dxm; czyli materacem w rejs po wszechświecie
detale
raporty szalone jajko
dxm; czyli materacem w rejs po wszechświecie
podobne
Około północy, leniwie oglądając filmiki w internecie, pomyślałem, 'czemu nie?'. Dzień miał się już ku końcowi, nie miałem żadnych planów na następnych kilka dni, a ostatnia paczka acodinu spoglądała na mnie z szuflady już od jakiegoś czasu. Sięgnąłem po nią, skoczyłem do kuchni po wodę i pięć minut później czekałem niecierpliwie na efekty. Niestety ten środek ładuje się dość długo, więc postanowiłem w tym czasie obejrzeć jakiś film. Specjalnie przygotowana na tą okazję luźna komedyjka wprawiała mnie w jeszcze bardziej pozytywny nastrój i odwracała uwagę od oczekiwania. Po jakiejś godzince na mojej twarzy pojawił się banan. Zrozumiałem, że zaczyna się coś dziać. Zaskoczyło mnie to (pozytywnie), bo moje poprzednie doświadczenia z deksterkiem były raczej pozbawione euforii. Ponadto, aby cokolwiek poczuć musiałem czekać co najmniej o pół godziny dłużej.
Spauzowałem film i wstałem żeby ocenić swoją trzeźwość. Nieźle, już powoli zaczyna się na dobre. Oglądając pokój bezskutecznie poszukując charakterystycznego wykrzywienia przestrzeni mój wzrok utkwił na butelce wody stojącej przy biurku. Odnosząc ją na miejsce zatrzymałem się przy lustrze. Kto widział, ten wie. Porażka. Wytrzeszczone oczy, rozszerzone źrenice, twarz nienaturalnie pozbawiona wyrazu. Charakterystyczne niezdarne ruchy jeszcze potęgowały całokształt. Wyglądałem jak upośledzony umysłowo amfetaminista na imprezie z ruskim techno. Rozbawiło mnie to. Postawiwszy wodę na miejscu wróciłem do pokoju. Postanowiłem pościelić łóżko póki jeszcze byłem w stanie. Założyłem słuchawki, położyłem się wygodnie, włączyłem swój utworek który zrobiłem po ostatniej przygodzie z tym specyfikiem. Podobał mi się, ale nie oddawał tego stanu tak jak powinien.
Troszeczkę zawiedziony wstałem czując przypływ stymulacji. Chwilę pobujałem się w rytm muzyki, szybko się jednak znudziłem. Wróciłem do oglądania filmu. Trudno mi było usiedzieć w miejscu, chciałem jednak dokończyć seans. Plus minus o 1:40 zaczęło się coś dziać na ekranie. Obraz wydawał mi się trójwymiarowy, a ruchy aktorów z każdą sekundą coraz bardziej odrealnione. Trudno mi to opisać. Jakby ktoś na prędce wyanimował postać w filmie 3D. Czas zaczął mi się strasznie dłużyć. Ponadto odczuwałem emocje zupełnie inaczej niż przewidział reżyser. W wesołych momentach pogrążałem się w zadumie, w poważniejszych zaś, zwijałem się ze śmiechu. Zmęczyło mnie to i przestałem skupiać się na fabule. Podziwiałem tylko urodę pięknej Scarlett gdy tylko pojawiała się na ekranie :). Znów przerwałem oglądanie.
