Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

psychopatia indukowana

raporty chujwbitywewszystko

psychopatia indukowana

Od małego miałem problemy ze sobą, a właściwie z rodziną. Napierdalali mnie ojciec, matka, siostra, brat, i w chuj osób w szkole. Bałem się wszystkiego i wszystkich, a wystarczyło żeby ktoś krzyknął i prawie sikałem w majtki. Szukałem miłości, akceptacji i ciepła. Chciałem pomagać, a czasami jak widziałem jak komuś dzieje się krzywda czułem niemal fizyczny ból. Byłem jednym z tych gości, którym zabieraliście kanapki, podstawialiście nogę w szkole na korytarzu, laliście w pysk, wyrzucaliście rzeczy do kibla w akademiku. Pizdą.

I choćbym nie wiem jak chciał to zmienić to nic absolutnie nic!! nie pomagało. Uciekałem w świat książek, a później i gier gdzie mogłem być... nie sobą.

W wieku 23 lat zacząłem szukać pomocy farmaceutycznej (czyt. afobam, ativan). Czułem się świetnie jak nigdy w życiu. Poprawiłem się w nauce i pracach dorywczych, lepiej mi się zasypiało - bez tego czasami po 3 noce nie spałem - ale to tyle. Po znalezieniu informacji na temat withdrawals postanowiłem rzucić. Leciałem wtedy na ativanie, bo dłużej i fajniej działa (czasem afobamu dorzucałem). Około dwóch miesięcy schodziłem z dawek, a i tak było ciężko. Po wszystkim wróciłem do normy - mojej normy.

Chciałem się zabić ale jak myślałem o tym co powie moja matka i reszta rodziny robiło mi się niedobrze. Jak sobie teraz pomyślę jakim żałosnym stworzeniem byłem to mnie chuj strzela.

W sierpniu 2015 porzuciłem marzenia o ukończeniu szkoły i wyjechałem pracować do Holandii. Najpierw były zbiory - jabłka, gruszki, potem sortownia i na koniec trafiłem na magazyn, w którym robiłem przez dłuższy okres czasu. Początki były trudne ale że w byciu psem miałem czarny pas to się utrzymałem. Jakoś po pół roku trafiłem na gościa mocno oderwanego od rzeczywistości - wtedy myślałem, że jaki on jest zajebisty, bo taki wolny i niczym się nie przejmuje - i spędziliśmy sporo czasu na rozmowach - przerzucaliśmy razem towar z palety na paletę.Na imię miał K. W pierwszych minutach rozmowy dowiedziałem się, że ćpa i tego nie ukrywa. Nie heroinę, amfetaminę czy kokainę.

PSYCHODELIKI!

Kurwa jak to niesamowicie brzmiało kiedy mi opowiadał o "podróżach", pracy nad sobą, magicznym świecie tuż obok nas, asertywności, samostanowieniu. Wyszukałem więcej informacji i już wiedziałem, że zjem coś z tych medykamentów dla duszy. To było jak objawienie, jak cud, jak spełnienie marzeń. 

Jaki ja byłem głupi. Myślę, że wpadłem w to jak nie jeden inny - tutaj też kilku widziałem - kuszony obietnicą poprawy swojej osoby, odkrycia czegoś. Dodatkowo gość był miły i to w taki zwykły sposób nie to co inni. Zwykle jak z kimś rozmawiałem to czułem w nim taką niepewność jak ma się ze mną obchodzić, nadmierną delikatność. U niego tego nie było! Jak ja uwielbiałem z nim rozmawiać! Pierwszy raz szedłem do pracy z czymś co można by nazwać przyjemnością, a nie strachem. Chyba się nawet zakochałem ale bez pożądania tylko platonicznie. Chociaż nie jestem pewien czy żądza nie była obecna, bo przecież kurwa, chciałem być taki jak on. Nie chciałem otwierać czakr, medytować, czuć wszech-miłości i akcpetacji?

K. opowiedział mi też sporo o swojej psychodelicznej drodze... i zniknął. Po prostu nie pojawił się w pracy. Znów zaczęły się wewnętrzny niepokój i napięcie. Taka pewność kary kiedy widzisz jak ktoś podnosi rękę i odruchowo zamykasz oczy, podnosisz ręce i czekasz na cios. Tylko, że ja się tak całe życie czułem więc dawałem radę. Po prostu kurwa dawałem radę.

11 czerwiec 2016 był dniem mojej przemiany. Z zakupionego growkitu Golden Teacher wyszło mi 13g suszonych grzybów (zapleśniał mi po zbiorze) ale wtedy miałem już tylko (hah!) 5g, bo wcześniej próbowałem różne dawki - do 2g na raz - na przestrzeni tygodni zgodnie z tym co znalazłem w internecie - 2 tygodnie odstępu, pusty żołądek itp. Słuchałem dużo Alana Wattsa, czytałem Crowleya, Castanede, Uspieńskiego, McKenne. Słowem: dokształcałem się w związku z nadchodzącą podróżą. Słuchałem też namiętnie Shpongle (podał mi je K.). W miedzy czasie czytałem tripraporty na NG i erowidzie. Oglądałem też filmiki Koi Fresco i jakichś innych natchnionych.

