Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

moje życie w kalejdoskopie - pierwszy trip

detale

Substancja wiodąca:
Dawkowanie:
3g psilocybe mexicana, 196 cm wzrostu, 84 kilo
Rodzaj przeżycia:
Set&Setting:
Opisane we wprowadzeniu do raportu.
Wiek:
22 lat
Doświadczenie:
Wcześniej tylko marihuana, średnio przez 5 lat raz na dwa tygodnie.

moje życie w kalejdoskopie - pierwszy trip

 

Przeżyłem podróż wgłąb siebie.

Tam i z powrotem.

 

Gdy dziś się obudziłem i chciałem podsumować moją wczorajszą przygodę, w moich myślach było tylko jedno zdanie:

 

<strong>Byłem na krańcu Wszechwymiaru, gdzie czas i materia przestały mieć jakiekolwiek znaczenie, zgniecione w papkę sensu istnienia.</strong>

 

<strong>Rozdział 1: Preludium</strong>

 

Gdy siedzieliśmy z Lipsem w samochodzie po imprezie i paliliśmy skręta, zaczął mi opowiadać, że jego siostra cioteczna brała grzyby halucynogenne.

Opowiadał mi to na tyle ciekawie, że postanowiłem spróbować, jako że grzyby były zawsze na liście rzeczy, które chciałem przeżyć.

Umówiliśmy się na konkretny dzień i konkretną godzinę.

Dostałem zalecenie, żeby być na czczo. Zajechaliśmy z Lipsem po Lukiego i ruszyliśmy do Marty.

Gdy przyjechaliśmy, pod drzwiami spotkaliśmy dwóch Strażników. Oni nam sprzedali grzyby i mieli nas pilnować podczas seansu. Wtedy jeszcze nie rozumiałem, po jaką cholerę ktokolwiek miałby mnie pilnować.

O fazie po grzybkach nie czytałem za dużo, przejrzałem tylko ważniejsze informacje, żeby mieć ogólny zarys jak to wygląda, ale żeby sobie niczego nie sugerować, żeby nie zakłócić tripu.

Zapoznałem się z chłopakami i Martą. Zasiedliśmy w kuchni, do ręki dostaliśmy po paczuszce z suszonymi grzybami, które wyglądały całkiem normalnie.

Nasi Strażnicy opowiedzieli nam o wszystkim, co może się wydarzyć po zażyciu.

 

Poszliśmy na górę. Chata była ogromna, a pokój w którym mieliśmy odbyć przygodę życia miał idealny nastrój. Utrzymany w trzech kolorach: czerwonym, zielonym i żółtym, obwieszony powycinanymi kwiatkami, ciekawymi obrazami, między innymi z Bobem Marleyem. Usiedliśmy na łóżku, Strażnicy zamknęli drzwi. Na klucz.

- Po zażyciu - zaczął jeden z nich - najważniejsze jest, żeby wiedzieć, że zawsze się wraca i wszystko co przeżywacie pochodzi z grzybów. Pamiętajcie, choćby nie wiem co. Zawsze się wraca.

- Musicie - dopowiedział drugi - zjeść zawartość torebek szybko. W mniej niż minutę.

Byłem już maksymalnie podekscytowany.

 

Włożyłem pierwszą porcję do ust. Grzyby smakowały w miarę okej, dało się to zjeść. Zjadłem szybko i popiłem colą. Tak samo Lips, Luki i Marta. 

Luki złapał się za głowę, najbardziej z nas wszystkich bał się działania grzybów.

- To jak skok na bungee - powiedział kręcąc głową.

- Skok na bungee - zawtórował Strażnik - to przy tym nic.

 

 

<strong>Rozdział 2: Po drugiej stronie lustra</strong>

 

Położyliśmy się wszyscy na łóżku. Strażnicy wytłumaczyli nam, że za jakieś pół godziny powinny pojawić się pierwsze efekty.

- Możecie albo zamknąć oczy, albo mieć otwarte, zobaczycie, co wam pasuje - powiedział jeden ze Strażników. W międzyczasie przyniesiona została wieża i jeden głośnik.

Nagle po pokoju rozpłynęła się muzyka reggae. 

 

Czekałem spokojnie na efekty. Po kilku minutach poczułem ciepłe i przyjemne prądy przebiegające po moim całym ciele. Głowa stała się lekko ciężka, miałem mrowienie w stopach. Czułem się nieswojo. Trochę jak po trawie, ale efekt był dużo bardziej dziwny. Zaczęliśmy się śmiać, sam teraz nie pamiętam z czego. Strażnicy usiedli na pufach przy łóżku i obserwowali nas. 

