Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

mistyczna lektura czyli dxm

detale

Substancja wiodąca:
Apteka:
Dawkowanie:
900 mg DXM (12.1 mg/kg)
Rodzaj przeżycia:
Set&Setting:
Smutek, zamartwianie się na zapas. Własny pokój pozbawiony światła.
Wiek:
21 lat
Doświadczenie:
Marihuana (rzadko)
Kodeina (często)
DXM (często)
Tramadol (rzadko)
Gałka muszkatołowa (raz)
Alkohol (rzadko)
Papierosy (często)
Amfetamina (rzadko)
MDMA (rzadko)
Pseudoefedryna (rzadko)

mistyczna lektura czyli dxm

Pojechałem do prawie centrum miasta, żeby zrobić znienawidzoną przeze mnie podróż między aptekami. Kiedyś, jak dobrze pamiętam była w tym szczypta jakieś adrenaliny, nie rozumiem, skąd ona się brała, lecz teraz miałem zupełnie inny problem. W mojej głowie od czasu do czasu gra muzyka, której wcześniej nie słyszałem i jest to ciekawe na swój sposób. Czasem natomiast wciąż i naokoło słyszę niezrozumiałe głosy dwóch ludzi, którzy tak jakby, kłócą się ze sobą. Nie rozumiem ani słowa, ale mętlik w głowie nie pomaga w farmaceutycznych zakupach. W końcu jestem dorosłym człowiek i kupuję leki na kaszel, bo mam kaszel, właśnie! Co w tym dziwnego?

Doszedłem do przystanku numer jeden, wchodzę do środka i widzę rudego, który odmówił mi kilka razy sprzedaży, po prostu on wiedział. Omijam go, nawet nie patrzę w jego kierunku i podchodzę do kasy, za którą stoi młoda kobieta. Poproszę to i tamto – już podaje. Kobieta odwróciła się na pięcie i poszła do szafeczki ze smakołykami, przynajmniej one tak są nazywane w moim słowniku. A co, jeśli ona też wie? Oni wszyscy wiedzą, kim jestem i co robię, przecież nie raz byłem zmuszony pokazać dowód osobisty. Jak widać posiadanie zarostu na twarzy nie jest wystarczającym dowodem pełnoletności. Więc jest to co najmniej niewykluczone. A co, jeśli? W głowie nastała cisza, głosy przestały się kłócić, jakby ktoś je wyłączył. W końcu! Mówię do siebie i słyszę przyjemny dźwięk ciszy. Tyle i tyle zapłacić. Jasne, wyciągam banknot stuzłotowy i problem, czy nie mam drobniej? No tak szczerze to średnio. Koniec końców, po udanej zapłacie, wsadziłem pudełeczko z lekiem do kieszeni i tak jak opuściłem aptekę tak głosy zaczęły się znów kłócić. Ktoś na skrzyżowaniu zatrąbił, czy tylko mi się wydaje, że to zatrąbienie nie było wcale głośniejsze od niegłośnego krzyku? Pewnie tak.

Przystanek numer dwa. Wchodzę przez podwójne drzwi do środka i widzę klienta, który stoi przed okienkiem. Staję za nim, chwilę później przywołuje mnie wzrokiem i lekkim gestem farmaceutka z okienka obok. Podszedłem bez chwili zastanowienia się. Tylko czemu, skoro jest jeden sprzedawca, klient ot tak sobie stoi tam i czeka, jakby na nic. Spojrzałem przez bark w prawo na ów postać. Ona w ogóle żyje? Stoi w bezruchu, jak posąg. Nie wiem, co o tym myśleć. Powróciłem wzrokiem do okienka i pani farmaceutka, jakby się teleportowała, dokładniej mówiąc w około trzy sekundy zdobyła mój lek i już go kasowała na kasie. Może przysnęło mi się tylko, mam nadzieję. Kupię i wychodzę. W drodze do ostatniego punktu zaopatrzenia jakaś myśl w głowie zaczęła mi się wwiercać. Co jeśli to nie była klientka, tylko próbuje ona namierzyć takich niewinnych jak ja? Nie mogę tego wykluczyć, w pośpiechu uciekam.