11 czerwiec 2016. 

Wstałem około 10, pamiętam to jak dziś. Zjadłem pomidora i ząbek czosnku, a po godzinie 5g Golden Teacher. Efekty pojawiły się dosyć szybko, rozłożyło mnie w drodze na łąkę, ledwo tam dojechałem. To było o wiele mocniejsze niż te poprzednie zabawy. O wiele wiele wiele. Zacząłem się trochę bać ale utwierdziłem się w przekonaniu, że to przejdzie i będę lepszy. Silniejszy. Nie będzie pizdy. Nie będę opisywał tutaj stricte podróży, bo dużo nie pamiętam ale pamiętam przytulanie siebie z przeszłości, podtrzymywanie na duchu w trudnych sytuacjach i słowa otuchy, że kiedys się wszystko ułoży, że razem damy radę i rozjebiemy każdego komu się to nie podoba.. Pamiętam, że przez ciało przechodziły mi prądy jakby fale mrowienia/odrętwienia. Łąka była jak morze podczas sztormu - nie dało się ustać na nogach takie fale. Wydawało mi się, że wszystko mówi mi, że nie ma prawa ponad czyń wolę swoją - no kurwa wszystko, od kamieni, przez trawę, robaki do chmur, nieba, słońca. Taka uczłowieczenie wszystkiego. I głos Boga mówił to samo i odbijał się echem w mojej głowie. Roztopiłem się i wniknąłem w ziemię, płynąłem podziemną rzeką i wytrysnąłem gdzieś w górach. Ciąg run nordyckich, który owinął moje ciało - zapamiętałem tylko dwie: hagalaz i thurisaz. Były też takie, których nigdzie nie znalazłem. Pamiętam rośnięcie mocy w ciele tak, że mnie rozrywało. Ogień w środku umysłu. I w chuj różnego badziewia, któremu nie nadałem żadnego znaczenia. Po samej podróży czułem się wyśmienicie, taki lekki i spokojny, a na drugi dzień wyjebany lepiej niż po najlepszym koksie. Zgrzmocony mocarnie po kilku godzinach pojechałem do domu. Tam na afterglow zjadłem wegański schintzel i kontemplowałem. 

Dzień później do pracy przyszedł inny koleś. To samo opakowanie, nowa zawartość. Wypięta klata, spojrzenie nie zmącone strachem, równo ogolony i uczesany, wypachniony. Idący lekkim krokiem. Zaraz po mnie przyszedł mój "nemezis" jak go do tamtej pory nazywałem. Bałem się go wcześniej ale tamtego dnia, patrząc nowym okiem, ujrzałem pizdę udającą kozaka. Chudy, przechlany wrak patologicznego człowieka. W tamtym momencie nie potrafiłem sobie wyobrazić jak mogłem odczuwać lęk wobec tego czegoś. Zaczęło się od standardowej gadki co robiłem w weekend, pewnie nic, bo nie mam kolegów, pewnie waliłem cały czas konia. Odpowiedziałem mu, że jebałem jego zawszoną, zapijaczoną matkę i zaśmiałem się w twarz. Przepełniało mnie uczucie siły, pewności siebie, braku lęku . I ta konsternacja na twarzach jego psów kiedy największa pizda została samcem alfa. Po tym jak się opamiętał zaczął się pluć i wygrażać więc powiedziałem, że mogę mu wpierdolić po pracy. I to wszystko ze stoickim spokojem. Jaki byłem z siebie dumny, jaki szczęśliwy, jaki pewien tego, że robię dobrze. Oczywiście nie było żadnej walki, gość uciekł zanim zszedłem na dół. Na drugi dzień patrzył spode łba więc się zapytałem, czy może jednak chce ten wpierdol. Ustawiliśmy się po pracy i dostałem od niego i jego koleżki. Pizdy. Ale już nikt do mnie nie podskakiwał. Złapałem tego chuja jeszcze w weekend w mieście i spuściłem mu taki wpierdol i tak go nastraszyłem, że nie pokazał się więcej w pracy. Kolega odszedł jakiś tydzień później po tym jak mu ktoś nasrał do plecaka. Była tam spora rotacja pracowników, kilku stałych, a tak co około miesiąc kilku odchodziło, a innych kilku dochodziło. 

Dwa miesiące później byłem teamleaderem w moim sektorze, znany i lubiany ale i poważany. Zerwałem kontakty z toksyczną rodziną i znajomymi, z którymi tę znajomość utrzymywałem żeby nie musieć stawiać czoła całkowitej samotności. Wyrwałem za to dobrą dupcię, kurwa zajebistą nawet. Przyszła do nas do pracy jakoś pod koniec lipca. Długie nogi, długie czarne włosy, duże niebieskie oczy, blada skóra, świetna dupka, idealne piersi i małe, brązowe sutki. Ruchaliśmy się nawet w kiblu w godzinach pracy. Oczywiście nic poważnego. Dla mnie przynajmniej. Często nowe, które przychodziły pukałem w pierwszym tygodniu. Waliłem też brzydkie i grube - śmieszne jest to jak udają aktorki porno i kwiczą i jęczą haha. Zacząłem też kraść - to jest magazyn ze sprzętem elektronicznym więc było co. Rąbałem co się dało: słuchawki, głośniki, subwoofery, laptopy, monitory, telefony, zegarki. Kilka firm, które się tam znajdują: Samsung, Apple, Harman Kardon, Toshiba, Lenovo, AKG. Jak możecie się domyślić kasa gruba. Dużo poszło do żydów na miejscu ale większość na eBay. Nigdy nie byłem taki bogaty, a za zarobione talary kupowałem krypto. 

