Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

niebo i piekło w pigułce - czyli pierwsze spotkanie z prorokiem

niebo i piekło w pigułce - czyli pierwsze spotkanie z prorokiem

DOŚWIADCZENIE:

Alkohol i nikotyna były pierwsze (niestety), ale także marihuana i haszysz, smart shiva, LSA z powoju, no i teraz 4-HO-MET.

SET & SETTING:

Dzień wczorajszy, sobota, wieczór, jest ze mną najważniejsza osoba – moja dziewczyna. Jestem cholernie podekscytowany, nie do końca pewny, czy jestem gotowy, mimo wszystko tłumaczę sobie, że obawa jest czymś normalnym, w końcu robię coś, czego jeszcze nie robiłem. Poza tym 30 mg proroka wydaje mi się nie być wcale taką małą ilością na pierwszy raz. W końcu jednak uspokajam się, racjonalnie starając się podejść do tematu i wypijam roztwór z kieliszka, wypłukuję i wypijam jeszcze raz. Popijam jeszcze raz wodą, żeby pozbyć się gorzkiego smaku, który mimo wszystko nie był wcale taki nieprzyjemny (przyjmowałem gorsze leki w smaku). Aplikacja na pusty żołądek tak właściwie, bo ostatni posiłek jadłem ok. godz. 12:00, a intoksykacja przypadła na godzinę ok. 16:30. Cóż, czekam na efekty już niemal zupełnie spokojny, jedynie podekscytowany.

DAWKOWANIE I UŻYTA SUBSTANCJA:

Było wyżej, ale żeby była jasność:

30 mg tryptaminy 4-HO-MET doustnie w roztworze wodnym.

WIEK:

27 wiosen.

CZĘŚĆ NAJWAŻNIEJSZA – PODRÓŻ:

T+20 min. - Wyraźnie czuję, że się zaczyna. Nie ma już nawet cienia obawy, powoli napływa w moje ciało euforia, błogostan. Czuję, że dziś doświadczę czegoś wspaniałego, co na pewno wpłynie na mnie w dużym stopniu.

T+40 min. - Zaczynają się efekty wizualne, postanawiam się położyć i obserwować żyrandol, który wygląda jak rozkwitające kwiaty, które czasem można obejrzeć w filmie przyrodniczym, kiedy film puszczony jest w przyspieszonym tempie. Myślę, że to nic dziwnego, bo przecież wszechświat żyje, nie stoi w miejscu.

T+60 min. – Nie chcę tracić czasu i sposobności tylko i wyłącznie na żyrandol, jako badacz postanawiam sprawdzić inne rzeczy, patrzę na wzorzysty dywan, wydaje mi się trójwymiarowy, chodząc po nim czuję, że nawet jest wobec mnie przyjazny, w jakiś sposób personifikuję martwe (na co dzień) przedmioty, bo przecież teraz żyją. Podziwiam ściany, na których dostrzegam różne wzory przypominające mi trochę znaki wodne, tyle że te są trójwymiarowe i oczywiście wciąż i wciąż zmieniają swoją formę.

T+90 min. – Po zbadaniu niemal wszystkiego w pokoju, łącznie z moją dziewczyną, która wyglądała nieopisanie pięknie, nawet rano po źle przespanej nocy jest piękna, teraz była wręcz boska – w dosłownym tego słowa znaczeniu. Zacząłem czuć obecność dobrych duchów w pokoju, opiekunów, którzy przyszli nade mną czuwać i dziękowałem im za to, co przeżywam, za to, że jestem z cudowną kobietą, za moje życie, za wszystkie doświadczenia, dzięki którym stałem się tym, kim jestem.

Gdzieś w międzyczasie postawiam zobaczyć, jak wyglądają CEV-y. Piękne kolorowe, geometryczne kształty, mam wrażenie, że to jest właśnie esencja wszechświata, że w tej ciągłej zmianie formy kryje się nieograniczony rozwój.