Jest i on, przystanek numer trzy. Podchodzę bliżej, a tu kolejka i jeden pracownik. No nic, czekam. Stanąłem tuż za dwoma dziewczynami, które od czasu do czasu wymieniały ciche zdania. A za mną dobrze wyglądający facet. Rozglądam się w poszukiwaniu niczego po zabudowaniach, po wnętrzu apteki. Długo to dość trwa. Głosy ucichły i pojawiły się dziwne wibracje - wesoło nieciekawe. Dziewczyny, które stały przede mną, będąc tuż przy ladzie nie zmieniły tonu głosu, lecz moja głowa pisała sobie słowa, których nie słyszała. Jedna powiedziała do drugiej, że musimy kupić co najmniej karton prezerwatyw, jak chcemy przeżyć tę wycieczkę. Nie, to niemożliwe, nie powiedziała ona tego na głos. Sprawdzam po twarzach ludzi dookoła, czy zareagowali jakoś na słowa dziewczyny. Reakcji brak, to dobrze. W okienku przyszła kolej na mnie, po niefortunnym incydencie z tym, że pani farmaceutka podała mi lek, którego nie chciałem, byłem zmuszony powiedzieć ponownie to, czego chcę. Zrozumiała, poszła gdzieś na zaplecze. Facet, który wcześniej stał za mną w kolejce, która była na zewnątrz apteki. Stał pół metra za mną. Ciekawe jak długo i ciekawe czy mnie podsłuchuje? Ciekawe czy on wie? Pokerowa twarz nie mówi mi nic, więc kupuję i wychodzę.

Po tym poszedłem prosto na przystanek, za dziesięć minut mam autobus, no to jeszcze zapalę sobie. Schowane w każdym miejscu, w każdej wolnej kieszeni pudełka z lekami denerwują mnie, stwarzają poczucie winy, chyba słusznie. Przeszedłem się niedaleko po drodze i starannie, tak by nie wzbudzać podejrzeń, pochowałem kartoniki w różne i dogodne miejsca. Wyciągam telefon z kieszeni i dziewięć minut jeszcze, uwinąłem się ładnie. Wyciągam paczkę papierosów, zapalniczkę, zaczynam palić i spoglądam na w miarę nowoczesny blok znajdujący się naprzeciwko. Na balkonie ktoś stoi i również pali, a z innego mieszkania dobiega dźwięk rozmowy. Wszystko, co widzialne było otulone ciepłą paletą barw pochodzących z zachodu Słońca. Poczułem ulgę, wszystko było w porządku. Wypaliłem papierosa szybko, zupełnie mi nie smakował, paliłem dla palenia, nie dla przyjemności. Usiadłem na przystanku, na którym jestem sam i tak się złożyło, że przez pewien czas na drodze nie jechał żaden pojazd. Przez dziesięć sekund byłem w stanie usłyszeć ptaki z parku, który znajdował się jakieś sto metrów ode mnie. Poczułem się, jakbym zupełnie nie był w zatłoczonym centrum miasta, przyjemne to było. Myślę i rozmyślam na temat bardzo złych rzeczy, dla przykładu: zastanawiam się, jaki jest najwyższy budynek w moim mieście, tak, że skok z niego byłby pewną śmiercią, bo jak coś robić to porządnie. Potok myśli przerywa mi zbliżający się autobus, jedzie moje żółte kołowe wybawienie od zmęczenia i obolałych nóg. Wsiadam i jadę. Po około dziesięciu minutach wychodzę i idę dalej do siebie, po drodze z myślą wpadnięcia do lokalnego supermarketu.

Miło mi się idzie, zrobiło się prawie ciemno i włączyło się oświetlenie uliczne. Chłodniej jest, to uwielbiam, ciemnej, to również. Odpływanie myślami w niepamięć nie trwało zbyt długo, gdyż napotkałem się z uporczywą rzeczywistością. Parking supermarketu od czasu do czasu oświetla się na niebiesko. Sygnały policyjne? Może po mnie? Śmiesznie byłoby. Faktycznie policja, stoją, szukają czegoś, rozmawiają z ludźmi. Przechodzę zwyczajnie obok, bo co złego, to nie ja. Jeden z policjantów powiedział, że ktoś faktycznie tutaj był kilka minut temu. Szukają kogoś pewnie. Niech szukają, mam to gdzieś. Każdy czegoś szuka, każdy ma jakieś priorytety. Ja mam je inne od reszty, co wcale nie znaczy, że lepsze, mądrzejsze czy głupsze. Tylko inne. Właśnie ta inność prowokuje szukanie innych dróg, ścieżek, a gdy uwzględni się, że ów droga często jest skąpana w mroku i zawodzie, wtedy rozumie się istotę sprawy i jak do niej doszło. Choć nie zmienia to faktu, że nie wiem, co jest za następnym zakrętem. Nie wiem, czy się oddalam, choć zapewne tak jest, czy się przybliżam do celu, czymkolwiek on jest. Dzieła zniszczenia dokonały problemy niestworzone przeze mnie, przynajmniej potępiane przeze mnie, z którymi nie wiem, czy da się wygrać, bo nie wiem, jak się zaczęły, proste. Istnieją leki, terapie i magia, jak ktoś woli, ale nie ma leku na ludzkość. A nawet jeśli jest, to wybieram ucieczkę z tyranii świadomości, tego, co trzeba i należy. Uciekliśmy od Boga i od natury, to w czym ja jestem gorszy? Kontrola nad wszystkim i uśmiechanie się do zdjęć już dawno temu stało się nudnym frazesem. Nie można zobaczyć pełni piękna, gdy nie widziało się pełni zła, porównania i doświadczenia skutecznie zastępują słowa.