Wygodnie ułożyłem się na łóżku ze słuchawkami na uszach. Przez krótką chwilę machałem rękoma przed twarzą podziwiając efekt stroboskopowy. Potem zakryłem otwarte oczy dłońmi zanurzając się w świat muzyki. Brzmiała wspaniale. Miałem wrażenie, że spektrum dźwięku rozszerzyło się i że słucham każdej częstotliwości osobno. Dziwne uczucie. Miałem wrażenie, że muzyka mnie otacza, wnika w moje ciało. Trudno było stwierdzić gdzie jest granica pomiędzy mną a dźwiękiem. A może nie istnieje? Może zatarła się w wyniku ekstazy, jaką odczuwałem słuchając? Stymulacja przestała mi przeszkadzać. Po chwili zacząłem widzieć wzory. Pozorny chaos pełen wzorów i matematycznego piękna. Harmonia kształtów pulsująca w rytm muzyki. Niestety szybko zniknęła. Poleżałem jeszcze chwilę próbując jeszcze coś dostrzec. Bezskutecznie. Gdy otworzyłem oczy zauważyłem, że kompletnie się rozsynchronizowały. Widziałem dwa obrazy, jednak bez trudu mogłem skupić się na wizji z jednego oka (bez potrzeby zamykania drugiego), aby trafić w przycisk pauzy w odtwarzaczu.
Postanowiłem skończyć wreszcie oglądanie filmu. Usiadłem na skraju łóżka. Pokręciłem głową. Czułem jakby wszechświat był z żelu i przy każdym energicznym ruchu głową rozciągał się i wracał do poprzedniego stanu specjalnie dla mnie, jednocześnie dając mi do zrozumienia, że jest zmęczony (?). Zauważyłem w tym momencie, że jak do tej pory nie doświadczyłem żadnego swędzenia czy nudności. W zasadzie żadnego bodyloadu. Wstając poczułem się ociężały. Ledwo doczłapałem się do krzesła włączyłem TV i powróciłem do oglądania. Była już 2:30 nad ranem. Uczucie odrealnienia obrazu było nie do zniesienia, jednak dostrzegłem, że do końca filmu zostało 15 minut więc nie chciałem już przerywać. Po zakończeniu wyłączyłem komputer i założyłem słuchawki. Poczułem suchość w ustach więc ruszyłem coś wypić. Jakoś doczłapałem się bocianim krokiem do celu. Ledwo przełknąłem dwa łyki wody, bo czułem ogromny wstręt do picia. Byłem już bardzo ociężały. Gdy tylko wróciłem do pokoju upadłem na łóżko jak worek ziemniaków.
Prawdziwy trip jednak się dopiero zaczynał. Nie spamiętałbym z tego nawet połowy gdyby nie notatka, którą zostawiłem w telefonie zaraz po "powrocie".
Gdy tylko uderzyłem plecami o materac poczułem przez chwilę niezwykłą lekkość, jakbym unosił się bezwładnie na powierzchni wody. Po kilku sekundach jednak coś mnie złapało i pociągnęło pod powierzchnię. Nie bałem się mimo to. Przez moment w ogóle nic nie czułem, a już na pewno nie swoje ciało. Po chwili byłem już tylko ja i Pustka. I muzyka prowadząca mnie przez ciemność jak niewiddzialny przewodnik. Poczułem jak moja jaźń powiękrza się i wiruje. Była już tak wielka, że nie było już miejsca na nic innego. Mimo to byłem tylko punktem w obliczu nieskończoności, przytłoczonym ogromem pustki. Na chwilę wróciłem do swojego ciała. Podekscytowany otworzyłem oczy. Mój pokój. Jednak było w nim coś dziwnego. Nie wyglądał tak jak zwykle. Był dziwnie wykrzywiony i odrealniony, jak postaci z filmu, który wcześniej oglądałem. Poczułem, że znowu będe "spadał" wgłąb. Gdy mimowolnie zamknąłem oczy zaobserwowałem coś dziwnego. Na ciemność zamkniętych powiek przedłożył się inny, nienaturalny mrok przysłaniając moją wizję od boków, niemalże jak kurtyna. Coś co trudno jest mi teraz wyobrazić, a co dopiero opisać. Pamiętam jednak co czułem. Byłem podniecony, a zarazem przerażony tym co mnie miało spotkać.