Nie wiem po jakim czasie spojrzałem na szafę, ale zauważyłem, że zaczyna się delikatnie poruszać.

- Patrzcie na szafę - powiedziałem do Lipsa, Lukiego i Marty - ona się rusza.

- Rzeczywiście...

 

Szafa była drewniana i widać było na niej słoje. Byłem cholernie zdziwiony, gdy zaczęły się przemieszczać.

Po kilku chwilach przeniosłem wzrok na resztę pokoju. Zobaczyłem, że siedzę naprzeciw lustra. Widziałem w nim swoje odbicie i obraz z Bobem Marleyem nade mną. On się ruszał. Grał na gitarze.

Spojrzałem na tablicę ze zdjęciami, która wybrzuszała się nieustannie, jakby oddychała.

Cały pokój zaczął oddychać, obudził się do życia. Wyciągnąłem rękę przed siebie i nie potrafiłem określić, czy jest za mała, czy za duża. Pomachałem nią, zaczęła zostawiać leciutką smugę w powietrzu. Popatrzyłem na Lipsa. Jego głowa była potężna jak nadmuchany balon, to samo stało się z twarzą Lukiego.

 

To było niesamowite. Opisywałem wszystko na bieżąco ku zadowoleniu Strażników.

- Jeśli możesz to mów cały czas co widzisz, to bardzo ciekawe. Jeśli nie, to po prostu połóż się i zamknij oczy.

Opisywałem wszystko. Zamknąłem oczy tylko na chwilę.

- Widzisz coś? - dopytywał się Strażnik.

- Na razie nie. - odpowiedziałem i w tej chwili kolorowe wzory pojawiły się znikąd, tworząc obraz kobiety, która tańczyła. Kobieta ta w całości zbudowana była ze skomplikowanych figur geometrycznych i fraktali.

Otworzyłem oczy i oniemiałem z wrażenia.

Wszystkie kolory w pokoju były jaskrawe i dużo bardziej interesujące. Spojrzałem na szafę, która miała czarną szczelinę. Zaczęła się rozszerzać, jak gdyby chciała mnie pochłonąć.

- Ja już z wami nie rozmawiam - skomentowała Marta śmiejąc się i patrząc w sufit.

 

Czułem się, jak gdybym nagle zaczął oglądać świat takim, jaki jest na prawdę.

Czułem, że moje ciało nie należy do mnie. Nie wiedziałem, czy ktoś mnie dotyka, czy to mój własny dotyk. Gdy położyłem rękę na czole miałem wrażenie, że coś dziwnego dotyka mnie z głębi otchłani i rozchodzi się echem po moich wnętrznościach.

- Jaką muzykę wam włączyć? - zapytał Strażnik.

- Dla Elizy - powiedziałem szeptem. Poczułem dreszcze na myśl, że za chwilę usłyszę tą piosenkę. Czułem jej piękno całym sobą zanim jeszcze ją usłyszałem.

Nagle potężny dźwięk wydostał się z głośników i dosięgnął mojej duszy. Przesycił każdą moją komórkę czystą ekstazą. Czułem się, jakbym był w filharmonii. Wiedziałem, że muzyka wydobywa się z jednego, skromnego głośnika, a mimo to byłem otoczony nią z każdej strony i odbierałem ją wszystkimi swoimi zmysłami.

Mogłem jej dotknąć, przenikać, zasmakować i podróżować na niej.

 

Jeden ze Strażników wręczył mi do ręki pocztówki połączone nitką. Spojrzałem na pierwszą. Były na niej wiśnie i biała stokrotka oraz napis "Nic tak nie działa inspirująco, jak uśmiech i dobry humor".

Wiśnie i stokrotka poruszały się, były w pełni trójwymiarowe. Literki zaczęły radośnie podskakiwać i w tej chwili zrozumiałem, że życie jest piękne. Zrozumiałem to całym sobą, całym istnieniem i całym wyobrażeniem. Każdą cząstką i myślą. Każdym tunelem mojej percepcji. Uśmiechnąłem się i poczułem, że mam skrzydła.

- Mam skrzydła - oznajmiłem z przekonaniem.

Lips spojrzał na moje plecy.

- Widzę je - wyszeptał.

Spojrzałem na drugą pocztówkę. Przedstawiała letni pejzaż.

- Nikt mi teraz nie wmówi - powiedziałem - że na podwórku jest zima.

Poszedłem do toalety.

