noc w domu wariatów
detale
noc w domu wariatów
podobne
Wujek jednego z moich dobrych kolegów wyjechał i prosił go, żeby popilnował mieszkania przez 2 dni.
To mogło oznaczać tylko jedno...
I na pewno nie chodziło o bezpiecznie pilnowane mieszkanie.
( Nie wiem, kiedy to było, ale dobrych kilka tygodni od tej pory. W zasadzie zapomniałem olbrzymią większość, już po przebudzeniu ( a także w trakcie :P ), więc chciałem sobie darować. Oczywiście, jednak zmieniłem zdanie i wszystko napisałem, ale dopiero dzisiaj. Rozmowy tak stworzone, żeby zachować ogólny klimat, który panował. )
K – skrót od Kumpel
K3 – Ja
Czas: Wczesny wieczór, okolice 20:00.
Miejsce: Podwórko K2.
K1: Spójrz, stary, co mam. - Sięga do plecaka, zbyt ciemno, żebym mógł dostrzec.
K3 – Co takiego? Wziąłeś moje ulubione gumowe zabaweczki?
K1: To ja Ci już nie wystarczam? - Dodał żartobliwie. - Patrz, co mam. - Na pierwszy rzut oka stwierdzam, że pokazuję mi płyty z filmami o mocno egzystencjalnym, nieco dołującym klimacie.
K3: – Nieźle, ale ja nie będę tego oglądać. Zwłaszcza po tym. - Sięgam do kieszeni, ale zanim wyjąłem rękę, wiedziałem, że on wie.
Oczy zaświeciły mu się w ciemności.
K1: Kurwa, kocham Cię.
K3: Wiem. Ja siebie też.
Przychodzi K2. Patrzy na nas, idąc w kierunku garażu. Otwiera go i dostrzega, jak z miłością lustrujemy zawartość foliowej torebeczki.
K2: -Jezu, znowu to... Kurwa. Pójdziecie spać i sam zostanę. Ja tego na pewno nie zapalę, pierdolę.
K3: -I dobrze, na pewno się nie zmarnuje.
K1: -Wybucha śmiechem.
(Na szczęście okazało się, że K2 był lepszy w jeździe samochodem, niż w dotrzymywaniu słowa. ;))
Po 40 min jazdy jesteśmy na miejscu. Dom kolosalny i jak się okazało - również doskonale zadbany.
Powstał dylemat, czy nie wykorzystać go do zrobienia jednej wielkiej imprezy.
Wiedziałem i czułem, że K1 i K2 też o tym myśli – efektem będzie też to, że nie będziemy mogli zjarać się tak bardzo i filmy całkowicie odpadają.
Przez całą kolejną godzinę, albo gadamy ze sobą, albo ponownie oglądamy dom i na końcu... Wydzwaniamy do wszystkich znajomych.
Ciągle pojawiały się problemy.
Na przemian – brak czasu/niemożilwość dojazdu (czyt. brak samochodu.)
Dom był na przysłowiowym końcu świata.
Okazało się, że ze wszystkich osób, do których wydzwanialiśmy – tylko K4 i K5 są skłonni odbyć podróż.
Było mi to bardzo na rękę, bo prawdę mówiąc - od początku nie miałem ochoty na zmianę planu.
K3: Nie wytrzymam tego dłużej. Widzicie, nie ma imprezy. Pierdolę to. Idę walnąć wiadro.. I tak nikt nie przyjedzie. Więc... - Wybucham śmiechem, opuszczając salon.
K1 i K2 nie odpowiadają. Siedzą ze zrezygnowanymi wyrazami twarzy, patrząc w ścianę. Może szukali na niej rozwiązania? Wyglądali całkowicie zdołowani.
Tak ich zapamiętałem.
Otwieram drzwi do łazienki. I widzę... wcześniej przygotowane, polowe wiadro. Zostało zrobione z przekrojonej butli 5l od mineralnej, należącej do właściciela mieszkania. Za ten bezinteresowny dar - niech ziemia będzie mu lekką do końca jego dni.
