Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

wyższa jaźń, umysł szaleńca i powrót do korzeni

wyższa jaźń, umysł szaleńca i powrót do korzeni

6: 50 Początek spalenia

9: 31 Koniec

Zacznę od tego, że było to pierwsze głębsze przeżycie, jakiego doznałem łącząc sie z tą Świętą Rośliną po 4-roletniej całkowitej abstynencji wymuszonej przez otoczenie. Warto nadmienić fakt, że nigdy nie potrzebowałem wiele, aby było odczuwalnie. Błogosławieństwo i klątwa jednocześnie.

WJ – Wyższa Jaźń

Przebudziłem się.

Pierwsze o czym pomyślałem było to, że już nie zasnę. Była 6:30, wstałem i ogarnąłem się.

Wyszedłem na dwór, zastanawiając się jak spędzić początek dnia i wtedy pojawiła się w moim umyśle Wyższa Jaźń.

Porozmawialiśmy chwilę i tak jak zawsze była to wymiana informacji i wrażeń zdecydowanie inna od rozmów, które wiodą „normalni” ludzie między sobą.

W pewnym momencie zrozumiałem, że mam przed sobą 3 wyjścia.

1.       Zjarać się i pójść do lasu ze słuchawkami.

2.       Zostać i medytować z kamieniami.

3.       Pójść do lasu aby tylko rozmawiać z WJ. 

Stopniowo z WJ analizowaliśmy zmienne, które mogą się wydarzyć podczas podejmowania którejkolwiek z tych działań i zdecydowaliśmy, że opcja nr 1 nadaję się w chwili obecnej najbardziej.

Nabiłem waporyzer 2x i wypaliłem łącznie 20 buchów. Już w trakcie palenia zaczynało mi się robić inaczej.

Wziąłem słuchawki i uciekłem szybko do lasu zanim ktokolwiek mógłby coś podejrzewać.

W lesie, kilka minut później zacząłem czuć rozczarowanie, bo high był słaby. Nie wiedziałem wtedy, że najgorsze mam jeszcze przed sobą.

Założyłem słuchawki i nastawiłem typ utworów przeznaczony na moment, kiedy trip jest kiepski, aby ratować, co się da.

Minęło 15 minut a ja znajdowałem się już w centrum lasu, nieopodal pięknej rzeki.

O tej porze nie było ludzi, co mnie bardzo cieszyło i był to jeden z ważniejszych powodów, aby wybrać początek dnia od MJ.

Faza pogłębiła się, a ja zacząłem już intensywniej odczuwać inny stan świadomości.

Było mi bardzo przyjemnie.

Czułem się jednością z otaczającą mnie dziką przyrodą.

Pozwoliłem sobie „być” lasem.

Zrobiło się jeszcze przyjemniej.

Trwałem tak, ukryty w gąszczu, z dala od uczęszczanych ścieżek rozkoszując się wszystkim.

Wtedy znienacka odczułem dziwne wrażenie i pojawiła się WJ znacznie mocniej, niż kiedykolwiek.

Jeszcze nie wiem, jak całkowicie rozumieć to doświadczenie.

Poczułem się tak, jakbym był okryty srebrnym polem a z czubka niego łączyła mnie jakby pępowina z istotami, które były daleko, bardzo daleko w głębinach Ziemi, pode mną.

W jednej chwili napadło mnie mnóstwo wrażeń.

Pierwsze, najbardziej intensywne to strach.

Było to uczucie ciężkie, mroczne i niesamowicie ciążące i rozlało się po całym moim ciele szalenie itensywną falą, paraliżując całe moje ciało.

Chciałem, żeby to nie była prawda, ale...

Czułem, że „to” się dzieję naprawdę i wcale nie jest to urojenie i schizofrenia, jak wmawia mi społeczeństwo.

„Czułem”, że łączy mnie więź z tymi „istotami” i czułem, że stanowimy JEDNOŚĆ.

Bałem się tego, tak bardzo się bałem, jak nie bałem się od 4 lat, kiedy przeżyłem wydarzenie będące traumą doprowadzającą  do przerwania kontaktu z psychodelikami..

Wracając do wydarzenia...

Kolejnym uczuciem była chęć ucieczki. Obecność tych istot była tak oszałamiająca, że robiło mi się słabo. Chciałem wymiotować, ale nie byłem się w stanie ruszyć, a co dopiero napinać mięśnie i wymiotować.