Było mi mało wrażeń więc pogadałem z jednym znajomym i zrobiliśmy kilka domów. Niby fajnie ale jednak hajs się nie kalkuluje z ryzykiem. Wypierdolisz to musisz znaleźć żyda i to jeszcze po promocyjnej cenie, bo jak jakaś biżuteria to nigdzie tego nie pogonisz. Dwa razy był sejf i hehe kurwa głupie gnojki chwalą się kumplom, że rodzicie mają to i tamto i szyfr do sejfu znają. No to bierzesz gnojka w czasie kiedy rodziców nie ma w domu i otwiera sejf. A jak nie to czekasz na rodziców. 

Zrobiłem sobie dwie dziary. Cytat: "There is no law beyond do what Thou wilt" i coś jeszcze.

Jakoś w połowie maja 2017 zacząłem dilować. Brałem sprzęt od gościa, który już jakiś czas na rynku jest i można powiedzieć, że latałem dla niego . Dostałem dwa razy wpierdol ale załatwiłem to po znajomości. Postraszyłem też dwóch chłopków, którzy chcieli przejąć interes, chyba kurwa myśleli, że nikt nic nie zrobi. W tym samym czasie jednak zamawiałem spore ilości koksu z deepwebu. Mieszałem z lidokainą, mannitolem i kofeiną. W lipcu miałem już dwóch lataczy pod sobą. Zaczęli też gotować crack w wynajętej melinie. Czasem waliłem jakiś dom albo ustawiałem się z dilami i ich kroiłem. Raz zrobiłem imprezę z tymi chłopaczkami, przyprowadzili jakieś gówniary, a ja zamówiłem dziwki i sypałem wszystkim tyle koksu, że w pewnym momencie gówniary uciekły a my rżneliśmy te kurwy przez pół nocy, bo ich kamagrą nakarmiłem hahahahaha. Czasem zamawiałem sobie jakąś na weekend na zeszmacenie ale jak sypałem dobrze to wracały z chęcią. Potem chłopaczki awansowali i ktoś biega dla nich, a ja im tylko dostarczałem sprzęt.

I teraz będzie kurwa wisienka na torcie:

Tydzień temu mi w cudzysłowie zeszło. Przestałem być chojrakiem bez cienia lęku ale nie wróciłem do pizdczenia. Za to nie wiem kompletnie co mam ze sobą zrobić, zniknęło wewnętrzne poczucie siły chociaż nie całkowicie. Dlatego wszedłem tutaj żeby coś znaleźć może ktoś też tak miał ale wszyscy raczej cipieją.

Widzę też co robiłem innym ludziom. Zastraszanie, niszczenie związków, kradzieże, napady, sprzedawanie chujowego koksu, wpierdalanie w dragi. To jest przerażające co te gówno ze mną zrobiło. Po podróży w czerwcu nie przeczytałem ani jednej książki, nie zagrałem w żadną grę, nie zrobiłem choćby kroku w stronę oświecenia. Za to byłem kurwesko asertywny, uparty, bezduszny.

I chyba znowu zjem, bo nie mam zamiaru być pizdą już nigdy w życiu. Chcę żyć pełnią życia, a jeśli ktoś na tym ucierpi to chuj w niego, powinien mieć tyle oleju w głowie żeby się o siebie zatroszczyć. Kurwa zjem na pewno pomimo irracjonalnego lęku gdzieś we wnętrzu, że może tym razem pójdzie w drugą stronę i ocipieję bardziej niż wcześniej. To jest naprawdę popierdolone gówno te psychodeliki. Robią z ciebie bestię w ludzkiej skórze. Nawet jak gadałem z ludźmi, którzy są niby przebudzeni to wyczuwałem w nich to samo skrzywienie co u mnie. Własny kodeks moralny, socjo/psychopatia ukryte pod płaszczykiem altruizmu, dobroci i tym podobnych frazesów. Taki wewnętrzny głód i pustka. Tylko że oni nie mają jaj żeby robić to co ja.

Mam teraz pieniądze, o których można powiedzieć, że rosną same. Mam dom, a to co jest w środku dla przeciętnego Kowalskiego czy innego Jansena pozostanie w sferze filmowej. Jak zjem to pewnie znowu mi odjebie ale jak nie za mocno to napiszę tutaj, bo gdyby nie ten portal to nie zjadłbym pierwszych grzybów (I gdyby nie K. który mnie tym szajsem zaraził).