Obok, przygotowane narzędzia.
Butelka 2l i zakrętka z cudownym, szklanym przedmiocikiem.
Mijają chwile i wszystko jest gotowe do użytku.
Przez jedną tylko sekundę, napawam się ciszą.
3.
2.
Start.
Stało się kilka rzeczy naraz.
Grobowe milczenie rozdarł ryk szaleńczej euforii i padłem na podłogę.
Do tej pory nie wiem, jakiej czarnoksięskiej mocy zawdzięczam to doświadczenie.
Wciągnąłem zawartość wiadra, która okazała się...
Gorąca.
Najwyraźniej wypełniłem butelkę z innego kurka prysznica, niż myślałem.
Nie wiem, jakim cudem, ale nie zwróciłem na to uwagi.
Zapomniałem o tym.
Zdziwiłem się tak bardzo, kiedy doświadczyłem niespodziewanego żaru, że wpadłem w niewielki szok.
Odskoczyłem, krztusząc się dymem.
Poczułem, jak to, co połknąłem...
Podskoczyło z płuc.
W górę.
Uderzyło mnie od środka.
W sam mózg.
Potężnie.
Dobrym porównaniem byłaby ostatnia część Star Wars.
Moment, w którym rakieta uderza w samo serce Gwiazdy Śmierci.
Eksplozja rozchodzi się w jednej chwili, po całej konstrukcji, następnie przechodzi w niesamowitą falę uderzeniową.
I wpływa na całą galaktykę.
AAAAAaaaaaaaaaaaaaa.
Padłem na podłogę. Euforia. Oszołomienie. Lekkie drgawki.
K3: - Ja pierdolę! AHAHAHAHHAH. Odkryłem to! Znalazłem świętego gralla! - Krzyczę, jak szalony - Jest tutaj, o kurwa! AHAHAHA!
Słyszę, jak ktoś podbiega i otwiera drzwi łazienki.
K1 widzi mnie leżącego na podłodze z miną, której nie potrafię sobie wyobrazić.
Dzięki niech będzie za to światu.
Czułem wiele rzeczy naraz.
Natłok sygnałów fizycznych, psychicznych i przede wszystkim – wielkie przeczucie, że jeszcze nic tak mocno we mnie nie weszło. Czułem się zmasakrowany. Totalny gang-bang na każdym poziomie istnienia.
W wersjach z czarnoskórymi aktorami.
K1:Gdzie ten grall?
Opisuję mu całą sytuację.
K1: Haha, widzę, że impreza zaczęła się już na poważnie, co?
Cały spocony, rozglądam się i wstaję. Patrzę w lustro. Mocno zaczerwienione oczy.
K3: Chodź, nabiję Ci od razu.
K1: Nie, dla mnie za wcześnie.
K3. Dobra. To idę oglądać telewizję.
Szło mi się tak, jak zapewne idzie się ludziom z zaawansowanym stadium parkinsona.
Na miejscu okazało się, że odtwarzacz nie działał.
K2 i K1 znaleźli na to remedium, podczas mojej nieobecności.
Zanim wszedłem do pokoju, wiedziałem, co leci w telewizji. Nie było trudno się domyślić.
-Yes... yes... fuck me harder! Yessssssssss!
Patrzę na K2, który rechocze obleśnie, ciesząc się każdą sekundą mojego zdziwienia.
K3: - Więc to są te filmy z głębokim, egzystencjalnym przekazem?
K2: - Nie no. Głębokie, to one są na pewno.
Wybuchamy śmiechem.
K1 i K2 wyjaśniają mi problem.
Niemal nigdy nie oglądam telewizji, więc nie rozumiem problemów przewyższających trudność w znalezieniu pilota.
Chwilę potem, K1 i K2 rozmawiają.
K2: - K3, znasz numer kogoś, kogo można tu ogarnąć z samochodem i dziewczynami?
Czułem się tak, jakbym był gdzieś indziej.
