przez lekkomyślność do rozsądku. czyli pewnej nocy psylocybinowej...
detale
przez lekkomyślność do rozsądku. czyli pewnej nocy psylocybinowej...
podobne
Wszystko zaczęło się od wypadku, albo wypadek był pewnego rodzaju katalizatorem. Słoneczna pogoda, rześki, sierpniowy poranek i ja na rowerze, jadący do pracy. Ja kontra samochód.
Diagnoza: uszkodzone nerwy w ramieniu i połamany palec.
Wiare porzuciłem już dawno, ale leżąc na sorze przez moment pomyślałem, że bóg chyba na prawdę na mnie spogląda, przynajmniej od czasu do czasu.
Po wyjściu ze szpitala, po czterodniowym pobycie, mimo że ręka napierdalała jak szalona, cieszyłem się, że w końcu odetchnę od roboty.
Nerwy nie okazały się być uszkodzone permanentnie, a połamany w dwóch miejscach palec, cóż - to tylko połamany palec.
Entuzjazm gasł jednak powoli, a w oddali zaczęła majaczyć perspektywa powrotu w homonto. Czynności na które poświęcałem swój czas wolny, owszem sprawiały mi radość. Na początku.
Z czasem jednak coś zaczynało się dziać. Gry przestały cieszyć, już bardziej irytowały i wkurwiały, zaś na czytaniu książek co raz trudniej było się skupić.
Do filmów i oglądania czegokolwiek z dziewczyną musiałem się zmuszać. Drażniło mnie dosłownie wszystko.
Mj jarłem codziennie, mniej więcej od dwóch lat. Bywały przerwy. Nie trwały dłużej niż tydzień, max dwa. Okresy pod tytułem "gdy diler na wakacjach" tudzież "w poszukiwaniu dilera".
Początkowo jarałem po pracy, potem w pracy, potem co godzinę, pięć. Piłem przeważnie co 2-3 dni. Czasami wpadałem w cugi, czasami udawało mi się wytrzymać dłużej. Wino, piwo, wóda.
I najlepiej do odcięcia. Bo zawsze mało. Typowe "Jak już zaczynasz, to musisz skończyć". Depresja już przedtem, tj. wypadkiem tym całym, dawała mi co raz bardziej w pizde, ale teraz dojebała porządnie do pieca. Odechciewało mi się żyć i codziennie myślałem, by postąpić jak facet, codziennie słyszałem: "kończ waść, wstydu oszczędź".
Upijanie sie by coś się działo. Upijanie się i jaranie by móc pograć w grę, by choć na trochę nie myśleć o tym, że to farsa i strata czasu. Pogrążałem się co raz bardziej, a świadomość lecącego i nie spożytkowanego czasu powodowała, że pogrążałem się jeszcze bardziej.
Do chlania doszły benzo. Potem już tylko po benzo wychodziłem z chaty, choćby na wizyte kontrolną do lekarza czy po zakupy do marketu.
Wieczorne mixy, (benzo, alko, mj) i ynteligetne tyrady wygłaszane godznami dziewczynie. Bo o to ja, czytelnik Tołstoja i Gombrowicza, słuchający Chopina, Bacha, i w ogóle tylko prawdziwą muzykę, oglądający Kieślowskiego, Tarkowskiego, Jodorowskiego, i chuj wie tam kogo jeszcze i tylko ambitne kino, o to ja, gardzący tępym motłochem, potrafiący zachwycić się i pochylić nad prawdziwą sztuką. O to ja, obeznany, znający się, erudyta jaśniewielki, człowiek z klasą, który gdy przestaje rzuć gumę nie wypierdala jej byle gdzie, czy nie przykleja tam gdzie nie widać, a idzie choćby i klikadziesiąt metrów by wyjebać ją do kosza.
O to ja, człowiek, zdeptany przez krwiożercze, rządne chleba i igrzysk bestie.
Dzień Świra w pełnej krasie + dodatki.
W międzyczasie przypadkowo przeczytałem o grzybach. Nie zastanawiałem się długo. Zamówiłem growkita i czekałem.
I tak dnia któregoś wróciłem od znajomych. Pod namową znajomej z pracy, pierwszy raz od prawie trzech miesięcy wyszedłem z domu do ludzi. Wybrałem się tam głównie po psychotropy, które obiecała mi podarować znajoma.
Wróciłem dość wstawiony, na owej "posiadówie" wypiłem z 6 piw, pare drinków, co rusz baka i przy okazji wjebałem clona 2mg (przed wyjściem od rana diazepam 3x5mg w dość długich odstępach czasowych)
W pokoju na elektrycznym grzejniku od tygodnia schły sobie grzyby. Pierwszy rzut z growkita. Nie wiem ile ich było. Myśle że coś około 5-7gcubensisow, na ówczesny stan wysuszenia.
Były już skurczone, kruche i łamliwe, niemniej wiem, że nie były wysuszone jeszcze na wiór. Chociaż w sumie to nie wiem.