T+120 min. – Postanawiam podejść do lustra. Mamy w pokoju taką sporą szafę z lustrem szerokości mniej więcej 60-80 cm i wysokości niemal 2 m. Widzę siebie i to jestem inny ja, ja będący na wyższym poziomie świadomości, ja spoglądający na siebie z o wiele większą wrażliwością. Uważam, że teraz mogę zobaczyć więcej także w sobie. I widzę silnego człowieka, który pokonał wiele przeciwności losu (zresztą tak też było, pokonałem w swoim życiu sporo problemów, dość poważnych, niemniej jednak, to nie jest pamiętnik, więc daruję sobie zamęczanie Was, bo to jest ważne dla mnie, Was raczej nie dotyczy).

Postanawiam dotknąć swego odbicia. W momencie, kiedy dotykam lustra palcem wskazującym, widząc, że on spotyka się z palcem odbitym, czuję jak przechodzi przeze impuls, jakbym naprawdę dotykał drugiego siebie, który jednak wciąż jest mną. Dochodzę do wniosku, że człowiek to nie jest tylko zbiór atomów, że nie jestem jedynie kawałkiem mięsa. Czuję, że istnieje we mnie coś takiego jak dusza.

Przez ten cały czas towarzyszy mi niesamowita euforia, czasem przez kilka sekund nie mogę przestać się śmiać, jest we mnie wiele radości. Wciąż czuję, że są ze mną opiekuńcze duchy. Mam wrażenie, że chcą mi coś przekazać, że chcą, aby przestał się tylko bawić, lecz wykorzystał ten czas jako lekcję. Zatracam jednak kontakt z nimi, oddaję się zabawie. W końcu zaczynam odnosić wrażenie, że działanie hometa słabnie, pozostaje dobry nastrój, uśmiech, spokój.

I tutaj wpadam na niesamowicie głupi, jak się potem okazało, pomysł. Postanawiam z lekkomyślną pewnością siebie, że mogę zapalić sobie haszu. Po trzech buchach z fajki wodnej wraca działanie hometa i dochodzi do tego jeszcze większy chill-out – wyraźnie haszowy. Kompletnie tracę pokorę i respekt wobec proroka i palę dalej, jeszcze łącznie z 6-8 porządnych buchów. Robi się ciężko, zdaję sobie sprawę, że odchodzę coraz dalej i dalej…

Faza pogłębia się przez następną godzinę…

T+180 min. Powoli dochodzi 20:00 zaczynam czuć, że jestem na granicy ryzyka. Faza jest ciężka, zamulająca, przejrzystość umysłu, która towarzyszyła mi wcześniej, nim wypaliłem haszysz, znika. Jeszcze jednak panuję nad sytuacją. Leci sobie, zresztą od początku, Carbon Based Lifeforms. Zaczynam jednak czuć, że ta muzyka jest duszna i jakaś taka za prosta. Wpadam na… hmm… głupi, to naprawdę mało powiedziane, ale nie chodzi o to, by się teraz biczować, pomysł, że posłuchamy Toola.

I to był moment przełomowy, pojawił się niepokój, zacząłem myśleć o pracach Alexa Greya, które uważam za bardzo piękne i mistyczne, lecz teraz wydały mi się czymś, co obrazuje nieskończoną złożoność, od której nie ma ucieczki. Zacząłem tracić grunt pod nogami.

T+210 min. – Paranoja się pogłębia, wszystko jest nieskończone, nieskończona może być także moja krzywa jazda. Nic materialnego nie jest w stanie przekonać mnie w 100%, że jestem w realnym świecie. Zaczynam panikować, na dodatek widzę, że moja dziewczyna też się boi i nie wie, jak mi pomóc. Staram się jak mogę łapać skrawki wspomnień: „Przecież byłem dziś w pracy, pamiętam to, było normalnie. Jestem z moją dziewczyną, to tylko tryptamina, zejdzie.”