Zupełnie gdzie indziej.
Ale wracam i odpowiadam.
K3: - Wy dalej o tym? Darujcie sobie. Teraz jest piątek wieczór. Każdy realizuje wcześniej podjęte plany.
Czułem, jakby te słowa wychodziły gdzieś z daleka.
Dostrzegam twarz K1, który udaję minę przypominającą pieska proszącego pana o ostatni kęs kanapki.
K3: Chodź, K1, musimy zmienić rzeczywistość, jeśli nie możemy wpłynąć na obecną.
K1: Taaak. K2, Ty sobie siedź i dzwoń, my lecimy z misją w kosmos.
K2: Ej, no nie zostawiajcie mnie tak.
Chwiejac się mocno, ruszyłem.
Moją uwagę w dziwny sposób próbowała zwrócić podłoga w salonie. Zignorowałem ją.
Wszedłem do łazienki i sięgnąłem po korek od butelki z pewnym dodanym szczegółem.
Oszołomienie uderzyło mnie w twarz.
AAAAAAAAA!
Nie...
Fifka jest stłuczona.
Nie... Niemożliwe
Proszę.
Nie..
NIE!
Myślę. Analizuję sytuację.
W głowie mam tylko jedno: pytanie.
Jak? Jak? Jak?
Najprawdopodobniej, podczas mojego przechodzącego w drgawki, godnego ballady upadku, albo raczej wzlotu...
Tak. To ja stłukłem fifkę...
K1: Co teraz?
K3: Milczę, sięgając po szklaną pozostałość. - Jest jeszcze zdatna do użytku.
Czuję, jak K1 oddycha z ulgą.
Chwilę potem, wciąga zawartość "fifki" w formie wiadra. (jakaś połowa całej)
Widzę jego minę i już wiem. Rozumiemy się bez słów. Nabijam kolejny raz.
Cały pokój ponownie wypełnia kaszel i średnio doświadczony kolega znika, udając się w kierunku kuchni.
Nie powiedział nic. Nie musiał.
Wiedziałem.
Nabijam ponownie i ruszam w podróż za nim. Z odsieczą!
Wróciłem na kanapę i odpłynąłem. Nigdy nie byłem w takim stanie, choć powtarzam to sobie za każdym razem, kiedy tylko się upalę.
Teraz jednak nie przesadzałem. Czułem się tak... niemożliwie wręcz do opisania. Wszystko, co w pokoju, było takie dalekie, martwe i nieistotne.
Odległe.
K2 coś mówił, ale choć był obok i słyszałem każde jego słowa, rozumiejąc ich ogólne znaczenie, to nie potrafiłem przyswoić ich jako całości. Potrzebowałem na to większej ilości czasu, ale zamiast tego, zignorowałem je, czując, że nie miały znaczenia, które były warte wysiłku ich rozumienia.
Nagle dostrzegam coś. W tle wciąż leciał pornos.
Patrzę.
Widzę wszystko.
Wydał mi się nudny.
Miłość była czysto mechaniczna. Ludzie biorący w nim udział byli niemal całkowicie zamknięci na siebie.
Wykonywali jedynie to, co im powtórzono.
Kochali się, ale bardziej tak, jak robią to zwierzęta.
Sprawiało im przyjemność, ale była płytka i... martwa. Nie było w tym wszystkim emocjonalnego zaangażowania, uczuć, które zwykle pojawiają się, zanim osoby przejdą w tak zaawansowany sposób manifestowania znajomości.
Jeśli rzeczywiście by istniały, to w tej chwili osiągałyby nieopisany zenit, potęgując to, co odczuwają swoim ciałem.
Ich oczy iskrzyłyby się. Ciała przyciągały. Śpiewałyby.
Każdy najmniejszy atom istnienia płonąłby, gdy dwie istoty przechodzą w jedność w nieopisanej ekstazie.
A to...
To był seks robotów.
I ten koszmarny odgłos uderzających jąder.
Klap. Klap. Klap. Klap.
