poznań - miasto doznań cz.1
detale
MDMA - 6 razy
poznań - miasto doznań cz.1
podobne
WSTĘP
Opisane w tym raporcie przeżycie było preludium do brania LSD dzień później. W piątkowe popołudnie udałem się do Poznania z mojego miasta. Dotarcie tam mogło spalić na panewce, ponieważ tego dnia nastąpił wypadek na jednej z "wylotówek" z miasta i cała komunikacja miejska padła. Zdążyłem na pociąg na ostatnie minuty, pomimo zamiaru bycia pół godziny przed czasem na dworcu. Po wyjściu z dworca, czekałem 10 min na mojego kumpla I. oraz jego ziomka P. Po przywitaniu się, udaliśmy się do parku naprzeciwko dworca głównego. Tam P. poczęstował nas czystym blantem. Nie przejmowaliśmy się paleniem grubego czystego babola, który drapał w gardle, a przechodzącym obok przechodniom zapewne pachniał i wzbudzał pożądanie.
FAZA
Po spaleniu babola i rzucenia go kaczkom na pożarcie (aby też się spizgały) udaliśmy się w kierunku przystanku tramwajowego. Spoglądając na siebie widzieliśmy jak mocno ujarani jesteśmy. Banan od ucha do ucha, śmiechawa i oczywiście rzucające się każdemu zjarane oczy.
DYSKOMFORT
Podczas oczekiwania na przystanku pośród tylu ludzi, czułem dyskomfort. Czułem, jak coraz więcej osób patrzy się na nas. Miałem nadzieję, że będę czuć się dobrze. Mieliśmy jechać mniej niż 10 min do Posnani. Wchodząc do tramwaju, czułem się jeszcze gorzej. Problemy ze skasowaniem biletu zaczęły tylko kolejne problemy. Stojąc widziałem jak wszyscy w tramwaju się na mnie patrzą, ich przenikliwy wzrok wywołał u mnie ogromny stres. Odwracając wzrok nadal wiedziałem, że ludzie widzieli jak trzech ujaranych w chuj typków jedzie sobie tramwajem. Widziałem jak starsza kobieta ze zniesmaczeniem patrzy na mnie. Z jej wzroku i miny potrafiłem wyczytać co sobie myśli: "Przyjechał taki jeden z Bydgoszczy, nie minęło 10 minut i się ujarał jak świnia w Poznaniu" i z pogardą wyszła z tramwaju. W tym czasie pytałem P. jak daleko jeszcze mówił że jeszcze 6 przystanków, myślałem że już zaraz będziemy, ale czas płynął coraz wolniej. Podczas stania zostałem złapany za ramię i odwrócony i usłyszałem: "bileciki do kontroli". Poczułem ogromny strach, wykonanie tak banalnej czynności jak wylegitymowanie się oraz pokazanie biletu podczas bycia spizganym byłoby jedną z najtrudniejszych czynności. Okazało się, że to I., był on tak przekonujący, że parę razy musiałem się upewnić, że to on a nie prawdziwy kontroler. Widziałem również 2 atrakcyjne licealistki. Patrzyły się na mnie, widziałem jak jedna mówi do drugiej: "Patrz na niego, studenciak przyjechał i się zjarał zielskiem, wychodzimy stąd" i wyszły. Podróż dłużyła się i dłużyła. W tym czasie czułem jak moje serce bije co najmniej 300 uderzeń na minutę, bałem się. Wiedziałem, że jestem zjarany. Mimo to dotknąłem klatki piersiowej, serce biło w ultra szybkim tempie, twardo o niskich tonach. Poinformowałem o tym I., powiedział abym usiadł. Dzięki temu mogłem uniknąć wzroku ludzi w tramwaju, próbowałem udawać chorego, zmęczonego, tak aby nie wzbudzać podejrzeń wśród pasażerów. Podróż w moim odczuciu trwała jakieś 40 min, jest to dosyć dziwne bo miała trwać mniej niż 10 minut, ponieważ taki bilet sobie zakupiliśmy. Podróż na szczęście się skończyła, miałem nadzieję, że wychodząc na świeże powietrze poczuję się lepiej. Teraz moje serce biło miękko i o wysokim tonie, tak jakby na jego drodze były wyłącznie mięśnie oraz skóra.
