zapętlenie z poplątaniem (shi)
detale
raporty hennessy
- Zgrzybieni leśni ludzie (gringo)
- Psilocibe Semilanceata - miły, domowy trip (golden afternoon)
- Ludzki Suwak - miejsce oderwania ze znanej rzeczywistości... (WladcaMalp)
- Kuchnia Bogów (heru)
- Szałwia nitki daje (pilleater)
- Na pełnym wdechu (Gwynnbleid)
- THC po raz pierwszy (kozax)
- Krzywa wycieczka do cyfrowego piekła (core)
- 1575mg (Qbkinss)
- Zawieszony w czasie i przestrzeni... (rupert_the_peanut)
zapętlenie z poplątaniem (shi)
podobne
30.12.2007
Długo oczekiwana paczka od pana S. w końcu przyszła, w środku poza kartonami ukazał się miły gratis ~1,5g palenia, ktore pomaga mi teraz, na zjeździe sklecić tego TR. Szybki telefon do W. i już wiadomo, że dzisiaj zarzucamy.
21:00
Połykamy po jednym kartonie zapijając wodą. Ciągle trzymają się mnie obawy, że jeden karton to będzie za słabo. No bo ch. wie ile substancji jest na tym kartonie?
21:40
Sączymy po piwku nad Odrą, poszły 2 lufki palenia i okazało się, że przyjdzie nam potowarzyszyć jeszcze jeden znajomy, który o brDF nie ma pojęcia.
22:10
Zaczynają pojawiać się pierwsze efekty. Ostra śmiechawa z byle czego, pobudzenie. Siadamy na ławce, rozglądam się wokół, zaczynają się pierwsze halucynacje. Korony drzew chyboczą się, sprawiają wrażenie żywych, małe gałązki zamazują się, tak jakby były malowane akwarelami.
22:40
Powoli towarzyszy nam coraz większe pobudzenie, dodatkowych powodów do śmiechu dostarcza nam trzeźwy znajomy. Świat wokoło staje się z minuty na minutę coraz bardziej akwarelowy... Palenie fajek sprawia niezwykłą przyjemność, głównie ze względu na śliczne smugi ciagnące się za żarem z papierosa.
--- Tu chronologia zdarzeń ulega zaburzeniu, po prostu nie wiem co się kiedy dzieje, czas przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie na jakieś 3 godzinki ----
Siedzimy na Odrą, kawałek rzeki jest zamarznięty. Zaczynają się naprawdę przyjemne halucynacje, DF zaskakuje mnie już swoją mocą. Patrzę na lód na Odrze i widzę, jak on oddycha, faluje, kawałki lodu poruszają się, wszystko tworzy przepiękne mozaiki. Bąble pod wodą mieszają się z kawałkami wody, wszystko żyje ("to jest w chuj żywe!"), niesamowity widok, aż chciało się tam skoczyć i skakać po tym zajebistym lodzie (jego piękności nie da się przelać na strony TR). Nad lodem zachwycaliśmy się dobre 20 minut, czas odprowadzić trzeźwego kumpla na chatę.
Strasznie mnie wykręca, w ch. euforii i energii.
Tu już jestem w zupełnie innym świecie, wszystko jest pastelowe (akwarelowe?), bombardują mnie z każdej strony nowe doznania. Wszystko jest piękne, ale chwilami (dłuższymi) zapominam, że jestem na bombie. Trochę schizujemy ze znajomym przez najbliższą godzinę do dwóch. Nawzajem sobie nakręcamy niewyraźne akcje, ja nic nie kontaktuję, staram się nie odlecieć, a znajomy ma podobnie...
Ja - Ale w chuj...
W. - No, masakra.
Ja - Gubie się momentami.
W. - Staraj się nie skupiać na swoich myślach, bo wtedy one cię pochłoną (czułem, że tak faktycznie zaraz będzie, w sumie całą bombę bardzo dobrze się rozumieliśmy)
Siedzę na ławce, staram się ogarnąć rzeczywistość, czuję się częścią nowego świata, nie istnieje świat niedragonfly'owy, nie ma nic poza miejscem, w którym siedzę...
Wstaję, ręce trzymam w kieszeni, nagle czuję jak coś ciągnie moje dłonie w dół, wpadają one do nogawek, strasznie nieprzyjemne uczucie. W innym momencie trzymam w ręce (w kieszeni) lufkę, lufka zaczyna się wić mi między palcami, zaczyna wtapiać się we mnie, brrr...