 

 

 

Substancja wiodąca: 
Rodzaj przeżycia: 
Wiek: 
26 lat
Set and setting: 
wszystko opiszę w tripie
Ocena: 
Doświadczenie: 
sporadycznie alkohol i papierosy
Dawkowanie: 
5 gramów Golden Teacher

Odpowiedzi

Jest ciężko. Zwłaszcza, gdy Umysł atakuje pokusa, żądza... Wiesz, ze mną to było tak, że byłem niezłym skurwielem. Nie chcę tego opisywać, bo to aż wstyd, co wyprawiałem i dumny z tego nie jestem. Nigdy nie dawałem sobie w kaszę dmuchać i myślałem, że mi się wszystko należy. Myślałem, jaki to ja nie jestem pokrzywdzony, a w rzeczywistości to ja krzywdziłem. Sądziłem, że jestem pępkiem świata, bo taki ynteligiętny itp. Jak coś komuś dałem, to miał paść na kolana dziękując i pamiętać do 10 pokoleń, jaką to łaskę zrobiłem. Jak się obudziłem, to... nie płakałem... wyłem, jak pies! Tak wyłem, że myślałem, że się uduszę. Serce miałem ściśnięte i podchodziło mi do gardła, gdy się zorientowałem co ja czynię. Musiałem otrzeć się o śmierć, mentalnie umrzeć i dwa razy wszystko stracić, żeby się obudzić. Brzydziłem się sobą. Nienawidziłem siebie za to wszystko. Pytałem siebie co mogę zrobić. Co mogę zrobić, żeby wyjść z tego piekła. Poszedłem na odosobnienie, bo nie chciałem nikomu zatruwać powietrza swoją osobą. Zacząłem wszystko dawać, co miałem w sobie najlepszego (niewiele wtedy tego było). Zdążyłem się też nieźle sparzyć przez swoją otwartość. Ludzie zaczęli się inaczej zachowywać. Przestali się mnie bać. Niektórzy zaczęli żądać ode mnie więcej, niż mogłem dać. Stawali się aroganccy i wyniośli. Zacząłem odsuwać się od większości patologicznych znajomych. Nie dawałem nic, jeśli ktoś żądał. Dawałem w chuj tym, którzy nawet nie mieli śmiałości prosić. Po latach całkowicie zmieniło się moje towarzystwo. Dzisiaj już wiem, że to ja kształtuję swój świat. Znam wielu wspaniałych ludzi, którzy dali mi szansę być człowiekiem. W ogóle to gdyby nie pomoc mojego przyjaciela, to chyba bym się zabił. Przez w chuj lat miałem poczucie winy. Widziałem tylko swoje słabości, które wydawały mi się nie do przezwyciężenia. Ostatnia podróż na kaktusach z Panem Mescalito pokazała mi, że w końcu wyszedłem na plus (opisałem tę podróż tydzień temu, teraz czeka, aż ją Rydzyk wrzuci). Dzisiaj wiele osób o mnie pamięta. Przyjeżdżają z różnych stron świata, żeby się ze mną zobaczyć. To jest wspaniałe. Zdarzają mi się dni smutku, bo jestem samotny. Ale nie lękam się. Wiem, że jeszcze w chuj pracy przede mną, ale wiem też, że idę w końcu w dobrym kierunku. Jak popatrzę wstecz, to widzę jak nisko byłem. Myślałem, że mam przed sobą wysoką górę do pokonania, a teraz widzę, że to mały pagórek był. I dalej się wspinam. Mam poczucie misji, chociaż zdarza się wątpić. W końcu jak raz zwątpisz, to już zawsze będziesz wątpił. Słucham serca. Sram na pieniądze - to nie mój bóg. Pomagam ludziom, jak umiem. Więc najtrudniej jest zacząć. Później trzeba tylko w tym wytrwać mimo wątpliwości. Dziś już mnie nie dziwi, że przypadkowe osoby dają mi tyle od siebie, choć nie muszą, a ja nie mam śmiałości prosić. Dzieje się tak dlatego, że sam tak robię i widzę tę zależność. Zostało mi coś takiego, że widzę ludzi, ich intencje itd. A to dlatego, że poznałem dobro i zło, bo i to i to siedzi we mnie. Ale pielęgnuję dobro, jak piękny kwiat, a zła czynić już nie chcę. Zbyt wiele cierpienia zadałem i sam po czasie przez to w chuj cierpiałem. Zbyt wiele cierpienia widziałem. Dzisiaj świadomie kieruję swoim życiem. Nie boję się zmian, te są nieuniknione. W dupie mam też co sobie ludzie pomyślą. Nie jestem odpowiedzialny za ich myśli. A często widzą malutki kawałeczek i na tej podstawie oceniają. Śmieszy mnie to. Dzisiaj już wiem, że nie ma nic piękniejszego od tworzenia. Dlatego śpiewam sobie, chociaż często wtedy ten mój stary ból wychodzi (generalnie technicznie jestem cienki, jak dupa węża, ale ludzie mówią, że niesamowicie oddaję emocje). Stukam w bębenek. No nie znam lepszej formy spędzania czasu... Po czasie pewne rzeczy stają się oczywiste. Nie rezonuję już z niskimi wibracjami. Staram się być, jak tylko mogę wysoko. Mentalnie, a nie materialnie. I nikomu przy tym nie szkodząc, a może jeszcze uda mi się komuś pomóc, by zobaczył... Wszystko w tym świecie jest iluzją. Pustką. Tę pustkę możesz wypełnić czym tylko chcesz.

