Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

psychodeliczny rolerkoster, dziób orła i entropia (pokolenie ł.k.)

psychodeliczny rolerkoster, dziób orła i entropia (pokolenie ł.k.)

17.02.2007

Tym razem naprawdę doświadczyłem najpotężniejszego tripa w życiu, a jeśli miałbym go do czegoś porównać to raczej do historii w rodzaju śmierci klinicznej z wątkami pobocznymi, niż do działania jakiejkolwiek substancji... przy czym nie mam na myśli jakiegoś psychodelicznego harmidru nie do ogarnięcia i spamiętania. Po prostu nieprawdopodobnie potężna, logiczna, emocjonalna, euforyczna i przerażająca podróż do- i z- pewnego miejsca z którego nie chciałem wracać.

Może ja trochę dziwny jestem, ale mi te muchomory zwyczajnie smakują. Wypróbowany sposób, w jaki skonsumowałem je i tym razem, to po prostu wrzucenie do miseczki bulionu warzywnego, jakoś pod wieczór.

Po ok.1 godz. pierwsze objawy - lekkość głowy, ciężkość brzucha (nie że niedobrze, tylko tak śmiesznie ciężko), muzykę odbierałem jakoś tak ni przestrzennie, ni płasko, tylko tak jakby... kuliście, tego akurat nie ma co tłumaczyć - bo i ciężko i mało to istotne. Wstaję (leżałem sobie dotąd) i oho!.. lekkie, narastające upojenie tym, jak dobrze czuję się we własnym ciele, czyli to co po muchomorach zdarzało mi się do tej pory najczęściej, łącznie z tym wrażeniem, że jest to jakby cielesne wspomnienie, iż kiedyś tam, mając ileś tam lat, czułem się właśnie tak, lepiej pasowałem do tego ciała.

Upojenie narasta, już wiem dlaczego wikingowie mogli (ponoć) zażywać muchomory przed walką, mam wrażenie niesamowitego refleksu, lekkości, przemierzając swój pokój wydaje mi się, że ktoś mnie ciągnie pomagając wykonywać każdy ruch, wszystko to mogło wydawać się im wręcz stworzone do biegania po angielskich wioskach z toporem. Z głupszych wrażeń w tym czasie wymienię może to, że kiedy rozochocony zrobiłem parę pompek to po wstaniu stwierdziłem, iż... kurde, mniejszy się zrobiłem.

To co się działo później pamiętam, jak na takiej intensywności doświadczenia zadziwiająco dobrze, problem tylko nieco z chronologią zdarzeń co można wytłumaczyć tym, że czas przestał istnieć (znaczy obywałem się bez niego, ale o tym trochę później).

A więc psychodeliczny rollerkoster, albo to, co ktoś na erowidzie określił jako "loop", choć moje określenie wydaje się trafniejsze, bo ostatecznie to nie było zwyczajne zapętlenie, tylko środek lokomocji i droga jednocześnie. Zupełnie bez ostrzeżenia, nagle, wszystkie zmysły zaczęły odbierać tylko szum a ja zostałem wrzucony w coś, co wyglądało jak właśnie rolerkoster zrobiony z tego, co widać na ekranie nie łapiącego sygnału telewizora. Wrażenie, że teraz to już tak będzie, zwyczajnie - skończyła się projekcja świata. I te fale/spadanie i bycie wynoszonym, największa mieszanka euforii i cierpienia następujących cyklicznie, jakiej zdarzyło mi się doświadczyć, wznoszenie się ku świadomości, wolności i euforii, szczyt fali - punkt przeczucia tego co się zaraz stanie-i spadanie nie w nieświadomość, która byłaby błogosławieństwem, ale w znużenie, grozę i udręczenie. Jak ktoś czytywał Castanedę - tak właśnie mógłbym wyobrazić sobie zmierzanie do dzioba Orła - każda myśl czy uczucie, którego próbowałem się uchwycić po prostu wypadała mi i wpadała w niosący mnie percepcyjny szum, a jednocześnie wciąż robiłem coś - przebywając na tym euforycznym, wznoszącym brzegu fali gorączkowo upraszczałem wszystko - siebie, kiedy znajdowałem się znowu w tym miejscu, okazywało się, że jest ukryta opcja-coś z tego co zdążyłem zrobić było łatwiej dostępne, nie musiałem zaczynać wszystkiego od początku. Pytania i odpowiedzi, ale to ciągle za dużo, nagle pierdut - "jakie jest najważniejsze pytanie?". Może teraz to i głupie, ale chodziło o to, co pozwoliło mi wysiąść - pytanie, które jest odpowiedzią - "jakie jest najważniejsze pytanie?".

Myślę o tym teraz i wydaje mi się takie sobie, najwyżej sprytne ,bo myślę i jest to tylko jedna z rzeczy w mojej głowie. Wtedy była jedyną. Momentalnie wszystko zatrzymało się i wysiadłem. Ale bynajmniej nie tutaj.

Bo oto moi drodzy okazało się, że jestem językiem. Nie w sensie anatomicznym, tylko lingwistycznym, w znaczeniu relacji między ludźmi i rzeczami, które sobie w swoim czasie (pozaczasie) tworzyłem jako środowisko, aby się rozwijać. A muchomor jak zapewne się domyślacie był furtką, jakiej nie omieszkałem sobie pozostawić aby przypomnieć sobie swoją naturę. Doprawdy, bycie Bogiem, o czym przez chwilę pomyślałem, było poniżej moich ambicji i zainteresowań.

