"ten, kto zna samego siebie, zna boga" ~ma-4-ho-met
detale
Zarzuciłem nieplanowo, ciekawość i miłość do sajko niestety zwyciężyła z rozsądkiem. Nastawienie bardzo pozytywne, pełne nadziei na przyjemny lot. Tripa spędziłem w pokoju z moją dziewczyną; Oglądałem jakiś film, trochę muzyki posłuchałem - niezwykle normalny, wręcz prozaiczny wieczór. Wybranka (nie)stety nie jest najlepszym tripsitterem, co wynika z braku doświadczenia z narkotykami (kocham za to) a nie złośliwości.
"ten, kto zna samego siebie, zna boga" ~ma-4-ho-met
podobne
DMT, LSD, 1p-lsd, ald-52, cubensis pesa (co 3-4 tyg); amfetamina, hexen, nep, alfa pihp (bardzo sporadycznie na ten moment, nie przepadam i objadłem się nimi w przeszłości); alprazolam, klonazepam, diazepam, zolpidem, etizolam, pramolan, hydroksyzyna, lewomepromazyna (80% przypadków na zwałę/sen, rekreacyjnie rzadziej niż stymulanty nawet); kodeina, tramadol (kiedyś sporo, od roku wcale); haszysz, marihuana (b.często); 3/4cmc, 3/4mmc, mdma (chlory mi nie podpasowały za bardzo od początku, od poznania mmc nawet nie patrzę na to, mdma kocham i kiedy tylko spadnie tolerancja to zarzucam); więcej nie pamiętam albo pojęcia nie mam co to było; doświadczenie kilkuletnie, niestety całkiem spore."Ten, kto zna samego siebie, zna Boga".
Mahomet (Koran)
Na wszelki wypadek zaznaczę, że powyższy cytat nie ma na celu obrazy religii ani proroka, to obraz mojego dziwnego humoru. Dlaczego tak? Otóż 4-ho-met jest nazywany w moim otoczeniu po prostu mahometem, zaś cytat wyjątkowo pasuje do mojego stylu korzystania z psychodelików - autoanaliza, dążenie do poznania ego, chęć bycia "kimś więcej", fascynacja człowiekiem,Bogiem i zależnościami między nimi. I medytacja. Z nutką narcyzmu. Mnie śmieszy.
Raport pisany po małej deratyzacji (2x50mg hexenu) spowodowanej chęcią znalezienia weny i motywacji, zażyte przed pisaniem, do chwili publikacji minęło kilka godzin, chyba ze 3-4. Bez żadnej dorzutki. To przyczyna poniższego grafomańskiego bełkotu, za który mi wstyd ale i tak go lubię. Przepraszam za powtórzenia, lanie wody, bełkot a zwłaszcza za dygresje, zbaczanie z tematu i gadanie zbyt dużo o sobie. No dobra, bardzo lubię pisać naszurany, bo robię to rzadko. I wącham i piszę.
Dobra, koniec randomowego gadania, zaczynamy. Muszę zaznaczyć że wszystko jest pisane z mojej perspektywy, przedstawia bardzo indywidualne i subiektywne odczucia, które mogą się skrajnie różnić; nie jest to żaden poradnik ani zachęta, po prostu opis przeżyć. Proszę uważać na siebie i brać wszystko na dystans. Zapraszam.
Kocham psychodeliki, uwielbiam łamanie ograniczeń umysłu, ha, nawet bad tripy wspominam bardzo miło, z każdej intoksykacji wyciągam wnioski, każda jest pełna przemyśleń i refleksji. Ba, pamiętam chyba wszystkie tripy, i dobre i złe. Jestem typem piekielnie buntowniczym i przekornym - substancja zmieniająca normalność ? Dla mnie bomba; żadna używka nie dała mi tyle poczucia wolności myśli i wygranej nad przeciętnym, szarym i zwłaszcza normalnym światem. Czy to dobrze? Oczywiście że nie, kilka godzin psychodelicznej podróży nie czyni nikogo lepszym, wyjątkowym czy wolnym człowiekiem.
A jednak lubię to złudzenie i nikt mi tego nie zabroni.
Pewnego wieczora przyszła do mnie wyczekiwana przesyłka, zawierająca trochę rc, a wśród nich - 4-ho-met. Jako że dwa dni przed tripem jadłem grzyby (cubensis pesa) to chciałem chociaż z tydzień odczekać. Klasycznie nie udało się i przyjąłem 2x20mg substancji.