Tysiąc myśli na sekundę, straszne ciśnienie w ciele. Skręca i wykręca, palce zaciskają się na wszystkim co dotknę, a w głowie psychodela. Co minutę rozmawiamy z W. o czymś innym, nic się nie trzyma kupy i po każdym zdaniu odpływamy na chwilę w swój świat. Naokoło świat jest nie do poznania, wszystko akwarelowe, dominują kolory podstawowe, drzewa się ruszają. Nic nie ma proporcji, droga którą przebywamy w 10 minut wydaje się mieć kilka metrów, kilka metrów wydaje się strasznie długą drogą.
Co jakiś czas zerkam na zegarek, czekam, aż faza trochę zejdzie, bo nie ogarniam. Co jakiś czas się gubię, bełkoczę o poplątaniu, zapętleniu i innych takich. Co ciekawe, przez całą noc mój zegarek wyglądał zupelnie inaczej niż normalnie, miał inne cyfry, kształt i trzeba przyznać, że w ch. życia w nim było.
Otwieram komórkę, BUM. Tysiące nowych bodźców bombarduje moją naćpaną osobę. Długo nie daję rady wytrzymać z zapaloną komórką (zresztą i tak nie wiem co mogę z nią robić i jak...).
Tra ra ra ram --- zaczynam ogarniać fazę (wcale nie jest słabiej, ale zeszła trochę psychodela z bani)
Skoro zeszło już trochę z bani, albo po prostu przyzwyczailiśmy się do nowego świata, trzeba coś porobić. Lecimy po browary! Trzeba przyznać, że przez całą noc strasznie suszyło. Wchodzimy w osiedle, grafiti na ścianie przesuwa się, nachodzi na inne, mieni się jaskrawymi kolorami. Chwila konsternacji i lecimy dalej. Ludzie, których po drodze spotykamy wydają się być z innej bajki. W sumie mało nas obchodzą i to co sobie pomyślą.
Stacja benzynowa
Wchodzimy, wybieramy piwa, strasznie jasno, czuję jaki jestem wykrecony. Podchodzimy do kasy, a tam Jurek Owsiak! Koleś był taki podobny, że stałem z rozdziawioną paszczą i patrzyłem na niego, po chwili zaczął mi przypominać bardziej kogoś chorego na dauna, ze zdeformowaną czaszką, auć trochę popłynąłem w swój świat, gdy kolega płacił za browary.
Trzymam piwo w ręce, strasznie dziwne uczucie, palce to zatapiają mi się w puszkę, to się z nią zlewają, mało pozytywne, no, ale piwa przecież nie wyrzucę.
Cyk, stoimy na światłach, w środku nocy, naćpani jak ja pierdolę, z piwami w rękach, a tu pałarze podjeżdżają i stają 5m dalej. Szybko obczajka, kumpel "gubi" rurę, ja zioło mam w gaciach, na szczęście nie zatrzymują nas. Mieliśmy lekkie problemy z komunikacją, a wyglądaliśmy na jeszcze bardziej naćpanych niż byliśmy, nie wiem jakby wyglądała nasza rozmowa z nimi.
Ide sie odpryskać. Liście pod nogami układają się w niesamowite wzory, czuję, że mógłbym tak popłynąć i płynąć w wirze halucynacji. Z konsternacji wyrywa mnie głos W. Idziemy dalej...
Obaj mamy tak, że jak przestajemy rozmawiać, wpadamy w wir myśli i niesamowitego świata, który nas otacza. W takich chwilach stoimy paręnaście minut gadając o tej fazie, a w sumie to gubiąc się w niej.
05:30
Jesteśmy już strasznie wymęczeni fazą, a ona od paru godzin utrzymuje się na stałym poziomie, nic nie schodzi... Po drodze jakiś koksik z ochrony pyta o ogień, 5 minut motamy się, żeby go znaleźć, zero konstruktywnej rozmowy z osobami trzecimi, rozumiemy się tylko my - pod wpływem tej samej substancji.
W. jedzie do domu, ja idę do siebie na chatę. Bania na sam ze sobą po tylu godzinach ostrej psychodeli to nic przyjemnego, myśli płyną, a jedna jest głupsza od drugiej.
06:00
Wchodze na chatę, muszę sobie przyświecić komórką, bo nie mogę znaleźć włącznika światła, strasznie wszystko jest inne. Kładę się w łóżku, strasznie jestem wszystkim zmęczony, ale nie zasnę, faza na bani dalej mocno trzyma. Włączam film, od rana do ~ 12 oglądam komedie i próbuję pozbierać się do kupy.
