osobliwy wymiar- historia zdysocjowanego romansu
detale
osobliwy wymiar- historia zdysocjowanego romansu
podobne
Zaraz, zaraz... jeśli nie doświadczyłeś m-hole'a lub k-hole'a nie do końca możesz pojąć, o co w tym wszystkim biega. Hmm, choć dla laików nie mogę wystosować nawet opisu, który by w pełni to oddał. Moim zdaniem ograniczenia lingwistyczne to jest najlepsza bariera przed wyjaśnieniem, o co w tym wszystkim biega.
Jeśli byłeś aż tak namiętnie zakochany/a w dysocjantach jak ja to bliskie może ci być nastawienie "x-hole albo nic" No jednak przez przeciętnego zjadacza chleba zauroczenie tymi wszytkimi hole'ami może się wydawać dewiacją. Moim zdaniem to jest iście magiczne, gdy nagle orientujesz się, że jesteś w jakimś osobliwym wymiarze z kompletnie zatraconą osobowością i nie wiesz jak się tu znalazłeś, ani od kiedy tu jesteś. No wiecie, każdy hole jest inny, przytoczę tego, którego naprawdę bardzo dobrze wspominam. Nagle fakt mojego niebytu zdominowała świadomość bytu i zostałem umiejscowiony w bardzo osobliwym miejscu. Cała przestrzeń do koła mnie była niezwykle żywa. Wszystko łącznie z czasem miało nietypową fraktalno segmentową budowę. W pewnym momencie (tu już chyba słabło) zacząłem się zastanawiać, jak się tu znalazłem i kiedy to się skończy. Myślałem przez moment, że może przegiąłem z psychodelikami, ale szybko uznałem, że jednak nie. Bardzo zabawne było przemieszczanie się po tym świecie. Otóż wola ruchu powodowała to, że nie ja tylko matryca, na której się znajdowałem, się pode mną przesuwała, oczywiście wszystko na planie segmentowo fraktalnym. Dodać do tego mogę tylko tyle że nie jestem w stanie umiejscowić tego nigdzie w przestrzeni ani czasie dla zwykłych zjadaczy chleba (czyt. mapa i kalendarz gregoriański) Stanów temu podobnych było wiele, jednak tylko te najpiękniejsze są kompletnie nie do umiejscowienia gdziekolwiek.
Przygodę z dysocjantami zacząłem typowo i schematycznie tzn. od akodinu. Pierwszy raz nie był zachwycający marne 15 tabletek. Później po długiej przerwie, pojechałem z przyjaciółmi do lasu i zintoksykowaliśmy się benzydaminą :( i kaszlakiem. Co było najbardziej imponującym do tamtej pory odmiennym stanem świadomości. Szczegóły tego zajścia są nieistotne jednak od tamtej pory regularnie (tzn. raz na miesiąc/1.5 mieś) intoksykowaliśmy się z przyjacielem kaszlakiem w kombinacjach z innymi aptecznymi wynalazkami i trafkom. Apogeum nastąpiło latem, była to szczytowa forma otóż osiągałem wtedy najwysze stany zdekszenia, jakie osiągnąłem do tamtej pory.
Gdy lato się skończyło skończyło się też dekszenie. Jakoś wtedy mi nawet do głowy nie przyszło wy intoksykować się czymkolwiek samemu, co jak się później okazało jest moim zdaniem najlepszym wyjściem dopuki nie przeginasz z salvia divinorum lub O ZGROZO fencyklidyną (PCP) Oczywiście zdażyło się parę dziwnych epizodów jak na przykład plateau stigma (Czy wy też odnosicie wrażenie że pisownie słowa "pletu" musiał wymyślić jakiś zboczeniec lingwistyczny bądź francuz, choć jeśli to francuz to na bank jest zboczeńcem lingwistycznym) nad zalewem zegrzeńskim i wyznaczenie daty końca świata, jednak to by się mogła nadawać na osobny TR o ile bym pamiętał na tyle dużo szczegułów by dobrze go napisać. Wspomnę tylko że doprowadziliśmy się do tego stanu dawkami: 75 tab acodynu i 6'cioma saszetkami badzo docipnego delirianta. Jednak dolegliwości fizyczne były na tyle nieprzyjemne iż jak widzę tekst "Poranna rosa" w literaturze bądź słysz go na żywo moja świadomość jest atakowana setką sygnałów ostrzegawczych wprost z nieuświadomionych procesów umysłowych.
