poczucie istnienia sprawiedliwości i oparcia. Jak lekkie może stać się życie, a zwłaszcza starość, gdy posiadamy poczucie życia po śmierci i to wolnego od cierpienia? Jednak czy ten dysonans poznawczy spowodowany ciągłym unikaniem konfrontacji z prawdą naukową nie daje ludziom stanu nieprzyjemnego napięcia psychicznego? A może indoktrynacja zaszła już daleko, że pewne osoby nie dostrzegają już nawet sprzeczności w religiach? Może warto zaufać nauce, w końcu to właśnie umiejętność logicznego opisywanie rzeczywistości tak mocno odróżnia nas od innych zwierząt i dała nam tak szerokie możliwości. Religie obarczone są dogmatami i ciężkimi założeniami, wiarą w autorytety i wymagają przyjmowania „prawdy objawionej” zawartej w pismach nieznanego pochodzenia i niepopartych żadnymi dowodami, natomiast nauka popychana jest do przodu tylko dlatego, bo pewne wybitne umysły potrafiły z pokorą przyznać się, że czegoś nie wiedzą. Ta właśnie pokora i sceptycyzm umożliwia ciągły rozwój. Gdy pojawi się „teoria A” lepiej opisująca rzeczywistość niż „teoria B”, poparta odpowiednimi rozważaniami i empirycznymi obserwacjami nikt nie będzie dalej upierał się przy tej drugiej teorii, po prostu zostanie ona nią zastąpiona. Natomiast religia bardzo nieudolnie i na siłę próbują przeinterpretować swoje księgi i dopasować się do rozwijającego świata. Jednak czy w te metafory w ogóle można jeszcze wierzyć? Nie lepiej po prostu przenieść do całej reszty mitologicznych opowieści i spróbować zaakceptować świat taki jaki jest? Nie twierdzę, że nauka posiada już całkowity i kompletny opis otaczającego nas świata, jednak właśnie na tym polega jej piękno, że potrafi przyznać, że czegoś nie wiemy.
Zapraszam do dyskusji
- 87117 odsłon
Odpowiedzi
Panowie, przestańcie.
Panowie, przestańcie.
https://www.youtube.com/user/rdistinti
a tutaj mniej ladnie, lecz po polskiemu
https://www.youtube.com/user/PolskiTesla2
Strony