Nie mam na myśli ayahuascowego "wszystko jest wszystkim" (to dane mi było kilka lat temu po łysiczkach), ani szałwiowych, depersonalizacyjnych lotów. Mówię o personalnym, logicznym potężnym doświadczeniu intelektualno-wizyjnym. Bycie Językiem nie przeszkadzało mi w pamiętaniu, kim była osoba, która tego dokonała. Stałem sobie na własnych nogach w jakimś czarno-brązowym obszarze, a obok leżało sobie pozwijane w takie jakby rolki moje życie. Wiedziałem, że jestem tu i ono się skończyło, że będę mógł jak zechcę oglądać je i zmieniać. Nie czułem się samotny, czułem raczej ulgę i ciekawość.

Później/wcześniej stałem sobie w podobnym obszarze i rozmawiałem z moim kolegą Krzywym, który był ostatnią osobą, która pozostała. Wiedziałem, że kiedy powiem mu to co wiem, wtedy już go nie będzie, czułem wdzięczność dla niego, że kiedy był to był i tyle ciekawych rzeczy się wydarzyło i tyle się nauczyłem. W rękach trzymałem swoją gitarę, co kształtu gitary bynajmniej nie miała, dotykałem po prostu wszystkiego, co w rzeczach może być zajebistego, sprężystości, ciężaru, lekkości, szorstkości, wszystkiego. Pomyślałem o mojej gitarze i byłem zachwycony, że coś takiego wymyśliłem. Później/wcześniej widziałem byt i niebyt w postaci dwóch wyłaniających się z czarnego tła żywo-srebrnych monet, które obracały się ku sobie, stając się jedną czarną moneta, która znikała w tle. Później/wcześniej stwierdziłem, że coś mi przeszkadza i kiedy zlokalizowałem źródło, zachwycony że i to wymyśliłem nahaftowałem sobie na kołdrę.

Wiele jeszcze rzeczy było potem/wcześniej, aż popełniłem omyłkę. Zadałem dla głupiej zabawy pytanie, które pojawiło się w mojej głowie obok najważniejszego pytanie na świecie i zadziałało jak kamień u szyi. Rolerkoster. Przez chwilę myślałem że to niemożliwe, przecież już tu jestem, myślałem że to tylko takie zanurzenie próbne - ale już słyszałem swój głos, niesamowicie zwolniony, dławiący się sobą, połykający samogłoski. Tym razem podróż trwała krócej. Ostatnie co pamiętam to jak rzygałem przez okno.

A potem były sny - moja obhaftowana kołdra wisiała na krzaku w zimowym lesie wyglądając jak szałas, a zespół Red Hot Chili Peppers, którego płyta ("stadium arcadium") chyba przez cały czas była włączona śpiewał piosenkę, z której angielskiego tekstu zrozumiałem tyle, że "chodźcie tu wszyscy, zobaczcie kogo tu mamy i czy przypadkiem nie trzeba tutaj posprzątać" a potem chłopaki zjawili się w moim lesie by pomóc mi z tą kołdrą co bardzo mnie zakłopotało. Sen/sny były niesamowicie długie i męczące.

Fakty, które stwierdziłem, gdy wstałem:

-o kurde co za sny...
-o kurwa co się wczoraj stało
-ojejku, czuć bulion warzywny
-na dywanie i gumolicie bulionowe bełty z kawałkami grzybów
-kawałek grzyba w bucie
-na kołdrze coś jakbym kogoś zaszlachtował. nie normalne rzygi, tylko rudoczerwone jakbym wymiotował krwią
-mocno rozchwiana wizja
-dziwna lekkość i słaby ból głowy

Naprawdę nie chciałem stamtąd wracać. Przez dwa dni dopadające mnie niespodziewanie myśli o śmierci wszechświata(entropia). Chodziłem i mimo jakby wyostrzonego postrzegania zmysłowego i większej niż zwykle radości z niezwykłości tego świata i obecnej w nim miłości, co jakiś czas przez sekundę niemal odczuwałem jak wszechświat stygnie.

Czy nauczyłem się czegoś? Owszem, że taki sposób istnienia, o którym wcześniej mogłem sobie najwyżej pomyśleć(podejrzewać), jest możliwy.

Pozdrawiam.

Substancja wiodąca: 
Ocena: 
Doświadczenie: 
Owszem, ale to co na ich podstawie uważałem za typowe możliwe do uzyskania efekty, tym razem było ledwie początkiem...
Dawkowanie: 
około 4 dużych zdrowych kapeluszy

Odpowiedzi

mega trip, widać ze chyba sporo ich wszamałeś bo po mniejszych ilościach jazdy są raczej lajtowe :)

Musisz mieć bardzo wytrzymałą psychike bo ja na takiej misji bym miał jakieś myśli że umieram i po karetke bym sobie dzwonił..

Po pierwszym dopalaczu jaki paliłem miałem normalnie uczucie śmierci a kilka misji póżniej kumple mnie wkręcali że umieram i zachwile karetka przyjedzie to położyłem się na ławce jak nieprzytomny i czekałem za karetką w dodatku powieki mi się zrobiły fioletowe i miałęm uczucie że oczy mi wylatują..

jointman

Ile kapeluszy zjadłeś? Który raz je jadłeś?

No ziomie, to przeżycie to arcydzieło. Ten trip to sztossssss. Ten raport to cudo. To wszystko pokazuje mi, że są rzeczy jeszcze bardziej i jeszcze mocniej pokręcone, a świat nie ma żadnych granic. Dzięki ;D

Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media