Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

...cztery pięć sześć dex mówi cześć

...cztery pięć sześć dex mówi cześć

Substancja: 750mg bromowodorku dekstrometorfanu w tabletkach po 15mg

Wiek, waga: 19lat, 60kg

Exp: Benzydamina, DXM, THC (marihuana, haszysz), Etanol, nikotyna, kofeina

S&S: Magiczna polanka w lesie otoczona zewsząd drzewami, wnętrze fiata 126p, dom T

Towarzysze podróży: A (600mg), S (450mg), T (trzeźwy opiekun)

Ponad miesiąc minął od ostatniego wrzucenia dekstromenorfanu. Z A i S planujemy ostatni raz w tym roku. Przyszłość pokaże na ile nasze postanowienia są zgodne z rzeczywistością.

Wyjście z deksem w plener okazało się być spontanicznym pomysłem. Zanim do niego doszliśmy, nasze plany ograniczały się jedynie do jednoczesnego spożycia w różnych miejscach – konkretnie w cieple własnych pokoi. A przeżywała swój trzeci raz, poprzednie to dwukrotne 450mg. Dla S był to debiut. Ja wyruszałem w podróż po raz czwarty (w kolejności 300, 600, 300mg). Szliśmy we trójkę. Nasz opiekun miał do nas dołączyć po jakimś czasie.

20:05 – moja pierwsza dawka. Łykaliśmy po pięć tabletek co pięć minut. Intoksykacja rozpoczęła się w trakcie pokonywania drogi na miejsce. Wszystko popijane sokiem z czarnej porzeczki. Lekki podkład z chipsów.

20:50 – seria zakończona. Tak się złożyło, że idealnie na ten czas dotarliśmy do punktu docelowego. Zaradczo zabrałem z sobą notes i kilka ołówków. Każdy z nas miał możliwość zapisania własnych przeżyć. Zabrałem także naładowany muzyką telefon... z niemalże rozładowaną baterią, o czym zorientowałem się dopiero na miejscu. Poza tym zapomniałem słuchawek co dopełniło czarę goryczy, związanej z entuzjazmem dotyczącym słuchania muzyki na tripie.

20:55 – siadamy na prowizorycznej ławce i czekamy. Mdłości towarzyszą nam już od jakiegoś czasu. Wnętrzności nie dają o sobie zapomnieć. Deks nie daje nam jednak długo na siebie czekać. Każdy z nas próbuje się pozbyć niewygodnych toksyn z układu pokarmowego. Tutaj byłem w stanie zapisać na kartce może dwa zdania, po czym pozostawiłem ją na pastwę losu.

21:05 – potężny ścisk głowy. Gorąco niemalże bijące z uszu. Nie mogę wytrzymać. Rozsadza mi głowę. Implozja powodująca większy ból niż eksplozja mózgu. Tracę powoli kontakt i zainteresowanie kompanami. A skutecznie opróżnia swój organizm, ale to ostatnia rzecz, którą udaje mi się wyłapać sensorycznie.

21:11 – nagły atak swędzenia trwający może dwie minuty. Dyskomfort wewnętrzny sprawia, że schodzę z ławki i kilka kroków dalej padam na kolana na łagodnej skarpie próbując wyrzucić z siebie cokolwiek. Niestety bezskutecznie. Powoli wszystko zaczyna wchodzić.

Od tej pory czas znika.

Znika las.

Znikają moi kompani.

Znika wszystko.

Znikam ja.

Wejście było tak nagłe, że ledwie byłem w stanie wyciągnąć telefon i włączyć jakąkolwiek muzykę (na szczęście poszło coś ze shpongli). Po tym wypuściłem z ręki komórkę i bezładnie opadłem na trawę. Straciłem kontrolę nad ciałem.

Dokonało się stuprocentowe OOBE. Wpadłem w czarny, ciemny tunel przestrzenny poprzecinany złocistymi liniami. Zaraz po tym, do wrażeń dołączyła eksterioryzacja. Opuściłem ciało. I leciałem ku górze. Z jednej strony miałem uczucie, że lecę po prostu w górę, gdzieś, z drugiej jednak odczuwałem, że istnieje specjalna ścieżka, którą podążam, pewnego rodzaju tunel aerodynamiczny z punktami przestankowymi. Zatrzymałem się w jednym z nich. Byłem dokładnie prostopadle nad moimi zwłokami. Na szczycie lasu. Wszystko widziałem dokładnie z góry. Czułem wszystko. Byłem lasem. Byłem wszystkim.