T+0 (19:30)
Zasadniczo to chciałem po prostu je obejrzeć, przepakować w inną torbę i odłożyć. Część mnie wiedziała chyba czym to się skończy. I miała rację. Dwie malutkie, szare tabletki z wytłoczonymi literkami wygrały z dorosłym mężczyzną. Na szczęście.
T+1h
Nie jadłem kolacji, więc spodziewałem się szybkiego wejścia, jednak dopiero po jakiejś na oko godzinie zacząłem w ogóle czuć "coś". Przyznaję że pośpieszyłem się z wnioskami i zdenerowałem się na swoje ściśnieniowane, niepokorne ego. Homet dwa dni po grzybach? Prawie jak sajko newbie, mający nadzieję, że tydzień jednak wystarczy na redukcje tolerki (ja i zdecydowana większość znanych mi fanów tak zaczynała, niestety część nadal tkwi na tym etapie) i fajnego, mocnego tripa. Z tego powodu poleciało 40mg. Głupi to jednak ma szczęście.
T+1-1,5h
W tym momencie przestałem się martwić; pojawiła się lekka euforia, niektóre przedmioty zaczęły być absurdalnie ciekawe do oglądania, kątem oka widziałem jakieś nie wiem, smugi, plamy, fale. Wiedziałem że jednak czeka mnie psychodeliczna podróż i to na dodatek z nową (no, tylko dmt i grzyby przed tym hometem i to jedynie kilkukrotnie), nieznaną mi grupą substancji - tryptaminami.
T+1,5h
Zakochałem się. No dobra, przesadziłem odrobinę chyba, urzekła mnie jednak swego rodzaju subtelność fazy - zmiany w widzeniu były mniej nachalne niż przy lizergamidach, bardziej..."mentalne"? Nie wiem czy to dobre słowo, odniosłem jednak wrażenie, może słusznie a może nie, że za wizuale odpowiada nie wzrok tylko (naćpany) umysł. Chyba nie dam rady wyjaśnić tego jaśniej. Po prostu czułem jakby to mózg mi wmawiał, że firany oddychają, a nie oczy, wpatrywanie się w losowe przedmioty było skrajnie ciekawym zajęciem. Nie wiem dlaczego, chyba tryptamina mogła to spowodować.
T+1,5h - 4/5h
No dobra, wiem dlaczego. Kolory były po prostu hipnotyzująco piękne, głębokie, żywe, choć zmienione stosunkowo subtelnie w porównaniu z np LSD. Makijaż mojej dziewczyny stał się nagle nieprzyzwoicie pociągający - blada cera, czarne włosy a na deser - cień do powiek w kolorze czerwonym, pięknie wspólgrającym z oczami - spaliła się konkretnie. Przysięgam - obie czerwienie były dla mnie wtedy identyczne. Całość robiła piorunujące, intrygujące wrażenie, chyba serotonina robiła swoje, uznałem więc że najlepszym pomysłem będzie miłe skomentowanie outfitu.
Nie wiem do teraz dlaczego mój umysł uznał, że odpowiednim komplementem będzie stwierdzenie - "Z tym makijażem, oczami, ubiorem przypominasz mi wampira, ale nie draculę, raczej którąś z jego pięknych kochanek. Przepraszam cię złotko. Mimo wszystko ta myśl była w założeniu bardzo pozytywna, kusząca, zakazana wampirzyca? Toż to gratka dla specyficznego (bardzo), odrobinę perwersyjnego amatora używek.
Włączyłem Netflixa, poleciał "Pain & Gain". Eh, jednak przyznam się że jestem trochę pantoflem i nie miałem żadnego wpływu na wybór filmu, fartownie wybranka ma całkiem niezły gust. Seans był niesamowity, chociaż fabuły prawie nie pamiętam, uznałem że nie ma co zaprzątać sobie głowy takimi pierdołami. Raz popłakałem się ze śmiechu, z powodu jakiejś sceny której kompletnie nie rozumiałem (stwierdziłem że to nieistotne o co chodzi, ważne co się dzieje) - umysł samemu dopowiadał sobie ciągi przyczynowo - skutkowe, fabułę, sens, przesłanie. I robił to kurewsko zabawnie, bardzo surrealistycznie i absurdalnie. Niestety nie mogę sobie przypomnieć żadnego przykładu, pewnie to i lepiej, mam wybitnie dziwne poczucie humoru nawet na trzeźwo; po psychodelikach wszędzie widzę nawiązania, aluzje, półsłowka, skróty myślowe etc, zrozumiałe pewnie tylko dla mnie, co nie przeszkadza mi wcale. Jestem narcyzem, lubię się wyróżniać i iść pod prąd; ponoć intrygująca ze mnie persona. Osobiście się zgadzam.
