baba na rowerze (by alexander)
detale
raporty pokolenie
- Spotkanie z Krasnalem (by Daft)
- Mój pierwszy papierek (by Yephee)
- To tylko pół kasztana (by Kubek)
- 160 grzybków (by leyus)
- Czekając na oświecenie (by Gothsoul)
- Krew, grzyby, śmierć... (by Homer Huśtawka)
- W pokoju u M. (by Kuba)
- Pierwsze spotkanie z Pnączem Duchów - Ayahuasca (by heja)
- Pure Bliss (by Black Panther)
- Baba na rowerze (by aleXander)
baba na rowerze (by alexander)
podobne
To było siedem lat temu, dokładnie 1 sierpnia 1996. Takich dat nigdy się nie zapomina, takie dni pamięta się do końca dni na tym świecie, przynajmniej ja:)
Był słoneczny dzień, olimpiada w Atlancie i Hoffman do podjęcia z BABĄ NA ROWERZE - taki obrazek jak wiecie:) Było dwóch kumpli i trochę żetonów już na koncie. Jednak BABA NA ROWERZE z 1 sierpnia 1996 była najbardziej wyjątkową z bab! Przywieziona prosto z Amsterku aż kleiła się w łapach. Była świeżutka a jej oleistość napawała nadzieją niezłej jazdy...
W trójkę zarzuciliśmy po calaku, a jaki hooy:) Wcześniej były zabawy w 1/4, 1/3 czy w połówki kwasów więc był to mój debiut jeśli chodzi o pełny kwadracik.
Żetona mlasnęliśmy w lesie na rozluźnienie łydy. Idziemy przez las z LSD pod jęzorami. Po dokładnym wymieleniu połykamy bilecik do innego wymiaru... Mija 15 minut i nic. Mija pół godzy i nic. WHAT UP, MADA FAK???
Widzieliście LAS VEGAS PARANO?! Jeśli nie to macie poważne braki w lekturze obowiązkowej, to tak na marginesie:) Facet tam mówi po zarzuceniu dragu: "Najlepszy towar to taki kiedy już wkurwiasz się na dilera, który sprzedał ci te gówno co nic nie kręci a wtedy boom". Tak też było i w naszym przypadku. Klęliśmy na czym świat stoi, że wyprawa do Holandii zakończyła się porażką, wychodzimy z lasu, idziemy do sklepu po jakieś pitko i BOOM. To było po ok. 1h od mlaśnięcia. Podłoga w sklepie zapadła się na środku na jakieś dwa metry! Poważny haloon choć narazie poza nim nic innego. Chwytam się więc ściany aby nie wpaść do powiększającej się dziury w podłodze. Kolesie widząc to zaczynają lać na maxa a ja wraz z nimi choć o podejściu do lady nie ma mowy. Śmiechawa max, ale w trójkę mamy wkrętę o zapadłej podłodze. Staramy się kupić pitko spod ściany, młoda ekspedientka leje z nami, ale komunikacja z nią staje się coraz trudniejsza. Odważniejszy koleś podchodzi do kasy płaci, zabiera trzy browary i uciekamy bez reszty ze sklepu. Pierwsza myśl: "po co są pieniądze? Fenicjanie dali dupy, że je wymyślili, całe zło wokół nich się kręci". Kiedy kończy się moje przemyślenie świat wokół już nie jest ten sam jak przed wejściem do sklepu. Miasto i roślinność wręcz wybuchają swoimi kolorami: liść jest zielony, ale świeci w kolorze UV, niebo ultra błękitne, ulica lekko faluje. Generalnie gdzieś po 1h i 15m. moja percepcja jest już w bajce. To moment kiedy nie otwieramy do siebie japy tylko zapoznajemy się z nową rzeczywistością. Oczywiście nie jestem w stanie opisać w jakim innym świecie się znalazłem. Zaczyna się też tzw. gilgot czyli wirowanie trzewi, troche się odbija. Puszka w łapie osiąga monstrualnych rozmiarów (będę je pił, te jedne bro przez cały trip:). Chodnik "oddycha", drzewa szumią i chwieją się choć nie ma żadnego wiatru. Czas zaczyna się wydłużać. Gdzie nie spojrzysz to efekt widokówki to znaczy każde miejsce, w które się gapię jest tak piękne jak z pocztówki, mam świadomość, że jest jedyne, piękne i niepowtarzalne. Podjeżdża czwarty koleś trabantem, trzeźwy. Dźwięki tego dwusuwa są nieziemskie, słyszę każdą uszczelkę i śróbkę w silniku. Koleś przerywa nasze milczątko i kontemplację. Wsiadamy i jedziemy do centrum miasta. W carze kolesia śmiechawa do bólu potylicy i trzewi z trzeźwego kolesia, który próbuje się z nami dogadać, ale mu nie wychodzi. I wtedy stało się! Koleś zapuszcza transik, dokładnie ASTRAL PROJECTION, tytuł "DANCIG GALAXY". Ten utwór urywa mi dupsko i jak się okazuje uwalnia kwasa na maxa. To co się zaczyna dziać to ostre chore gówno:))) Z nad centrum miasta nadciągają przepiękne kłębiące się chmury, które układają mi się w znaki zodiaku w takt kwadrofonicznego wręcz utworu, który ma nieskończoną ilość warstw. Czuję się w trabancie jak w grze komputerowej. Od kierowcy oddalony jestem o jakieś sto metrów (zaburzenie odległości, bardzo pozytywne). Nabieram pałera jak po spidzie, z tym, że razy 10 a może i sto, myślę sobie: "spid to hooynia".
