pocahontas atakuje
detale
Czas operacyjny: Godzina 15.00, piękna złota jesień.
raporty alabama
pocahontas atakuje
podobne
Pocahontas atakuje
Miejsce: drewniana dacza w Roztoczańskim Parku Narodowym nieopodal Zamościa.
Czas operacyjny: Godzina 15.00, piękna złota jesień.
Jedząc 30 grzybów z gatunku łysiczka lancetowata i posiadając wręcz zerową wiedzę na temat pokroju podróży, jaką się po nich przebywa, przeżyłam dokładnie to co opisane zostało przez naukowców: „odczuwanie lasu jako oddychającej świątyni”.
Oczywiście można mówić, że fakt, że nakarmiłam drzewo bułką i dławiłam się przy tym – tuląc do jego szorstkiej kory - łzami niezrozumianego szczęścia, jest jakimś efektem ubocznym, raczej pijackiego szału lub chodzącym przykładem na miażdżącą siłę autosugestii. Ale nie.
One przeistoczyły mnie w Pocahontas. Zahipnotyzowana chciałam biec w ciemność lasu, na oślep. Mój rozum wypiął się na superego i kazał rozebrać ciału do naga i iść. Iść w uczuciu błogości między pniami drzew, w nieznaną ciemność, która omamiała naturalną siłą, przyciągała w niezrozumiały metafizyczny sposób. Szeptała i wabiła. Odczuwałam wielki dar wolności i czułam obecność Matki Ziemii. Wyrozumiałej i kochającej. Pięknej i dającej życie. Rzucało mnie to na kolana.
Zanim dałam się zupełnie porwać fazie, zaczęłam analizować swoje położenie względem Ziemii. I poczułam do siebie nie lada wstręt. Wydawałam się sobie odpadem hollywoodzkich produkcji, echem i efektem ciężkiej pracy speców od reklamy, rybką złapaną na haczyk komercji. Do tych wszystkich założeń dochodziłam z groteskowym poczuciem oświecenia i czułam jak te wszystkie zmory ulatują na rzecz tego, co miało nastąpić lada chwila. Czułam, że się odrywam, lecz nie analizowałam tego.
Mój chłopak, który w tym właśnie momencie, paręnaście kroków za mną, hasał beztrosko w leśnej gęstwinie próbując zbezcześcić mój stan sakralnej leśnej ciszy, puszczając jakieś niedorzeczne, sztuczne, elektroniczne brzmienia z małej mp3 z głośniczkiem, zauważył co się dzieje. Okiełznała mnie dzika, namiętna chuć by pozbyć się natychmiast wszystkich ubrań. Czułam się dzieckiem ziemi, a ubrania które się na mnie znajdowały stanowiły jakiś kiepski żart, który mi uniemożliwiał odczucie lasu każdym porem skóry. Nie odczuwałam temperatury. Czułam się wybrańcem. Biło ze mnie niewyczerpalne źródło energii. Byłam królową przestrzeni.
Mój facet próbował za wszelką cenę okrzesać pierwotny żar, którym paliło się moje ciało, gnąc z ekstazą. Moja kobiecość przeżywała apogeum swego rozkwitu, a wszystko działo się w środku, czułam jak pączkuje a potem wybucham. Było w tym mnóstwo zarówno dobra, miłości i wdzięczności za ciało, które wydawało mi się misterną konstrukcją geniusza jak i seksu.
Potem próbowali mnie zamknąć w domku, tzn. A. - mój wybraniec i jego 4 kolegów, o których nie wspomniałam bo gardziłam nimi wtedy za niezrozumienie wszechogarniającego zachwytu nad światem. Wszyscy przyjęliśmy tą samą dawkę, a ja jako dziewczyna byłam zdecydowanie najmniejsza, więc grzybki popieściły mnie najmocniej. Odcięłam się kompletnie, traktując las, jako jedyne środowisko w którym jestem w stanie oddychać i żyć. Mała drewniana dacza, w której palił się wielki kominek, była dla mnie przymusowym więzieniem w którym tęskniłam za naturą. Z perspektywy czasu to naprawdę zabawne, że odezwała się we mnie tak pierwotna natura.
Zanim dałam się zamknąć, wyrzuciłam przez balkon wszystkie plastikowe krzesła, które znalazłam w chatce. Brzydziły mnie. Świadomość zrozumienia źródła, z którego się pierwotnie wzięliśmy, dała mi królewskie poczucie wyższości, wzgardę i upór. Chłopaki mieli ze mną sporo zabawy, a mój trip atakowany próbami zarejestrowania go na kamerze, wyglądał w rezultacie na bardzo zaawansowany PMS lub wczesną fazę opętania. Cóż ;)
Orientalny (jak mi się wydawało) taniec, który zaczęłam z powołaniem uprawiać, boso na rozłożonych na podłodze dziczych skórach, przy strzasku płomieni kominka, okazał się również całkiem miłą opcją na wrócenie do normalności. Pierwsze prześwity świadomości były bolesne. To, że po prostu zjadłam grzyby i mi nieźle odwaliło wydawały mi się trochę wstydliwe. Potem rozpaczliwe „nieeeee… nie odchodź, Fazo!” zagłuszyliśmy skrętem. Była godzina 22, a ja byłam pełna wrażeń jak po tygodniowych wakacjach. Otulona kocem zasnęłam na kanapie. W nocy obudziło mnie wycie wilków. Gdyby moja grzybowa faza dalej trwała prawdopodobnie bym pobiegła przywitać swych leśnych braci, nucąc pod nosem „Kolorowy wiatr” .
I tak, jak się okazało na za jutrz, dopięłam swego, bo każdy mnie miał za „głupią dzikuskę”.
Czułam się tak: http://www.youtube.com/watch?v=7-2cn6Ez0IE
Lecz… obawiam się, że mogło to wyglądać trochę inaczej: http://www.youtube.com/watch?v=HvoIod95jFQ
Pozdrawiam
Alabama
- 14104 odsłony
Odpowiedzi
Haha, usmialam sie. Nie mysl,
Haha, usmialam sie. Nie mysl, ze to Tobie ´odwalilo na grzybach´, mialas bardzo sensowne doswiadczenie, po prostu nastepnym razem zjedz grzyby sama, bo to przykre jesc grzyby z ludzmi, ktorzy nic nie rozumieja. PS. wystarczy, jak raz dodasz trip report, musisz poczekac, az zostanie zaakceptowany po prostu. Fajna muzyka, ale ostatniego linka wyrzucilam, bo nie wiedzialam co to jest, potraktowalam to jak reklame Twojego bloga (?). Juz na sucho, dalej idziesz grzybowym tokiem rozumowania?
No wiesz, ta druga opcja też
No wiesz, ta druga opcja też ma w sobie pewien urok...;)
Jak czytam inne raporty to faktycznie twór trip był bardzo sensowny tylko szkoda że chłopaki ci tak przeszkodzili:<
Tak w ogóle to ładnie napisane, aż się chciało czytać i cały opis bardzo sugestywny.
An it harm none, do what ye will.