Podczas podróży zanika moja nerwica natręctw - nie czuję kompulsywnej potrzeby sprawdzania godziny, portfela, telefonu i innych symboli XXI wieku. Czas wydał mi się jakiś taki nieistotny, bodajże z 3 razy zwróciłem na niego uwagę, stąd dalsza część będzie niezbyt precyzyjna jeśli chodzi o takie dane, faza utrzymywała się na podobnym poziomie przez większość tripa.
Hewra, Mobbyn i terytoria przyległe to nieliczne wyjątki - nie przepadam za polskim rapem. Coś w nich jest, pomijając aspekt muzyczny; to chyba swego rodzaju "utożsamianie się" z tym klimatem - szponty, narkotyki i kładzenie lachy na przeciętny, poprawny świat. Doskonale rozumiem, znam i widzę rzeczy opisywane w tekstach. Zwłaszcza z utworów Kaza Bałagane - "ktoś tu obok zapierdolił węża, zaraz się zacznie gadka o przyszłych planach i przyszłych przedsięwzięciach". Prawdopodobnie najbardziej prawdziwe linijki jakie usłyszałem. Wracając do tematu - muzyka brzmiała pięknie, głęboko wrzynała się w uszy powodując przyjemne ciepło w brzuchu. Co ciekawe prawie nigdy nie słucham tego do innych psychodelików, a przynajmniej nie podczas peaku. Homet widocznie chciał być inny od innych. Używka bratnią duszą? No pięknie.
Nałogowo palę papierosy, paskudny nałóg, jednak cholernie dla mnie przyjemny; zacząłem kurzyć dosyć wcześnie co już nie świadczy o mnie dobrze. Jestem jednak szczery więc dodam wisienkę na torcie - zacząłem palić całkowicie świadomie, od początku dawało mi to dużą przyjemność; nie chodzi tylko o nikotynę, gesty, przyzwyczajenie - papieros jest dla mnie pewnym zwieńczeniem czynności - zawsze po jedzeniu, ćpaniu, seksie, nauce, czytaniu czy filmie. Wspominałem już o nerwicy natręctw? To się chyba pod to łapie już.
Wiem, wiem, znowu plotę o tych nieszczęsnych kolorach, co jednak poradzę, że były tak fascynujące w swojej prostocie; było w nich coś pięknego. Absolutnie nie widziałem sprzeczności w określeniu ich "nieziemsko normalnymi, skomplikowanie banalnymi". Po LSD bardzo "czułem" iluzję odbieranych bodźców wzrokowych - wspaniałe wizuale, pozbawione jednak tej "magii". Naszło mnie właśnie pewne porównanie, dość głupie. Widzenie po kwasie jest jak kobieta z okładki playboya - można podziwiać, oglądać, zachwycać się jednocześnie mając w głowie świadomość "niedostępności" modelki dla większości z nas. Eyecandy. Homet z kolei jest "zwykłą" dziewczyną. Normalną, prostolinijną, codzienną. A jednocześnie to w takich kobietach zakochujemy (ew. nasi ojcowie czy dziadkowie) się na całe życie, ich zwykłość staję się czymś niewyobrażalnie niezwykłym, indywidualnym, osobistym, odmiennym od reszty. Sprzeczne? Ta, ale co z tego, sajko i serce nie przejmują się logiką.
Z góry przepraszam jeśli kogoś urazi porównanie, można zamienić modelkę na Ryana Goslinga wedle płci lub preferencji (lub w celu uniknięcia zarzutu seksizmu, przezorny zawsze ubezpieczony). Albo na cokolwiek co komukolwiek pasuje, "mordko wolność wypowiedzi, interpretacji w tekście".
