'bicycle day'. my też pojechaliśmy z lsd...
detale
raporty psychodelicznagwiazdeczka
'bicycle day'. my też pojechaliśmy z lsd...
podobne
Jak wiemy 19 kwiecień 2013 to dzień, od którego minęło równe 70 lat, gdy Albert Hofmann wykonał swój pierwszy LSD trip na rowerze. Nasz wspaniały mądry wujek...
Doszłam do wniosku, że trzeba ten dzień nazwany przez użytkowników LSD ' Bicycle Day' uczcić.
20 kwiecień 2013.
Sobota. Piękny, ciepły, słoneczny dzień, który zapowiadał się bajecznie. Niebo bezchmurne. A w planach? Las i przyroda oraz zarzucenie smacznego LSD w postaci microdots. Jedna z niewielu rzeczy, która czyni mnie osobiście tak szczęśliwą. Na start po 2. Nasączenie było w granicach 150-200mq. W sumie mieliśmy ich 10, które wszystkie później pochłonęliśmy. Szczerze mówiąc, nie równają się one z żadnymi kartonikami, gdyż tych nasączenie jest zbyt małe, żeby świat naokoło zaczął się 'rozlewać'. Myślę, że dobrzy kwasiarze wiedzą o co chodzi .. :)
Był ze mną mój chłopak M. Na początku muszę powiedzieć, że uważam siebie i M. za zaawansowanych, gdyż każde doświadczenie związane z LSD i innymi psychodelikami uczyło nas niejako panowania nad swoimi lękami, obawami i głupimi paranojami, które na początku brały górę nad tripem. Każda lekcja czegoś uczy, a teraz umysł jest czysty i otwarty tylko na pozytywne uczucia i dobrą zabawę, co idzie w parze z nastawieniem psychicznym, które jest również bardzo ważne. Każdy nadchodzący trip jest dla mnie samej wielkim okresem oczekiwania. W ciągu tygodnia zdanie:
'Kiedy ta sobota... Nie mogę się już doczekać...' padło chyba z 1000 razy...
A więc godzina 8.00 - pobudka. Pyszne zrobione przeze mnie śniadanko, piwko w ogródku na słoneczku, miła rozmowa. Przygotowanie plecaka,a w nim: kanapki, woda, słodkości, orzeszki i koc. W końcu nadszedł oczekiwany dzień plus pogoda, którą można sobie tylko wymarzyć.Okularki na głowę i ruszamy... A oto bardzo interesująca fotka:
( http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/a344ab17550afa48.html )
Godzina 10.00 - jak już powiedziałam 2 microdots na start. Metaliczny smak pod językiem. Krótki opis na fejsa: Once upon a time, so far away in the green forest... Trippin <3 . Och, czego chcieć więcej... :) Kwaski, które wzięliśmy są bardzo mocne. W sumie nie minęło nawet 5 minut, a ja już czułam przyspieszone tętno. Wychodzimy z domu zmierzając 15 minut uliczkami w stronę wielkiej polany usianej piękną, zieloną trawą, na której znajdował się domek leśnika i ruiny średniowiecznego zamku. Fotki: ( http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/85a9365064742e62.html )
( http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/ebbb4eff6ede7fca.html )
( http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/0eb5cf4de3712249.html )
Głowa robi się ciężka.
Zaczyna robić się wesoło. Na twarzach pojawia się uśmiech, który nie zniknął do końca dnia. Przeszliśmy niewielką odległość mijając z boku mały staw z wystającymi trzcinami. Promienie słoneczne cudnie załamywały się w ciemno-niebieskiej wodzie. Było można poczuć zapach świeżo skoszonej trawy. Chwilę po tym usiedliśmy na ławce z zamiarem zrobienia kilku zdjęć. Krawędzie ścieżek i ławek wyostrzyły się. Wokół nas - kwitnące drzewka i pełno kolorowych kwiatków. Pięknie.
Trawa zaczynała lekko falować powoli tworząc kwasowy pattern jakby pogiętego lustra albo zmąconej powierzchni wody. Wystawiliśmy nasze twarze ku słońcu. Nasza radość była ogromna, gdyż to jeden z pierwszych, tak ciepłych wiosennych dni. Uwagę M. przyciągnęły psiaki, które biegaływ oddali. Stwierdziłam jednak,że pora ruszać. Szybka decyzja, którą stronę wielkiego lasu dziś zwiedzamy.
Chcemy zbadać w nim wszystko!