- Trafisz? - upewnił się strażnik

- Tak - odpowiedziałem. Grunt lekko uciekał mi spod nóg. Wszedłem do toalety i wciąż słyszałem muzykę.

Gdy zacząłem sikać, piana z kibla powiększyła się i zadała mi kilka pytań, na które odpowiedziałem i wyszedłem. Gdy wróciłem do pokoju zobaczyłem, że coś jest nie tak.

 

Przyszła jakaś dziewczyna, koleżanka Marty. W tej chwili nie byłem istotą ludzką. Patrzyłem na wszystko z dystansu, mój trip się pogłębiał. Z tej perspektywy nie rozumiałem zasad społecznych, nie wiedziałem jak się zachować. Po chwili przypomniałem sobie, że muszę się przedstawić. Zrobiłem to.

Położyłem się obok Marty i pokazałem jej pocztówkę przedstawiającą lato. Niebo było niebieskie, okraszone białymi, ślicznymi chmurami. Napis na pocztówce głosił: "Kiedy pesymista marudzi, optymista rozdmuchuje chmury".

Dmuchnąłem w pocztówkę radośnie, a chmury rozbiegły się, porwane wichurą. Ucieszyłem się, a kolor trawy stał się niesamowicie soczysty. Po chwili wszystkie kolory zaczęły na mnie nacierać, chcąc mnie wciągnąć.

W tym momencie zacząłem rozumieć obecność Strażników. Zacząłem tracić kontakt z rzeczywistością. Nie wiedziałem co z tego, co przeżywam jest prawdziwe, a co nie. Zrozumiałem też, że Strażnicy kreują nasz świat.

Pojąłem, że są świetnymi ludźmi, którzy wiedzą o co chodzi. Puścili cztery pory roku Vivaldiego.

Ta muzyka dotknęła mnie tak głęboko i tak mnie poruszyła, że pojąłem jej całe piękno. Nigdy w życiu tak się nie wzruszyłem. W połączeniu z pocztówką i letnim pejzażem było to coś niesamowitego. Muzyka nie była już muzyką. Była czymś, czego mogłem dotknąć i co dotykało mnie nieustannie wtapiając się i porywając mnie ze sobą w wir barw, łąk i pejzaży. Wgłąb mnie samego.

 

Winda nieubłaganie jechała w dół ściągając mnie na kolejne poziomy mojego Ja.

 

Spojrzałem na jednego ze strażników. Obraz jego twarzy był rozdwojony i robił dziwne miny. Nie wiedziałem, czy serio to widzę, czy to moje urojenia. 

Zdałem sobie sprawę, że Strażnicy doskonale nas rozumieją. Cały czas do nas rozmawiali, identyfikowali się z naszymi przeżyciami i sprawiali, by podróż była jak najbardziej przyjemna. Podawali nam picie, grali na bębenku.

 

- Spójrz na to - powiedziała Marta dając mi do ręki drugą pocztówkę. Leżeliśmy obok siebie patrząc na napis obok pięknej, żywej i oddychającej róży "Jesteś tutaj przez krótką chwilę. Smakuj moment, który przemija".

Poczułem, że własnie tu odnalazłem swój sens. W tym momencie dziewczyna, która weszła wcześniej do pokoju zrobiła nam zdjęcie z fleszem.

 

BAM!

 

Błysk oślepił mnie, a moje życie, moja osobowość i cały mój bagaż doświadczeń rozprysły się po pokoju jak pęknięta szyba. Kawałki mojego ja upadły i rozsypały się po panelach. Całe moje życie minęło przed moimi oczami. Kalejdoskop barw omamił mnie o pokazał, kim jestem.

W tej jednej, krótkiej chwili zostałem ściągnięty kilka kolejnych poziomów w dół. Vivaldi dotknął mego serca i pozwolił zrozumieć. Pomogły mi zrozumieć łąki i chmury, które uciekały przed podmuchami moich ust. Rozłożyłem skrzydła. Zrozumiałem, jak wspaniałe mam życie. Jak cudowne. Przecież ja nie muszę się niczym przejmować, nic naprawiać. Jest tak, jak być powinno. Z całą pewnością.

 

Zobaczyłem siebie z dystansu. Ze wszystkimi wadami i zaletami. To kim jestem przed oczami mojej jaźni. Zrozumiałem istotę tego, co robię na tym świecie i gdzie zmierzam. To było tak pozytywne, że przechodziło momentami w czystą ekstazę. Całe moje życie w tym pokoju.

Nagle wszystko poszło jeszcze głębiej.