To tylko sen samoświadomości.

Ja cierpiałem już od dzieciaka bo nawet moja rodzina niespecjalnie mnie akceptowała. Tak, dziecko z przypadku, pęknięta gumka i te sprawy. I to się za mną ciągnie cały czas. Przez to była lawina nieszczęść bo jak człowiek sam siebie nie zaakceptuje, to na próżno szukać tej akceptacji u innych. No i od przedszkola aż do końca gimbazy byłem popychadłem. Żyłem tak po prostu, bez celu, ambicji, złotej myśli, czegokolwiek. Czyli przekładając na prosty język - marnowałem tlen. No a potem jeszcze wypadek, pijany kierowca we mnie przyjebał gdy zmierzałem do pracy w wakacje (miałem 16 lat, a pracować trzeba było bo bieda jak skurwysyn) - ledwo przeżyłem, lekarz określił to mianem 'cudu'. Po wyjściu ze szpitala miałem myśli samobójcze, nie rozumiałem 'Dlaczego to wszystko akurat mi się przydarza?'. Ostatecznie jednak wybrałem się na terapię, którą opisałem tu na stronie i ona pomogła mi przede wszystkim zaakceptować samego siebie. Teraz naprawdę jest już z górki, w porównaniu z tym co miałem, ale nadal nie rozumiem jednej rzeczy, może mi na nią spróbujesz odpowiedzieć. Dlaczego ludzie nie mają równego startu w życiu? Dlaczego jeden rodzi się w bogatej, kochającej rodzinie, a inny w wyniku wpadki?

Kwestia korzeni. Nie można się urodzić jednocześnie w pałacu i stodole. Jesteśmy tu, żeby doświadczać. Doświadczenie narodzin w trudnej sytuacji nie jest gorsze, ani lepsze, od tych w bogatej rodzinie. Jest po prostu inne. Chciałbyś, żeby wszyscy byli tacy sami? Byłoby w chuj nudno. Zresztą to tylko punkt startowy. Cała gra dopiero na nowo się zaczyna, kiedy się rodzisz. Twoje doświadczenia budują Ciebie. Możesz być lepszym i mądrzejszym człowiekiem od takiego wysoko postawionego. Miewać przygody, o których on marzy... Może kiedyś role się odwrócą? Może musimy doświadczyć wszystkiego, co dotyczy człowieka. To też jest karma rodzinna (genetyka). Zakładając wcielenia i wieczny cykl narodzin, to może jesteś swoim pradziadkiem? Dlatego warto zawsze dla swoich dzieci dawać im możliwie najlepsze warunki, żeby miały lepszy start, a co za tym idzie w następnej rozgrywce i Ty będziesz miał ten start lepszy. Ale tak serio, to nie wiem. Dla mnie to nie ma znaczenia. Pochodzenie jest nieistotne. Liczy się tylko to, jakim jesteś człowiekiem.

To tylko sen samoświadomości.

Chciałbym żeby tak było, ale rzeczywistość mówi chyba coś innego. To oczywiście nie jest pisana zasada, ale często dzieci wywodzące się z patologii same się nią potem stają. Nie chcę tu uderzać w konkretną grupę społeczną, ale chyba sam możesz zauważyć plemiona sebixów w swoim mieście. Nie tylko o nich mowa. Duuużo rzeczy wynosi się z domu i to one warunkują w pewnym stopniu to jakim jest się człowiekiem. Można to zmienić, jasne. Tylko trzeba zrozumieć, że taki styl bycia jest zły, wtedy jest szansa wyjścia na prostą. A zrozumienie tego u większości nie jest możliwe. 

Dzieciństwo ma olbrzymi wpływ na życie. W końcu "czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci". Jest tak, jak mówisz. Tak samo z narodami. Mamy narodowe cechy. Dlatego jest siedem kręgów karmicznych. Od kosmicznego do indywidualnego. Ale o ile w ogóle mamy wybór, to wpływ na indywidualny wywieramy największy i naprawdę można prowadzić świadome życie. Jest tylko inny poziom trudności w grze;-)

To tylko sen samoświadomości.

Aha i ludzie mają różne poziomy świadomości. Sebixy itd. to ich poziom po prostu, ale znam wiele zajebistych i ogarniętych ludzi z trudnych domów. W ogóle to wiesz ile rzeczy dookoła Ciebie mówi o Tobie? Podanie ręki, spojrzenie, towarzystwo, muzyka, której słuchasz, ciuchy i w sumie wszystko, bo właśnie według naszego poziomu świadomości kształtujemy swój świat. Na świecie jest miejsce dla Sebixów i Karyn, dla speedujących klubowiczów, dla zwykłych ludzi, dla artystów, sportowców... no dla każdego jest miejsce. Możesz być kim tylko chcesz. Nic Cię nie ogranicza poza sobą samym tak naprawdę. Dlatego świat jest doskonały. 

