Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

nie ma granic między mózgiem, a kosmosem

detale

Substancja wiodąca:
Chemia:
Dawkowanie:
~150 mg
Rodzaj przeżycia:
Set&Setting:
lekka desperacja i tęsknota za przeżyciami po ketaminie, niepewność co do miejsca w jakim przyjdzie mi ostatecznie tripować.
Doświadczenie:
jestem osobą o średnim doświadczeniu, w ciągu paru lat przeszłam: przez oczywiste THC, przez dopalacze i apteczne rozmaitości (efedryna, pseudo-efedryna, dekstrometorfan, benzydamina) do chemicznego dobrobytu – amfetamina, mefedron, ketamina, LSD...
o tabace, tytoniu i alkoholu (którego w nadmiarze wręcz nie znoszę) nie wspominając.

nie ma granic między mózgiem, a kosmosem

 „Nie ma granic między mózgiem, a kosmosem”

Zawsze miałam tego świadomość, ale dopiero po ostatniej podróży w pełni tego doświadczyłam.

Poszło grubo ponad 100mg, donosowo. Niestety dokładnej wagi nie zakupiłam, chwilowy brak w sklepie.
Może to i dużo, tym bardziej, że ciężar mojego organizmu nie przekracza 50 kg, więc wszelkie substancje, mimo niewielkich dawek, raczej mocno mnie chwytają (czasem nawet odczuwałam działanie 60 mg DXM!).
Może było to też spowodowane ostatnimi przygodami, dwa dni wcześniej było na oko 30 mg, do snu, zakończone delikatnymi, przyjemnymi przywidzeniami.
Dzień wcześniej ilość jeszcze mniejsza, która kompletnie nic nie zmieniła w odbieraniu świata.
Tym razem, mimo nie najlepszych set&settings i w obawie przed ewentualnym wzrostem tolerki, chciałam poczuć moc metoksetaminy w pełni.

Niestety dokładnego czasu nie będę w stanie podać. Wiem, że przyjęłam substancję między godziną 20:00, a 21:00. Do domu wróciłam już w miarę 'normalna', dopiero koło 8:00 nad ranem następnego dnia. Samo poczucie odrealnienia trwało jeszcze parę godzin dłużej.

Przy tym, co nastąpiło potem, pierwsze zmiany percepcji (jakieś 30 minut po zażyciu), typu „pokój jest nieludzko ogromny” + ogólnie wesoły nastrój, były zmianami wartymi najwyżej kpiny.

Na moje nieszczęście towarzystwo, z którym w owym czasie przebywałam, było totalnie niezaznajomione z przyjętą przeze mnie substancją. Tak właściwie tylko jedna z tych koleżanek uznaje jakiekolwiek specyfiki, oprócz alkoholu, za godne uwagi. Jednak tym razem była czysta. Nazwijmy ją „V”.
Tak oto V jako jedyna miała szanse zrozumieć w jakim świecie tak naprawdę się znajduję.

Ale do czego zmierzam? Skoro towarzystwo było takie, a nie inne, wkrótce dotarło do mnie, że udało im się jakimś cudem wyciągnąć mnie na zewnątrz.
Nie, nie miałabym nic przeciwko, gdyby 'zewnątrz' nie było ścisłym centrum miasta.

Uderzyły mnie dwa fakty:
- jak to możliwe, że w ogóle chodzę, skoro to miało być zbliżone do ketaminy, po której krok był największym wyzwaniem świata;
- wszystko jest takie mięciutkie! Cały świat, łącznie z chodnikiem i brudną ulicą są jak ciepły, miękki, sprężysty dywanik!

Nie bałam się „funkcjonariuszy trzeźwości”, tak jak zawsze, mimo posiadanych przy sobie paru gramów podejrzanych substancji – od MXE przez MeoPP do najbardziej nielegalnego, strasznego i szkodliwego dragu forever – zioła (Boże, jakie to bez sensu!). W końcu doszłam do wniosku, że moje zdrowie psychiczne to nie ich sprawa i nie mają prawa weryfikować jego stanu.
Oczywiście teraz wiem, że by mogli, ale na dragach wszystko wydaje się być logiczniejszym, niż jest w rzeczywistości.

Weszłyśmy z koleżankami do bramy, pić.
Jasnym jest, że mi w głowie nie był żaden alkohol, ale grzecznie wlokłam się za towarzystwem. Możliwe, że było to trochę ponad godzinę od zażycia proszku.