Zapadłem w pętlę fraktali i figur geometrycznych. To inne wymiary przenikały mnie i prezentowały się w całej okazałości. W końcu dotarłem na kraniec wszechwymiaru.

Czas i materia skłębiły się z innymi wymiarami w gęstą papkę i rozprysły na wszystkie strony, by po chwili znów się połączyć na trwałe.

Czas się zatrzymał. Przestał mieć znaczenie. Czasu nie było. Spojrzałem na Strażników i dziewczynę.

 

Byłem bogiem. Wiedziałem, o czym myślą. Jakie panują między nimi relacje. Czysta, niczym nie skażona telepatia.

- Wiem, o czym myślisz - stwierdziłem patrząc na dziewczynę.

- Tak? - jej mina wyrażała wielkie zaciekawienie

- Nigdy tu nie byłaś. Chciałabyś tu być całą sobą. Każdą komórką, całym swoim istnieniem. Chciałabyś to zobaczyć. Bardzo, bardzo mocno.

Dziewczyna spojrzała ze strachem na Strażnika.

- Tak jest gdy weźmiesz - wyjaśnił jej z tajemniczym uśmiechem.

- Życie jest wspaniałe - zakomunikowałem. Człowiek ma 6 zmysłów. Ja oglądałem ludzi, Ziemię, galaktykę i wszystkie wszechświaty z potężnego dystansu dosięgając sensu stworzenia i widząc łączące się i kłębiące wymiary. Człowiek ma 6 zmysłów. Ja miałem ich całe hordy, miliardy.

Dotarło do mnie w tej chwili, jaki człowiek jest słaby.

- Ludzie są płytcy - powiedziałem - przejmują się totalnymi pierdołami. Jakimiś rzeczami, które nigdy nie miały żadnego znaczenia, ani sensu. To niepotrzebne. Jesteśmy wspaniali. Jesteście wszyscy wspaniałymi istotami, przyjaźnimy się i to jest najpiękniejsze, co istnieje. Jesteśmy piękni i złączeni tutaj, w tej chwili. Uwielbiam was.

 

Strażnik podał mi do ręki zegarek.

- Która jest godzina?

Spojrzałem na zegarek i zobaczyłem w nim całe swoje życie.

- W tym zegarku jest moje życie. Całe życie. Moje życie w twoim zegarku. 

Nie potrafię tego opisać. To było niewiarygodne. Moje istnienie uwięzione w czymś tak małym, tak nieistotnym. Zrozumiałem, że moje życie jest nieistotne. 

Coraz mniej pamiętałem z tego, kim byłem. Gdy oddałem zegarek Strażnikowi nie pamiętałem, gdzie kiedyś było moje życie, ani kim jestem.

- Wychodzę z mojego ciała - powiedziałem.

Wyszedłem ze swojej powłoki. Zostawiłem za sobą to, kim byłem. Nie mogłem sobie przypomnieć, do czego mam wracać. Unosiłem się ponad wymiarami swoją duszą, całym istnieniem. Nie wiem, gdzie dokładnie wtedy byłem, ale na pewno nie w tym pokoju.

Czułem się błogo. Czysta ekstaza. Radość z tego, że jestem mimo że nie wiedziałem kim, albo czym jestem w danej chwili. Czułem, że umarłem i było mi z tym cholernie błogo. Tak dobrze, że nie potraficie sobie tego wyobrazić. Przypomniałem sobie, że mój dziadek nie żyje, ale ta myśl nie była smutna.

Była radosna, zrozumiałem, że teraz jest zespolony ze wszechświatem i jest mu w tym miejscu lepiej. Tu było tak radośnie!

 

 

<strong>Rozdział 3: Bezkresne Limbo. Jesteś tutaj przez krótką chwilę. Smakuj moment, który przemija.</strong>

 

Znów położyłem się przy Marcie. Jej zapach mnie odurzał. Znów podnieśliśmy przed nasze oczy pocztówkę przedstawiającą lato. 

Chciałem się do niej przytulić. Być blisko. Powiedziałem wtedy, że kiedyś znajdę kobietę, którą będę bardzo kochał. I że nic innego się już dla mnie nie liczy. Odkryłem swój cel.

W tym momencie byłem w bezkresnym Limbo. Jeśli oglądaliście Incepcję, wiecie co mam na myśli. Byłem tak głęboko wewnątrz siebie, że nie pamiętałem, że byłem kiedyś istotą ludzką. Nie wiedziałem że mam rodzinę, ani że muszę stąd wracać, że istnieje jakiś świat poza tym, gdzie się znajdowałem. Dotknąłem dłoni Marty. To było tak przyjemne, tak krzepiące, tak wspaniałe. Czułem, że znam tą kobietę od zawsze. Czułem że jest kobietą mojego życia. Spacerowaliśmy razem wśród pól, mijaliśmy mieniące się soczystą zielenią drzewa, rozdmuchiwaliśmy chmury. Czas się nie liczył, nie istniał.

