pierwsza podróż
detale
raporty lenavonlind
pierwsza podróż
podobne
Mieszkać w Niderlandach i nie skusić się na eksperymenty z kilkoma legalnymi substancjami to jak być nad wodospadem Niagara i mieć cały czas zamknięte oczy. Gdy los daje Ci okazję, trzeba choć raz przeżyć coś, czego prawdopodobnie nigdy w życiu nie zapomnisz.
Była 17, czwartek po pracy. Dzięki Bogu, że wraz z moim lubym wzięliśmy trufle dosyć wcześnie, ponieważ prawdopodobnie nie zasnęlibyśmy zbyt szybko. Swoją drogą już wiem, iż najlepiej takie przyjemności zostawiać na weekend, dziś - w dniu, w którym to piszę, czyli piątek, jestem totalnie wycięta z życia. Ból mięśni, ledwo kontaktuję, bo zamknęłam się w sobie po wczorajszym nadmiarze bodźców. Po prostu jakbym była na lekkim kacu. Bojąc się scysji żołądkowych, nie chciałam na początku brać całej paczki (15g), więc przyjęłam 10g, mój mężczyzna 15g, no może ciutkę więcej. I scysji żołądkowych na szczęście nie było podczas całego trwania tripu, jednak co jakiś czas nam się odbijało.
Pierwsze zmiany odczułam szybko, bo po 25 minutach (możliwe, że to dlatego, że nic nie jadłam przed tym, mój ukochany zjadł normalnie obiad).
Oglądaliśmy telewizję i nagle kolory zaczęły się robić żywsze. Jak to mnie, zrobiło się zimno i od razu miałam ochotę zwinąć się w kuleczkę pod kołdrą, co też zrobiłam. I wtedy zaczęła się cała zabawa. Zaczęłam przyglądać się rzeczom w pokoju, jakbym widziała je pierwszy raz w życiu. Nad naszym łóżkiem wisi kolorowy obraz przedstawiający kwiaty. O matko, jak on pięknie falował i się ruszał. Zresztą nie tylko on. Wszystko żyło swoim życiem. Szafki pulsowały i inne rzeczy, a gdy zamykałam oczy, widziałam piękne fraktale. Wszystko było takie kolorowe. Nagle cały pokój był w tęcze. Co jakiś czas to znikało i widziałam w sepii, potem znowu pojawiały się kolory. Wtedy wstałam po raz pierwszy - śmiesznie się chodzi. Pchało mnie do przodu albo idąc się schylałam. Tak, koordynacja w tym momencie nie była moją mocną stroną. Jak wchodziłam do łazienki, serio myślałam, że wprowadził mnie do niej podmuch wiatru.
Było też kilka creepy momentów. Na przykład mój S. nie mógł patrzeć zbyt długo na moją twarz, bo nagle mu się postarzałam i jak on to ujął, wychodziły mi kości policzkowe. Więc przestroga dla każdego - twarze nie. A tym bardziej nie patrz w lustro, bo Cię pochłonie. Patrząc pierwszy raz pomyślałam, ”ale jestem piękna!” Później widziałam to, co on... mnie w wieku 80 lat. A w pewnym momencie wyglądałam jak laleczka Chucky (nie wiem na cholerę przechyliłam głowę :D) Także uciekłam dosyć szybko od lustra i przez resztę wieczoru unikałam jak ognia.
Raz chciało mi się gadać i byłam wesoła, raz chciałam skupiać się na fraktalach. Czułam miłość, spokój, a następnie było mi wszystkiego za dużo. Śmieszna sprawa, na co dzień jestem mega rozgadaną osobą, a mój chłopak siedzi cicho, tym razem role się odwróciły. On bawił się z kotem, łaził, gadał, gadał, gadał, a ja w pewnym momencie zatkałam uszy, powtarzając, „za dużo, ja muszę po swojemu”. Więc kolejny wniosek - chyba lepiej jest jak jedna osoba je trufle, a druga jest trzeźwa, bo po prostu możecie nie być kompatybilni w tym. Każdy tripuje inaczej. A w razie złych momentów taka osoba może trochę Cię otrzeźwić, żebyś nie popadał w paranoję.
