wrota do innej rzeczywistości
detale
alkohol (raczej sporadycznie),
amfetamina (raz),
THC (ostatnimi czasy przynajmniej dwa/dwa razy w tygodniu).
raporty archngl
wrota do innej rzeczywistości
podobne
Nie spodziewałam się, że kiedykolwiek tutaj się zarejestruję, a co dopiero napiszę tekst, lecz chęć podzielenia się ze światem zainteresowanych moim małym mistycznym przeżyciem jest tak spory, że nie mogłam się powstrzymać.
***
Zeszły tydzień. Współlokator raczej oświadcza niż pyta - Czwartek. Masz czas wieczorem? Nieważne zresztą. Zaplanuj tak tydzień żebyś miała. I mało obowiązków w piątek. Plus postaraj się nie pić alkoholu przez kilka dni, oczyść organizm. Mam grzybki. Zaprosiłem X i Y. To musi być totalnie najbliższe towarzystwo, dla mnie takie właśnie jest.
Ucieszyłam się, że czeka mnie nowe doświadczenie. Wyraziłam chęć bez żadnego zastanowienia. Przełożyliśmy to jednak na za tydzień, znaczy się dokładniej na wczoraj, ze względów związanych ze studiami. Nie piłam ani jednego piwka od wtorku włącznie, mimo mojej obecności na meczach LM. Nieistotne. Prowadzimy też mały detoks od THC, więc oprócz kilka papierosów nie byłam specjalnie "skażona" używkami. Współlokator polecił kupić przed wieczornymi zajęciami na uczelni duży sok porzeczkowy (dobrej jakości - Hortex/Tymbark) i wypić go w międzyczasie. Ponoć ma to na celu "przedłużenie" fazy. Dostosowałam się, uwielbiam sok porzeczkowy. Wróciłam do mieszkania, zrobiłam po drodze smaczne zakupy na wypadek nocnego głodu. W mieszkaniu zastałam już pozostałą trójkę interesantów, dobrych kumpli.
W kuchni stały już przygotowane cztery szklanki z wyciśniętym sokiem z cytryny (z trzech cytryn konkretniej) oraz porwanymi grzybkami w środku. Cytryna miała za zadanie zabicie smaku grzybów, choć dzisiaj przeczytałam na Wiki, że witaminę C podaje się w wypadku, kiedy ktoś przeżywa bad tripa w celu zbicia fazy. Niemniej jednak to był mój pierwszy raz, i jak na moje oko, raczej wszyscy świetnie się bawili. Specjalnie posprzątałam całe mieszkanie tego dnia na wypadek gdybyśmy mieli leżeć na ziemi, chować się pod stolikiem, pod łóżkiem. To był strzał w dziesiątkę. Z każdego zakamarka zrobiliśmy małą mistyczną krainę. Wiosenna pogoda, bliskie grono, przyjemna dla ucha elektroniczna muzyka (patrz mój nick).
Zjedliśmy w kuchni ową miksturę. Poszliśmy do pokoju. Początkowo luźne gadki, papieros w oknie. Już po około trzydziestu minutach dały się we znaki pierwsze objawy. Błękitna tapeta w fale wyjątkowo przykuła wszystkich uwagę. Faza wchodziła delikatnie. Przez pierwszą godzinę faktycznie czułam, że w brzuchu faktycznie COŚ siedzi, nieprzyjemne uczucie, ale nie trwało długo, i nie było na tyle intensywne by się tym w ogóle przejmować.
Po około godzinie zaczęły dziać się nowe rzeczy. Totalne zaburzenia percepcji. Jak gdyby ktoś założył mi na oczy okulary z kalejdoskopem. Bardzo rozkochałam się w ciemności delikatnie rozświetlanej latarniami z osiedla oraz małym światłem bijącym z monitora. Wzrok szybko się zaakomodował i wszystko było takie wyraźne. Nie straciłam poczucia czasu. Odczuwałam go w inny sposób, zastanawiałam się nad nim. Doszłam do wniosku, że jest niezwykle cenny i chciałam celebrować każdą sekundę. Trochę rozmawialiśmy, ale raczej objawiało się to dzieleniem się tego, co aktualnie przeżywamy, co widzimy i czujemy. Moje mięśnie stały się niezwykle gumowe. Otwierałam często usta i zamykałam. Wyginałam palce. Kolana mi zmiękły. Mimo to nie straciłam chęci i sił by ruszać się i podróżować po nieznanym mi wcześniej mieszkaniu. Stało się nową, nieznaną krainą. Wszystko, dosłownie wszystko było przyjemne. Chodzenie na boso po dywanie. Ale kuchnia. Tam chyba spędziłam większość czasu ze współlokatorem. W oryginale na ścianach mamy granatowo-żółte płytki. Jasne płytki zamieniały się w małe białe duszki. Stanęłam przed nimi i na ich tle machałam rękami zataczając koła. Tak jakby widziałam w slowmotion. Wszystko stało się psychodeliczne. Jak w krainie Oz.