Wchodzę do ulubionego supermarketu, biorę coś do picia, idę do lady i znów kolejka, czekam, czekamy my wszyscy na innych, wciąż i nieprzerwanie. Udaje mi się po jakimś czasie kupić to, co miałem kupić i wychodzę. Spotkałem znajomego, podałem mu dłoń, ale poszliśmy w swoich kierunkach od razu. W finalnej drodze do domu wyciągam to, co cenne z opakowań z lekami, a same pudełka wyrzucam w niepamięć. Każde do innego kosza, w ten sposób nie będzie dowodów zbrodni tak oczywistych przynajmniej. Wchodzę do domu, ściągam z siebie ubrania i w końcu luz.

Około godziny 21:30 wybijam wszystkie tabletki na stół i zajadam się. Po dwie i mały, delikatny łyczek napoju. Błyskawicznie robi mi się nie dobrze, mam jakąś awersję do tego wszystkiego. Zrobiło mi się bardzo niedobrze. Rozmyślałem strategię nad tym, jakby tu się dostać najszybciej do kosza, który jest koło mnie, że w razie czego to tam, a nie na stół. Obyło się bez tego. Po dziesięciu minutach na spokojnie już wszystko zjadłem. Puściłem sobie podczas tego całego procesu jakąś muzykę, która subtelnie leciała sobie w tle.

O godzinie 22:00 poczułem efekty, weszły dość szybko i mocno. Błyskawicznie poczułem charakterystyczne uczucie ciężkości głowy. Zgarniam butelkę z napojem, telefon i kładę się. A jednak, musiałem wstać i otworzyć okno, bardzo było mi gorąco. Dotknąłem swojego czoła i było bardzo rozpalone, no nic, czekam, przejdzie mi to prędzej czy później, mam nadzieję. Od czasu do czasu otwieram oczy na chwilę i patrzę na wszystko dookoła, wszystko jest czarno-białe, nic nowego. Po kilku dodatkowych minutach zaczęło się to, co można nazwać tripem. Wtedy też napisałem ostatnią notatkę, którą można rozczytać, napisałem: "konsolidacja ciała i świata". O dziwo nie miałem halucynacji nie wiadomo jak silnych na początku, to było bardziej mistyczne i duchowe. Zacząłem się unosić ponad ziemią i poczułem się jak wystrzelony pocisk. Leciałem tak i co chwilę zatrzymywałem się w różnych miejscach. Raz była to piaszczysta i ciepła plaża w jakimś tropikalnym kraju, a potem ukazywały się ośnieżone szczyty górskie, bliżej mi nieznane. Po podróży dookoła świata, resztką siły złapałem za telefon i odpaliłem wcześniej ustawioną muzykę. Włożenie słuchawek do uszu zajęło mi trochę, dość trudne to było zadanie, muszę przyznać, ale udało się, włączyłem „Run Cried The Crawling”. Muzyka rzadko towarzyszy mi w tripach, ale ta szczególna była w stanie wprowadzić mnie w zupełnie inny stan. Metaliczne brzmienie głosu wykonawczyni wkręca mi się w głowę zbyt mocno. Więc rezygnuję z muzyki, nie wpływa ona dobrze na mnie, może później. Przestałem zupełnie mieć poczucie czasu, położenia w przestrzeni i czucia. Jedyne co czuję, do chemiczny oddech i wydający pełną symfonię dźwięków żołądek. Nie dziwię mu się. Suchość w gardle skutecznie przeszkadza w chemicznym odpoczynku. Więc siadam, chwytam za butelkę, odkręcam ją i pije. Zawsze towarzyszy piciu taka dziwna, nieopisana niepewność i zdziwienie. Gdy wziąłem łyk napoju, całkowicie nie czułem tego, a po przełknięciu czuję jak każda kropelka płynie w dół mojego ciała. Trochę przerażające uczucie, ale i ciekawe. Położyłem się ponownie. Jakakolwiek próba napisania tego, co czuje człowiek, będąc pod wpływem DXM, jest niemożliwa. Chociażby ze względu na to, że natłok myśli i tego, co dzieje się w głowie jest ogromny i dodatkowo, nie pamięta się dokładnie co się widziało. Główną rzeczą, która mi towarzyszyła, to jedność ze światem i zrozumienie, że każdy z nas, bez wyjątku, jest malutką mrówką na tej skale w kosmosie zwanej Ziemią. Całe przeżycie ogólnie nie należało do pozytywnych w tym sensie, że ciągnąca się za mną depresja i różne problemy mentalne dają o sobie znać, nawet podczas tripów.