Mieszkam nad jeziorem, no, nie bezpośrednio; okno mojego pokoju ukazuje je niemal w całości. Nigdy nie widziałem tak pięknego widoku wody, przebiło nawet uwielbiany przeze mnie widok mórz. Światła latarni kontrastowało z ciemną, ledwie widoczną (sic) wodą tworząc oszałamiające wrażenie. Nigdy dotychczas oglądanie tego smutnego, acz wspaniałego świata nie sprawiało mi takiej radości jak wówczas. Jeśli chodzi o zmianę myślenia to była odczuwalna ale nie tak bardzo jak przy lizergamidach. Chciało mi się gadać, dosłownie wszystko wydało mi się interesującym tematem rozmowy, we wszystkim dostrzegałem coś. Odrobinę brakowało mi tego znanego z LSD zerwania całkowitego kajdan umysłu, przypominało to raczej osiągnięcie "poziomu wyżej" aniżeli zdjęcia ograniczeń. Podobnie się czułem po DMT - zamiast lizergamidowej "inności" tripu było silne poczucie "bycia człowiekiem, częścią świata i natury, częścia istnienia"; jedno słowo - jedność. Mimo upływu kilku dni nadal czuję coś na kształt zachwytu nad światem, z jego niezrozumiałym dla mnie umiłowaniem zasad i logiki. Zabrzmię może jak "oświecony", ale cóż, raz się żyje - po intoksykacji mam skłonność do oglądania najbardziej typowych, przeciętnych, ludzkich rzeczy, sytuacji, czynności. Pan zajmujący się przeprowadzaniem dzieci przez ulicę zaimponował mi. Nie wiem dlaczego to poczułem, nie uznaję autorytetów, nie mam wzorów do naśladowania, jestem sobą i dla siebie. A jednak zaimponował mi. Dlaczego? Może dlatego że samemu nie wytrzymałbym dnia w takiej pracy, nieciekawej i powtarzalnej, na dodatek z dziećmi. Może dlatego że pierwszy raz widziałem na tym stanowisku przedstawiciela płci brzydkiej. Może dlatego że nudziło mi się w autobusie. Może siadło mi na banie od psychodelików. Może sam sobie to wmawiam. A może nie ma żadnego powodu ani wyjaśnienia. Po prostu.
Niestety mój sens życia musiał wracać do domu, było chyba po 23 jakoś, a ja sam musiałem wstać o 4:50 do pracy. Nie ma się czym chwalić ale warto wspomnieć - mój zmysł równowagi niezauważenie wyleciał na wakacje - zejście po schodach okazało się całkiem trudnym wyzwaniem; na dworze się prawie wyjebałem. O własne nogi. Bez komentarza.
Najlepszą metodą podziwiana otoczenia było nieskupianie się na tym, kątem oka podziwiałem wizuale, smugi, plamy a skupiony byłem tylko na patrzeniu przed siebie. Kolejna sprzeczność chyba. Po powrocie wpadłem na genialny pomysł autoanalizy, zaglądnięcia wgłąb siebie, jak zawsze na psychodelikach. Szkoda że nie wziąłem pod uwagę tego, że delikatność tryptaminy nie oznacza że jest nieszkodliwa. Nie wiem dlaczego medytacja nad wadami wydała mi się najlepszym zajęciem. Niedługo zajęło mi wpadnięcie w doła i ponury, bardzo krytyczny nastrój, spowodowany pozorną jasnością myśli. Wyolbrzymiłem swoje błędy, porażki, wady, co nigdy nie zdarzyło mi się przy "obiektywnym, patrzącym z boku" LSD. Poczucie winy połączone z pewną nutą autopogardy zastąpiło dobry, ciekawski wszystkiego nastrój. Uratowało mnie chyba doświadczenie z takimi sytuacjami, w porę zrozumiałem (wcześniej uznałem to za całkowicie obiektywną prawdę) że myśli moje kontroluje narkotyk, przynajmniej w części. Podzieliłem się myślami z drugą połówką; większość była prawdziwa, homet jednak wyolbrzymił je w znacznym stopniu. Kilkunastominutowa rozmowa przegoniła burzowe chmury, miejsce mrocznych obłoków ponownie przejęły łagodne baranki. Na papierze (monitorze) brzmi to lekko, daję jednak słowo że to nie był "okej" stan. Przeciwnie, pozorna trzeźwość spotęgowała efekt, niewiele do badtripa brakowało.