***.
Nagle jestem gdzie indziej. Nie wiem ile czasu upłynęło, ale nie byłem na sofie.
Szturchnął mnie K1. Minę miał straszną. Ale wiedziałem, że moja jest jeszcze gorsza.
K1: Kocham Cię, ale nie odpływaj.
K2: Kocham Cię, ale wypierdalaj.
Rozglądam się, wytrącony całkowicie z równowagi.
Patrzę, jestem na podłodze. Gdzie jest sofa? Nagle przypominam sobie, co mnie tu sprowadziło.
Ta podłoga.
Nie potrafię tego opisać, ale było w niej coś coś wulgarnego i agresywnego.
Przyciągała mnie, choć nie potrafiłem powiedzieć, dlaczego.
Wcześniej czułem, że jest obsesją właściciela i właśnie teraz musiałem nieświadomie wpaść w projekcje na podobne postrzeganie, co on.
Była doskonała.
Pod każdym względem.
Wyszlifowana, gładka i potężnie wylakierowana, ale bez przesady.
Deski zbite z doskonałej jakości drewna. Gatunku nie potrafiłem zidentyfikować.
Jeśli miałbym strzelić, to powiedziałbym, że klon.
Ale nie o to w niej chodziło.
Każdy, najmniejszy nawet detal z którego przechodziła w widzialną całość, był tak doskonale zsynchronizowany z resztą, że odbierało mi mowę.
Wszystko jak doskonale zrealizowany wzór.
Tak przyjemnie się na niej leżało...
Ja pierdolę...
Patrzę zamglonym wzrokiem, słyszę swoich kolegów i wiem, że coś do mnie mówią. Odpowiadam, ale nie pamiętam, co.
***
Pojawiam się znowu w łazience. Nabijam wiadro. I już pamiętam. Nagle, jedyne, co ma znaczenie, to doskonałe zlanie się z aktualną czynnością. Przygotowuję kolejny bilet w kosmos dla dobrego K1.
Odpływa.
Słyszę kaszel.
Rozmawiam z K2. Nie pamiętam o czym.
Jestem w kuchni. Tak, już pamiętam. Sprawdzam, co u K1.
Popił sokiem. Wciąż kaszlał. Podszedł i przytulił mnie.
K1 coś powiedział i wręczył mi równowartość finansową tego, co wypalił. Na początku odmawiam, ale potem przyjmuję i dziękuję.
***
Kolejny slajd. Jestem w salonie i leże na sofie. Odpływam w siebie i znowu...
K1: Nie śpij.
Tym razem nie odpowiadam. Sięgam w pamięć i próbuję odnaleźć ostatnie wspomnienie. Widzę, jak ucieka rzeczywistość, w której przed chwilą tonąłem. Dostrzegam niesamowite, oblane srebrem tereny jakiejś zielonej, górzystej krainy. Czułem tam przede wszystkim nieopisany spokój.
Wiedziałem, że jest tego więcej, ale wrażenia błyskawicznie tonęły w ciemności.
Teraz wiem, że było to jakieś zagubione w pamięci, wspomnienie.
K3: Odpierdol się, bo mi psujesz.
K1: Proszę, wstań i powiedz, czy też to czujesz.
Wstaję.
Dostrzegam jego twarz. Czarne, podkrążone i nieobecne oczy. Ma minę totalnego wariata, ale wiem, że szaleństwo ciężko odróżnić od geniuszu.
K2: - Powiedz, czy też czujesz? Jakby biło Cię od wszystkich stron powietrze? Nawala mnie od góry i od dołu. Ze wszystkich stron! - Nieustannie gestykulował, próbując uchwycić swoje emocje w dłonie i przelać ostatecznie w mową ciała. Bardzo do mnie trafiała ta forma przekazu. Poczułem, to co mówił - Nagle patrzysz na dół i widzisz, że tak naprawdę lecisz, a na dole jest kraina, las, rzeka i strumień. Nawet góry!