W pewnym momencie, którego określić nie jestem w stanie na osi czasu, zacząłem widzieć potwory wszelkiej maści. Wysokie z wielkimi oczami spoglądały na mnie ze zdziwieniem, jakby pierwszy raz mnie widziały. Spróbowałem jednego z nich dotknąć. Wyciągnąłem rękę przed siebie, ale nie udało mi się. Po chwili zamieniły się one w coś podobnego do pokracznej larwy, czarnej, jak smoła. Gdy ciągnęła się ona po ziemi, zostawiała za sobą kurz albo dym. Udała się ona w głąb lasu, a ja, poddałem się temu uczuciu, które poprowadziło mnie tuż za tą larwą. Gdy w końcu prześlizgnąłem się przez krzewy i krzaki, znalazłem się w pięknym lesie. Wysokie drzewa ze srebrną poświatą księżyca na sobie. A ziemia wyłożona niekończącym się dywanem z miękkiego i przyjemnego mchu. Zupełnie nieziemskie miejsce. Ni stąd, ni zowąd znalazłem się przy ognisku. Ogień miał niebieski kolor, był to jedyny kolor, jaki widziałem oprócz czerni, bieli i ich odcieni. Gdy siedziałem tak i ogrzewałem się przy ognisku, zacząłem myśleć na temat życia. Czym będę, gdy zacznę być? Śmieszną istotą, która na opak używa słów, których nie zna, a te górnolotne, ze złudną nadzieją, że tworzą one coś unikalnego bądź innego od normalnego i codziennego.

Próba wymuszenia na halucynacji zmiany otoczenia udała się. Robi się to dość prosto, otwieram oczy na chwilę i ponownie je zamykam. Znalazłem się chyba w Petersburgu w XIX w. Miasto było pozbawione ludzi, wyglądało całkowicie jak z książki Dostojewskiego, „Zbrodnia i kara”. Gdy poruszałem się przez miasto, jak kamera zamocowana na samochodzie, zauważyłem jedyną żywą duszę. Nie wiem dlaczego, ale od razu pomyślałem, że to był Piotr Wielki, nie wiem dlaczego. Patrzył przed siebie i dodatkowo był bardzo mały, niski. A ja pojechałem dalej, nie widząc jego twarzy. Chwilę później spojrzałem na to, na co on sam patrzył i ujrzałem przepiękny pałac niczym faktycznie z Petersburga czy innego pięknego miasta. Na tym skończyły się halucynacje, bo zmusiła mnie wielka chęć skorzystania z łazienki.

Dobra, wstaję, albo nie. Nie mogę, jestem wyczerpany, ale jak tu zostanę, to mi pęknie pęcherz. No dobra, siadam i wstaje na nogi z materaca. Jak wstałem i kiedy? Nie mam zielonego pojęcia, ale stałem. Przeszedłem się po pokoju, dotknąłem ud, kolan i łydek. Ruszam się jak młody bóg, ale chodzę jak upośledzony starzec. Wychodzę z pokoju i idę jak elektryczny bocian do łazienki, robię, co mam zrobić, myję dłonie i spojrzałem na siebie w lustrze i nie poznałem siebie. Zrozumiałem istotę sprawy jeszcze bardziej, która wcześniej do mnie przemawiała. Jedność z naturą, światem, to nie połączenie fizyczne, tylko mentalne.