Przez następny rok niemal nie miałem kontaktów z dysocjacją pomijając moje dyso-sny. Czyli policzmy to tak, że to jest T:+3lata od punktu zero, jakim był pierwszy kontakt kaszlakiem. Zupełnie spontanicznie wstąpiłem do apteki po deksa i do spożywczego po "świeże" grejpfruty. Jazda była inna od dotychczasowych, alto to nie było zależna ani od frutów, ani od dawki samego deksiwa. Otóż trip został przeprowadzony prawidłowo tzn. w "łóżku"(materacu) i ze słuchawkami na małżowinach jako, że preferuje te nauszne mając na uwadze i mniejszą szkodliwość i lepszą jakość dźwięku. I tak się zaczął mój pierwszy dysociąg. Później mając już własne gniazdko i lepsze kontakty zaznajomiłem się z ketaminą podaną dożylnie a niedługo potem z jej anologiem, czyli metoksetaminą. Oczywiście mając za sobą ketkę przyjąłem mxe dożylnie i się rozczarowałem jej działaniem, jako że tą drogą nie zadziałała jak powinna. Domięśniowo działa lepiej, ale metodą prób i błędów odkryłem najbardziej mnie satysfakcjonującą mnie drogę administracji. Z mxe podawana domięśniowo doprowadzała czasem do absurdalnych i zabawnych sytuacji, np. dochodziły mnie plotki o tym, że dnia poprzedniego "tańczyłem na środku skrzyżowania lub pod wpływem robiłem sobie wycieczki do sklepu. Te zajścia były nietypowe pod tym względem, jako że większość ludzi, którzy w mojej obecności przyjmowała dawkę, która dla mnie jest stosunkowo mało, kończyło jak dzikie zaślinione bestie, które się odbijają od ścian. W niezłe zakłopotanie wprowadziła mnie pewna sytuacja. Właśnie miałem testować nowy sort, gdy usłyszałem dzwonek do domofonu, okazało się że już stestowałem sort. Jako że leciał album Outsid Davida Bowie w czasie iniekcji, której nie pamiętam, zadzwoniłem do swojej matki i kazałem jej bardzo szybko przyjechać, bo zaraz Bowie po mnie przyjdzie. Oczywiście przeczuwając, że coś jest nie tak, przyjechała i wprowadziła mnie w niezłe zakłopotanie, gdy przytoczyła mi nasz dialog. Starałem się osiągać wraz z mxe jak najbardziej odjechane m-hole'e bez ryzyka zarwania filmu, a przy waporyzacji spełniała te wymagania. Waporyzując ani razu nie urwał mi się film jednakowoż te m-hole'e były nietypowe nawet jak na m-hole'e.
Po kompletnej klapie, jaką okazała się metoksyfenidyna (efekt był taki, że z racji braku efektów wsypałem sobie całe 0.5g do mordy i przez dwa dni miałem problemy z poprawnym wysławianiem się) przyszła kolej na 3-meo-pcp które było ciekawe, aczkolwiek nie doprowadzało mnie do satysfakcjonującego stanu bez demolowania najbliższego otoczenia. No cóż i tu popełniłem błąd. Mianowicie sięgnąłem po PCP które później uznałem za najniebezpieczniejszy środek, z jakim miałem styczność. Przyjęcie 10mg tego specyfiku skończyło się kompletną katastrofą. Ostatnie co pamiętam to zakrwawiony Dawid Bowie z nożem w ręku (a jednak przyszedł skubaniec). Służby bezpieczeństwa musiały odciąć od bloku prąd wodę i gaz. Wywarzyli drzwi by się dostać do mieszkania. Wszystko było zdemolowane: krew na ścianach, strzaskane rury, wody po kostki, wyrwany kaloryfer, gówno za drzwiami do sypialni :) , potrzaskany telewizor i komputer i oczywiście ja nagi i umierający. Miałem zatrzymanie akcji serca i jedenaście ataków padaczkowych (w samym szpitalu) przez parę dni byłem jak warzywo. Jednak przeszło mi i pomijając bardzo kłopotliwy niedowład języka, czułem się już dobrze. Już w zdemolowanym mieszkaniu odkryłem fakt, który mnie przeraził. Nie skończyło się na tych 10mg, kompletnie nieświadomy dorzuciłem jeszcze z 50 a do tego od zajebania 3-meo-pcp.
Widząc zniszczenia i dziwną "uporządkowaną formę" jaką przybrały przeszło mi przez myśl "I was an Artist" cuż pomijając fakt przypalenia mxe zaraz po opuszczeniu szpitala, to od wpadki z fencyklidyną nie nadużywam dysocjantów może mxe od czasu do czasu i raz akodyn. Hmm miałem szczęście, bo nie doznałem żadnego trwałego uszczerbku na zdrowiu. Nie popadłem oczywiście ze skrajności w skrajność jak to radzą "specjaliści" od uzależnień, ale wróciłem do trybu początkowego: maksymalnie raz w miesiącu. Nie miewam też ciągot do ciągu. Choć chęć eksperymentowania mi nie przeszła. Aktualnie preferuje tryptaminy i coś się nie zanosi, by się to miało zmienić, jednak w sezonie mam zamiar przetestować Amanita Muscaria. I to by było na tyle ze zdysocjowanych wspomnień. Do następnego.
- 17644 odsłony
Odpowiedzi
Czytam, czytam, czytam... co,
Czytam, czytam, czytam... co, kuffa, wszyscy uwzięli na tę awangardową ortografię, interpunkcję i stylistykę?! Patrzę na autora, aaaa... no tak. Ten sam. I znowu, pomimo horrendalnej (słowo obce, jednak nie francuskie) polszczyzny, raport czytałem z przyjemnością i zaciekawieniem.
Gdybyś miał za sobą tyle
Gdybyś miał za sobą tyle nieprzespanych i trzeźwych zarazem nocy, oraz tak kapryśny komputer to nie pisałbyś poprawniej. Mimo to cieszę się, że lektura sprawiła ci przyjemność.
Lubię kwachy