12:00
Puściło już na tyle, że nie boję się wyjść na spotkanie z rodzicami, dalej straszny sajgon w głowie, zjazd fetowy, ale jestem już w miarę trzeźwy. Chociaż dalej jestem mocno pobudzony, o śnie nie ma mowy. Zjarałem lufkę palenia, z myślą o śnie, dało to tylko jeszcze większe zmęczenie, mętlik w głowie i na sen nic nie pomogło.
15:00
Siadam do kompa i zaczynam pisać TR. W głowie straszny mętlik, ale jakoś leci, palę zioło. Książki na półkach się chyboczą, firanka dziwnie faluje - resztki halucynacji.
Podsumowywując:
Nowe kartony od pana S. są strasznie mocne, naprawdę nie polecam łykać całego na pierwsze spotkanie z tą substancją. Poza tym faza jest strasznie męcząca fizycznie i psychicznie, działanie bardzo długie, a zjazd przeokrutny. Mimo to bardzo mi się podobało, poznałem kawał samego siebie i swojej psychiki. TR po tak silnej substancji jak brDF nie oddają nawet mikroskopijnej części tego, co czuje się na fazie, to po prostu trzeba przeżyć.
Było to najsilniejsze psychodeliczne przeżycie jakiegokolwiek doświadczyłem. Mam wrażenie, że ta podróż zmieniła trochę mój stosunek do innych narkotyków. Dex wydaje się śmieszny, nie wiem czy jeszcze kiedyś go spróbuję, nabrałem pokory do silnych psychodelików, DF ostro dał mi po dupie i pokazał psychodelę jakiej sobie wcześniej nie wyobrażałem. Na zjeździe wydawało mi się, że było za mocno i już nigdy bym nie chciał przeżyć takiego oderwania od rzeczywistości, ale na chwilę obecną chciałbym, nawet bardzo.
Bania bardzo długa, w sumie specyficzny sposób myślenia utrzymuje się około 24 godzin od zarzucenia. Na zjeździe jest to bardzo nieprzyjemne, nie da się tego opisać, ale myśli wędrują trochę innymi torami niż zwykle w połączeniu z wypompowaniem fizycznym - nic przyjemnego. Następnym razem na zjazd będzie trzeba załatwić jakiś usypiacz.
Jeszcze trochę na temat halucynacji. Były naprawdę świetne. Cały świat był zgoła odmieniony, bardzo mile wspominam kolorowe bloki na Kozanowie, które wyginały się w bardzo fajny sposób. Przypominały mi te domki z bajek dla dzieci, które kiedyś się oglądało. Jeżeli patrzyliśmy na coś złożonego z wielu różnokolorowych elementów, momentalnie w tym miejscu pojawiały się różnorakie wzory, zmieniające się z dużą szybkością, jak w kalejdoskopie (np. liście).
Dla tych co chcą zarzucać mam jedną radę, która wydaje mi się najważniejsza. Dragonfly na chacie odpada, pobudzenie amfetaminowe jest bardzo duże, ciężko usiedzieć w miejscu. Najlepiej pójść w teren i tak jak my przechodzić ponad 10 godzin, na pewno będzie ciekawie i przyjemnie. Radzę też zaopatrzyć się w jakieś płyny, strasznie suszy na fazie, a u szczytu nie każdy będzie chciał odwiedzić sklep, my to zrobiliśmy dopiero po jakichś 6 godzinach, ale i tak polecam, bardzo fajnie było.
Co do efektów fizycznych, to poza suszeniem i pobudzeniem/euforią typową dla fuki, pozostaje jeszcze zmniejszone libido (nie poruchasz). To jak będziesz wyglądał na fazie też ma znaczenie. Jeżeli przyjąłeś słuszną ilość bromoważki, osoby z zewnątrz szybko zauważą, że jesteś naćpany, już po pierwszym spojrzeniu. Źrenice są wielkości pięciozłotówek (jak zarzucaliśmy o 9, to o 14 nastepnego dnia dalej takie były), wytrzeszcz też mocny, o ruchach i sposobie mówienia nawet nie wspominam.
Planuję zarzucić DF jeszcze raz, ale w wakacje, teraz jest za zimno. Zresztą wędrówka po dragonfly'u w słoneczny dzień, ciepłą noc po jakimś ciekawym miejscu (góry, czy nawet miasto) musi być wspaniała. Ja bym to widział tak, że koło 16 zarzucam, koło 18 - 19 wchodzi z pełną mocą, cieszymy się jeszcze letnim dniem, a potem nocą. Muzyka do ważki to rownież świetny pomysł, szkoda, że my mieliśmy tylko parę utworów na komórkach, a nie mp3.
- 10664 odsłony