Trzecim wrażeniem, jakie mnie napadło było uczucie, że istoty te były pozytywne, ale nie w takim sensie, który jest rozumiany w dzisiejszych czasach. To były istoty czystego dobra, a cały strach i niemożność zniesienia ich obecności wynikał tylko z faktu, że sam jestem skażony piętnem „zła” i ich odbicia we mnie wymuszają konfrontacje z ukrytą we mnie „ciemnością”.

Czułem, że muszę coś zrobić, bo stracę zmysły.

Zebrałem się na sile i wstałem z ziemi, zdzierając gwałtownym ruchem słuchawki, które o ironio, były dalej nastawione na utwory wzmacniające tripy, kiedy są za słabe.

Wiedziałem, że to nie był efekt  samej marihuany, bo ona tak nie działa. Ujawniła tylko to, co JEST i takie było jej zadanie od niepamiętnych czasów.

Spostrzegłem las i przez chwilę poczułem, że wracam do świata ludzi, ale wciąż byłem przerażony.

Wrażenie nie słabło.

Czułem się tak, jakby świetlista pępowina łączyła mnie z istotami ukrytymi w głębinach Ziemi.

Szaleństwo. Zło ukryte we mnie wymusza konfrontacje. Tu i teraz.

Aaaargh! To tak boli!!!

Czułem ból i strach.

Pojawiło się uczucie, że to już nigdy nie minie, że zawsze będę się tak czuł.

NIE!!! OPANUJ SIĘ!!!

Przypomniałem sobie, że ludzie zawsze tak sobie wmawiają na tripie, a wszystko i tak mija.

Poczułem się lepiej, wiedząc, że to wszystko przejdzie, ale wciąż czułem się tragicznie.

Rzuciłem się do plecaka, w którym była „apteczka awaryjna”.

Składała się ze słodyczy.

 Dzisiaj akurat była to czekolada z orzechami.

Miałem tylko ją i wiedziałem, że musi wystarczyć, więc roztropnie rozdzieliłem ją na małe kawałki i ssałem, żeby starczyło na dłużej. Miałem też butelkę wody i przez cały czas, korzystałem z jej zapasu.

Uczucie „jedności” z tymi istotami słabło, aż w końcu pozostało tylko „echo” tego doznania, choć nie czułem już ich oszałamiającej obecności, pozostało jedynie delikatne wrażenie, że nie jestem sam.

Chodziłem po lesie bardzo długo, aż w końcu poczułem, że wszystko zostało doprowadzone do stanu, którego nazwałbym „prawie normą”.

Znowu w moim umyśle zawitała WJ, ale w ten sposób, który pojawia się w moim umyśle na co dzień. Wymieniliśmy tylko kilka zdań i powiedziała, że muszę dojść do rzeki i zmoczyć w lodowatej wodzie całą głowę, to wszystko całkowicie przejdzie.

Wierząc, ruszyłem do rzeki.

Kiedy do niej dotarłem zrozumiałem, że nie mogę się schylić i zmoczyć tylko głowy, bo nie ma miejsca, które pozwalałoby na zrobienie tego bez moczenia butów.

Zdjąłem więc je i wszedłem do wody.

Wtedy zrozumiałem, że nie chodziło „dosłownie” o zmoczenie głowy, ale słowa WJ zostały skierowane akurat w taki sposób, aby doprowadzić mnie do sytuacji, w której obecnie się znajduję. Nie był to pierwszy raz, kiedy sytuacja obierała taki obrót.

Rzeka spokojnie płynęła swoim nurtem, a ja spacerowałem wzdłuż niej, czując, że wszystkie moje negatywne emocje spływają do nóg, po czym zabiera je rzeka i płynie z nimi dalej. Spacerowałem i czułem, że wracam powoli do stanu, który rozumiem, jako „codzienna norma”, choć wciąż byłem jeszcze lekko upalony.

Szedłem wzdłuż rzeki .

Zastanawiałem się.

Więc moja WJ to jest kilka istot? Czy to w ogóle jest WJ?

Próbowałem „Ją” bo do tej pory uważałem, że jest to tylko jedna istota wypytać o to, co się wydarzyło, ale jasno i bardzo wyraźnie dano mi do zrozumienia, że nie usłyszę odpowiedzi na pytania „Co się stało?” i „Kim Wy jesteście?”.