Tunel prowadził jeszcze dalej - za horyzont, ale bałem się tam iść. Wiedziałem, że wtedy już nie wrócę. No właśnie nie wrócę. Tylko gdzie ja mam wracać? Przecież wszystko znikło. Nie ma nic. Nic nie istnieje. Nie ma obiektywnej rzeczywistości, która zawsze była moją tarczą i przewodnią w trudnych chwilach tripu. Nie ma świata, nie ma życia. Czyli w takim razie wszystko co zachowała moja subiektywna pamięć jest fikcją? Wytwór mojego ego jest niczym? W mgnieniu oka przed oczami przeleciało mi całe moje życie. Rodzina, znajomi. Wszystkie emocje, radości i smutki, które mi towarzyszyły. Tego już nie ma, tego nigdy nie było. Ogromny żal mnie ogarnął. Ja tak się angażowałem, a tu kurwa nic?! Byłem tam gdzieś. Byłem czymś. Zdecydowanie. Nie byłem sobą. Nie znałem siebie. Było coś przedtem, ale nie miałem pojęcia co. Moja jaźń tego nie wychwytywała. Nie mogłem wrócić, nie wiedząc do czego mam wracać – nie było świata, życia, ludzi, mnie. Spoczywałem tam gdzieś. Byłem wszędzie i nigdzie. Zawieszony pomiędzy bytem i niebytem. Wypełniony smutkiem i goryczą.

Dotarło to do mnie. Umarłem.

Nagle, gdy tylko sobie to uświadomiłem, zacząłem wracać. Wróciłem do swego ciała. Byłem nadal w całkowicie innym miejscu, ale był już postęp – mam ciało. Wyrzuciłem z siebie mimowolnie trochę treści żołądkowej. Tylko na to było mnie stać. Spostrzegłem także w pobliżu S i A, a także przybyłego już wcześniej swoim samochodem T. Opiekun coś mówił do mnie. Brzmiało to chyba szyderczo, bo nagle ogarnęło mnie ogromne poczucie winy. Wróciłem szybko z powrotem do podróży. Zmysły dotyku oraz wzroku totalnie mnie zawodziły. Leżałem jakby na falach morskich, czy na łóżku wodnym. Co jakiś czas wpadałem w otchłań. Poczułem blisko siebie obecność kilku osób – dwojga znajomych i mojej siostry. Wszyscy z politowaniem patrzyli na mnie i mówili „coś ty z sobą zrobił”. Ja nie byłem nawet w stanie zareagować. Co jakiś czas wypływałem z tripu i za każdym razem obecne były inne osoby. Po którymś razie okazałem się być sam.

Resztkami sił sięgnąłem po telefon, aby oświecić przenikliwe ciemności, jednak okazało się, że jest rozładowany. Leżałem więc tak sam w ciemnościach. Wróciły myśli o śmierci, o nicości i zniknięciu każdej żywej duszy. Byłem sam.

W oddali, może w odległości stu metrów, w rzeczywistości grupka ludzi zorganizowała sobie ognisko. Przeraźliwa techniawa dudniła z tamtego miejsca oraz było słychać pojedyncze krzyki, choć działo się to dosyć daleko. W pewnym momencie zaczęło mi się wydawać, że jest to bardzo blisko. Więcej. Ognisko pali się obok mnie, wokół siedzą ludzie i rozmawiają. Słyszałem ich rozmowy, jednak nawet najostrzejszy ludzki słuch nie byłby w stanie ich usłyszeć. Oni pojawili się tam gdzie ja. Albo ja znalazłem się tam gdzie oni. To zapewne było kolejne doświadczenie pozacielesne.

Po długich chwilach tej paranoi pojawił się T. Musiałem wyglądać wtedy żałośnie. ;] Zabrał mnie do swojego malucha, w którym siedział już S i coś podziwiał. Okazało się, że przedtem naprawdę ich nie było, pojechali odwieźć A i zostawili mnie na pastwę lasu. Tzn. losu. ;]

W maluchu spędziliśmy trochę czasu. Było może po północy. Nie mam pojęcia. Godzina 1, 2, a może 23. S puszczał jakąś muzykę. Bodajże Comę. Nie lubię tego zespołu, więc działało mi to trochę na nerwy. S był wciąż czymś zafascynowany.

Moje, a raczej nasze umiejętności werbalne były bardzo okrojone i ograniczone, aczkolwiek jakoś się już komunikowaliśmy. Padało wiele najprostszych do wypowiedzenia słów i wyrażeń – czyli wulgaryzmów, brutalizmów i ogólnego języka pospólstwa. Dużo prawiliśmy o gównie i zwieraczach, o wszelkiej maści cipach, kurwach i wielu innych cenzuralnych słowach. Prawdę mówiąc nasza rozmowa praktycznie się do nich ograniczała. Na pytanie T o moje samopoczucie odpowiedziałem „Mam w głowie... ehh gówno”. I ogólnie cały czas powtarzałem sobie „ale mam pizdę we łbie”.