To tylko sen samoświadomości.

Przepraszam, że się tak wtrącam, ale...

,,ludzie mają różne poziomy świadomości. Sebixy itd."

Czyli reszta ludzi tych ,,bardziej ogarniętych" jest od nich lepsza? Oni są drugą kategorią? Ja wiem, że tworzą swoistą subkulturę, która jest potępiana przez klasę średnią i wyższą. Ale... serio? Są przecież tak samo ludźmi jak reszta ludzi. Może i ich zachowanie jest niezrozumiałe, wg niektórych głupie. Ale to jest po prostu kwestia kultury. Oni żyją w innej kulturze. To tak jakby porównywać zwyczaje japońskie do polskich i że ,,oni jacys tacy sztywni, strasznie formalnie. Widać, nie rozumieją , że każdy jest równy Dziwne, prawda? 

Nie jest lepsza. Jest inna, na innym poziomie. Tak, jak ptak nie jest lepszy od dżdżownicy. Jest na innym poziomie po prostu. 

To tylko sen samoświadomości.

Ty tak na serio piszesz czy rżniesz durnia?

"Zbyteczność: był to jedyny związek jaki mógłbym ustalić pomiędzy tymi drzewami, ogrodzeniem, kamieniami (...) A ja wiotki, osłabiony sprośny, trawiący, chwiejący się od ponurych myśli - ja także byłem zbyteczny."

J.P Sartre "Mdłości"

To zależy z jakiego pułapu patrysz.

To tylko sen samoświadomości.

Mówiąc o inności mamy na myśli jakość. Wystarczy zmierzyć różnice między jednym przedmiotem a drugim i wedle niej ocenia się je. Jeżeli stwierdzasz, że jedno jest inne od drugiego to znaczy, że te istności są od siebie lepsze albo gorsze. Dwie dokładnie takie same rzeczy nie mogą być lepsze lub gorsze od siebie, bo nie ma między nimi różnicy i w związku z czym nie podpadają pod żadną skalę. Dlatego gadanie, że ptak nie jest lepszy od dżdżownicy tylko jest na innym poziomie to odwracanie kota ogonem i takie teksty to możesz wciskać komuś żeby się nie obraził.

"Zbyteczność: był to jedyny związek jaki mógłbym ustalić pomiędzy tymi drzewami, ogrodzeniem, kamieniami (...) A ja wiotki, osłabiony sprośny, trawiący, chwiejący się od ponurych myśli - ja także byłem zbyteczny."

J.P Sartre "Mdłości"

O jakiej jakości mówisz? Różnice są, to oczywiste, bo mówimy o innym typie człowieka. O jakości to możemy mówić, porównując dwa podmioty tej samej funkcji. Najlepszy fotel będzie gorszym stołem od stołu byle jakiego. Jeśli określasz, że coś/ktoś jest lepszy, to musisz wykazać cechy pożądane. Oceniasz na podstawie inteligencji, to pewnie będziesz lepszy (nie zawsze), ale oceniając kto lepiej potrafi komuś zajebać, to może się okazać, że to Ty jesteś gorszy. Zależy kto i co ocenia. Najlepiej nie oceniaj nikogo, bo te Sebixy to często po prostu dzieci, które mają nadmiar energii i jeszcze nie mają oleju w głowie. Potrzebują przynależniści do grupy w obawie przed odrzuceniem itd. Ja nie czuję się gorszym człowiekiem od papieża, a co za tym idzie nie czuję się lepszym od żula spod sklepu, czy Sebixa.

To tylko sen samoświadomości.

No właśnie to o czym mówiłem jest wycinkiem stanu rzeczy przedstawiającym schemat rządzący tym jak postrzegamy dobre i złe cechy (jakość). Różnic między przedmiotami może być nieskończenie wiele i tyle samo jest skal, pod które te różnice podpadają. Ludzie mogą się różnić, inteligencją, siłą, szybkością, masą, tokiem myślenia itd.. Tak samo wszystko inne. Przedmioty, które DOSŁOWNIE NICZYM się nie różnią stanowią jeden przedmiot.

Nie czujesz się lepszy od papieża ani od żula spod sklepu. Nie no spoko. Co nie zmienia faktu, że papież ma większą władzę od ciebie, a żul jest bardziej zależny od alkoholu niż ty. A to jak się z tym czujesz to nic w tych faktach nie zmienia (nie żebym negował wartość tych uczuć).

Tak odnośnie sebixów:

"A ty nie wiń nas za to, że młodość mierzy czas, bo my to tylko dzieci miast"

"Zbyteczność: był to jedyny związek jaki mógłbym ustalić pomiędzy tymi drzewami, ogrodzeniem, kamieniami (...) A ja wiotki, osłabiony sprośny, trawiący, chwiejący się od ponurych myśli - ja także byłem zbyteczny."