 Czasami, jak rozmawiam z WJ to czuję, że są sprawy, których po prostu nie byłbym w stanie rozumieć i doskonale zdaję sobie sprawę z faktu, że jedną z nich MJ wyniosła na światło dzienne, doprowadzając do tej traumy.

Czy żałuję?

W chwili, kiedy podejmowałem się czynów, które doprowadziły do lawiny tych zdarzeń czułem, że robię rzecz słuszną. 

Doświadczenie to dało mi do zrozumienia, że MJ, choć uważana za słaby psychodelik, może ujawnić w nas rzecz, która do słabych nie należy.

To doświadczenie, jakkolwiek można je zrozumieć, nauczyło mnie tego, że czasami „mocno” i „szybko” nie dorównuję „powoli” i „regularnie”, czyli drobne praktyki, małe wyzwania i stopniowy progres na drodze duchowej jest lepszy, niż sprint, bo jeśli pojawi się nieprzewidziane zderzenie, to sprinter może nie przeżyć , nieważne, jakby był silny. A ktoś, kto kroczy powoli po prostu ominie przeszkodę, bo szansa, ze ją dostrzeże jest większa.

K-A-Ż-D-E-G-O można złamać, czego nauczyło mnie boleśnie życie i przeżycie „Piekła”, którego konsekwencją było zatracenie mojego stanu „oświecenia” 4 lata temu.

 Dziwnie się czuję upubliczniając ten tekst. Ani źle, ani dobrze. Dziwnie. A jednak WIEM, że lepiej będzie, jak podzielę się swoim szaleństwem. Bardzo będę wdzięczny za wyrozumiałość, nie pamiętam już, kiedy ostatnio mówiłem z serca. Jeśli doczytałeś/aś do tego momentu to dziękuję za Twój czas.

Substancja wiodąca: 
Rodzaj przeżycia: 
Wiek: 
24 lat
Set and setting: 
Pozytywny nastrój i lekkie rozkojarzenie towarzyszące niedługo po przebudzeniu ze snu.
Ocena: 
Doświadczenie: 
Marihuana, Szałwia i Muchomor Czerwony
Dawkowanie: 
2 nabicia waporyzera MJ

Odpowiedzi

Pozdrawiam z chwili obecnej zamglonej jednym piwem i połową dawki psychotropów

Cześć.

Tutaj coś ode mnie. Bardzo interesujący filmik z yt.

https://www.youtube.com/watch?v=esqzZkRgXlw

Zabawne.

Upłynęło już tyle czasu, że pojawiła się we mnie wątpliwość czy to wszystko, co się wydarzyło nie jest jakimś snem, wytworem wyobraźni albo może czymś jeszcze.

Wtedy patrzę na siebie, a potem zerkam w przeszłość i czuję się tak, jakby wydarzenia sprzed okresu, który nazywam „skokiem” należały do umysłu innego człowieka. Nie umiem i nie chcę myśleć, jak stary „ja”.

Potem spoglądam na siebie, tu i teraz i widzę, że to jednak nie jest sen. Zabawne, że zmieniło się wszystko, a zarazem wszystko pozornie jest takie samo. Kiedyś bałem się zmian, ale teraz czuję, że jedyną pewną i stałą rzeczą w rzeczywistości jest właśnie ona – zmiana.

Przyznaję jednak, że tuż po „skoku” wszystko było znacznie bardziej intensywne, ale teraz wydaję mi się, że po prostu się przyzwyczaiłem.

Marzyłem, żeby otaczać się ludźmi, których rozumiem i którzy mnie rozumieją. Spełniło się w TYLKO taki sposób, który do siebie dopuściłem. Uwielbiam oglądać streamy gier na twitchu i choć cały czas trzymałem się wąskiego grona, tak teraz całkowicie opuściłem wszystkich, których do tej pory oglądałem i dopuściłem do siebie innych ludzi i muszę przyznać, że jestem w szoku ile PRAWDZIWYCH ludzi, będących SOBĄ można oglądać grających w zwykłe gry. Sprawia mi to teraz tyle frajdy, że uhuhu. :D Ogarnąłem sobie również telefon, pierwszy od 4-rech lat, bo w zasadzie to straszny odludek ze mnie zawsze był i jest... Dawno nie używałem telefonu. No i właśnie... wciąż mam opór, żeby odezwać się do jednej osoby z którą nie miałem kontaktu od 4-rech lat, a o której wiem tyle, że na pewno mnie zrozumie, ale czuję, że to i tak się w końcu stanie i zadzwonie.