Kiedy wysiedliśmy z tramwaju udaliśmy się do galerii. Idąc dyskutowaliśmy o tym, czy tylko my postrzegamy, że ludzie widzą, że jesteśmy zjarani, czy rzeczywiście widzą trzech studentów ktorzy są spizgani. Usiedliśmy obok fontanny, czekając na przybycie B. W tym czasie nadal spoglądałem na ludzi widziałem ich podejrzliwe spojrzenie.
Kiedy B. przyszedł, weszliśmy do środka. Widziałem jak wielka i mocno oświetlona jest galeria. Nadal czułem wzrok innych osób na swojej osobie. Podróż do ruchomych schodów, była w moim odczuciu bardzo długa i powolna. Podczas jazdy na schodach spoglądałem na jasno oświetlony świat wokół mnie. Jednocześnie przerażał mnie nadal wzrok ludzi na mnie. I. powiedział abym spojrzał na nowe piętro galerii, na światła. Momentalnie świat rozświetlił się jakbym wyszedł z piwnicy na mocno oświetlony stadion. Przemierzając galerię nagle poczułem, że nie mam nóg. Nie nogi, ale dwa patyki, połączone zawiasem, a na samym dole są buty. Czułem jak moje nogi są lekkie i bezwładne. Nie mogłem uwierzyć samemu sobie, że potrafię nadal iść, że za pomocą dwóch patyków średnio zbudowany 20-latek nadal idzie między ludźmi. Podczas wejścia do Carrefour I. powiedział abym świadomie, głęboko oddychał. Zrobiłem to. Poczułem jak poszczególne cząsteczki tlenu oraz azotu przepływają przez moje drzewo oskrzelowe muskając nabłonek wyściełający drogi oddechowe. Następuje wymiana gazowa między naczyniami włosowatymi, a potem tymi samymi drogami którymi powietrze dostało się do płuc, teraz opuszcza je, miziając komórki wyściełające te same drogi oddechowe.
Wchodząc do supermarketu widziałem ogrom ludzi i klaustrofobiczne wtedy miejsca. Po wzięciu co potrzeba zmierzamy do kasy samoobsługowej. W tym momencie coraz częściej powtarza mi się około 30-40 twarzy. Widzę ciągle te same osoby, kupujących, pracowników sklepu, ochronę. Nie mogę w to uwierzyć, nadal się rozglądam. Widzę jak ochroniarz którego mijaliśmy wchodząc do sklepu, teraz kasuje produkty w kasie. Przecieram oczy ze zdumienia, wtedy postać się zmienia i pojawia się inna osoba. Udaje się z I. do kasy, okazuje się, że pracownik musi zdjąć blokadę produktu. Jest to bardzo stresujące dla nas. I. mówi jej "dzień dobry", ona z pogardą robi swoje i odchodzi. Czujemy jak brzydzi się ćpunów. Po zapłaceniu kasa mówi, że mamy włożyć produkty znowu do koszyka, mimo, że za nie zapłaciliśmy. Wychodząc ze sklepu I. boi się, czy nie przyjdzie ochrona, za to, że nie zapłacił. Ja jestem pewny, że to zrobił. Mijając bramki, nic się nie dzieje. Błąd systemu.
STABILIZACJA I POPRAWA
Po wyjściu ze sklepu, nadal widzę wzrok ludzi, ale czuję się pewniej. Na spokojnie zmierzamy na gastro. P. w tym czasie zamawia jedzenie, w tym czasie rozmawiam z I. na temat neurobiologicznych podstaw fazy po ziole. Nagle czuję, że to ludzie odwracając za wszelką cenę wzrok ode mnie. Wydaje mi się że na jedzenie czekamy z jakieś pół godziny. Rozmawiając o zaburzeniach snobnych, czas mija szybciej, w tym czasie P. otrzymał swoje żarcie na gastrofazę. Próbuję jednej frytki, czuję poszczególne grudki skrobi. Są one idealnie ciepłe i puszyste. Odczucia smakowe nie należą do jakiś niesamowitych, natomiast odczucia sensoryczne są niesamowite. Siadając do stołu, weszła faza na śmiechawę. Gadamy o wszystkim i o niczym, gadamy co będzie działo się nazajutrz. Pierwsze wzięcie kwasu. Po pół godziny wychodzimy z galerii, nie zauważamy z I. jak B. się z nami żegna, tak byliśmy zaangażowaniu w gadaniu nt. fazy.