Ogólnie plan pierwszego tripu wyglądać miał inaczej.
Miała być łąka/las/ustronne miejsce. Miało być w towarzystwie najlepszego przyjaciela (który na tę okazję miał do mnie przylecieć). No i miało być na trzeźwo.
Ale jak to z planami bywa, chuj często je strzela. Dziewczyna poszła spać. Spaliłem jeszcze lufe i pomyślałem - wóz albo przewóz, po czym zjadłem wszystkie grzyby, przeżuwając każdego oscentacyjnie z myślą - prosze kurwa, prosze bardzo, róbcie ze mną co chcecie.
W ciemnym pokoju włączony był telewior, a na nim gra, a dokładniej samo intro z last of us. Nałożyłem słuchawki i zatopiłem się w muzyczce z intra. Zaczynała się wydłużać, zaczynało się dziać coś z nią dziwnego i nie wiem ile czasu minęło, ale pochłonęła mnie totalnie. Wkrótce uznałem, że nici z grania. Wyłączyłem konsole, TV i się położyłem, aż tu jak nie jebnęło. Objawiły mi się eony ziemi, byłem w starożytnym Egipcie, widziałem jego mapy, podziemne labirynty, piramidy i Sfinksa ze szczegółami, tak że mogłem dostrzec każdy detal, każdy pojedynczy pyłek na jego rzeźbie. Nie wiem ile minęło epok, ale w końcu się ruszyłem, chwyciłem za telefon i zacząłem pisać z ziomkiem i przenioslo mnie do Nowego Jorku ( musiałem podświadomie pomyśleć o jego matce z ktorą czasami piszę o książkach i która mieszka właśnie w NY) i byłem dokladnie w metrze gdzieś na Manhattanie.
Pisze nawet do niego: "kurwa, dlaczego gadamy w nowojorskim metrze do góry nogami?" XD (całą rozmowę muszę zachować na pamiątke, bo jest przezajebiście śmieszna). Czułem życie ludzi bedących w tym metrze, chociaż żadnych ludzi nie widziałem połączyłem się z nimi duchowo. Czułem ich troski, problemy, obawy. Z ziomkiem gadało mi się miło, po ekranie przesuwały się jakieś zwierzaczki? Grzybki? W każdym razie było to przyjazne i kolorowe. Jednocześnie zaczynałem czuć i wyraźnie dostrzegać, otaczającą mnie zewsząd obecność macek pajęczych, ni to macki ni to pajęczyny.
Ale było to ciepłe bardzo i miłe, jak puch, niczego się nie bałem, uznałem, że może mnie otoczyć całkowicie.
Na suficie abażur zamienił się w kokon, pół sufitu była czarna, pół fioletowa i walczyły ze sobą te kolory o ten kokon, który raz był po fioletowej stronie, raz po ciemnej. I stawał się raz taki, raz taki. Pamiętam, że powiedziałem wtedy "dziękuję".
W miedzyczasie napisałem do ziomka, że muszę już iść, poschizowało go to, pomyślał że ide coś ze sobą zrobić, uspokoiłem go i napisałem:
"ide, wody głębokie mnie wzywają" i wyłączyłem telefon.
Zaczynało świtać. Wyjrzałem przez okno. Porywisty wiatr targał drzewami, aż tu nagle jestem świadkiem żarliwej dyskusji tych drzew. Wyglądało to jak spektakl. Przedstawienie teatralne. Jedno drzewo zaczęło przekrzykiwać drugie, nadymało się, było bardziej wkurwione, drugie tłumaczyło mu spokojniej, ale intensywniej gestykulowało (nie wiem na jakiej zasadzie to wiedziałem, ale wiedziałem). W końcu te bardziej wkurwione zorientowało się, że patrze na nie i nadymało się w moją stronę. Trzecie drzewo najbliższe i najmniejsze patrzyło na mnie cały czas i zdawało się drapać po głowie(?), jakby nie wiedziało o co tamtym chodzi XD.
Po jakimś czasie poszedłem do łazienki. Wiszący na kabinie ręcznik zdawał się ciężko oddychać, niespokojnie, chciałem go uspokoić. To nie było zwykłe falowanie ręcznika. To był niespokojny oddech. Nie byłem pewny czy wisi po zewnętrznej, czy wewnętrznej stronie kabiny, więc go dotknąłem i powiedziałem "spokojnie". Poszedłem do sypialni, wyglądała jak typowe japońskie wnętrze.
Papierowe ściany, okna też jakby papierowe, droga która ciągnie się tuż obok, wzdłuż domu, zdawała się ciągnąć w poprzek, a szum przejeżdzających samochodów (który na co dzień, nie raz był powodem mego wkurwienia) był kojący.
Przytuliłem się do dziewczyny. Nie spała rzeczjasna, wiedziała, że jestem nagrzybiony, leżała spokojnie. Była jak królowa matka, lwica XD
Powiedziałem jej że przejde się tylko trochę, wokół domu, bo to co teraz sie dzieje jest czystą magią. Powiedziała bym nie wychodził.