Godzina 11.30 - Wchodząc do lasu poczuliśmy niezwykły zapach kilku sosen i świerków, który zawsze jest taki sam. Zapach porośniętego mchu, starych, wilgotnych drzew, które teraz próbują wychwycić jak najwięcej słońca. Uderza nas blask mieniącej się trawy.Każdy najmniejszy detal objawia się teraz z nieskończoną wyrazistością. Kontury długich ścieżek, płotu stojącego wokół nich, krzaków, każdej gałązki z drzew. Zrywam żonkila, wpatruje się nie tylko w jego żółtą barwę. Nie jest już to surowy obiekt wypełniony jakimś kolorem. LSD pozwala mi dostrzec jego całą strukturę, różne odcienie żółci, a nawet mieniący się złoty brokatowy pyłek.
Każdy płatek jest tak doskonały i kształtny. Wpinam go sobie w moje długie blond włosy. Cała przyroda jest teraz w mojej głowie. Jest ona światem, w którym się znajduję fizycznie, ale też intelektualnie. Poznaję go od środka, a zarazem widzę od zewnątrz. Zauważam szczegóły, na które w normalnym stanie umysłu nie zwracam najmniejszej uwagi. Idziemy dalej w zdumieniu oglądając korony, jeszcze łysych, liściastych drzew. Wydaje się jakby stawały na 'palcach', wzbijają się ku niebu, robią się dłuższe i wyższe, a wszystko to za sprawą świecącego słońca. Każda roślina żyje swoim życiem. Obserwuję całą przyrodę, a ona obserwuje mnie.
( http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/e4329893119e42bc.html )
( http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/ae9ab54e1e255e2a.html )
Stwierdzam z M., że zaczyna nas zalewać od wewnątrz potężna energia. Jest to wspaniałe, złote uczucie.
Pragnę je wykrzyczeć, wyśpiewać. Wspinamy się na nie wielką górę. Przysiadamy na ławce. Wsłuchujemy się w śpiew ptaków. Zauważam zielone papużki, które zabawnie skrzeczą siedząc na prawie najwyższej gałęzi stojącego obok nas drzewa. Jest tak cudnie i beztrosko. Zaczynam śmiać się bez najmniejszego konrketnego powodu. M. za mną. Trwa to dłuższą chwilę. A śmiech i radość na LSD to najszczerze wypływające z nas uczucie. Przyjemnie jest mieć przy swoim boku kochającą osobę, której osobowość i zainteresowania są prawie identyczne z moimi, a zarazem daje mi ona totalną wolność do bycia prawdziwą sobą. Moja bratnia dusza w połączeniu z LSD to mieszanka wybuchowa, oczywiście o pozytywnym zabarwieniu.
A jeśli jeszcze w tym równaniu występuje słońce i natura to... Nie ma na świecie chyba piękniejszej rzeczy.
Niech ten dzień się nie kończy. A jeśli ma się skończyć to niech każda sekunda trwa tyle co godzina.
Idąc dalej wgłąb lasu, coraz bardziej on nas pochłania. Wszystko faluje, rusza się w swoim bezruchu.
To przeobrażenia naszych procesów myślowych zachodzących w mózgu pod wpływem LSD.
Znajdujemy z M. skrawek zielonej trawki, na której się kładziemy. Mam chęć przytulić się do niej, objąć całą ziemię, która daje mi możliwość życia i stąpania po niej. ( http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/cc66669e7436387b.html )
Czuję, że między mną i naturą jest głęboka więź, jedność i jednocześnie niezależność, pełne zrozumienie natury świata, ale i własnej osoby. Odczułam to wszystkimi moimi zmysłami. Jestem maleńką cząstką natury, całego wszechświata. Opowiada mi Ona całą swoją historię, a ja pragnę pozostać z nią w harmonii tworząc pewnego rodzaju związek. Ale żeby to się stało, muszę spojrzeć na siebie z innej perspektywy.Wyzbyć się wszystkich moich najmniejszych obaw i kompleksów, ego, które po części gdzieś zanika. Spojrzeć na siebie jak piękną i równie wspaniałą istotę jak nasza Natura. Wtedy ten związek będzie prawdziwy i dojrzały. Po jakimś czasie z M. postanowiliśmy zrobić zdjęcia. Narobiliśmy ich około 200. W większości były one ze mną w roli głównej.