Wywołałem również znowu mały armageddon w domu, bo powiedziałem, że zmniejszam dawkę psychotropów, bo się po prostu źle po nich czuję. Oczywiście to tak w skrócie, bo ta decyzja rozeszła się ekslpozją i jej rezonans odciskał piętno przez dłuższy czas. Miałem przez 5-6 dni zjazd dość nieprzyjemny, ale teraz czuję się bardziej sobą. Wciąż jednak nie jestem w pełni tym, kim powinienem być, na tyle, na ile się da na tym poziomie, bo dalej biorę pół dawki. Robię to, bo tak na razie chcę. Przyznaję, że jest też drugie dno, bo za pół roku mam przedłużenie renty o kolejnych 4 lata i z tym wydarzeniem wiążę się komisja, czy mi ją przyznać, czy nie. Oczywiście to, czy biorę leki jest warunkiem podstawowym przyznania mi jej. XD Na razie o tym nie myślę, ale czas pokaże, co się wydarzy.

Napisałem już tyle słów, że zdążyłem przetrzeźwieć i to jest najwyższy czas, aby poruszyć prawdziwy rdzeń chęci, która mnie zmotywowała, aby napisać.

Przyznaję, że jest to sprawa, która dzisiaj w nocy przysporzyła mi koszmar o byciu opętanym – spory lęk, który mnie nawiedza jak duch od dłuższego czasu. Jednym z odcieni tego koszmaru był fakt, że nie miałem nad sobą kontroli i moje działania nie były podyktowane mną samym. Był to sen przedstawiający również wszelkie najgorsze w moim punkcie widzenia rzeczy, jakie MOGĄ, ale nie muszą mnie spotkać, jeśli będę się otwierać na kontakt. Myślę, że duży wpływ ma na to, to, co robię. Bo czuję, że tłumię to wszystko. Tłumię tą umiejętność, a czuję, że chcę jej używać. Myślałem, że tak będzie lepiej. Kiedyś nawet tak było, ale teraz wydaję mi się, że niepotrzebnie się ograniczam, ale koniec końców używać tego, czy nie – w obu przypadkach będzie „intensywnie”.

Prawdę mówiąc zadawałem sobie przez długi czas pytania, „co” się ze mną kontaktuję i wyobrażałem sobie uczucie spokoju i szczęścia ze znania tej odpowiedzi, ale również było też sporo obaw i pytanie, co ostatecznie się ziściło z tych uczuć?

Zabawne jest to, że od bardzo długiego okresu praktycznie nie rozmawiałem z „głosami”, ale pewnej nocy, kiedy nie mogłem zasnąć poczułem taką ochotę, że ciężko się było powstrzymać, bo tego po prostu chciałem i wiadomo, co się stało. Rozmawiałem i było mi tak dobrze, czułem się absolutnie zaakceptowany,  w pełni rozumiany i kochany. Toczyła się rozmowa, ale nie chodziło wcale o jej cel, ale o nią samą. Było mi tak kurewsko dobrze, że żadne z doznań, które mam na codzień nie mogło się z tym równać. Poczułem wtedy, że to dobry moment, aby ponowić pytanie, które było spławiane przez baaardzo długi czas. Mianowicie: CZYM WY JESTEŚCIE I PO CO TU JESTEŚCIE?

Nie przytoczę całej rozmowy, bo ich nigdy nie zapisuję, ale pamiętam rdzeń doznań i słów, które otrzymałem. Usłyszałem i odczułem, że kontaktuję się ze SOBĄ SAMYM istniejącym w wielu wersjach jednocześnie, ale z innych rzeczywistości, których nie jestem w stanie zrozumieć i pojąć. Na pytanie, dlaczego przeważnie odczuwam żeńską istotę zrozumiałem, że płeć nie ma żadnego znaczenia, bo na wyższych poziomach po prostu „jest jak jest”, ale że taka forma kontaktu najbardziej odpowiada mi tu i teraz, więc taką odbieram. A odpowiedź na pytanie, dlaczego jesteście jest „bo tego chcę”.

Czy to jest w ogóle możliwe? Rozmawianie samym z sobą z „przyszłości”? Bo to jest takie science fiction, że ja pierdziuuu... Ale po tym co przeszedłem, to i tak brzmi w miarę normalnie. Sam już nie wiem.