Droga do centrum to wieczność a trwała 5minut. Opuszczamy kolesia, wchodzimy na deptak i... ratusz przekrzywiony jak wieża w Pizzie, budynki wokół "skaczą", chodnik faluje, oddycha i pręży się. Nad ratuszem chmury pędzą 120km/h kłębiąc się na maxa. Każdy ruch ręki pozostawia ultrakolorowe smugi, pazury świecą na niebiesko a gały milczących kolesi są wielkie jak 5zyla. Nie gadamy - podziwiamy a może lecimy, na pewno lecimy. Zachodzi słońca - to wybuch termojądrowy. Czuję się jak we wiosce olimpijskiej. Mam myśl: "stoję mocno na nogach, trzeźwo, ale... w wirtualnym świecie":) Ludzie mają mordy jak karykatury. Mija może 1,5h bomby, ale haluny się nasilają! Stoimy praktycznie w jednym miejscu obracając się co jakiś czas dookoła. Nie ma już gilgotu, jest spid i pewność siebie, zaczynają pojawiać się metafizyczne myśli i "telepatyczne" porozumiewanie się z kolesiami. Cały stary, piękny, cudowny, nieziemski, ultrakolorowy, rynek faluje, oddycha, budynki skaczą. Patrzę na chodnik a z niego wyrasta Obcy jak z filmu ALIEN oczywiście pokryty chodnikowymi płytkami. Jestem w pozytywnym szoku. Spoglądam na ratuszowy zegar i mam pierwsze tago wieczoru oderwanie się od świadomości. Otóż zegar zaczyna wirować jak oszalały a ja ulatuję jak oszalały nad ratusz, nad stary rynek (pięknie wygląda z góry), nad miasto, nad Polskę (rzeczywiście taka jak na mapie z pogodą!:), nad Europę, nad naszą planetę, nad układ słoneczny, nad galaktykę, nad zbiór galaktyk, nad nasz wszechświat, nad nieskończoną ilość wszechświatów i łączę się z kulą PIĘKNEJ ENERGII poczym zostaję wystrzelony z nieskończoną ilością KWANTÓW ENERGII w nieskończoną ilość kierunków. Z każdego kwanta powstaje jakiś wszechświat, galaktyka, układ planetarny (bądź coś zupełnie innego), słońca i także nasza ziemia, Europa, Polska, miasto, stary rynek i w tym momencie wracam do świadomości i wiem, że ta odrywka trwała ułamek sekundy a zarazem całą wieczność. Wiem też, że każdy z nas, każda żyjąca istota ma w sobie CZĄSTKĘ KWANTA TEJ ENERGII - ta myśl wypełnia mnie taką euforią, taką błogością, miłością i CIEPŁEM, że... ryczę jak bóbr. Kolesie baranieją myśląc, że mam bad trip i jak widzę ich mordy zaczyman mega śmiechawę, którą mamy z 5minut zapominając o Bożym świecie:) Kiedy powracamy mamy ochotę iść, pojawiają się DE JA VU bardzo mocne i trochę niepokojące. Zaczynamy iść coraz szybciej i szybciej. Nasze kroki odbijają się mega echem, kwadrofonicznym echem. W pewnym momencie stwierdzamy, że już biegniemy. Nie czuję ciała tylko sam umysł i jest to kolejny niepokój, DE JA VU się powiększa, wydaje nam się, że czas to nieskończona duża i nieskończenie mała chwila, że idziemy tak w nieskończoność a wogóle to ja ROZUMIEM NIESKOŃCZONOŚĆ i jest to uczucie samotnego, nieskończonego replikowania się każdej chwili tego co pamiętamy. Niepokój mija gdy spoglądamy w górę. W pędzących chmurach tworzą się gigantyczne chmury a na niebie wybuchają tysiące kolorowych gwiazd, które migają wszystkimi kolorami (na trzeźwo jest tych gwiazd widocznych może 1/1000000:). Druga