Odparłem, że tylko kawałeczek, 10 metrów najwyżej od mieszkania, że będe tutaj, na co ona: "nie wiesz gdzie będziesz"
Uznałem to za jakąś chińską, starożytną mądrość, a ją samą za chińską mniszkę, której muszę się słuchać i która ma racje. Królowa matka. Gdy ją objąłem zobaczyłem połączoną ze sobą sieć iskrzących nitek, jakby neuronów w środku których tętniła jasność.
Usłyszałem jak zaczął padać deszcz. Zapytałem dziewczynę: "kurwa, dlaczego leżymy pod jebaną parasolką" XD. Wyraźnie słyszałem opadające na parasalkę krople.
Potem znów spojrzałem na dziewczynę. Leżała odwrócona w moją stronę. W pokoju panował półmrok, widziałem jej puste ciemne oczodoły, lecz przypominało to bardziej kostium halloweenowy, stylizowany meksykańskim świętem zmarłych. Z jej skroni wychodziły, jakby brokatowe wstążki z jedwabiu. Coś pięknego, ulotnego i delikatnego. Na wzór motyli.
Nie dałem rady leżeć. Samo chodzenie, poruszanie się, przechodzenie z pomieszczenia w pomieszczenie zdawało się być jednym i tym samym. Kołyszące jak na statku, ale jakby mieszczący się w zakresie opanowania, ewentualnego wyłączenia. Zaczęło lekko odpuszczać, tak przynajmniej czułem, lecz po chwili usiadłem w przedpokoju i zacząłem się śmiać, łzy ściekały mi po twarzy, śmiałem się i śmiałem. Włączyłem telefon. Na ekranie nie było już przeskakujących stworków, ale telefon zdawał się rozpływać na zewnątrz, był płynny, plastyczny bardzo. Wyjrzałem raz jeszcze przez okno. Przedstawienie drzew dobiegło końca. Co raz bardzej zaczynałem odczuwać zmęczenie. W końcu wróciłem do łóżka i zasnąłem.
Obudziłem się wieczorem i wiedziałem, że coś się zmieniło. Coś na lepsze. Mija tydzień, a ja wciaż jestem w zajebistym nastroju, alkohol stoi w lodówce nietknięty,co nie zdarzało mi się by jakikolwiek alkohol stał w moim mieszkaniu, dłużej niż przez dobę. Na papierosy przeszła całkowicie ochota. Na benzo tym bardziej. Pewność siebie, lęki społeczne? Ja naprawdę miałem lęki społeczne? Zioło zajarałem pare razy, na wieczór, poskładało mnie jak przy pierwszych razach, kiedy byłem małolatem, myślę by odstawić je całkowicie, bo otępia mnie, a póki co nie potrzebuje tego.
Jesienny spacer aleją wśród drzew, stał się prawdziwym jesiennym spacerem aleją wśród drzew.
Słyszę ptaki, szum drzew, powietrze smakuje inaczej. No i... widzę ludzi, nie niewolników i nie bestie w ludzkiej w skórze.
Do grzybów chciałem podejść bardziej terapeutycznie niż rekreacyjnie. Podszedłem po swojemu, czyli nieodpowiedzialnie.
Nie jestem w stanie ani polecić ani nie polecić tego nikomu. Decyzja wzięcia psychodelików powinna być jak gust, wiara lub nie wiara, orientacja seksualna, czy dupa - twoja i tylko i wyłącznie.
Nie wiem ile czasu będe w tym nastroju, ale czuje się jakbym wyciągnął z głowy jakiegoś insekta, a nazwa tej poczwary to: depresja.
- 12766 odsłon
Odpowiedzi
Zmień to "patrz opis tripu" w
Zmień to "patrz opis tripu" w dawkowaniu, chcę wiedzieć o jakim dawkowaniu tu mowa zanim przeczytam, po to jest to pole.
masz raje
nie pomyślałem o tym, zjebałem, że nie ważyłem tego, wszystko na oko, mam jedynie zdjęcie stanu tuż po zbiorach4865535841286359_n.jpg?_nc_cat=104&ccb=2&_nc_sid=ae9488&_nc_ohc=iWgTqytl68gAX-40Z_T&_nc_ht=scontent-du
wariaci wpadają tam, gdzie aniołowie boją się wejść
https://scontent-dub4-1.xx
https://scontent-dub4-1.xx.fbcdn.net/v/t1.15752-9/123968766_299820081021...
wariaci wpadają tam, gdzie aniołowie boją się wejść
Witaj w klubie, też niedawno
Witaj w klubie, też niedawno pisałem raport o tym, jak grzyby mi pomogły. To Ty na forum pytałeś czy mogą pomóc w dziale "opisz swój przypadek"?
nie ja
ale Twojego TR'a czytałem i kilkanaście innych w których mowa była o zbawczej mocy psylo
wariaci wpadają tam, gdzie aniołowie boją się wejść