grzybobranie
detale
raporty marnotrawna
grzybobranie
podobne
Podróż do Konstancina była żmudna, ale cel był szczytny- 150 suszonych grzybków . Ja i Pingwin zostaliśmy wydelegowani po tenże zakup i jadąc niecierpliwie czekaliśmy na nasz przystanek.
Bez zbędnych opisów. Jest nas piątka- Ja, Pingwin, Ślimak, Rybka i Kaktus. Jedziemy na działkę Kaktusa, oddaloną od Warszawy godzinę drogi. Po dotarciu dzielimy nasz zakup- każdy łyka 30 grzybków (pogryzamy kromkami chleba).
Czekamy.
Po godzinie moje ciało robi się giętkie, czuję jakby mięśnie udały się na spoczynek. Patrzę po innych- mają różne, dziwne wyrazy twarzy, ale trudno mi się na tym skupić gdy czuję swoje, na razie lekkie, doznania.
Pingwin wychodzi z naszego małego domku na dwór. Patrzę w ogień jarzący się w kominku, drwa z których raz po raz wyskakuje szalona iskierka, uśmiecham się do nich.
Ślimak postanawia zrobić dowcip i zamyka na klucz drzwi wejściowe. Po jakimś czasie Pingwin zaczyna pukać, następnie mocno walić w drzwi. Nie interesuje mnie to, jestem zajęta. Zza okien przedostaje się ostre światło, to księżyc dziś tak tańczy? Gospodyni- Kaktus- wpuszcza go do środka, nie wiedząc co się święci.
Pingwin wchodząc mówi: „Macie swoje pierdolone grzybki”, a za nim wchodzi policja.
Skąd się wzięli? Wychodząc za potrzebą nasz kolega z Antarktydy zaczyna rozmawiać z choinką rosnącą na zewnątrz. Zwraca uwagę dwóch „tajniaków” (byli ubrani po cywilnemu) i zsyła na nas nieszczęście.
Nie będę was nudzić opisem tego fragmentu. W skrócie- policja ze względu na to, że nikt nie był pełnoletni wezwała rodziców Kaktusa, którzy nas zabrali do siebie do domu. Na szczęście nikt nie zorientował się w jakim jesteśmy stanie, a na alkomacie nic nie wyszło.
Droga do Warszawy była kulminacją przeżyć. Powinnam się przejmować całą sytuacją, a byłam zachwycona grą różnorodnych świateł. Białe, czerwone, żółte, grube, cienkie, na górze, na dole. Czułam się nadzwyczajnie. Przyłapywałam się wciąż na tym, że uśmiecham się z otwartymi ustami spoglądając na obraz przezierający przez szyby. Moi towarzysze milczeli. Bałam się do nich mówić, byli dla zbyt odlegli. Spoglądałam na nich co jakiś czas ukradkiem, każdy był zajęty czymś innym- ciemnością za oknem, swymi dłońmi, zamkniętymi oczami za którymi się z pewnością tworzyły przeróżne obrazy.
W domu Kaktusa siedzieliśmy niedługo. Może to przez tzw. Przypał, ale Kaktus i Rybka nie miały chęci na dalszy ciąg grzybkowej przygody. Położyliśmy się spać, a ja tworzyłam w głowie muzykę z ich słodkiego chrapania.
- 7415 odsłon