Nie odczułem prawie schodzenia substancji, inaczej od lsd które wywołuje we mnie chęć dorzutki pod koniec. Nie zauważyłem nawet momentu w którym kolory i myśli wróciły do normalności. trzymało mnie w przybliżeniu z 6h, a po wszystkim wystąpił stan podobny do afterglow - spokojne, pozytywne myśli stęsknione za trzeźwością, jednak z pewną nutą psychodeli, surrealizmu, inności. Nie wiem czy dużo osób tak ma, czy może ze mną coś jest, ale przez jakiś tydzień po kwasowych podróżach mam wybitnie pozytywny humor, chęć działania, optymistyczne spojrzenie na świat oraz co ciekawe - brak pociągu do używek. Nie wiem dlaczego ale wtedy wydają mi się całkowicie "zbędne" do życia, niepotrzebne. Niestety to mija, jednak zastanawia mnie ten "stan", co go wywołuje, czy jest mój indywidualny, czy częsty, na jakiej zasadzie działa. W każdym razie po homecie miałem dość podobnie, odrobinę słabiej i - eh, ale się powtarzam, stary się robię chyba - bardziej naturalnie, jakby wychodziło samo z siebie. No dobra, dobra, w sumie i tak nadużywam tych samych określeń, więc proszę - bardziej subtelne.
Niestety zaśnięcie po homecie nie było tak szybkie jak wydawałoby się, po tripie z 2h przewracałem się z boku na bok, mimo zmęczenia fizycznego, senności i spalenia dzidy niezłego materiału. Połtoragodzinny, jednocyklowy sen, który po obudzeniu wydawał mi się długim mrugnięciem, połączony z wyczerpaniem po podróży i dość ciężka praca, fizyczna (jestem stolarzem, w uproszczeniu) nie popsuły jednak nastroju, który był wyśmienity; trochę jak euforia przebiegnięcia maratonu - bez sił ale kurewsko dobrze. Chyba tak sie czują biegacze na mecie?
To teraz kilka konkretów bez popisywania się grafomanią:
Substancja straaasznie przyjemna, subtelna, względnie lajtowa ale potrafi ugryźć, całkiem rekreacyjna, moim zdaniem bardziej nadaje się do imprez, zabaw itd niż lizergamidy dzięki "lekkości" psychodeli i euforii. Wizuale mnie urzekły, bez barokowego przepychu jak po LSD, bardziej naturalne, zwykłe, normalne. Bardziej młodopolska ludomania i zachwyt prostotą (ta, jestem humanistą i to naćpanym). Nie przekolorował mi świata, za to pokazał piękno zwykłych, ziemskich kolorów. Ten efekt mnie zauroczył najbardziej. Ocena czasu działania zależy od perspektywy, niby krócej, wręcz dość krótko w porównaniu z konkurencją, jednak dla mnie jest to zaleta, o wiele łatwiej mi znaleźć kilka h od kilkunastu, szczególnie, że pracuję, uczę się i dni mam zwykle zapchane na tydzień do przodu. Bodyload nie był jakoś wyjątkowo uciążliwy, odrobinę żołądek dawał znać, potem przeszło. Gorzej było dzień po, mdliło mnie od rana przez kilka godzin, dodatkowo brak apetytu. Ale miewam tak nawet na trzeźwo czasem więc to może niezwiązane z 4-ho-met. To teraz podsumowanie i relfeksja
Działanie ok. 5-6h, pewnie kwestie indywidualne, mnie czas kompletnie zobojętniał więc to dane orientacyjne, wchodziło około godziny, peak po półtorej, poziom fazy dość zrównoważony, nie dostrzegłem spadku, w sumie zejścia też niezbyt, dopiero gdy pokój przestał oddychać uświadomiłem sobie koniec tripa. Używka z potencjałem rekreacyjnym większym od LSD, większym od lajtowo - rozrywkowego ALD52, euforia, dobry nastrój, brak silnego wjazdu w myśli a jednak przyjemnie (lub nie) wpływa na umysł. Podejrzewam że można się przejechać na 4-ho-met, tj. na jego "lajtowości", psychodelik to psychodelik. Do nich (moim zdaniem oczywiście) użytkownik powinien się dostować; odwrotne działanie może przynieść...nieprzyjemne konsekwencje, mówiąc delikatnie. Zaśnięcie jest niestety problematyczne bez usypiaczy, spalenie boba trochę pomogło, lecz nadal potrzebowałem z dwóch godzin by odlecieć. Wspomnieć muszę że mam od prawie dzieciaka problemy ze snem - budzę się w nocy, nie mogę zasnąć, źle sypiam, wiecznie niewyspany, a jak zdarzyło się przedobrzyć stymulanty to nieraz i dwie doby od szczura nie mogłem usnąć normalnie (walenie sufitówy na zwale to chyba największy powód dla którego unikam włączania nitro) a z benzo na stanie bywa różnie.