Otoczona z 4 ludzkich stron budynkami, a logicznie – piątą i szóstą stroną ograniczona kolejno – nocnym sklepieniem niebieskim i żywą skorupą ziemską, siadłam oparta o grunt i o betonową ścianę.
Czy też zauważyliście, że po MXE różnica między pozycją siedzącą, a pionową nie ma właściwie większego znaczenia?

I teraz zaczęła się największa jazda.
Jak by na to nie patrzeć, można nazwać to kolejnym tripem życia. Mimo, że bez słuchawek na uszach i ciepłego łóżeczka, mimo iż w zerowym set&setting.

Można by wziąć kwas i pomnożyć razy tysiąc, a i tak to jeszcze nie to (wiadomo, że kwas to też zupełnie coś innego i mam do niego i jego cudownej otoczki mistycyzmu większy respekt, ale intensywność przeżyć po proszku zwaliła mnie z nóg, dosłownie).

 

Byłam bezkształtną masą, naiwną substancją gotową na uformowanie, lecz niepewną tej gotowości. Fizycznie i faktycznie siedząc na plugawym, zimnym betonie, psychicznie widziałam stworzenie samej siebie.
Byłam - chociaż wtedy i bez konkretnej płci - byłOm całkowicie nieświadome, co czeka mnie na tej dziwnej planecie, na której dopiero co, po raz pierwszy, wylądowałom.

Zobaczyłom istoty. Tam skąd pochodziłom, wszystkie istoty żywe były boskie, toteż widząc prawdziwe życie, od razu wiedziałom, że jest ono boskie.
Teraz wiem, że to kolejna prawda, której nigdy nie poznałabym bez podróży poza rzeczywistość:
ŻYWY = BOSKI. Unikatowy, niepojęty, cudny.

Dopiero po czasie zauważyłom, że te boskie istoty, nazywające same siebie ludźmi, posiadają ciała. Trudno było mi to zrozumieć, było to dla mnie całkowicie coś nowego. Fascynująco oglądało się, jak istoty te poruszają się na parzystych, giętkich kończynach, że każda z nich ma swoją wyjątkową, szczegółową twarz. Na tyle szczegółową, że nie dało się ich za pierwszym spojrzeniem pojąć.

Istoty te tak mnie zauroczyły, że, jako czysta, nieuformowana masa, zapragnęłom przyjąć formę jednej z nich. Spróbowałom się skontaktować. Nie wiem skąd znałom tytuł każdego boga, po ludzku nazywa się to imionami.
Wybrałom na swój cel V – coś podpowiadało mi, że to jedna z niewielu istot, która zrozumie przekaz mojego dziwnego bełkotu.
Próbowałom coś mówić i miałom nadzieję, że przekazuję jakąś treść, ale samo nie słyszałom własnego głosu.
To bardzo skomplikowana i dziwna sztuka – ta werbalna forma komunikacji.

Istota V przekazała mi informację, której treść pasowała do mojej wcześniejszej próby porozumienia, a forma była tak piękna, że stłamsiła i mocno zgłuszyła przekazywaną treść – kiedy bowiem V otwarła usta, pojawił się boski, przepełniony iskrami i światłem dźwięk. W tym jednym głosie zawartych było milion anielskich chórów i mistyczny, głuchy podźwięk.

Teraz wiem też, że wybełkotałam do kumpeli prośbę o powrót do jej ciepłego, bezpiecznego domu, chociaż na ulicy, termin „dom” był całkowicie abstrakcyjny i nie byłam wtedy pewna istnienia takowego miejsca.
Jednak znalazłam się w nim z powrotem. Łóżko stało się całym moim światem, a ja pomału, jako nowicjusz w ciele człowieka, przyswajałam takie dziwne dla mnie wtedy fakty, jak to, że jestem jedną, konkretną osobą, że nie powstałam znikąd, że mam prawdziwych rodziców i dom. Że mam imię, płeć i że faktycznie moja kosmiczna, niby kwasowo-ketaminowo-dxmowa podróż nie trwała wcale parę tygodni.

To było parę godzin.
Parę godzin poznania, że początek to tak naprawdę koniec, a razem tworzą one wieczne trwanie, co przeraża, ale i daje nadzieję.
Parę godzin w kosmosie, na odległych planetach, z lądowaniem na Ziemi.
Parę godzin doświadczenia, jakież wszystko jest zmienne, jak w sekundę potrafi się wszystko obrócić o 180 stopni.
Parę godzin tripu, który był przepełniony niemym zrozumieniem, brakiem większych emocji, brakiem strachu, a wszystko to na tle przymierza sfery sacrum ze sferą profanum.
Parę godzin fizycznego paraliżu i psychodelicznej przygody, którą na pewno kiedyś jeszcze powtórzę, mam nadzieję z lepszym nastawieniem i przygotowaniem, bo chociaż mało interesuje mnie, co sobie o mnie myślano, zawsze milej tripować wśród obopólnego zrozumienia.