K3: - Tak, ale... - Potem powiedziałem coś więcej, ale nie pamiętam, co.
***
Kolejny slajd znowu nabijam wiadro. K2 i K3 się śmieją, widząc mój poziom koncentracji. Ja też się śmieję. Czuję się tak, jakbym był bardzo daleko. Próbuję to robić, ale ta czynność chce ode mnie uciec. Jakby wsysał mnie od tyłu wielki odkurzacz, utrudniając wszystko, na czym tylko próbuję się skoncentrować.
Ponownie się koncentruje i śmieję.
Wszyscy się śmieją.
Odkurzacz też się śmieję.
Teraz sobie przypominam. K2 nie wytrzymał i też się zdecydował. Pamiętam, że był nieśmiały i przestraszony. Poprawiłem jego nastrój używając doskonale dopasowanych do tamtej sytuacji słów i też postanowił wziąć udział.
***
Kolejny slajd. Znajduję się znow na sofie. W tle leci polski film "Psy". Choć obejrzałem co najmniej 30 min, to nic nie zapamiętałem.
Cały czas tonąłem w wizjach, myślach i uczuciach, które atakowały mnie ze wszystkich stron.
Nie wiem nawet, w jakich.
Wszędzie śmiech. Każdy coś mówi, po czym wszyscy się śmiejemy.
Atmosfera tak psychiczna, że brakowało nam już tylko kaftanów.
Śmiech. Psychodeliczny, szaleńczy śmiech.
A w międzyczasie, nieustannie panowało wszechogarniające uczucie, że wszyscy odpływają w swój własny, indywidualny świat, pośród ciszy, kiedy akurat nikt się nie śmiał.
To wrażenie było tak namacalne i... przyjemne.
Czułem, że nikt nie gra. Nikt nie oszukuje. Wszyscy po prostu... są.
Pamiętam, że zacząłem się śmiać z jednej rzeczy, którą coraz bardziej rozumiałem, już w trakcie śmiania się z niej.
Moje ostrzeganie rozlewało się po niej i ewoluowało, im dłużej się na niej koncentrowałem, tym więcej dostrzegałem i tym bardziej wydawała się być śmieszna.
I nagle ktoś mówi.
KLAP KLAP KLAP KLAP
Wpadłem w samonapędzający śmiech, który zarażał.
To był kulminacyjny punkt. Obłęd. Jedyne, co się działo, to śmiech, jak lawina, który z rozpędzoną prędkością pędził w dół, łącząc się z innymi punktami otoczenia ( koledzy ), którzy dołączali do niej rażeni reakcją łańcuchową i lecieli, wraz z nią.
Nie istniało nic innego.
Wszystko trwało aż do osiągnięcia punktu kulminacyjnego, kiedy zaczynaliśmy się dusić, bo nasze ciała nie były w stanie wytrzymać spazmów śmiechu.
Odpływam.
***
Kolejny slajd. Pojawia się K4 i K5.
Od razu wiedzą, co się stało. Toczy się rozmowa. Pamiętam doznania. Nie było mi już tak przyjemnie. Ich obecność wydawała się zupełnie nie pasująca, odpychająca i psująca mój świat. Siedziałem chwilę. Padały słowa. Śmiech. Nie mogłem wytrzymać tej ciężkości w powietrzu, więc wstałem i poszedłem spać, choć nie pamiętam, żebym zasnął.
Ostatnie, co pamiętam.
Ciemność.
(Podobno poszedłem spać o 1:00 coś tam.)
***
Generalnie - było bardzo przyjemnie, ale ostatecznie nieco żałowałem. Przyjemnie może być zawsze. Utwierdziło mnie to w przekonaniu, że znacznie bardziej wolę wykorzystać ten potężny stan w prywatnych klimatach, oddając się medytacji, albo niczym niezakłóconym, egzystencjalnym kontemplacjom w innym, psychicznym klimacie i wrzucam sobie ten TR na przyszłość, jako przestrogę. :)
- 9377 odsłon