 

Spacerowałem z Eweliną całe życie. A może kilka żyć?

Vivaldi wypełniał przestrzeń między drzewami, niebem, a ziemią. Tworzył naszą nową rzeczywistość, skąpaną w błogiej ekstazie i złotych kłosach pszenicy, której dotykaliśmy spacerując po pagórkach. Trzymaliśmy się za ręce i najpiękniejszą, najbardziej krzepiącą dla mnie myślą było, że odbywamy tą podróż wspólnie. 

- Zobacz, jak tu pięknie - stwierdziła.

- Możemy wszystko, nie musimy nic - powiedziałem - to jest piękne, to jest wspaniałe. 

 

 

<strong>Rozdział 4: Tęczą na skraj poznania</strong>

 

Wyciągnąłem się, ale coś było nie tak. Czułem, że wyciągam się w nieskończoność, kontynuowałem więc tą czynność. Zacząłem wydłużać się tak bardzo, że miałem już kilka kilometrów długości. Właśnie wtedy przyspieszyłem, a pode mną pojawiła się tęcza. Mknąłem przed siebie bez żadnych hamulców. Podróżowałem przez galaktyki. Przez wszechświaty, przez istnienia, przez sens życia i sekret stworzenia. Podróżowałem przez fraktale i siatki geometryczne.

 

Ktoś, kto projektował wizualizacje muzyki w winampie jadł grzyby z całą pewnością.

 

Na tym etapie nie pamiętałem już dawno, że zjadłem grzyby. Spędziłem kilka swoich żyć w tym miejscu. 

Nagle się wynurzyłem. Wstałem i otworzyłem drzwi.

- Gdzie idziesz? - zapytał Strażnik

- Do toalety - powiedziałem - zostawiam wam uchylone drzwi do innego wymiaru.

Wszedłem do kibla. Nie zdziwiło mnie, że cały się poruszał, po drzewach biegały małpy, a z sufitu zwieszały się liany. Rozmawiałem z jakimiś ludźmi, z jakąś kobietą. Chciałbym pamiętać o czym. Czułem, że mam mokre spodnie. Nie, jednak nie. Na pewno? Mokre. A może nie. Nie wiedziałem, nie mogłem tego zrozumieć. Wróciłem, spotkałem na korytarzu Strażnika.

- Chodź, coś ci pokażę - powiedział i zapalił światło w sąsiednim pokoju. 

- Jakie wspaniałe drzwi - powiedziałem, znów widząc swoje życie na kawałku drewna - będziemy mogli tu wrócić?

Byłem ciekaw, bo w tej chwili leciutko przypomniałem sobie, że to się kiedyś skończy.

- Oczywiście - pokrzepił mnie Strażnik i wróciłem do pokoju.

- Wracaj na pokład - poprosiła Marta.

Położyłem się obok.

- Znów kręcimy film? - spytałem.

- Tak - odpowiedziała z uśmiechem.

- Który? - pokazałem jej pocztówki.

- Tu jeszcze nie byliśmy - powiedziała pokazując na zdjęcie gór. 

Nadal grał Vivaldi, stapiając się z każdą komórką mojego ciała. Znów spacerowaliśmy. Tym razem po wzgórzach, które raz były szare, a raz mieniły się we wszystkich kolorach tęczy.

 

Spojrzałem na koszulkę dziewczyny, która siedziała ze Strażnikami. Wybiegały z niej całe stada owiec.

- Ile jeszcze im zostało? - spytała Strażnika słysząc jak opisuję owce.

- No jeszcze z 2 godziny jazdy - powiedział rozdwojony Strażnik patrząc na swój zegarek, czyli na moje życie.

 

Przeniosłem uwagę na Lipsa i Lukiego. Luki powtarzał chodząc po pokoju:

- Przelewam się.

- Misja, ale po co?

- Kim jestem?

- Dlaczego ja jestem? Po co wy jesteście?

- Czym jest wszystko?

- Wracać? Ale po co?

Lips wyglądał źle. Miał złą jazdę.

Objąłem go ramieniem, chciałem przekazać mu radość, ekstazę jaką czułem.