Tak więc ja chciałam po prostu być w tym magicznym świecie i odkrywać nowe rzeczy a moje słońce zamieniło się w rozchichranego chochlika popieprzającego po pokoju i wariującego. No i gadającego. Mój Boże, nigdy w życiu mnie tak nie irytował. Zazwyczaj ja jestem przylepą i gadułą i dzięki mojemu odczuciu wyautowania wtedy, lepiej rozumiem, jak to jest być moim facetem i jak np. ja potrafię być czasem irytująca. Kilka razy powtarzałam mu, że „teraz mam swoje sprawy”, „jestem teraz wszystkim bardzo zajęta”. W sumie dobrze mówić o tym, czego się potrzebuje i jak się coś odczuwa, nie należy przed drugą osobą tego ukrywać, bo może to doprowadzić do naprawdę badtripu. Nie chcesz się przytulać - powiedz o tym delikatnie, nie chcesz gadać - to nic. Bądź swobodny w tej podróży, do niczego się nie zmuszaj.
W pewnym momencie, gdy tak dużo się działo po prostu się wku.... i chciałam, żeby to już minęło. Myślałam sobie „niech już ten cholerny dywan na mnie nie patrzy, obrazy niech przestaną tańczyć, S. niech przestanie gadać, bo już jestem zmęczona tym”.
W międzyczasie z telewizji przerzuciliśmy się na muzykę, dziękuję mojemu S., że na to wpadł, bo było za dużo hałasu dla mnie i zaczęłam się za bardzo tym stresować. No i mój ukochany w końcu się zczaił, że w tym momencie mam gorszy czas, bo poszedł zamknąć się w łazience i tam przeżywać swoją fazę, co było słodkie, bo pokazało, jak o mnie dba. Potem znowu wyluzowałam i jak on sobie tam gadał, zaczęłam się z całej sytuacji śmiać, mówiąc, ”nie mogę z Ciebie, już nie wytrzymam, zamknij się”, ale wiadomo wszystko było w humorystycznym tonie i nikt z nas nie czuł się urażony czy zły.
Leżałam sobie, muzyka przeze mnie płynęła, sufit zajebiście rytmicznie do tej muzyki tańczył i znowu wszystko było wspaniałe. Faza zaczęła przechodzić około 19:40. Było mi nadal błogo, owszem, ale wiem, że głaskałam kotka i powiedziałam, ”wracam”. Miałam chwilę smutku, lecz wsłuchałam się w muzykę i po prostu odpoczywałam. Faza była już minimalna i delikatna, takie drobne schizki, jak na przykład: będąc w łazience, oglądałam przez dłuższą chwilę z zaciekawieniem swoją nogę, widziałam każdą żyłkę i wszystko, co pod skórą albo czesząc włosy myślałam, że mi wypadają całymi pasmami, jednak wiedziałam, że to nieprawda więc wystarczyło przestać o tym myśleć. Kolory nadal były intensywne i wszystko wyraźniejsze, lecz już nie w tak psychodeliczny sposób. Pamiętam też moment, gdy wszystkie moje myśli wróciły do głowy.
Jak wspominałam, ja jakbym wyrzuciła wszystko na zewnątrz i po prostu nie myślałam o niczym, tylko eksplorowałam i się przyglądałam, podziwiałam, dziwiłam, a w kopułce było pusto. Chciałam wszystko robić w ciszy, by jak najlepiej wszystko zapamiętać. A mój S. eksplodował serią słów, nagadał się za cały rok, nałaził za cały rok. Gdy nam schodziło, na powrót zaczęłam do niego nawijać i dzielić się tym, co widziałam, a on na to: „Wiesz co M., już mi się nie chce gadać”:) To było fascynujące, jakbyśmy się na tę chwilę tripu zamienili rolami jak w „Zakręconym Piątku”. Do końca wieczoru słuchałam sobie muzyki, leżałam i nic nie robiłam, a S. jak to on, wrócił do siedzenia na kompie.
Z początku trudno mi było zasnąć, bo analizowałam całą podróż i sobie przypominałam te cuda, jednak sen przyszedł i był dobry.
Ogólne odczucia? Świetna sprawa jednak każdy z nas musi sobie przygotować własne BHP brania grzybków i trzymać się tego, by w pewnych momentach nie zwariować. Mimo że na początku tak mnie fascynował ten świat kolorów i tańczących mebli dziś rano ucieszyłam się, że obraz już się nie rusza a ja dalej mam milion myśli na minutę w głowie :)
Jedno wiem na pewno - jeszcze do tego magicznego świata powrócę, tylko muszę sobie trochę odsapnąć ;)
- 4924 odsłony