T+270 min. - Patrzę na zegarek, zbliża się 21:00, ale czas płynie tak powoli, iż mam wrażenie, że jako iż jest względny, to minuta równie dobrze być nieskończonością. Stracę swoją osobowość, zaczynam gubić się w tym, kim jestem, moja tożsamość rozpływa się jak dym. Moja dziewczyna postawia w tym momencie wyjść do toalety, zaczynam się kurewnie bać, mam ochotę zwinąć się w kulkę, płakać i błagać o przebaczenie, że byłem tak lekkomyślny. Jestem bliski tego, by modlić się do Boga, wtedy przypominam sobie, że modlitwy jeszcze nikomu nie pomogły, a ja mam to, na co zasłużyłem. Niemniej jednak trudno mi wytrzymać, tym bardziej, kiedy patrzę na zegarek i widzę, że minęły 4 minuty, a mam wrażenie, że ten szczyt bad tripa trwa godzinę. Niemniej jednak czas płynie, staram się myśleć, że z każdą godziną będzie lepiej. Moja dziewczyna nie wraca. Łapię schizę, że może jej w ogóle nie ma, może to była jakaś projekcja. Myślę, że: „Muszę otrzeźwieć. Musi coś mnie przekonać, że ten świat jest realny. Wyjrzę przez okno. Pamiętam, co jest na zewnątrz. Wyjrzę, zobaczę to samo i będzie OK.” Wyjrzałem. Nieświadomie chowając się za zasłoną. Moja dziewczyna wróciła do pokoju, usłyszałem ją, od razu wyszedłem od okna. Później się okazało, że wtedy narobiłem jej takiego stracha, że chciała się rozpłakać i powiedzieć mi, że myślała, iż wyskoczyłem z okna. Powstrzymała się jednak, bo wiedziała, że to może mi zaszkodzić.

T+300min. – Jest wyraźny upływ czasu, zaczynam przekonywać się, że chwila nie trwa wiecznie. Wpadam na pomysł, że potrzebuję jakichś bodźców, które zawsze niezależnie od okoliczności poprawiają mi samopoczucie. Wanna! Kąpiel w ciepłej wodzie. Otoczony ciepłą wodą na pewno się uspokoję. Proszę moją dziewczynę, by mi towarzyszyła.

Poszliśmy do łazienki, napuściłem wody. Wykonywanie tej czynności także było pomocne, byłem czymś zajęty, czym co ma mi pomóc, zawsze przecież działało. I tym razem podziałało. W wodzie poczułem się lepiej. Lęk całkowicie nie minął. Ale woda przyspieszała proces powrotu z krainy obłędu. Nawet przy okazji umyłem włosy, w ogóle się wykąpałem. Pomyślałem, że potraktuję to jako rytuał oczyszczający.

T+320min. – Co oznacza, że dochodzi 22:00, godzina, która miała być granicą, którą jeśli przekroczę, to wrócę do siebie. Tak się dzieje. Począwszy od 22:00 zaczynam wracać. Choć nadal nie jestem w pełni spokojny.

T+400min. I dalej… - Wracam, powoli wracam. Już wiem, że się nie dam. Choć wciąż mam wątpliwości, czy jednak ta trauma nie była na tyle poważna, że nie obędzie się bez pomocy specjalisty. Obawiam się, że mimo wszystko byłem za daleko. Niemniej jednak sądzę, że to mi w niczym nie pomoże, jeśli zacznę się zadręczać. Chcę iść spać. Wiem jednak, że nie zasnę tak łatwo, gdyż działanie stymulacyjne hometa daje o sobie znać, boli mnie głowa, coś jak na lekkim alkoholowym kacu. Leżę i rozmawiam z moją dziewczyną. Czuję się już na tyle OK, że daję radę i ją trochę pocieszyć. Przepraszam za to, co się stało. Uważam, że mi nauczka się należała, bo zachowałem się jak bezmózgi ćpun, było mi jednak przykro, że i jej zafundowałem tak nieprzyjemne przeżycie. W końcu ona zasypia. Ja próbuję, ale nie daję rady.

Wracam do kompa. Nawet nie pamiętam, co robiłem. Po prostu chciałem w końcu poczuć zmęczenie, by iść spać. Ok. 1:30 położyłem się, bo poczułem się autentycznie zmęczony, udało mi się zasnąć.

Wstałem ok. 10:00 dzisiejszego dnia i stany lękowe wracały do mnie mniej więcej do 15:00, na krótko, może na kilka sekund. Potem zacząłem czuć bardzo przyjemny spokój. Pogodziłem się z tym, co się stało. Wiem, że to przeżycie najwidoczniej było potrzebne. Teraz czuję się szczęśliwy, że wróciłem, że dowiedziałem się, co jest ważne, że zyskałem prawdziwą pokorę.

Bądźcie dla siebie dobrzy i ostrożni. Przyjmujcie doświadczenie psychodeliczne z otwartym sercem, wtedy, jestem tego pewien, wszystko będzie dobrze.