Po pewnym czasie odkryłam też łazienkę, gdzie była woda. Bawiłam się nią, lejącą się w kranu, ciepłą. Ochlapałam się nią, ale tak z odległości żeby poczuć jak każda kropla spływa po mojej twarzy. Czułam ją każdą. Po pewnym czasie wróciłam do pokoju, i od kumpla X padła propozycja by iść na zewnątrz bo tam też jest ciekawie. Nie chciałam. Czułam, że coś wisi w powietrzu. Że inni czekają na wyjście, choć wcale tak nie było. Pytałam współlokatora, czy ktoś każe mi gdzieś wychodzić. Odpowiedział, że absolutnie nie. I nagle zdałam sobie sprawę z wolnej woli. Że każdy ją posiada i ja także. Że nikt nie może mnie do niczego zmusić, że tylko i wyłącznie ja decyduję o swoim życiu. Bardzo się ucieszyłam z tego powodu. Jakby nagle mnie oświeciło. To było moje dwie główne "rozkminki". Na temat czasu oraz wolnej woli. Każdy raczej bawił się w swoim świecie. X i Y upodobali sobie mój dywan, na którym leżeli plackiem i kompletnie wyłączyli swoje ciała. Bawili się percepcją, umysłem i wszystkimi zmysłami z wyjątkiem dotyku.
A propos dotyku. Też był uroczy. Przynieśliśmy papier toaletowy do smarkania, on się nagle rozwinął i zaczęła się zabawa. Leżałam na dywanie i kawałkiem papieru bawiłam się dość długo, śmiejąc się jak dziecko. Rulowałam go nad głową dwoma palcami wskazującymi, a ten co jakiś czas opadał na moją twarz, przyjemnie łaskocząc. X także miał zabawę z lustrami. Wracał z łazienki co jakiś czas mówiąc, że on tam jest. Mamy w łazience szafkę z otwierającymi się dwoma drzwiczkami, które są pokryte lustrem z wewnątrz oraz zewnątrz. Jeśli otworzy się je tylko o 90* każde, odbijają się od siebie dając efekt nieskończoności. Poszłam tam i patrzyłam i doszłam do kolejnego wniosku. Wszystkie strachy, obawy i niepokoje siedzą tylko i wyłącznie w głowie. Mając spokojny umysł NIC nie może nas wystraszyć. Cieszyłam się ze swojej nienaruszonej strachem świadomości (ani podświadomości). Około drugiej w nocy, faza zaczęła schodzić. Trwała około 4h. Zgłodnieliśmy i poszliśmy do kuchni urządzić sobie małą ucztę. Późnej już tylko pajacowaliśmy. Kumpel ugotował ziemniaka w mundurku. Tak, jednego ziemniaka.
Podobało mi się niezmiernie. Chcę jeszcze raz, ale dopiero za jakiś czas, ponieważ w krótkich odstępach ponoć w ogóle nie działa ta mała, urocza "trucizna".
Polecam tym, którzy nie mają problemów ze sobą oraz własną świadomością. 25zł, a jakie przeżycia.
Dodaję zdjęcie robione własnoręcznie.
- 19633 odsłony
Odpowiedzi
Grzybencje
Co do tych cytryn to używa się ich żeby szybciej przekształcić Psylocybinę w Psylocyne, przemiana ta odbywa się w kwaśnym środowisku. O tym, że witamina C zbija tripa nie słyszałem, nie było by sensu, żeby pić taki wywar razem z sokiem porzeczkowym który go rzekomo przedłuża ;)
Co do grzybów, lepiej smakują na dworze, zwłaszcza w lecie ;)
Zważywszy, poszli dalej.
Witamina C nie zbija tripa,
Witamina C nie zbija tripa, to bzdura. Jeśli ktoś chciałby mieć pod ręką szybki, skuteczny "zbijacz fazy" to polecam olanzapinę.
Świetny opis! :D
Świetny opis! :D
`byliśmy heroinowy rodzeństwem` <3.