Wracam do siebie, chodzenie sprawia naprawdę duży problem. Kładę się, ląduję na materacu, jak kłoda na ziemie. Po chwili zaczynam przemierzać z dużą prędkością niekończący się tunel, z bladym oświetleniem zamocowanym na górze. Nie trwa to długo, gdyż po pewnym czasie przeglądam jakąś książkę, nie pamiętam, co to było do końca. Wiem natomiast, że wtopiłem się w nią i stałem się częścią historii, jaką opisywała. Te historie, których nie pamiętam, trwały do trzeciej rano, czyli łącznie pięć godzin.

Od 03:00 przez następnie trzy godziny zaczyna się powolny zjazd z doświadczeń wizualnych. Natomiast leżałem i kręciłem się z boku na bok, w głowie miałem kłębek myśli i gdyby tylko mój stan fizyczny pozwoliłby mi usiąść wygodnie, napisać coś, co miałem na myśli, to mam wrażenie, że byłoby to coś najlepszego co kiedykolwiek udało mi się. Rozmyślenia na tak wielu płaszczyznach są nie do opisania.

O 05:00 doszedłem w miarę do siebie, nie zmienia to faktu, że poruszanie się było wciąż trudne, korzystanie z telefonu i tym razem było bardzo utrudnione przez zmieniający się dystans ów telefonu od moich oczu. Nie dosłownie, tylko taki a nie inny wpływ DXM ma na postrzeganie odległości. Raz telefon wydaje się mieć dwa centymetry, a następnym razem ma pół metra. Raz jest bardzo daleko, a raz bardzo blisko, że gdyby się postarać, to mógłbym liczyć piksele. Świat dookoła wraz z moim ciałem jest bardzo szybki, ruchy, które wykonuję są do pewnego stopnia niezależne od woli.

Około godziny 07:00 poszedłem spać, nie na długo, obudziłem się godzinę lub dwie później. Nie mogę wrócić do snu, więc przeglądam telefon zmęczony, cały czas ziewam. Po jakimś czasie udało mi się zasnąć i budziłem się tak chyba trzy razy. Przyszła godzina 13:00, już ogarniam dość, więc idę coś zjeść, zrobić sobie herbatę i zapalić. Równowaga jest dość mocno zaburzona, kiwam się na boki cały czas i nie czuję nóg. Zapalony papieros nie ma smaku i nie sprawia żadnej przyjemności, podobnie jest z jedzeniem. Mielę je jak krowa, zero smaku, ale zjeść coś wypadałoby. Herbata tak samo, brak smaku, delikatnie czuć jedynie jej gorycz, zupełnie nieciekawe. Smakowała jak ze szpitala.

 

 

Substancja wiodąca: 
Rodzaj przeżycia: 
Wiek: 
21 lat
Set and setting: 
Smutek, zamartwianie się na zapas. Własny pokój pozbawiony światła.
Ocena: 
Doświadczenie: 
Marihuana (rzadko) Kodeina (często) DXM (często) Tramadol (rzadko) Gałka muszkatołowa (raz) Alkohol (rzadko) Papierosy (często) Amfetamina (rzadko) MDMA (rzadko) Pseudoefedryna (rzadko)
Dawkowanie: 
900 mg DXM (12.1 mg/kg)

Odpowiedzi

Przyjemnie czytało się TR, jednak mogłoby być więcej szczegółów dotyczących samego tripa. Niemniej, czułam się przeprowadzona za rękę przez Twoją głowę - duża kreatywność i nienaganne umiejętniości literackie. 

Moja największa dawka to 450 mg, cóż mogę powiedzieć - nie dosięgłam nawet 3 plateau, ale odnoszę wrażenie, że im człowiek ma wrażliwszą psychikę, tym DXM nawet w niewielkich ilościach potrafi zadziałać naprawdę nieoczekiwanie. Zawsze podchodziłam do tej substancji z szacunkiem, jak do każdej. Opisane przeżycia zdają się potwierdzać (w moim mniemaniu) słuszność tych przekonań. 

Pozdrawiam Cię

Heniek

Ciężko opisać tripa po DXM. Przy małych dawkach sądze, że jest to całkowicie realne, ale przy większych to szalenie trudne. Nie zmienia to faktu, że następnym razem jak będę pisać TR z DXMu, postaram się bardziej opisać szczegóły. Jedyne co można w pełni zrobić to opisać świat, który się widzi i czuje. Nie ukrywam, próbowałem właśnie tym zapełnić puste luki, ale dalej będę udawać, że tak miało być.

Również pozdrawiam.

Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media