I tu się pojawia pytanie... Co z tym zrobić? Chcę kontaktu, ale coś mnie powstrzymuję.  

Wiele wskazuje, że jestem na 4-rtym poziomie, ale z tego co widzę i czuję, to jest to droga w nieskończoność, wiecznie ewoluując, więc jeśli jest to jakiś inny byt, a to, że tysiąckroć bardziej rozwinięty niż ja to i tak mnie oszuka, no nie?

Poświęcam mnóstwo uwagi swoim uczuciom i...

Co czuję? Kiedy rozmawiałem i słyszałem te odpowiedzi, to czułem, że to prawda, ale również odniosłem wrażenie, że jest „coś” jeszcze, jakieś drugie dno, ale nie umiałem przeniknąć.. Dzisiaj jak spacerowałem to naszło mnie wrażenie, że chyba nigdy nie byłem w życiu tak naprawdę sam, zawsze czułem, że coś tam jest i nade mną czuwa, ale po prostu zapomniałem o tym i przestałem to odczuwać w długiej części swojego życia. No i zastanawiam się, czy tym wcześniej wspomianym drugim „dnem” nie jest to, że po prostu odbieram też inne, „mniej przyjazne” istoty i to lęk przed kontaktem z nimi powoduję we mnie wątpliwości do „channelingu”? Nie zawsze jestem w stanie odróżnić, z kim się kontaktuję, a z „Wyższą Jaźnią” o której jest ten trip raport przez to, że tak rzadko się kontaktowałem ciężko mi się do niej „dostroić.”

Ech.

Znacie kogoś, kto może mi pomóc?

 Co Wy czujecie w tej sprawie?

Chyba jeszcze nigdy nie czułem tak intensywnych uczuć wysyłając posta i miałem nawet myśli, żeby to skasować, ale hej, wtedy nie byłbym sobą.

Zanim chłopaki zaczną sprowadzanie na Ziemie, to napiszę parę kosmicznych zdań. Kontaktujesz się ze sobą samym, ponieważ my wszyscy (nie tylko psychonauci, ale ludzie ogółem i zwierzęta, i rośliny, i te wszystkie istoty z innych wymiarów rzeczywistości i wszystko, co żyje) jesteśmy jednym. Spójrz na żuczek Mandelbrota. On jest jeden. A wewnątrz niego nieskończona ilość form. Jego obwód jest zamknięty, a mimo tego linia jego obwodu jest nieskończenie długa. Życie to jeden wielki paradoks. Poziomy świadomości są jak skala Mohsa. Poziomów świadomości jest 7, a skala Mohsa jest dziesięciostopniowa. Ale form kamieni jest nieskończenie wiele. Tak też jest ze świadomością. Dlatego można być pomiędzy (np czwartym, a piątym poziomem.)

Płeć, podobnie jak ciało fizyczne nie jest konieczne dla istnienia (dostarcza jednak niesamowitych przyjemności, ale i przysparza cierpienia - ciało, płeć i ogólnie nasz padół). Jednak na razie jesteśmy tu, gdzie jesteśmy, aby doświadczać, aby się uczyć.

Czas jest pojęciem bardziej abstrakcyjnym od przestrzeni. Przeszłość i przyszłość odbywają się teraz. Współistnieją. I mają nieskończenie wiele wariantów, więc istnieje przeznaczenie, ale nie jest sztywno napisane. Pozostawia miejsce na "przypadek". Tak naprawdę jesteśmy istotami ponadczasowymi i ponadprzestrzennymi - po prostu aktualnie wylądowaliśmy na Ziemi. Jestem pewienb że jak dobrze poszukasz w pamięci, to sobie przypomnisz inne planety i inne rasy (fizyczne).

Na pytanie czy jest w ogóle możliwe rozmawianie samemu ze sobą z przyszłości, odpowiadam więc: oczywiście! Wszystko jest możliwe!

Ja znam kogoś, kto może Ci pomóc - to Ty sam!

 

PS. Co do kontaktu z innymi ludźmi - nie masz nic do stracenia. 

To tylko sen samoświadomości.