Nieświadomie zaczęłam je oglądać od początku do końca i od końca do początku. Chyba z 30 razy. Zrozumiałam, że widzę na Nich piękną Mnie. Uśmiechającą się i szczęśliwą. Podziwiałam samą siebie, co nigdy w moim życiu nie miało miejsca. To uczucie było mi zupełnie obce, inne od mi znanych.
Godzina 13.30 - chęć wzięcia następnych kwasków, które znajdują się w domu, wygrała. Więc postanowiliśmy, że gdy tylko je weźmiemy wrócimy do lasu. Cała droga do domu upłynęła nam wspaniale. Rozmawialiśmy o życiu hippisów, psychodelicznych festiwalach, o nierównej powierzchni, o krzywo-stojących samochodach, o pięknej pogodzie, o plaży, o ślicznych bajkowych domeczkach i ogródkach, które mijaliśmy, o bezpowrotnym czasie i o chęci go zatrzymania, o wzięciu takiej ilości LSD, że kafelki chodnika po którym stąpaliśmy wydawałyby się być kawałkami lodu na rzece. A my niczym dwa lekkie piórka bylibyśmy w stanie po nich skakać. Twarze każdej mijającej osoby wydawały mi się upośledzone, miały jakieś mankamenty, wady.
Nie wiedziałam czemu.
Godzina 14.30 - lekka obawa przed zarzuceniem kolejnych 2 microdotsów na głowę. Wtedy zaczynało się robić ciekawie. There is no way coming back... Droga powrotna do lasu upłynęła szybko. Nie byliśmy w stanie normalnie myśleć, przez co mieliśmy lekkie trudności z odnalezieniem naszego ulubionego miejsca.
Prosto mówiąc - gubiliśmy się w lesie, który był naszym drugim domem, co nigdy się nie zdarzyło.
Położyliśmy się na małej polance na kocyku. Zamykając oczy pojawiły się silne wizualizacje- CEV'y.
Łudząco przypominało mi to podróż DMT, której opis znajduje się
tutaj: http://neurogroove.info/trip/kr-lestwo-cudnego-dmt-3
Wizje i tunele podczas CEV'ów pochłaniały mnie. Aż zobaczyłam w nich coś dziwnego. Byłam to ja sama. Po jakichś 15 minutach zamysłu nad oglądaniem filmu, którego aktorką stałam się JA sama, postanowiłam otworzyć oczy. Przestraszyłam się trochę widząc, że ze słonecznego jasnego zrobił się ciemny i pochmurny dzień. Ale spokojnie, to tylko LSD, którego ilość w nasączeniu dotsów wynosiła dość dużo. Plus dwa poprzednie, które zażyliśmy niedawno. Lsd ukazuje toń i głębię wszystkiego. Każdego pojedynczego punktu, obiektu, zjawiska. Czynności, którą wykonujemy czy rozmowy, która się toczy. Wszystko, co się dzieje nabiera głębokiej treści i pod wpływem LSD nas 'pochłania'. Czułam się wspaniale, lecz równocześnie dziwnie. Obca sobie samej. Z baczną uwagą obserwowałam moje ręce, które przybrały dziwną barwę.
Kolory stały się ponure, zieleń drzew wpadała w czarną zieleń. Każda roślina wydawała się uginać pod swoim ciężarem. Latające muchy i motyle zostawiały za sobą smugę niczym zwinny akrobata bawiący się długą ciemną wstęgą.
Czas zwalniał i zwalniał.
Wydawało mi się, że stanął w miejscu.
Gałęzie drzew powolnie ruszały się sponiewierane lekkim wiaterkiem. Spojrzałam w niebo. Zaczęłam tłumaczyć M. pewną kwestię.
Otóż, zaczynam zauważać to samo, co zawsze. Otóż jest to energia. Myślę, że niektórzy również się zastanawiali nad jej kwestią. Opowiem krótko. To co widzę to dokładniej cała energetyczna sieć połączeń zawieszona w powietrzu. Tworząca kanały i przepływy o kolorach zielono-różowo-niebieskim. Występują one wszędzie, w każdym miejscu, gdzie się znajduję. Zawsze poświęcam kilka chwil w wpatrywanie się w nią, wyłapanie najmniejszego strumienia wibracji, który tak cieszy moje oczy. W porównaniu z innymi obiektami na które patrzę nie zachodzi na jej tle żaden falująco-mieniący się pattern. To aura, dzięki której mój duch czuje się wyjątkowo bezpieczny. To energia i jej wibracja. To wrażliwość mojej świadomości. Zmiana poziomu mojej wewnętrznej energii na wyższy (przy zażyciu LSD), co prowadzi do poszerzania percepcji, przez co zaczynam zauważać subtelną materię o wyższych wibracjach.Doświadczanie tego przepływu jest doświadczeniem mistycznym i trwa dopóki wibracja naszej istoty jest odpowiednio wysoka. Z upływem czasu i wielu doświadczeń z LSD to, co widzę uległo wielkiej zmianie.