Wsiadamy do tramwaju i zmierzamy do centrum, siadamy na tyłach, tak że czuje się jakbym był w kilkuset metrowej tubie, a nie tramwaju. I. kilka minut się guzdra ze skasowaniem biletu wywołując w nas beke. Zbliżając się do dworca widzę jak tramwaj przebija halę dworca głównego i wychodzi po jego drugiej stronie, patrzę w okno i jesteśmy dopiero przed dworcem. Ale tramwaj nadal to robi, 5 razy! Przebijając się przez niego i teleportując się kilkaset metrów do tyłu. Podobną ilość czasu czułem jak zbliżamy się do przystanku "most dworcowy". Skręcając na przystanek widzę jak długi jest peron tramwajowy. Jest on tak długi że zmieściłby się na nim pociąg dalekobieżny.
Wychodząc z tramwaju zmierzamy do P. po kolejną działkę. Idąc czuje jak powoli idę, widzę jak blisko mnie są budynki mimo to, są one dla mnie nieosiągalne. Czuje się jak na wielkiej bieżni, zresztą chodnik ma fakturę zbliżoną do bieżni, co tylko potęguje to odczucie. Podróż która powinna zająć mniej niż 10 min, zajmuję w odczuciu jakieś 30 min. Idąc niedaleko dworca widzę znane mi, charakterystyczne wielkie kamienice, które zapamiętałem podczas swojego pierwszego pobytu w Poznaniu, obok których wtedy, notabene się spizgałem. Czuję jakbym jakieś 6 razy je mijał tego wieczoru.
Wchodzimy do kamienicy, zmierzamy na III piętro. Czuję jakbym kilka razy wchodził na każde kolejne piętro. Przy drzwiach do mieszkania czuję się, jakbym nie pokonał trzech pięter, ale co najmniej dziesięć. Poznajemy współlokatorki P., jedną znam, z drugą następnego dnia zarzucę kwas. Wchodząc do pokoju P. częstuje on nabitą lufą, ja na ten moment odmawiam, bo czuję, że tego wieczoru mi wystarczy. Pierwszy raz spoglądam na telefon, jest dopiero 22. Minęły 2,5 godziny od przyjazdu, a czuję jakby to trwało całą noc. Wychodząc na balkon współlokatorki P. widzimy widok na podwórze kamienicy. Widok z balkonu przypomina mi baśniowe, magiczne widoki kamienic z epoki wiktoriańskiej. Otaczający półmrok i klimat, który współgra z szybko przemieszczającymi się wstęgami długich prostych chmur pomiędzy którymi świeci księżyc, dostarcza niesamowitych bodźców wzrokowych. Wracając do pokoju, widzę dzwoniący do mnie telefon od mamy. Tylko tego brakowało. Odpisuję sms, że nie mogę teraz rozmawiać. Mama mimo to nalega abym zadzwonił. Z przykrością muszę odmówić i przepraszam, ponieważ tego dnia miałem zadzwonić do jednego członka rodziny. Po schodzeniu fazy zbieramy się z I. do jego akademika, który jest kilka ulic dalej.
Idziemy do żabki, kupujemy potrzebne rzeczy. Tutaj nadal trzyma trudność w komunikacjach interpersonalnych, ale takich ludzi jak ja nie raz już widzieli. Nachodzi nas faza gastro, obok jest kebab. Po trudnościach z zakupem jedzenia, w końcu zmierzamy do akademika. Tam meldujemy się i idziemy do pokoju. W nim rozmawiamy, śmiejemy się, opowiadamy sobie nasze historie i przemyślenia. I. skręca kolejnego blanta i częstuje mnie, ja odmawiam, bo czuję, że wystarczy mi wrażeń na dziś. Zasmucony I. postanawia, że skręci mniejszego i siedząc w oknie na parterze jara babola, obok przechodzących przechodniów.
Po całych tych wydarzeniach kończymy piątek i zbieramy siły na coś większego. Coś co następnego wieczoru wywrze na mnie ogromne zaskoczenie.
- 6223 odsłony