To koniec już/nareszcie, szacun oraz piątka,szufla, strzała dla tych co wytrwali do końca i pozdrawiam serdecznie, mam nadzieję, że się podobało komuś. Można komentować, oceniać a nawet obrażać. Nie biorę świata na poważnie, jesteśmy w internecie no i za bardzo narcystyczny mam charakter żeby się przejąć, a gdyby komuś pomogło to czemu nie.
Zapraszam do wyżej wymienionych czynności i dziękuję za przeczytanie (skojarzyło mi się zakończeniem rozprawki na poziomie gimnazjum, pojęcia nie mam dlaczego)
Tymczasem
Amen
loVe
(Nie czytałem skończonego tekstu bo późno już, wybaczcie literówki i inny szajs)
- 19084 odsłony
Odpowiedzi
Ohoo
Cały raport wery spoko ale to:
"Kocham psychodeliki, uwielbiam łamanie ograniczeń umysłu, ha, nawet bad tripy wspominam bardzo miło, z każdej intoksykacji wyciągam wnioski, każda jest pełna przemyśleń i refleksji. Ba, pamiętam chyba wszystkie tripy, i dobre i złe. Jestem typem piekielnie buntowniczym i przekornym - substancja zmieniająca normalność ? Dla mnie bomba; żadna używka nie dała mi tyle poczucia wolności myśli i wygranej nad przeciętnym, szarym i zwłaszcza normalnym światem. Czy to dobrze? Oczywiście że nie, kilka godzin psychodelicznej podróży nie czyni nikogo lepszym, wyjątkowym czy wolnym człowiekiem."
to jest według mnie esencja brania psychdelików.
Ciekawy ten BL, bo mnie przy jedynej próbie zniszczył tak, że myślałem, że dostałem jakieś dziwne RC i umieram hehehe prawie biegałem po ścianach, stymulacjo/sedacja nie do zniesienia, aż się pierwszy raz w życiu ratowałem benzo :P Może niedługo spróbuję jeszcze raz, bo z tego co pamiętam wizuale pikne były.
Jak teraz o tym myślę, to
Jak teraz o tym myślę, to przyznaję ci rację - psychodeliki potrafią otworzyć umysł i to w pozytywnym tego słowa znaczeniu, aż naszła mnie niezła rozkmina dzieki tobie, jak lubisz sajko wysrywy to zapraszam,a co do bl to nie wiem, bardziej chyba przy wjezdzie emki mi sie nieprzyjemnie robi, polecam serdecznie, tymbardziej ze sa prima sort dostepne
dzięki psychodelikom nauczyłem się patrzeć na życie z różnych perspektyw - obiektywnych, relatywnych, ideowych, pragmatycznych czy też po prostu irracjonalnych - przez co faktycznie czuję się lepszym (wiedza i rozumienie świata jest dla mnie najwyższą cnotą, pzdr sokrates) zafascynowanym jak wiele jest w nim całkowicie normalnych sprzeczności - obiektywnym i chyba niepodważalnym złem jest odebranie komuś życia. A co jeśli spojrzeć z innej pespektywy? Gdyby ktoś probował zrobić krzywdę bliskim mi osobom - strzelalbym bez wahania i uznał że zrobiłem dobrze. Pozytywista prawny uznałby to za zło, w końcu zabiłem innego człowieka/przekroczyłem granice obrony własnej, etc. Pro-life uznają aborcję za morderstwo. Słusznie. Powołują się na własne zasady, poglądy, normy etyczne. Dla pro-choice aborcja jest zwykłym zabiegiem, odmawiają człowieczeństwa nienarodzonemu dziecku, powołując się bardziej chyba naukowe źródła. I rację mają i jedni i drudzy - Dla katolika życie jest darem od Boga i uznają je już od poczęcia. Słusznie, to zgodne z ich wartościami, jest więc dobre i prawdziwe. Dla pro-choicerów płód nieodczuwający nawet bólu, pozbawiony fizycznych oznak człowieczeństwa jest tylko zapłodnioną zygotą. Też słusznie, w końcu dowodzi to nauka i jakieś prawo ale zapomniałem xD. Kto jednak nakazuje być racjonalistą i pozytywistą prawnym zamiast wierzącym w swoje wartości katolikiem? I vice versa. Tu leży problem - racja i prawda jest jednocześnie jedna, uniwersalna a zarazem zależy od perspektywy. Kara