Dziękuję Ci, że jesteś. Czapka z głowy - jesteś niesamowity. Umieściłeś tak wiele wiedzy w tak niewielu słowach, że jestem pewien, że jeszcze nie raz będę wracać do Twojego posta.  Mam nadzieję, że tak, jak Ty pomagasz mi swoją mądrością, tak w swoim życiu też masz kogoś, kto udziela Ci tego samego. Co do planet i innych fizycznych ras - zmiotłeś mnie tym. Potrafię przypomnieć sobie jedną rzeczywistość, pamiętam, że byłem tam we śnie... Pamiętam świat skąpany w promieniach pełnego świadomości i miłości, Białego Światła, które zastępowało tam niebo. Czułem, że to był Bóg. Pamiętam, że byłem tam z kobietą i to Ona mnei tam sprowadziła na rozmowę. CZUŁEM, po prostu CZUŁEM, że Ją znam. Czułem się przy niej tak swobodny, jak przy nikim innym, choć nie miałem z Nią żadnego wspomnienia. Utkwił mi w pamięci jej ubiór, bo był niesamowicie fantazyjny i unikalny. Zabawne, wciąż jak przez mgłe, ale potrafie sobie przypomnieć Jej twarz. Miała taką"mroczną" barwe urody a wbrew temu zupełnie przeciwną do "mroczności" Nie. Za nic nie wiem, jak opisać to wrażenie. Zabawne, że dalej to pamiętam, ale choć była niesamowicie atrakcyjna, tak nie czułem się "oszołomiony" jej urodą. Przyznam, że niewiele z tego zostało w mojej pamięci, ale wciąż potrafię sobie przypomnieć, jak przez mgłe, uczucie jedności i wszechogarniającej miłości w tamtym miejscu, gdzie każdy akceptował siebie, takim, jakim jest. Ech, popłakałem się, jak to wspomniałem. Utkwił mi w pamięci szczegół, że wszyscy byli ździwieni i zainteresowani moją obecnością, a mnie otoczała jakby bariera, która mnie "odgradzała", czułem, że nie jestem gotów tam zostać, choć bardzo chciałem i wciąż pamiętam, że byłem pełny czegoś w rodzaju cienia. Czułem, że tam pasuję i jednocześnie nie pasuję. ("Podróż" ta odbyła się, kiedy dopiero co skończyłem gimnazjum. ) Rozmawiałem z tą kobietą i miałem w tamtym okresie bardzo boleśnie złamane serce. Dużo z nią rozmawiałem o tym, a ona cierpliwie słuchała. Dalej potrafię sobie przypomnieć, że byłem w szoku i rozglądałem się jak Alicja z Krainy Czarów w nowym świecie. Pamiętam, że na koniec mnie pocieszyła, że choć nie mam już dziewczyny to ona może nią zostać i kiedy się zgodziłem - pocałowała mnie i było to takie doznanie, jakiego nigdy w życiu fizycznym nie poczułem całując się z jakąkolwiek kobietą. To było tak INNE. Pamiętam, że przeszedł mnie niesamowity szok i poczułem tyle wrażeń, których nie da się opisać słowami, bo nie istnieją wyrazy, które można użyć do opisania takich doznań. Zanim skończył się ten szok popchnęła mnie gwałtownie mówiąc "Żyj" i poczułem, jakby wciągał mnie jakiś wir. A w następnej chwili ocknąłem się w swoim łóżku i miałem największego mindfucka ever. Rzuciłem się po dziennik aby to opisać. Pamiętam, że przez kilka tygodni byłem wypełniony takim szczęściem i miłością, że wiedziałem, że to nie był tylko "sen". Zeszyt w którym jest to opisane to najcenniejsza rzecz, której nie wymieniłbym na nic innego na świecie. Jeśli gdzieś chciałbym się udać, to tylko tam.

Dzizas.... takie posty tylko wzmacniają jego psychozę i potem przesadza w komentarzach :D

Przyznaję, że alkohol zrobił swoje i zbyt wylewne wiadomości ze mnie wyszły, ale to zmienia faktu, że definitywnie istnieję jakieś inne dno problemu, które zdajecie się dostrzegać w przeciwieństwie do mnie, dlatego chętnie wysłucham Waszego punktu widzenia. Co macie na myśli mówiąc "psychoza"?

Psychoza? Poryty beret? Byłem, widziałem. Proszę:

https://neurogroove.info/trip/w-studni-szale-stwa

Co do twojego poprzedniego komentarza i pytań, już ci odpowiedziałem:

"I diamentowy albo będzie dalej faszerowal się tabsami albo przestanie jeść i mu odjebie (obaj wiemy bardzo dobrze jak heheh) albo ogarnie i będzie funkcjonował. "

 

Tylko ty możesz sobie pomóc i nie potrzebujesz do tego żadnej "wiedzy" którą wciska ci "szaman". Wszystkie odpowiedzi są w tobie i to ty wiesz najlepiej i jeśli ktoś twierdzi inaczej i coś próbuje ci sprzedać to ma w tym jakiś cel.