- Lips! Wróć do nas! Zobacz, tu jest pieknie! Możemy wszystko i nie musimy nic w tej samej chwili! Spójrz, tu jest wspaniale - przekonywałem go. 

Wstał i wyszedł z pokoju. Jeden ze Strażników poszedł razem z nim.

Luki zwymiotował na ziemię. Nie rozumiałem tego. Nie rozumiałem odruchów ludzkich, ani tego jak działa społeczeństwo. Nie wiedziałem czy to dobrze, czy nie. Patrzyłem na to, co zwrócił i po chwili stało się to bezkresnym morzem.

Dotknąłem prześcieradła. Było mięsiste i mokre. A może nie? Nie potrafiłem ocenić. Dotknąłem mojej twarzy, ale gdy zabrałem rękę palce nie odczepiły się, tylko nienaturalnie się wydłużyły.

 

Brakowało mi Lipsa. Poszedłem go znaleźć. Był na korytarzu.

 

 

[center][b]Rozdział 5: Czyściec[/b][/center]

 

- Stary, jedźmy stąd - powtarzał.

- O czym ty mówisz

- Otruli nas, to się nigdy nie skończy, nie ufam im.

- Oni są naszymi przyjaciółmi wyluzuj, wracaj do nas do pokoju.

- Nie, ja muszę zadzwonić do rodziców.

- Chyba żartujesz, ogarnij się.

 

Słyszałem, że gdy weźmie się grzyby jest albo mega przyjemna, albo zła faza. Ewelina miała cały czas dobrą. Lips miał cały czas złą. Ja zasmakowałem dwóch na jednym tripie.

Właśnie zaczynała się zła. 

 

Lips spadał w Otchłań i zabrał mnie tam ze sobą. Ściągnął nagle jeszcze kilka pięter w głąb. Teraz gdy o tym myślę, wyglądało to jakby przeprowadził na mnie Incepcję.

Zaszczepił we mnie myśl, że zostaliśmy oszukani i nigdy nie wrócimy (chociaż nie pamiętałem kim jestem i gdzie mam wracać).

Ta myśl na początku była słaba i przeciwstawiałem się jej tłumacząc Lipsowi, że wszystko będzie okej. Idea jednak zakiełkowała i z minuty na minutę popadałem w paranoję. Staliśmy przy drzwiach, nagle ktoś wszedł. Jakiś koleś. Podał nam rękę. Nie ogarnąłem totalnie jak mam się zachować. Lips poszedł na górę, ja poprosiłem Strażnika o herbatę.

- Wyjdę z tego? - spytałem przerażony.

- Pewnie. Wrócisz. Każdy zawsze wraca.

- Ale na pewno? - nie ufałem mu.

- Tak, na bank. Zaufaj mi. Teraz masz najmocniejszą jazdę bez trzymanki, trzeba to przetrzymać.

Poszedłem na górę. Wziąłem Lipsa i zamknęliśmy się w sąsiednim pokoju. Czułem się zagubiony, zdezorientowany.

Moje życie wyło rozstrzelone na tysiąc kawałków jak puzzle i cholernie ciężko było to poskładać do kupy.

 

Kim jestem?

Po co wziąłem grzyby? Nie pamiętałem.

Lips nakręcał mi cały czas paranoję, żeby uciekać, że już nigdy nie będziemy normalni, że to nasz koniec, że będziemy zawsze ćpać.

 

Ten etap fazy, Czyściec, najtrudniej mi opisać. Przez godzinę byłem zamknięty z Lipsem i naszymi największymi demonami. Paraliżującym strachem, że nie wiemy, kim jesteśmy, ani po co wzięliśmy grzyby. Że nigdy nie będziemy tacy jak kiedyś, mimo że nie mieliśmy zielonego pojęcia jacy byliśmy.

Rozumieliśmy się bez słów. Nie mówiliśmy dużo, ale obaj czuliśmy potężnego moralniaka, który przytłaczał. Wiedziałem, co myśli Lips, on wiedział, o czym myślę ja. 

W tym momencie doceniłem, że go poznałem w swoim życiu choć jeszcze nie pamiętałem właściwie kiedy jak i gdzie.

 

Na siłę próbowaliśmy znaleźć jakieś kotwice rzeczywistości, żeby się wydostać z Limbo. Mam w kieszeni komórkę. Pierwsza kotwica. Będzie dobrze. Będzie dobrze.

A jak nie będzie?

Co wtedy? Co ze mną będzie? Kim ja jestem?

Co się z nami stanie?

 

- Wychodzimy - powiedział Lips - znasz tych ludzi? Pierwszy raz ich ku*wa widzę!