W człowieku mogą wystąpić stany transformującej się energii z niższych poziomów na wyższe, takie jak kwantowe skoki, krótko mówiąc było to wznoszenie się i upadanie energii. Z początku nie wiedziałam o co w tym chodzi, ale z każdym doświadczeniem jest ona stabilniejsza. Rezonans energii dociera do centrum naszej Istoty, która może prowadzić do świadomej komunikacji, czyli dobrowolnej wymiany energii z rezonatorami innych istot na tych poziomach. Informacje przenikają do świadomości przez podświadomość najczęściej w formie przeczuć, intuicji czy też proroczych snów.
A ja widziałam w tej energii samą siebie. Tak jakby ktoś puszczał mi film z wolno zmieniającymi się klatkami. Film z dzisiejszego dnia, wszystkie zrobione fotki. Na każdej z nich tylko Ja. Śmiejąca się, robiąca miny, mrużąca oczy, patrząca w moim kierunku, obracająca twarz, smutna i wesoła. Uczucie mistyki nabrało większego mi sensu. Zrozumiałam, że dotychczasowe doświadczenia z psychodelikami dały mi możliwość wejrzenia w samą siebie. Oglądałam to wszystko z punktu widzenia kogoś innego. Być może Istoty z innego wymiaru, do którego dostałam się za pomocą moich własnych wykształconych wibracji i energii. To było jak uczucie wyalienowania, które trwało do końca dnia. Wydawało mi się, że jestem wyższa niż zwykle. Coś próbowało mi dać do zrozumienia, że nie mam w sobie doszukiwać się wad. Wystarczająco dużo robię dla siebie, dla swojego wewnętrznego ducha, by martwić się o ciało materialne.
Wszystkie kwestie głęboko analizuję. Doszukuję się najmniejszych szczegółów, aż nadchodzi pewien czas zrozumienia i one zwyczajnie znikają. Nigdy już do nich nie wracam. To etapy kształcenia własnego JA.
Być może dlatego w mijających mnie ludziach widziałam same mankamenty. Nieznana mi moc ukazała mi, że jestem już na swój sposób perfekcyjna. A nie chodzi tu o ciało fizyczne, tylko o ciało duchowe.
Leżeliśmy na ukrytej w gęstym lesie polance. Słysząc głosy przechadzających się w oddali ludzi, wytężaliśmy wzrok w kierunku drzew i ścieżki, w nadziei, że nikt nie będzie miał zamiaru tu przyjść. Nie mieliśmy ochoty oglądać nikogo. A w ogóle na rozmowę z kimkolwiek. Z wielkim podziwem dla natury wsłuchiwaliśmy się w śpiew ptaków. Każdą osobną nutę ich 'rozmów'. Stwierdziłam, że chciałabym mieć papugę, którą nauczyłabym
mówić tylko mądre rzeczy. Świat naokoło nieco się 'rozlał', ale to nie przeszkadzało w niczym. Rozmawialiśmy dalej. Doszliśmy wspólnie z M. do wniosku, że zmieniające się otoczenie i nastawienie psychiczne jest ważniejsze niż samo przyjęcie LSD.
Gdy zmienia się nasze 'tło', miejsca, w których aktualnie przebywamy, zmienia się również nasz wewnętrzny proces. Rodzą się nowe pomysły, chęci. Gdy przebywanie dłużej w jednym miejscu staje się nudne, postanawiamy, że poszukamy innego, lepszego miejsca. Wydaję się, że to LSD przestaje działać. Ale gdy pójdziemy kawałek dalej, nabieramy życia. LSD jednak działa :D
Tak jak ten przedstawiony Wam trip jest pełen wrażeń, wypchany do ostatniego centymetra szcześciennego.
Pełen w spacery po każdej ścieżce w lesie, pełen w narobionych ponad 1000 zdjęć, pełen treści w każdej chwili.
LSD to sposób na zostawienie życia codziennego za sobą.
Ucieczka, która pozwala nam dostrzec ważniejsze sprawy niż problemy życia codziennego.