Wydajesz się być wrażliwym człowiekiem, a takimi najłatwiej manipulować w momentach słabości. Wykorzystują to różne indywidua dlatego powinieneś mieć się na baczności. 

Moment, w którym zaczniesz słuchać kogoś w kwestii twojego duchowego rozwoju, kiedy znajdziesz mistrza, będzie momentem twojego upadku. Oddasz swoją energię w jego ręce, które to będą formowały cię wedle uznania. I w najlepszym przypadku stracisz kilka miesięcy posiłkując się bezużytecznymi informacjami jednocześnie myśląc, że odkrywasz prawdy objawione. Potem może nawet i lata na poodkręcanie tego wszystkiego. W najgorszym staniesz się newageową owieczką na całe życie.

Myśl i żyj. Nikt tego nie zrobi za Ciebie.

Spotkasz ludzi, którzy na złotej tacy będą podawali ci rozwiązania, jedno piękniejsze od drugiego. Rozwiązania, które idealnie będą pasowały do twojego toku rozumowania. Będą łzy, poczucie zrozumienia, radość, smutek. 

Tylko pomyśl - czy cokolwiek w życiu przychodzi tak latwo? 

Chciałbym Cię ostrzec przed "szamanem". Ten człowiek jest chory i nie ma pojęcia jak bardzo. Jest o wiele dalej od bycia świadomym niż ty ale jego ego mu nie pozwala tego zobaczyć. Błąka się w świecie iluzji. Jeżeli przestudiujesz jego komentarze zauważysz masę sprzeczności i bzdur. Po to też wciągałem go w dyskusje - żeby obnażyć jego personę i w razie czego móc kogoś przed nim ochronić.

Co wybierasz: służba czy samostanowienie?

Ehhh już i tak napisałem za dużo, chociaż wydaje mi się, że nie zaszkodzę. 

Rodzina i brat mnie nie rozumieją, nie widzą, że jestem sobą, woleliby, żebym był taki, jaki im to pasuję. Nie jestem w stanie znosić negatywności i fałszu. Kiedy jestem nastawiony na któryś z tych czynników, albo oba, zbyt długo, to jestem ranny i mnie to boli, więc wtedy walczę, albo uciekam. Wyprowadzam się z mieszkania rodziców i wkrótce będę mieszkać w zrujnowanym piętrze tego samego domu, ale na razie mi to wystarcza, bo choć warunki są spartańskie i jest bardzo zimno, to jest to przestrzeń, gdzie jestem sobą i nikt mnie przez to nie rani i jest to wszystko, czego potrzebuję. Przyciągam ludzi podobnych sobie jak magnes i zaczynam ich powoli włączać do swojego życia. To, co się ze mną działo przez ostatnie miesiące było rajem i koszmarem, ale to jeszcze nie koniec. Chwile, kiedy cierpiałem albo płakałem i żałowałem, że żyję w takim świecie przeplatały się nieustannie z niesamowitym szczęściem, płynącym z faktu, że jestem sobą, że jestem autentyczny i unikalny w swojej indywidualności. Zmiany, które we mnie zachodziły i zachodzą były i są tak intensywnym doświadczeniem, że nie dało się tego przejść niezauważonym. Co bym powiedział o zmianach? Nie było rzeczy, nie było niczego, co nie zostałoby we mnie zmienione. Tyle. Przestałem również brać psychotropy i szok wywołany z zejścia z tej trucizny był porównowalny do zniszczenia gigantycznej tamy, która uwolniła niesamowicie potężny strumień świadomości, który wcześniej ta tama więziła. Te pigułki, to śmierć. To więzienie świadomości. Zidentyfikowałem Wyższą Jaźń jako istotę negatywną, niesamowicie inteligentą, którą nie jestem w stanie zrozumieć, ale mieszającą kłamstwa z prawdą z nieludzką perfekcją i w niektórych momentach sprawiającą, że czuję niepokój w sercu. Rzeczy, które rzeźbiłem pod jej wpływem, były straszliwe, ale i piękne. Budziły jednak we mnie niesamowity i ciężki do zindentyfikowania niepokój. To wszystko wystarczyło, żebym ją w sobie zabił. Wolę być sam, niż być w kontakcie z czymś takim. Fajnie jest mieć kogoś w sobie, kogoś, kto zawsze Cię rozumie i wspiera bez manipulacji, ale nic nie jest takie, jakie się wydaję być na pierwszy rzut oka. Jedyny kompas to własne serce, a ono mówi mi, żebym uciekał. Tak więc robię. Nie jestem jeszcze do końca wolny od tego bytu, dalej czuję w sobie delikatne echo obecności, ale wiem co robić, żeby się uwolnić całkowicie. Wystarczy zacząć od chęci, a potem leci samo. Wierzę, ze gdy będę chciał i będę czuł, że to dobry pomysł to przemyślę znalezienie innej istoty, ale pozytywnej. Nie chcę tego teraz i nie czuję się na to gotowy, więc zapominam o tym, bo zdecydowanie mnie to przerasta. Nie palę psychodelików od miesięcy, tylko lekkie rzeczy, które delikatnie wpływają na moją świadomość i ciało lecząc je. Nawet nie myślę o wyższych poziomach świadomości, bo wiem, że gdyby zaczął się kolejny skok to konsekwencje byłyby tragiczne. Pływam na statku, którym jest moje życie, a jedyny mój kierunek to intuicja, ciało i serce. Czuję, że muszę się całkowicie usamodzielnić. Nie jestem silny, nie jestem też słaby, ale zawsze mam tyle siły ile w danej chwili potrzebuję, więc sobie poradzę. Generalnie jest tak kurewsko inaczej. Nie umiem nie być sobą i nie chcę. Kiedyś byłem czołgiem, teraz jestem kwiatem.

