Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

was ist das? kapusta i kwas

detale

Substancja wiodąca:
Chemia:
Dawkowanie:
1,5 kartonika, raczej mocne kartoniki
Rodzaj przeżycia:
Set&Setting:
na początku dom, potem las; wieczór i noc z 29 na 30 grudnia 2009; nastawienie pozytywne
Wiek:
24 lat
Doświadczenie:
alkohol, amfetamina, ecstasy, marihuana, DXM, kodeina, gałka muszkatołowa, aviomarin; LSD pierwszy raz

was ist das? kapusta i kwas

Jadłem ja, mój brat i kumpel. Dla mnie i brata to był pierwszy raz, kumpel jadł już parę razy. Zdecydowaliśmy jeść po półtora kartonika na głowę. Około 18:00 wrzuciliśmy pod język i czekaliśmy na efekty, rozmawiając. Po około 50 minutach wokół ekranu monitora zacząłem widzieć lekką poświatę. Kumpel powiedział, że po tym zwykle poznaje, że zaczyna się luta. Mieliśmy już wychodzić, a tu dzwonek do drzwi. Kumpel mówi "cinżko". Bo już zaczęła się niemała śmiechawka. A ja twardo, idę otworzyć. To dozorca, rozdający jakieś kartki. Mówi mi, żebym się wyraźnie podpisał. Słysząc to, brat i kumpel zaczęli się śmiać. Ja z trudem powstrzymywałem śmiech. Na odchodnym dozorca zapytał, z czego oni się tam śmieją. A ja zamiast powiedzieć, że "z niczego" albo coś podobnego, powiedziałem "lepiej nie mówić". Trochę już moje myśli schodziły na niecodzienne tory. Wyszliśmy z domu. Plan był taki, żeby pójść do lasu. Głębokiego lasu. Las mamy 50 metrów od domu, więc po chwili do niego weszliśmy. Przy samym wejściu leży powalone drzewo. Zwykle muszę przez nie przeskakiwać, bo ma dość spore gabaryty. Tym razem mogłem je normalnie przekroczyć. Rozbawiło mnie to. Chyba na kwasie znalazłem dogodny punkt do przekraczania tego drzewa. Robiło się już ciemno, była pełnia księżyca. Około 50 metrów w głąb lasu przez chwilę wydawało mi się, że jesteśmy kilkaset metrów dalej. Otoczenie wyglądało tak, jak te kilkaset metrów dalej. Szliśmy dalej. Tam, gdzie zwykle szło się prosto, tym razem był zakręt. Tam, gdzie zwykle był zakręt, tym razem droga była prosta. Poruszające się przedmioty zostawiały za sobą smugi. Większość tripa wyglądała tak, że przez chwilę wydawało mi się, że jestem zupełnie trzeźwy, a przez kolejną chwilę czułem ostrą lutę. I tak na przemian. Co do psychiki, potrafiłem w myślach w maksymalnie 3 zdaniach udowodnić bezsensowność dowolnej rzeczy. Po trzeźwemu bym tak nie potrafił.

Mijaliśmy skarpę żwirowni, poszliśmy tam na chwilę. Schodząc ze stromej górki zauważyłem, że sprawność fizyczną miałem zdecydowanie obniżoną. Schodziło się ciężko. Dalej ja miałem prowadzić, bo znam dobrze te tereny. Ale kwas to też lekki stymulant, więc mój brat zaczął wyrywać do przodu. I potem aż do rana on i kumpel zapierdalali ostro, a ja spokojnie sobie szedłem, własnym tempem, w dobrym humorze delektując się niecodziennym widokiem otoczenia. Co jakiś czas musieli na mnie czekać. Mam doświadczenie z mocnymi stymulantami, więc panowałem nad pobudzającym efektem kartonów. Brat zaczął nas prowadzić i po chwili wyprowadził nas na największe dzikie wysypisko śmieci w naszej miejscowości. Mocno mnie to rozbawiło. W tym czasie miałem już problemy z wysłowieniem się, typowe dla osób bez doświadczenia z kwasem. Kawałek dalej szliśmy przez pole. Zaorane, zamarznięte nierówności. Kiedy szliśmy po nim już kilkadziesiąt metrów, zaczęło mi się wydawać, że to pole nigdy się nie kończy. Ale zaraz potem wyszliśmy na polną drogę.