- Zaraz, zaraz - myślałem gorączkowo, sklejałem myśli do kupy - siostrę swoją znasz!

- Ja ją tam raz w życiu widziałem! - stwierdził. Najdziwniejsze jest, że byliśmy tak głęboko, że nie zauważaliśmy nonsensu naszej dyskusji.

 

Z każdą chwilą wynurzaliśmy się coraz bardziej i bardziej. Przypominaliśmy sobie wydarzenia, obrazy. Łapaliśmy rzeczywistość kurczowo i chcieliśmy zatrzymać. Albo ściągnąć ją na nasz poziom, albo wynurzyć się na jej. Włączyłem telefon. Zadzwoniłem do brata. Był tym, co mogło mi pomóc wrócić.

Porozmawiałem z nim, nie pamiętam teraz o czym, ale czułem się coraz lepiej. Wyszedłem do kibla. Wróciłem. Jeszcze raz obgadaliśmy wszystko z Lipsem, powoli wracając do normalności. Dostałem smsa od mamy:

 

- Zrobiłam gyros ;)

 

Ten sms to było moje koło ratunkowe. Zostałem nagle wciągnięty kolejnych kilka pięter ku powierzchni. Poczułem, że wszystko będzie dobrze, bo mam mamę. Zrozumiałem, jak bardzo ją kocham.

Wziąłem Lipsa i wyszliśmy. W pokoju, w którym spędziliśmy kilka swoich żyć wszyscy siedzieli i rozmawiali. Luki leżał nieprzytomny na łóżku, Strażnicy dyskutowali z dziewczyną, która przyszła w międzyczasie i z Martą, która też już prawie wróciła.

Czułem się jeszcze maksymalnie dziwnie, jakbym pierwszy raz był w fizycznym ciele, rzucony w wir interakcji międzyludzkich i zasad społecznych. 

 

Zaczęliśmy rozmawiać. Cały czas powtarzałem, że to było GŁĘBOKIE.

Bo taka jest prawda. To było najintensywniejsze z moich przeżyć. Czułem, że wróciłem z otchłani, z czyśćca odmieniony, z bagażem  nowych, wspaniałych doświadczeń, uświadomiony i pełen zrozumienia dla mojego życia.

 

Akt religijny.

Przeżycie duchowe.

 

To nie jest zabawka. To poważna sprawa dla odpowiedzialnych ludzi. Wierzę, że jedzenie grzybów może mieć odbicie na osobowości i charakterze. Dzięki temu przeżyciu zrozumiałem, co jest dla mnie istotne - moja rodzina, oraz że mam wspaniałe i ciekawe życie, a jedyne czego mi teraz brakuje, to kochająca kobieta przy boku, która będzie ze mną iść przez życie, tak jak szedłem po łąkach z Martą.

 

Wróciłem nieco inny. Spojrzałem na Martę, ona na mnie. Zaśmialiśmy się ciepło. Wiedziałem, że wspomina naszą wyprawę i spacer. To niesamowite, nie znałem wcześniej ani Marty, ani Eli (tej co przyszła, jak już wzieliśmy), ani Strażników, a mimo to uwielbiałem ich i miałem wrażenie, że znam całe moje życie.

A może tak było? W końcu tu, w tym pokoju czas zniknął, a my złączyliśmy się w jedno. Podróżowałem po łąkach latami, całymi życiami. Czułem się dużo starszy. Tak jakby mój duch nabrał nowych doświadczeń i przeżył masę nieopowiedzianych historii.

 

To, co teraz opisałem nie oddaje nawet w ułamku tego, czego doświadczyliśmy.

Wiem jedno, na pewno będę chciał wrócić na moją łąkę. Najlepiej w tym samym składzie. Nie za dzień, nie za tydzień, ale wrócę na pewno.

 

Nie wiedziałem, że mój mózg potrafi takie cuda i jestem ciekaw, co jeszcze mogę w sobie odkryć.

Siedzieliśmy w tym pokoju i każdy opowiadał co czuł.

Strażnicy mówili, że non stop opisywałem wszystko, co czuję i widzę i że to było niesamowite.

Podobno opowiadałem to wszystko jak narrator jakiejś wspaniałej, magicznej książki. Nie dziwię się, że szamani jedli grzyby i później wieszczyli. 

 

Podniosłem z ziemi pocztówki. Spojrzałem na miejsca, w których byłem. Dziwne. Strasznie dziwne.