Godzina 18.00- 2.00 - Postanowiliśmy wrócić do domu.
Zachwycaliśmy się zachodzącym słońcem, które chowało się za horyzontem. Usiedliśmy na górce przy
ogromnym drzewie, którego korzenie schodziły do dołu 10-metrowej ściany.
( http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/18cb5c3bbe70020c.html )
( http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/1f015e2b9bdace21.html )
Drugim obiektem podziwu stał się Księżyc, który przebił się ze strony północnego nieba.
Rozmowa dotykała tematu naszego kolejnego tripu, na który wybieramy się do Południowej Walii.
Będzie równie pięknie, ale tamten krajobraz przebije wszystko.
( http://travel.nationalgeographic.com/travel/parks/brecon-beacons-wales/ )
Dotarliśmy do domku.
Mała kolacja. W postaci jedzenia, ale i dwóch ostatnich kwasków. W sumie ostatni microdot nic nie zdziałał.
'Zginął' on przy efektach poprzednich kwasków. To, co dało się mocno odczuć to ciepło rozlewające się w okolicy mojej klatki piersiowej. Było bardzo wesoło. Słuchaliśmy muzyki z rodzaju psychedelic ambient, downtempo, psybient. Śmialiśmy się do rozpuku. Jak małe dzieci. Tańce, wariacje, zabawy i głupoty. M. wie jak mnie porządnie rozbawić :) Czas trochę przyspieszył. Wspominaliśmy każdą spędzoną minutę. Wspólnie doszliśmy do wniosku, że chcielibyśmy żyć w latach 70-tych i być hippisami. Ciekawym stwierdzeniem było również to, że największą karą dla kogoś, kto zrobiłby nam coś bardzo złego jest nafaszerowanie go wielką ilością LSD i wywiezienie ciemną nocą do lasu... :D Cały dzień nosiliśmy się z zamiarem zapalenia DMT. Byłam przekonana, że świat elfów pojawiłby się na polance. Nabrałaby one realności. Byłyby żywe. Biegałabym z nimi po całym lesie bawiąc się w chowanego. Wiem, że byłoby to wyzwaniem, lecz doszłam do wniosku, że jeszcze przyjdzie na to pora...
Ja w moich osobistych przemyśleniach trwałam cały wieczór.
Wystąpiły wielkie trudności w zaśnięciu, ale zmęczenie w końu wzięło górę. Dobranoc...
To był piękny dzień. W każdym tego słowa znaczeniu. Doświadczenia psychodeliczne i plenerowe tripy są nierozłącznym elementem naszego życia. To głębokie doznania szczytowe, które według Abrahama Maslowa są 'momentami największego szczęścia i spełnienia' dla ludzi samorealizujących się, poznających swoje głębokie JA. To mój osobisty sposób (w połączeniu z zażywaniem psychodelików) patrzenia na świat z trochę innej
perspektywy niż wszyscy.
To zupełnie inny, NIE-materialny świat, do którego tak daleko zacofanemu człowieczeństwu.
To piękna droga, która pozwala nam doświadczać tak wiele potężnych uczuć o kolorowych barwach,
o których wie tak mało osób.
To całe nasze życie.
- 23514 reads
Comments
LSD nie powinno sie dorzucac,
LSD nie powinno sie dorzucac, lizergamidy bardzo podwazszaja tolerancje. Dziwne - z jednej strony piszesz o odrzuceniu ego, z drugiej traktujesz LSD jako ucieczke od rzeczywistosci.
!
Uważam, że każdy człowiek ma swój skalibrowany tok rozumowania i sposób patrzenia na otaczającą go rzeczywistość.
A to czy powinno się dorzucać Lsd czy nie to raczej kwestia indywidualna :)
' Right here and now, one quanta away, there is raging a universe of active intelligence that is transhuman, hyperdimensional, and extremely alien .. '
Nie rozumiesz - nie powinno
Nie rozumiesz - nie powinno oznacza tylko tyle, ze dorzucane dzialaja slabiej. A o porzucaniu ego, to kto je porzuca? Ty? Chyba by mu sie to nie spodobalo :) Dobrze, ze tak uwazasz, ale nie wiem jak odnosi sie to do mojego komentarza. Pozdrawiam.
Przeczytałem Twoje wszystkie
Przeczytałem Twoje wszystkie relacje, są piękne. Czy można liczyć na więcej, psychodeliczna gwiazdeczko? ;)