Kawałek dalej las się urywał, trzeba było przejść kilkaset metrów wzdłuż ulicy, obok której stoją domy. Światła latarni ulicznych wyglądały ciekawie. Po drugiej stronie skrzyżowania ktoś szedł. Wyglądało to, jakby przemykał jakiś cień. Strach przed trzeźwymi ludźmi delikatnie zasygnalizował swoje istnienie. Trudno było ocenić odległość przejeżdżających samochodów, zarówno wzrokiem, jak i słuchem. Kiedy przechodziliśmy przez ulicę, nalegałem na zachowanie ostrożności. Chwilę później weszliśmy w las. Wyprzedzał nas leśniczy, jadący samochodem. Wydawało mi się, że przez dobre pół minuty jedzie obok nas, naszym tempem. Kawałek dalej zatrzymaliśmy się na skraju leśnej polany. Strugi światła księżyca, spadające między drzewami wyglądały jakby pochodziły z jakiegoś statku kosmicznego. Brat niósł w plecaku po 2 piwa dla każdego. On i kumpel wzięli sobie wtedy po jednym. Ja nie chciałem. Powiedziałem, że nie muszę go pić, żeby czuć jego smak. Wszyscy zgodnie stwierdziliśmy, że jest fajnie.

Kawałek dalej jakieś zwierzęta przebiegały obok nas. Jeszcze kilka razy tej nocy spotykaliśmy jakieś leśne zwierzęta. Chwilami rozchodziliśmy się na kilkanaście, rzadziej kilkadziesiąt metrów, każdy z nas szedł za swoimi wizjami. Dotarliśmy do miejsca, gdzie jest wzniesienie, ogrodzone płotem. Możliwe, że są tam jakieś zwierzęta i stąd płot. To ogrodzenie to dwa stalowe druty (bez kolców, zwykłe linki) i belki co około 2,5 metra. Ale akurat wejść można było bez zmagań z płotem – były jakby schodki obok jednej belki. Za płotem zaczęła nas dopadać największa luta. Ciężko się podchodziło pod to wzniesienie. Plan był taki, żeby wejść na samą górę. Drzewa rosły tam gęsto. Kiedy jakaś gałąź otarła się o moją kurtkę, nawet jeśli ją tylko lekko musnęła, czułem jakby miała kolce i zdzierała mi skórę. Czasem zdarzało mi się zaplątać w takie gałęzie i nie mogłem dalej iść. Mówiłem bratu i kumplowi, że zaraz do nich dołączę. Po chwili odkryłem, że kiedy się "zakopię", rozwiązaniem jest zrobienie jednego lub kilku kroków w tył. Mimo, że wyglądało, jakbym był otoczony gałęziami, cofając się nie czułem ich. Następnego dnia kumpel mówił mi, że to jeszcze luz, bo jemu zdarzyło się tak ugrzęznąć, że nie mógł iść ani do przodu, ani do tyłu. Brat parę razy zwątpił w to, że wejdziemy pod tą górkę (chociaż po trzeźwemu wszedłby tam trzylatek). Ja mówiłem stanowczo, że nam się uda, żeby się nam nie wkręcał bad trip. W okolicy szczytu wzniesienia, czekała nas niespodzianka. Ogrodzenie. Tym razem trzeba było wyjść na zewnątrz, poza nie. Nie było schodków. Brat i kumpel przeszli, ja jako ostatni. Przed przejściem schwyciłem ręką stalową linkę płotu. Wydawała się miękka jak z plasteliny, więc moje przejście było niezbyt zręczne. W tym czasie, około 4 godziny po zjedzeniu, w okolicy najmocniejszego działania kwasa, chwilami byłem zamroczony, prawie nieprzytomny. Traciłem poczucie czasu i niewiele widziałem, mimo rozszerzonych od kwasa źrenic.