Sporo jeszcze odrealnioną noc spędziłam u koleżanki, z muzyką Shpongle na słuchawkach.

Rano, budząc się, zauważyłam gazetę Focus na blacie stolika. Nagłówek głosił „Nie ma granic między mózgiem, a kosmosem” - czytając, uśmiechnęłam się do siebie. Jeszcze tej nocy dowiedziałam się o tym na własnej skórze...

Pominęłam wszystkie opisy typu zejście, odbiór muzyki, etc. I tak wyszedł już elaborat.

Chciałabym tylko, żeby był to dość intymny trip raport, pomagający nieprzekonanym do metoksetaminy dokonać wyboru, a doświadczonym dać przyjemność powrócenia wspomnieniami do tego niewysłowionego świata, gdzie czas nie istnieje.
Formy 'byłom', 'widziałom', 'znałom' zostały użyte celowo, aby podkreślić moje odczucie nieposiadania płci.
Proszę o wyrozumiałość, to mój pierwszy trip raport.

Ziggie.

Substancja wiodąca: 
Rodzaj przeżycia: 
Set and setting: 
lekka desperacja i tęsknota za przeżyciami po ketaminie, niepewność co do miejsca w jakim przyjdzie mi ostatecznie tripować.
Ocena: 
Doświadczenie: 
jestem osobą o średnim doświadczeniu, w ciągu paru lat przeszłam: przez oczywiste THC, przez dopalacze i apteczne rozmaitości (efedryna, pseudo-efedryna, dekstrometorfan, benzydamina) do chemicznego dobrobytu – amfetamina, mefedron, ketamina, LSD... o tabace, tytoniu i alkoholu (którego w nadmiarze wręcz nie znoszę) nie wspominając.
chemia: 
Dawkowanie: 
~150 mg

Odpowiedzi

TRów na temat metoksetaminy :)

Fan mocnych wrażeń, z życiem tragicznym.

Wspaniały opis, idealnie odzwierciedlający spektrum doznań jakie daje ta magiczna substancja. Brawo, teraz pora na 200mg. ]:->

Dzięki, dokładnie, ale na to 200 będę musiała zorganizować sobie jakiś miły wieczór i innego psychonautę u boku, żeby potem mieć z kim gadać o swoich odkryciach. Teraz też nie pora, ale zastanawiałam się nad tripem w plenerze. Mam na myśli jakiś przytulny lasek lub polanę, a nie miasto.
Tymczasem, na zimowe wieczory, pozostają mi ilości ~100mg :]

 Wydajesz mi się bardzo fajną dziewczyną. Chciałabym być na tej imprezie. Zazdroszczę takiego przeżycia.

Psychodela !

dokładnie to samo pomyślałam, aż żałuję, że mnie tam nie było. świetnie opisane przeżycia i bardzo ciekawa faza.

___________________________
'And you know I'm fine
but I hear those voices at night'

Miło mi, jednak imprezy żadnej nie było. Wszystko działo się na ulicy, potem w domu koleżanki (w łóżku tak właściwie). Ale przeżycia mimo wszystko godne polecenia, oj tak :>

Piona znasz się na rzeczy.

pozdrawiam

Czekoladowych tabliczek słodziutka ;((

chciałbym cię poznać

:) witam, miło mi. Tylko nie wiem skąd pomysł, że jestem ze stolicy, raczej nie bardzo, ale pozdrawiam!

Muszę przyznać, że forma "...om" jest genialna:-) Cudnie się czytało. Nadałaś tym literkom takiej mocy, że cały Twój TR mógłby wyglądać tak: "Byłom tam" i wszystko i tak byłoby jasne:-) Inny psychonauta u boku tak, ale tylko sprawdzony, bo różni ludzie na siebie różnie wpływają. Muszę przyznać, że chyba ze wszystkich raportów, jakie w ogóle czytałem Twoja osobowość wydaje mi się być najpiękniejsza. Ileż siebie można wsadzić w tekst. Jesteś cudowna. (Nie wiem, czy po tylu latach w ogóle to przeczytasz, ale może jakoś telepatycznie poczujesz, że trzeba sprawdzić NG). Pozdrawiam.

To tylko sen samoświadomości.

Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media