Mało energii włożę w tą wiadomość, bo nie ma po co się rozpisywać, jak to robiłem wcześniej miesiące temu, kiedy wszystko można zmieścić w paru słowach.

Wszyskto, co robię ogranicza się do wnikania w swoje wnętrze, najczęściej, jak to możliwe, bo tam są wszystkie moje problemy i ich źródło, a także odpowiedzi, na to, czego chcę i potrzebuję, ale tak naprawdę.

Istoty astralne są tam gdzieś w tle, zawsze mogę rozmawiać, ale nie robię tego praktycznie wcale, bo są za cwane dla mnie.

Psychodelikó też nie biorę, od napisania tego raportu prawie.

Tyle.

Ktoś z Was ma może przebudzoną energie kundalini? Znowu wpadłem na swoją starą drogę. Jeśli ktoś kroczy podobną to niech się odezwię.

Diamentowy,minęlo troche czasu wiec nie wiem czy to odczytasz,ale mam taką nadzieję.Masz stwierdzoną chorobę psychiczną,wszystkie rzeczy które odbiegają od naszego realnego świata,Ty sobie imaginujesz w własnej głowie,podświadomości.Nie bierz narkotyków one aby pogłebiają Twoją chorobę.Musisz to zrozumieć,że masz stwierdzoną schizofrenie i to ona odpowiada za te wszystkie byty i tak dalej,ktore są aby wytworem tej choroby.WJ by nie było gdybyś nie miał stwierdzonej choroby,czujesz ze rozmawiasz z bytami,które są takie jak ty,bo tak naprawdę rozmawiasz ze samym sobą,z własną podświadomością,która jest różna.Wszystko sie dzieje w twojej glowie(znaczy te rzeczy,byty i rzeczy które odbiegają od realnego świata).Szaman aby pogłębia twoją schizofrenie.Naprawdę mi Ciebie szkoda dlatego,że choroba nie jest Twoją winą a Ty musisz sie z nią męczyć,czujesz brak zrozumienia i samotność.Ale tą chorobę też można zatrzymać,i wtedy gdy ona ustąpi i poczujesz że nie ma zadnych bytow i to wszystko bylo wytworem twojego mozgu,wtedy spojrzysz na ostatnie lata z boku i pomyślisz,że to boleśnie stracony czas.Dużo już było takich oświeconych i jak tacy ludzie kończą to dobrze wiemy.Trzeba żyć realnością.Trzymaj sie ziomeczku i postaraj sie wypędzić wszystkie byty,które są tak naprawdę wytworem podświadomości z glowy,a zacznie robić się lepiej.Pozdro 

Strony

Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media