J.P Sartre "Mdłości"

Nie ma dwóch identycznych płatków śniegu. Z tą władzą papieża też się nieco zagalopowałeś, bo on nie może robić rzeczy, które mogę robić ja, czy żul, więc de facto ma mniej władzy nad własnym życiem. Zresztą władza uzależnia i deprawuje. Wszystko ma swoje plusy i minusy. Nikt nie jest lepszy w byciu Panem Szamanem ode mnie i nikt nie jest lepszy w byciu Filozofem od Ciebie. Człowiek jest sumą doświadczeń. Ja nikogo nie oceniam. Dla mnie każdy jest inny, ale nie lepszy, czy gorszy. Co nie znaczy, że z każdym równie chętnie będę spędzał czas. Ty jak chcesz, to sobie oceniaj, tylko żebyś na tej ocenie się grubo nie przejechał. Chyba wszystko Ci wyjaśniłem już, co Gryby już napisał pod spodem. Nie widzę tematu do polemiki.

To tylko sen samoświadomości.

Nie widzisz tematu do polemiki (gdybyś wiedział to być może już byśmy nie pisali) i tu cały problem, ale o tym później. Papież ma większą władzę nad kościołem, ty nad swoimi ludźmi, on jest bardziej zdeprawowany, ty mniej i można tak porównywać, rozdrabniać i babrać się w tym a schemat nadal będzie taki jaki napisałem. Są dwie rzeczy, znajduje się skalę porównawczą np. gęstość i na tle tej skali znajduje różnicę. A to, że ich może być w pizdu to już inna kwestia i mówię tu ogólnie bo na tle skali gęstości nie można znajdywać lepkości itd.. To że coś jest inne stanowi suchy fakt. Dobra, ale jeżeli tak jest to nic nie stoi na przeszkodzie żeby te przedmioty porównać, a jeżeli są bardzo podobne to jest trudniej. Ma to się do sedna rozmowy tak, że napisałeś, że ptak nie jest lepszy od dżdżownicy tylko jest na innym (w to miejsce można by wstawić jakieś inne słowa dlatego jest wymijające) poziomie, a to jest w gruncie rzeczy wewnętrznym zaprzeczeniem tego co sądzisz ponieważ jak można myśleć, że coś jest zupełnie inne a mimo to nie może być lepsze albo gorsze od . Jedno bezpośrednio wynika z drugiego i naiwnością jest nie branie tego pod uwagę.

 

A tak swoją drogą to raczej na twoim miejscu nie łudziłbym się, że chciałbym abyś mi tego typu "oczywistości" tłumaczył. Już bym wolał użyć wyszukiwarki.

"Zbyteczność: był to jedyny związek jaki mógłbym ustalić pomiędzy tymi drzewami, ogrodzeniem, kamieniami (...) A ja wiotki, osłabiony sprośny, trawiący, chwiejący się od ponurych myśli - ja także byłem zbyteczny."

J.P Sartre "Mdłości"

Ja pierdole. Ptak jest lepszy w lataniu. Dżdżownica jest lepsza w ryciu w ziemii. Jak możesz OGÓLNIE stwierdzić, które ze stworzeń jest lepsze???

To tylko sen samoświadomości.

Nie stwierdzam, że ogólnie jest któreś jest lepsze, bo nie mam takiej "ogólnej" skali. Resztę chyba rozumoesz? 

I żeby była jasność. Nie bez powodu z tobą piszę. Jeżeli już uważasz się za szamana to liczyłbym na rozumienie wielości znaczeń tego co piszesz.

"Zbyteczność: był to jedyny związek jaki mógłbym ustalić pomiędzy tymi drzewami, ogrodzeniem, kamieniami (...) A ja wiotki, osłabiony sprośny, trawiący, chwiejący się od ponurych myśli - ja także byłem zbyteczny."

J.P Sartre "Mdłości"

Wcześniej napisałeś, że właśnie tak jest i właśnie to stwierdzamy. Że mówiąc o inności mamy na myśli jakość czyli de facto co jest lepsze, a co gorsze. xDDDDDDDDDD ktoś się gubi w zeznaniach. Albo dex schodzi 

W którym miejscu ja napisałem coś co wy stwierdziliście  albo sam sobie zaprzeczyłem? Jakość dla mnie to były cechy jakiejś rzeczy albo "takie jakie jest" (taka bardziej dosłowna etymologia). A mówiąc, że coś jest inne nie znaczy "lepsze albo gorsze" nierozerwalnie z tą myślą tylko tak, że ta "inność" dopiero pociąga za sobą możliwość oceny. W głowie powstaje słowo "inne" i nie oznacza to, że równocześnie coś staje się lepsze albo gorsze u tego kto to myśli. Trzeba oddzielić świat od jego wyobrażenia.

"Zbyteczność: był to jedyny związek jaki mógłbym ustalić pomiędzy tymi drzewami, ogrodzeniem, kamieniami (...) A ja wiotki, osłabiony sprośny, trawiący, chwiejący się od ponurych myśli - ja także byłem zbyteczny."