Pojawił się dylemat: czy oddalać się nadal od siedzib ludzkich, czy pozostać w takiej odległości od nich, w jakiej wtedy byliśmy. Baliśmy się, że się zgubimy. Ostatecznie trochę się jeszcze oddaliliśmy. Idąc, w różnych miejscach leżący śnieg miał różne kolory i tekstury. Miejscami teren był nierówny, trochę pod górę i z górki. Idąc z górki momentami wydawało mi się, że schodzę po pionowej ścianie. Głównie wzrokowo, bo prędkość czułem normalną. Kiedy zamykałem oczy, widziałem fraktale, jasne, wyraźne, poruszające się. Zielone i czerwone. Kawałek dalej mój brat się o coś potknął. Wstaje i mówi, że to kot. Ja patrzę i widzę zamarznięte błoto w kształcie kota. Po chwili błoto zmienia kolor i widzę, że to nie błoto, a prawdziwy kot. Po kolejnej chwili widzę, że wokół niego jest wielka plama krwi. W rzeczywistości kot tam był, zapewne ktoś biedaka potrącił autem. Ale na pewno nie było tak wielkiej plamy krwi, jaką widziałem. Kumpel z kolei znalazł piwo. Dębowe mocne, nieotwarte. Myślałem, że mnie wkręca i że jest to jedno z piw, które brat niósł w plecaku. Co jak co, ale wkrętki na kwasie bywają udane. Ale zorientowałem się, że to nie ściema, bo brat miał inne piwa, nie mieliśmy dębowych. Kawałek dalej zatrzymaliśmy się, żeby wypić pozostałe piwa. Po opróżnieniu puszki nie chciałem jej wyrzucać byle gdzie, więc schowałem ją do kieszeni. Kiedy trzymałem rękę w kieszeni i gniotłem tą puszkę palcami, wydawała się miękka jak plastelina. Gniotłem ją tak dłuższą chwilę, bawiło mnie to. Z kolei kiedy chciałem zrobić porządek z włosami, które wplątały mi się w kołnierz kurtki (mam długie włosy), chcąc znaleźć koniec tych zaplątanych włosów stwierdziłem, że one nie mają końców. Przejechałem kilka razy dokoła kołnierza kurtki i te włosy ciągnęły się coraz dalej i dalej. Dałem sobie z nimi spokój.

Kiedy mijaliśmy leśniczówkę, jej oświetlenie robiło niesamowity efekt. Oczywiście to delikatne, nastrojowe oświetlenie, nikt nie wali po nocach reflektorami w domy. Leśniczówka wyglądała jak z bajki. Niedaleko leśniczówki stanęliśmy na mostku nad strumykiem i rozmawialiśmy. Staliśmy tam już przynajmniej minutę, może kilka minut, kiedy dotarło do mnie, że nie słyszę strumyka, chociaż jest tam mały próg wodny. W tym momencie zacząłem go słyszeć – i to naprawdę głośno. Innym razem stanęliśmy na leśnej drodze, nie wiedziałem, czemu akurat tam. Po dobrej chwili kumpel zapytał mnie czy widzę, jak wygina się słup wysokiego napięcia. Dopiero wtedy zobaczyłem, że stoimy 5 metrów obok takiego wielkiego słupa. Wcześniej go nie widziałem, patrząc w tamtą stronę. Gdzie indziej sklep – mała, wiejska budka. Też oświetlona, podświetlone w środku reklamy, neony. W tym momencie wyglądała jak z amerykańskiego filmu typu Twin Peaks czy Przystanek Alaska. Próbowałem puścić jakąś muzykę na telefonie. Widziałem na liście tylko kilka utworów, chociaż powinno ich być sporo. Nie dostrzegałem paska przewijania z boku ekranu, bo ma ze 2 piksele szerokości. Kiedy w końcu coś puściłem, stwierdziłem, że to nie ma sensu, bo muzyka mnie dekoncentruje, osłabia lutę. Ekran telefonu miał poświatę dużo mocniejszą niż monitor w domu.