i ostatnia poważna utrata świadomości. Srebrne pomieszczenie opływające ciekłym metalem, nade mną UFOKI (duże łby, wielkie oczy - standarcik) a nad nimi wielkie UFO (większe niż w DNIU NIEPODLEGŁOŚCI). Tylko się na mnie gapią. Wracam. Znów wiem, że był to ułamek sekundy, ale jakże realny!!! Zaczynamy gadać o ufo i dochodzimy do wniosku, że to co widzimy na codzień to projekcja ufo a kwas to klucz to postrzegania jak NAPRAWDĘ jest, ale i tak kwas to tylko uchylenie rąbka tajemnicy, peyotl trochę więcej, śmierć jeszcze więcej... MATRIX powstał kilka lat później - hje hje:)))
Wracamy na deptak. Koleś czuje się rycerzem w zbroi, imituje takie odgłosy i idzie jak z kijem w dupie:) Ludzie leją lub pukają się w czoło. Próba wejścia do knajpy. Koleś przez całą knajpę idzie ze swoimi odgłosami i jak w zbroi. Knajpa dosłownie milknie, konsternacja i nasz spazm śmiechu:))) Uciakamy i pokładamy się w trójkę na chodniku, znów siok dla ludzi (no nie dziwię się im troszku:)
To może 2h lotu, dopiero! Generalnie efekt teraz jest taki: chcem mieć haluny to są na maxa, chce mieć przemyślonka to mam je na maxa metafizyczne, chcę mieć śmiechawę to leję. Ale w uszach pojawia się mi transik. Sam sobie go projektuję. Czuję, że nadaję go na całe miasto i na cały wszechświat. Generalnie to najlepsza muza jaką w życiu słyszałem:) Wkręcam kolesią, też słyszą! (pewnie każdy swoją) Dźwięk Dolby to hooynia przy mojej muzie prosto ze łba:) I te basy! Spoglądam na trawę. Wiruje w takt mojej muzy a z trawy podnoszą się trawowe ręcę i machają tak jak chce mój mózg, jak chcę tego ja! Czuję się jak SZAMAN, dokładnie taka myśl, który steruje naturą, do mojego priv. techno party dołączają się drzewa (zwłaszcza końcówki gałęzi) a także gwiazdy na niebie. W trójkę stoimi rozkraczeni jak dj i STERUJEMY:)
Generalnie dalszy lot to lot niesłabnący i kilkugodzinne podziwianie jakże innego miasta, jakże INNEJ RZECZYWISTOŚCI!!!
Potem decydujemy się iść do knajpy i dopiero przed knajpą wyrzucam z ręki... puszkę z prawie pełnym piwem, którą zakupiliśmy w sklepie gdzie zaczął się kwaśny trip, trip, którego nigdy nie zapomnę i którego opisanie tak naprawdę jest TOTALNIE NIEMOŻLIWIE a to co tu spłodziłem to 1/nieskończoności tego co wtedy się działo!
Jeszcze wiele razy próbowałem kapuśniaka, ale nigdy nie było tak jak 1 sierpnia 1996 mimo, że żarłem nawet dwa na raz. Nieprawdą jest, że nie można się uzależnic od LSD bo ja się naprawdę wjebałem w ten świat - żarłem codziennie, co dwa dni aż do BAD tripu 31 grudnia 1996. Opiszę go Wam innym razem bo był równie NIESAMOWITY co TEN tu opisany... Od tamtej pory nie miałem w mordzie kwasa. Tęsknie za TAMTYM ŚWIATEM, za moim ukochanym kwaskiem, ale już boję się tak, że 7lat banicji, postu i podejrzewam, że to już EMERYTURA:)
aleXander
PS. Raz udało mnie się seksić po LSD:) Próbowaliście języka kobiety: jak słodki opływający Twój jezyk budyń a w środku czeka Cię nieskończona liczba mięśni i jeden piękny labirynt, a ciałko jakie "pulchne" mniam mniam - to po 1/4 Panoramy:)
- 5419 odsłon