Czy jeszcze żyję? Czy to niebo? Spanikowany otworzyłem oczy. Pokój był jeszcze dziwniejszy niż wcześniej. Ponadto wydawało mi się, że patrzę nań przez długi, ciemny tunel. Uspokoiłem się jednak upewniwszy się, że jestem bezpieczny. Postanowiłem dać się ponieść. Bez obaw zamknąłem oczy i ponownie osunąłem się w Pustkę. Mój umysł oddalał się od ciała coraz dalej. Podziwiałem elegancję Pustki. Byłem Pustką. "Czerń jest piękna, - pomyślałem - a pustka niedoceniona". Przestrzeń mnie otaczała. Przytłaczała. Zrozumiałem, że nie należy bać się śmierci. Zdałem sobie sprawę, bowiem czym tak naprawdę jest nicość. Czułem się rozciągnięty w przestrzeni i czasie. Cały czas jednak dochodziły mnie sygnały z zewnątrz. Słyszałem muzykę, zupełnie inaczej niż kiedykolwiek, ale wiedziałem, że ją słyszę. Byłem też w stanie wrócić myślami do swojego ciała. Czułem wtedy, że mam przeogromnie wielką głowę, większą niż wszystko inne, przy nienaturalnie małej, niemal dążącej do punktu reszcie ciała. Zdawało się, że mogłem dryfować pomiędzy światami: realnym i żadnym, zachowując zdrowy balans.
Kompletnie straciłem poczucie czasu. Popadłem w kontemplację swojego "ja". O dziwo nie wynikło z tego nic wartego wspomnienia. Albo wynikło, ale po prostu nie pamiętam. Byłem tym trochę zawiedziony. Resztę tripa spędziłem dryfując w świecie nicości. Gdy zdałem sobie sprawę, że już tylko leżę z zamkniętymi oczami, postanowiłem je otworzyć. Spojrzałem na zegarek. Było już po piątej, ale mogę się mylić. Wtedy właśnie zdałem sobie sprawę, że niedługo wszystko zapomnę i zabrałem się do pisania wyżej wspomnianej notatki. Oczy jeszcze nie działały jak powinny, ale dałem radę wyszczególnić najważniejsze punkty, co pozwoliło mi napisać ten TR. Przez chwilę jeszcze podotykałem swojej znieczulonej twarzy. Stymulacja wróciła na następnych kilka godzin. Chodziłem po pokoju w tę i we w tę oglądając jakiś sitcom i zalewając się z najgłupszych żartów. Nie zasnąłem do 18, a i wtedy spałem tylko przez kilka godzin.
Doświadczenie wspominam bardzo pozytywnie Zdumiał mnie tylko kompletny brak efektów wizualnych w późniejszym etapie tripa. Zawsze myślałem, że taka podróż jest związana z intensywnymi halucynacjami.
Mimo to uważam DXM za substancję skrzywdzoną przez tłumy gimnazjalistów ćpających byle więcej, żeby być fajni. Niektórzy, żeby coś udowodnić biorą po 900mg i więcej za pierwszym razem (!), co jest nie tylko nieprzyjemne, ale i nieodpowiedzialne. Jeśli tak mnie porobiło 450mg to gdybym wziął więcej nawet moje 85kg masy mogłoby mnie nie uchronić i bym się przekręcił. A na pewno nie jestem jedyną osobą tak wrażliwą na tą substancję.
Podsumowując: dysocjanty są z pewnością warte uwagi i na pewno powtórzę doświadczenie, ale nie ma co ryć sobie bani jakimiś ciągami. Może na następny raz będę miał już ketaminę (znajomy jest na weterynarii :D), ale nawet jeśli, to daleka przyszłość...
- 12022 odsłony
Odpowiedzi
Nareszcie :)
W końcu jakiś dobry tripraport o DXMie, bo ostatnio to same gimbusiarskie, krótkie i bezsensowne były ;P. Twój raport bardzo dobrze opisuje podróż na Dexie, czasami nawet widziałem siebie w takiej sytuacji, gdyż w większości podróży mam takie same doznania jak ty.
heh
masz ode mnie wielki plus za zdanie o "dxm jako substancji skrzywdzonej przez gimnazjalistów" w 100% sie zgadzam.