śmierci czy morderstwo w imię wyższej sprawy? Najbardziej gwałcący idee człowieczeństwa czyn w imię większego dobra czy sprawiedliwości? Cóż, pragmatycznie rzecz biorąc skazując na śmierc wycinasz pewien nowotwór społeczeństwa permamentnie, nie musząc utrzymywać go z podatków w czym dostrzegam pewne cyniczne "dobro ogółu". Z kolei przeciwnicy mając bardziej "ludzkie" podejście mogą uważać, że wyrok jest morderstwem, w świetle ich wartości. Tylko czy zabierając komuś żywot(umyślnie, z premedytacją) nie zbywamy się własnego prawa do niego? Wszak nic więcej nie można odebrać człowiekowi a zniszczenie tego daru od Boga/plemników starego albo listonosza/bociana oznacza poniekąd zrzeczenie się tego najbardziej naturalnego prawa każdego na ziemi. Czy cel uświęca środki? W wypadku wojny czy zostawienie na pewną śmierć niewinnych ludzi, by ratować elitę kraju jest dobre? Dlaczego to, że zamiast bycia profesorem, prawnikiem, politykiem, byli szarą masą czyni ich mniej wartościowymi? Dla pragmatyków było to najlepsze, makiaweliczne rozwiązanie - elita kraju będzie bardziej przydatna, utylitarysta uzna że społeczenstwo więcej zyska dzięki wykształconym niż zwykłym, szarym obywatelom. Co jednak sprawia, że jedni ludzie są gorsi od drugich? Wszyscy ludzie są równi. Ergo taka sytuacja byłaby jednocześnie obiektywnie zła, cel(większe dobro) nie uświęca środków(zło), lecz patrząć pragmatycznie - ratowanie elity przyniesie korzyści większe, niż kilka bezimiennych zwłok. I do tego wniosku właśnie doszedłem przez psychodeliki - zasady naszego świata są całkowicie psychodeliczne - niby istnieje obiektywne, absolutne pojęcie dobra, zła, czy prawdy, a z drugiej - relatywizm wcale się nie wyklucza - lubię tu podawać przykład KK - uważam że mają rację uważając swoje wartości za absolutne i obiektywne, zarówno te ogólne z dekalogu (i nie tylko ta kultura zresztą, chyba w każdej rozwiniętej choć odrobinę istnieją jakieś "zasady podstawowe" jak i te, które w zgodzie z katechizmem kk - są stałe i niezmienne. Jako open-mind to uznaję i bardzo szanuję za ochronę własnych wartości i to tak nie pasujących do obecnych czasów - homoseksualizm, aborcja, trochę konserwatywnego myślenia nt spraw społecznych. Jak jednak wymagać od katolików by popierali homoseksualistów, skoro wedle ich zasad jest to grzech, tzn. samo bycie homoseksualnym nie, dopiero czynności, co akurat, mimo bycia agnostykiem, muszę powiedzieć z miłości do prawdy - za bycie gejem nie idzie się do piekła, a homoseksualista żyjący w czystości poniekąd niesie swój krzyż i katolikiem może być nawet lepszym od innych, no ale to offtop jeszcze bardziej. Tak samo aborcja - wedlug zasad KK - morderstwo; wg feministek itd - usuniecie płodu. Tak więc właśnie - uniwersalne i obiektywne zasady moralne wcale nie kłócą się - każdy ma rację i mówi prawdę - i obiektywnie i relatywnie. Jednocześnie. Whoa, mam nadzieję że nie wystraszysz się komentarza, naszło mnie na przyznanie ci racji i napisania refleksji.
Koniec końców - tak - dzięki psychodelikom udało mi się zrozumieć, że logika i chaos są poniekąd tym samym, a zło i dobro są jednocześnie absolutne, niezmienne, a także i bardzo bardzo zależne od perspektywy czy poglądów. I naprawdę czuję się "dobry" gdyż
Tymczasem
loVe
przypadkiem wyslalem bez skonczenia xd
Czuje się "dobry" gdyż poznaję świat z wielu perspektyw, zrzucając pewne ograniczenia i otwierając umysł na psychodeliczno - racjonalne postrzeganie rzeczywistości - wiedza to nie tylko cnota ale i władza
amen
Tymczasem
loVe