Patrzyłem na fotografie nie jak na pocztówki, ale jak na pamiątki z miejsc, które odwiedziłem i na prawdę tak czuję.

- Zapamiętam je do końca życia - powiedziałem do Marty.

- Możesz je zatrzymać, jeśli chcesz - powiedziała. Ucieszyłem się jak dziecko. Są częścią mnie, powieszę je w pokoju na pamiątkę tego, co przeżyłem.

Vivaldi i jego 4 pory roku, Oda do radości, Dla Elizy, te wszystkie kawałki to teraz dla mnie coś więcej niż po prostu muzyka. To część mnie.

 

Czuję się jak po potężnym śnie, który wywarł na mnie tak mocne wrażenie, że będę się z tego otrząsał długi czas. 

Zrozumie tylko ten, kto próbował. Do takiego wniosku doszliśmy ze Strażnikami, Martą i Lipsem. Mały się obudził. Wszyscy jesteśmy ciekawi, jak wyglądała jego misja. 

Na pewno był daleko. Na pewno był jeszcze dalej niż my. 

Nikt z nas nie żałuje decyzji o spróbowaniu grzybów.

Wiem, że będę do nich wracał co jakiś dłuższy okres czasu, by spojrzeć w kalejdoskop mojego życia.

Podczas fazy powtarzałem podobno, że żal mi ludzi, którzy nigdy tego nie doświadczą. Nawet teraz, na trzeźwo podtrzymuję moje zdanie.

Byłem w dwóch światach - pełnym piękna i ekstazy oraz na samym dnie piekieł. Świetny kontrast, nawet ta zła, paranoidalna faza była mi potrzebna żeby się ogarnąć i docenić, że mam wspaniałe życie, które na mnie czeka.

 

 

Pozdrawiam gorąco!

 

Substancja wiodąca: 
Rodzaj przeżycia: 
Wiek: 
22 lat
Set and setting: 
Opisane we wprowadzeniu do raportu.
Ocena: 
Doświadczenie: 
Wcześniej tylko marihuana, średnio przez 5 lat raz na dwa tygodnie.
Dawkowanie: 
3g psilocybe mexicana, 196 cm wzrostu, 84 kilo

Odpowiedzi

Naprawdę, jestem pod olbrzymim wrażeniem Twojego opisu, to musiało byś wspaniałe przeżycie. Zajerestrowałem się specjalnie aby móc to skomentować.

Mam też pytanie:

To było specjalne miejsce, że wszystko było zorganizowane? Tj pokoje strażnicy itp. Powiedz coś o tym więcej, ponieważ coś takiego mi się podoba, a nie bezmyślne żarcie grzybów.

Naprawdę jestem pod wrażeniem opisu.

Witaj ;)

Cieszę się, że opis się podobał, starałem się jak najwierniej oddać całe przeżycie.

Wszystko było świetnie zorganizowane z tej przyczyny, że Marta przyjaźni się ze Strażnikami, którzy chętnie zgodzili się, żeby nas wprowadzić w świat grzybów i nami się tego dnia zaopiekować.

Uważam, że na lepszych ludzi i na lepsze miejsce nie mogłem trafić.

Akurat Marta miała wolną chatę. Jej pokój, w którym odpłynęliśmy był urządzony klimatycznie, w stylu rasta. Jak się okazało, sprawdził się IDEALNIE także do tego tripu :)

Pozdrawiam

Jeden z lepszych raportów jakie czytałem na NG. Jeśli opowiadałeś to wszystko tak samo dobrze jak opisałeś, to nie dziwię się fascynacji "strażników". ;d

Opis idealnego doświadczenia. Moc podobna do mojego pierwszego LSD.

Obszerny opis głębokiego przeżycia. Ładnie zawarłeś typowe dla pierwszego doświadczenia z psychodelikami (tymi prawdziwymi ;)) elementy myślenia, jak żałość wobec osób, które nigdy tego nie doświadczą, uświadomienie sobie gównianej błahości ludzkich problemów, no i to niezapomniane docenienie stwierdzenia "ja żyję".

Widać, że psychodeliki ci służą. Dzięki za przyjemny TR, życzę równie (czy raczej - nie mniej) udanych tripów w przyszłości.

Naprawdę pięknie opisany trip. Zazdroszcze ci takiego wspaniałego set & settings jaki zapewnili ci strażnicy. Sam bym chciał znać takich wspaniałych ludzi. Ten trip udowadnia sceptykom narkotyków jakie wartości można poznać dzięki grzybom..

Najlepszy trip jaki czytałem .Sam chciałbym czegoś takiego doświadczyć .

Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media