W pewnym momencie wyszliśmy z lasu w złym miejscu. Trzeba było wrócić do tego samego lasu. Na skraju, tam gdzie wyszliśmy, była jakaś tabliczka. Środkiem lasu przebiegała droga, wzdłuż niej słupy telefoniczne. Wkręciło mi się, że ta tabliczka to plan poligonu, a my jesteśmy żołnierzami, którzy mają zrobić desant w ten las. Niestety, nie potrafiłem tego sensownie wytłumaczyć bratu i kumplowi. To znaczy tak, żeby też to poczuli. Ale poszliśmy tam tak czy inaczej.

Kiedy już zmierzaliśmy w stronę domu, weszliśmy na łąkę, na której rosła wysoka trawa. Ta trawa szumiała jak morze. Przez chwilę kiedy stanąłem tam, gdzie było mniej trawy, poczułem jakbym stał na jakiejś tratwie. Ziemia pod moimi nogami pływała. W innych miejscach, idąc przez tą trawę, moje nogi zapadały się w nią miękko, jakbym szedł po najbardziej miękkim puchu. W pewnym momencie zobaczyłem coś jasnego na ziemi. Podszedłem bliżej, patrzę – kapusta. Kopnąłem ją – posypały się z niej liście (pewnie w rzeczywistości posypał się śnieg). Ale kopiąc dalej, poczułem że to za twarde na kapustę. Ale nadal widziałem kapustę. Taka niespójność między zmysłami. Widziałem kapustę, ale już czułem kamień. Po chwili już widziałem kamień. Kiedy schodziłem z tej łąki, brat i kumpel już stali na jej skraju. Wtedy przez chwilę wydawało mi się, że idę nie po płaskim terenie, a po jakiejś kuli, o średnicy kilkunastu metrów. I przez chwilę widziałem brata i kumpla, a potem nie widziałem, bo byłem po innej stronie kuli. Ale kiedy łąka się skończyła, ten efekt oczywiście zniknął. Było już krótko przed świtem. Niebo po stronie, po której nie ma lasu, było maksymalnie pomarańczowe. Następnego dnia zorientowałem się, że ta strona to nawet nie wschód, tylko zachód.

Kilka minut po wejściu do domu zobaczyłem sporą kałużę z roztopionego śniegu spod moich butów. Schyliłem się, żeby sprawdzić ręką czy to prawda – oczywiście suchutko. Chwilę pogadaliśmy, wymieniliśmy się z grubsza wrażeniami, po czym poszliśmy spać. Brat i kumpel byli bardziej zmęczeni, mi nawet nie chciało się spać. Kiedy zamknąłem oczy, tym razem nie widziałem fraktali. Za to widziałem tańczące w kółko kilkanaście kobiecych nóg. Dalej inne wizje, sporo ich było, ale nie starałem się ich zapamiętywać, tylko zasnąć. Po kilkunastu minutach się udało. Kolejnego dnia fizycznie czułem się idealnie, ale moja psychika jeszcze wracała do siebie. Ciągle jeszcze wydawało mi się, że nie ma rzeczy, które miałyby jakiś większy sens. Ale wiedziałem, że to minie. No i minęło, następnego dnia mój tok myśli wrócił na stare tory. Ale chociaż był to Sylwester, nie bawiłem się ostro, bo wiedziałem, że najlepsza luta tamtego roku była 2 dni wcześniej.

Substancja wiodąca: 
Rodzaj przeżycia: 
Wiek: 
24 lat
Set and setting: 
na początku dom, potem las; wieczór i noc z 29 na 30 grudnia 2009; nastawienie pozytywne
Ocena: 
Doświadczenie: 
alkohol, amfetamina, ecstasy, marihuana, DXM, kodeina, gałka muszkatołowa, aviomarin; LSD pierwszy raz
chemia: 
Dawkowanie: 
1,5 kartonika, raczej mocne kartoniki

Odpowiedzi

najlepsze rzeczy do robienia na kwasie to
sluchanie psytransu
jedzenie mandarynek
palenie fajek
i lazenie po lesie, ale w dzien!

O, to wygląda mi rzeczywiście na trip na prawdziwym LSD!

i seks. seks na kwasie <3

hihi to uczucie pływającej ziemi... dokładnie wiem o co chodzi (;
tripy w lesie - najlepsze.
Ładnie napisane, podoba mi się

Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media