Kończę ze szczerym uśmiechem na ustach. :)

Ocena: 
chemia: 

Odpowiedzi

Dobrze napisane, szkoda, że tak zwięźle. Po raz kolejny okazuje się, że najstraszniejszym z demonów jest nieskończoność.

Kwestia interpratacji, czy najstraszniejszym i czy demonem. Ego się broni ;)

Nie chciałem pisać eseju. Od początku miałem takie założenie, by opisać to, co najistotniejsze. Zresztą gdybym chciał opisać wszystko bardzo szczegółowo, to ten TR byłby przynajmniej 3 razy dłuższy i zapewne znudziłby wielu czytelników.

A co do nieskończoności, to naprawdę spotkanie z nią na tak ciężkiej fazie było koszmarne.

Free yourself, from yourself...

Spoko, spoko. Dobrze napisany, ludzie znieśliby i 10 razy dłuższy.

Bardzo ciekawy trip raport. Chciałbym przeżyć coś tak genialnego. Co do tego bad tripa - wszystko jest do dźwignięcia tylko trzeba zrozumieć dlaczego tak się dzieje ;) mi to zawsze pomaga.

Odbiłeś się od "drzwi bez drzwi". Ten strach, ten terror to była ostatnia broń ego. Dobrze czuło, zachodziło właśnie jego rozpadanie się, wszystkie koncepcje, schematy, wspomnienia, marzenia, cały ten bełkot, który na co dzień wmawia Ci, że jest Tobą zlewał się z pustką. Więc pojawił się strach. Kiedyś olejesz ten strach i zobaczysz co jest po drugiej jego stronie :)

Najwartościowszy moment tripa trzeba wywalczyć nie walcząc.

Nie udało mi się wówczas pomyśleć o tym, że mój sposób ubierania się, gust muzyczny, schematy, wspomnienia i te inne rzeczy, o których mówisz, że to nie jestem ja. Niemniej jednak nawet na trzeźwo mam obawę przed tym, co jest po drugiej stronie. Chociaż rzeczy, których bałem się w życiu najmocniej, były dla mnie najbardziej wartościowe, kiedy już ten strach przełamałem i poznałem je, np. bardzo bałem się tego, że któregoś dnia będę musiał wyfrunąć z domu i uwić sobie swoje gniazdko. Bałem się tego cholernie, bo nie potrafiłem sobie wyobrazić, że będę umiał żyć samodzielnie, straszny mazgaj ze mnie był. Aż w końcu któregoś dnia się wyprowadziłem. A cały proces zajął mi jeden dzień. ;) I teraz doskonale daję sobie radę. Może zatem przyjdzie także czas na porzucenie ego, wtedy kiedy będę gotowy przyjąć to doświadczenie i pojąć jego znaczenie - jeśli to możliwe. Widocznie to nie był jeszcze ten czas.

Free yourself, from yourself...

byłbym naprawdę bardzo wdzięczny gdyby ktoś podesłał mi link do jakiegoś >sprawdzonego< sklepu RC na 13306913. nie chce po raz wtóry się przejechać, a mam ochotę na hometa ;]
Co do TRka - bardzo fajnie się czyta

//EDIT: dzieki, już mam ;]

Świetny TR, szybko i przyjemnie się czyta, podobał mi się opis doświadczenia z lustrem, sam lubie je wykorzystywać na samym początku fazy. Może niedługo sam wysmażę jakiś TR, ale to niestety z udziałem powoju, gdyż nie mam dostępu do żadnych sklepów RC :<

Pamietam kiedy mialem 5-6 lal nawiedzaly mnie bardzo rozne wizje. Opisałbym je podobnie jak ty. Ciezar, przytlaczajaca nieskonczonosc. To bylo cos wiecej niz zwyczajny lek. Czulem ze lepek od szpilki jest ciezki jak slonce, a swiat wydawal sie byc okropnie daleko i blisko jednoczesnie. Widzialem go nawet jak zamknalem oczy. Nie bylem w stanie tego uniesc. Miotalem sie po calym domu. Czulem sie bardzo winny. Blagalem matke na kolanach. Ukojenie dawala ciepla woda.

Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media