Postanowiliśmy ruszać. Naszym celem był dom T. S miał tam nocować, a ja, po lekkim wytrzeźwieniu miałem wrócić do domu położonego kilkaset metrów dalej. Gdy dojechaliśmy S wpadł na genialny pomysł, że pozostanie w samochodzie, bo tam było wspaniale i ogólnie nazywał go autobusem.

Ja i T poszliśmy do pokoju T. Wciąż ciężko było mi się wysławiać, poza tym byłem w szoku spowodowanym przeżyciami. Nie potrafiłem tego jakkolwiek ogarnąć, zwłaszcza moim, upośledzonym wtedy, umysłem. W międzyczasie sypałem bardzo zabawnymi, wręcz komicznymi tekstami typu: „Gdzie jest S? – to skurwiałe zwierzę.”. Posiedzieliśmy chwilę na necie. T postanowił zagrać w Morrowinda. Było bardzo ładnie. Na trzeźwo gra w niego jest epickim przeżyciem, a co dopiero oglądanie tego świata w takim stanie. W międzyczasie przyszedł S. Było ok. 3. Trochę zmęczony położyłem się na plecach, na podłodze. Odkryłem, że mam jeszcze bardzo wyraźne CEV’y. Urządziłem więc sobie mały seans. Wizualizacje pod powiekami były zaskakująco kolorowe, nigdy takich nie widziałem. Zmieniające się kształty i wirujące fraktale to sam miód.

Leżałem tak ok. godziny. Mniej więcej o 4 postanowiłem wracać do domu.

Efekty już trochę ustały. Trudno było jednak utrzymać równowagę. Wirujący błędnik dał o sobie znać. Po dojściu do domu od razu położyłem się spać.

Obudziłem się nazajutrz (czyli w dniu pisania TR) z lekkim bólem głowy, dezorientacją, znacznym rozluźnieniem mięśni, dosyć dobrym samopoczuciem i dużymi pokładami energii.

Po południu pojechałem na rowerze na miejsce kaźni. Natura przywróciła wszystko do idealnego porządku. Nie znalazłem ani śladu bytności człowieka. Znikły moje ołówki, notatnik i kartki. ;P

Mimo, iż podróż ta zakrawała na badtripa (o ile nim nie była w pełni), to będę ją wspominał jako niesamowite, pełne mistycyzmu przeżycie.

Co do złożonej sobie obietnicy, to tak – na razie do końca roku koniec z deksem.

Trzymajcie za mnie kciuki. ;)

Ocena: 

Odpowiedzi

Bardzo dobry TR. Mimo iż nie lubię raportów z dxm, to ten mi się naprawdę spodobał. Barwne, wyczerpujące opisy, dobrze zarysowana sytuacja, poprawny styl i język - to wszystko składa się na dobry TR.

Co do badtripa - uwierz przyjacielu, o BT to się nawet nie otarło, chyba że nie napisałeś wszystkiego. Nie użyłeś chyba w tekście słów 'strach', 'panika', ani 'paranoja'. A te trzy rzeczy to jedne ze składowych BT.
Przeżyłeś na prawdę solidny, pełny i intensywny trip na dxm. Może było to zasługą tego, że wziąłeś aż 600mg na czwarty dopiero raz.

Tak jak już wspominałem - zostań przy trawie, tego Ci życzę, widać że ogarnięty z Ciebie ktoś, nie daj się spętać trującymi roślinami i cząsteczkami ;)

Pozdrawiam.

Małe sprostowanie - wziąłem w tym tripie 750mg na czwarty raz. za drugim miałem 600mg. ;]
Dzięki za miłe słowa. Pomimo dobrych rad, jak narazie nie będę przerywał eksperymentowania, to jest fascynujące. ;]

"Szczęśliwy, kto wyrzekł się świata wcześniej, nim świat wyrzekł się jego."
Timur

Jak możesz to przerwij deksową przygodę i poczekaj 2 tygodnie. Zibeny już kiełkują :) Psylocyna też jest spoko.

Trip świetny, ja max brałem 450mg i zawsze w domu z muzuką :)

I tutaj masz rację przyjacielu. Właśnie planuję zacząć niekończącą się grzybową przygodę, bo czuję, że są one mi przeznaczone, choć nigdy nie próbowałem. ;P Tej jesieni będzie mój pierwszy raz.
Dexa planuję porzucić, zbyt obciążający mózg.

"Szczęśliwy, kto wyrzekł się świata wcześniej, nim świat wyrzekł się jego."
Timur

Wczoraj po spaleniu kilku lufek poszliśmy sobie na łąkę i znalazłem kołpaczka, także ja już wiem gdzie zacząć szukać ;) Tylko módlmy się o deszcz!
I masz racje DXM bardzo obciąża mózg, i u mnie to "obciążenie" utrzymuje się kilka dni po tripie.

Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media