J.P Sartre "Mdłości"

Tak, inność daje możliwość oceny, ale jej nie wymusza, a wcześniej dałeś temu znak równości. Cytuję:

"Mówiąc o inności mamy na myśli jakość. Wystarczy zmierzyć różnicę między jednym przedmiotem, a drugim i wedle niej ocenia się je. Jeżeli stwierdzasz, że jedno jest inne od drugiego to znaczy, że te istności są od siebie lepsze, albo gorsze."

 

To tylko sen samoświadomości.

Stwierdzając, że coś jest inne pojawia się podświadoma myśl, że jest lepsze albo gorsze. O to mi chodziło. Poza tym jeśli by ktoś zauważył różnicę i jeśli byłaby słuszna to prawdziwa nie tylko w wyobrażeniu podmiotu myślowego a w świecie to obiektywnie ktoś mógłby ją ocenić.

"Zbyteczność: był to jedyny związek jaki mógłbym ustalić pomiędzy tymi drzewami, ogrodzeniem, kamieniami (...) A ja wiotki, osłabiony sprośny, trawiący, chwiejący się od ponurych myśli - ja także byłem zbyteczny."

J.P Sartre "Mdłości"

*Stałaby się prawdziwa

"Zbyteczność: był to jedyny związek jaki mógłbym ustalić pomiędzy tymi drzewami, ogrodzeniem, kamieniami (...) A ja wiotki, osłabiony sprośny, trawiący, chwiejący się od ponurych myśli - ja także byłem zbyteczny."

J.P Sartre "Mdłości"

Nie stwierdzam, że ogólnie jest któreś jest lepsze, bo nie mam takiej "ogólnej" skali. Resztę chyba rozumoesz? 

I żeby była jasność. Nie bez powodu z tobą piszę. Jeżeli już uważasz się za szamana to liczyłbym na rozumienie wielości znaczeń tego co piszesz.

"Zbyteczność: był to jedyny związek jaki mógłbym ustalić pomiędzy tymi drzewami, ogrodzeniem, kamieniami (...) A ja wiotki, osłabiony sprośny, trawiący, chwiejący się od ponurych myśli - ja także byłem zbyteczny."

J.P Sartre "Mdłości"

"Ludzie mogą się różnić, inteligencją, siłą, szybkością, masą, tokiem myślenia itd." 

No i to są różnice. A to czy ktoś/coś jest lepszego zależy od pytania, pytającego i właściwości podmiotu.

Dla mnie papież jest gorszy od wszystkich pedofilów w sutannach, bo ma z nich najwyższą rangę czyli najprawdopodobniej zgwałcił najwięcej dzieci, wciągnął najwięcej koksu i robi najgrubsze melanże.

"A to jak się z tym czujesz to nic w tych faktach nie zmienia" 

To właśnie definiuje czy uważasz coś za lepsze czy gorsze. To, że coś jest inne to zwykły, suchy fakt.

Bo co jest lepsze: bieganie czy wiatr? Nóż czy zdanie bezokolicznikowe: "Biegać czy nie biegać"? Woda czy kamera?

Wychodzi na to, że znów się zgadzamy Gryby. No ale ciężko się nie zgadzać w kwestiach oczywistych. Dziwi tylko czasem, że oczywistości trzeba tłumaczyć.

To tylko sen samoświadomości.

WW sumie szaman objaśnił

A no i o czym już wspominałem w raporcie - przeprowadzka do dużego miasta, zmiana środowiska i budowa reputacji od zera sprawiły, że jestem zupełnie innym człowiekiem. Mam przyjaciół, kobietę, duże pieniądze...o czym mogłem jedynie pomarzyć w 'starym' życiu ;)

"Może też kiedyś dorosnę do tego żeby zrozumieć iż wszechświat jest idealny i zachowana jest w nim równowaga"

Czy za tym zdaniem nie stała dobrze zamaskowana, umierająca nadzieja na doskonałość świata i niechęć do wysiłku intelektualnego żeby to przemyśleć samemu? Albo jeszcze lepiej skitrana chętka aby ktoś myślał za siebie [a ty pochowasz Boga, po którym on przeszedł]?

"Zbyteczność: był to jedyny związek jaki mógłbym ustalić pomiędzy tymi drzewami, ogrodzeniem, kamieniami (...) A ja wiotki, osłabiony sprośny, trawiący, chwiejący się od ponurych myśli - ja także byłem zbyteczny."

J.P Sartre "Mdłości"

Nie jest za późno na to pytanie.

"Zbyteczność: był to jedyny związek jaki mógłbym ustalić pomiędzy tymi drzewami, ogrodzeniem, kamieniami (...) A ja wiotki, osłabiony sprośny, trawiący, chwiejący się od ponurych myśli - ja także byłem zbyteczny."

J.P Sartre "Mdłości"

Wbij chuja w opio, bo tylko cię ogranicza. Ja już nawet koksu nie walę ale jak waliłem to leciałem codziennie od rana do wieczora i w pewnym momencie ogarnąłem, że tylko otwieram oczy i koks w głowie, a tacka obok łóżka i przestałem tak jak z afobamem i ativanem, bo jebać bycie uzależninym od czegokolwiek. Zajeb grzyby i zdobywaj świat!

Strony

Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media