Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

twarzą do ziemi, a jednak najwygodniej na świecie

detale

Substancja wiodąca:
Chemia:
Dawkowanie:
Dwa razy po połowie piguły w półgodzinnym odstępie. Stężenia MDMA nie znam. Fioletowe ibizy.
Rodzaj przeżycia:
Set&Setting:
Brak wygórowanych oczekiwań, nastrój w porządku. Mieszkanie moje i kumpla.
Wiek:
20 lat
Doświadczenie:
Alkohol (kilka razy w tygodniu), MJ (raczej codziennie), Szlugi (kilka w życiu), Benzydamina (1 raz), Gałka muszkatołowa (1 raz), Hasz (kilka razy)

twarzą do ziemi, a jednak najwygodniej na świecie

Kiedy po kilku dniach świetnej zabawy z alkoholem i THC kończy nam się palenie o godzinie 18, wraz z kolegą V. wpadamy na świetny pomysł, aby zarzucić niedawno zakupione pixy. Szybko udajemy się do sklepu po izotonik, gumy do żucia oraz elektrolity z apteki.

 

Około 18:30 zarzucamy po połówce pixy. Po kilku minutach obaj czujemy dziwne kłucie w jelitach, ale ból szybko znika. Nie mamy jakichś określonych oczekiwań – nigdy wcześniej nie próbowaliśmy MDMA, jednak sporo czytaliśmy, więc wiemy, czego możemy się spodziewać. W oczekiwaniu na efekty rozpoczynamy potyczkę w szachy.

 

Po około 30 minutach dochodzimy do wniosku, że połówka, którą zalecał nam kolega O., to dla nas za mało, ponieważ jest on od nas sporo lżejszy, a przecież dawka MDMA zależy od masy ciała. O 19 dorzucamy więc po połówce i w sympatycznej atmosferze kontynuujemy rozgrywkę. Powraca kłucie w jelitach, jednak po kilku minutach znika.

 

Mija kolejny kwadrans, a gra zaczyna być bardzo wymagająca, a więc rezygnujemy. Wychodzimy na balkon – ja poza lekkim zmęczeniem nie odczuwam żadnych efektów, natomiast V. twierdzi, że zaczyna coś czuć, jednak jest to efekt na granicy placebo.

 

Idę do łazienki, aby zabić troszkę czasu, a wtedy V. nieoczekiwanie wchodzi za mną. Wypraszam go, a on zdezorientowany. Śmiejąc się, opuszcza łazienkę. Mówi coś o jakimś tunelu. Czuje, że zabawa już się zaczyna. Ja jednak siedząc w łazience, nadal nic nie odczuwam.

 

Nagle po całym mieszkaniu zaczyna rozchodzić się głośna, przyspieszona muzyka, którą V. właśnie zapodał. Czym prędzej wychodzę, aby sprawdzić, co się dzieje, a on z głośnikiem w ręce biega po pokojach. Prosi, abym go przytulił. Wychodzimy razem na balkon, wszystkim się zachwyca, co w sumie zaczyna mnie już denerwować, ponieważ od wrzucenia minęła już ponad godzina a u mnie nadal nic. Tłumaczę sobie ten stan różnicą wagową, gdyż jestem o 20kg cięższy od V. Towarzyszę mu na balkonie, jednak w końcu kładę się na łóżku, zamykam oczy i liczę na to, że odcinając bodźce, przyspieszę ładowanie.

 

Po kilku minutach zaczynam odczuwać, że moja głowa robi się lekka. Znów wychodzę więc na balkon do V. i mówię mu o efektach. Jego oczy są już typowo sowie, śmiejemy się, że wygląda na „wystrzelonego”. Nagle przez moje ciało przechodzi fala ciepła, co jest dla mnie pierwszym znakiem, którego nie jestem w stanie zignorować. Dochodzi już przecież 20, no więc czas najwyższy. Ślina w ustach zniknęła, a w żuchwie czuję nieprzyjemne napięcie. Kiedy widzę, że V. częstuje się gumami, natychmiast postanawiam do niego dołączyć. Biorę kilka sztuk i od razu zaczynam żuć. Jak się okazuje, jest to bardzo przyjemne i rozluźniające dla szczęki. Niestety V. upuszcza opakowanie z gumami, a one rozsypują się po całym pokoju, co wprawia nas w śmiech.

 

Kiedy pozbieraliśmy je, znów wychodzimy na balkon. Po chwili V. mówi do mnie: „Stary, nie jestem aż taki, żeby stąd wyskoczyć, ale wiem, że gdybym to zrobił, to bym latał”. Ja również czuję niesamowitą lekkość. Chodzę po pokoju, zachwycając się każdym krokiem, wykrzykując, że nic nie ważę. Ten brak ciążenia jest dla mnie tak realny, że postanawiam zrobić pompkę. Wykonuję jedną i wstaję — niestety ciało odzyskało już rzeczywisty ciężar. V. robi to samo, jednak nie jest już w stanie się podnieść. Wybucham śmiechem i próbuję zrobić jeszcze jedną – bez szans. Zostajemy uziemieni na podłodze.

 

Pomimo że leżymy na zimnych i twardych kafelkach, to jest to najwygodniejsze miejsce w jakim kiedykolwiek leżałem. Próbuje to uczucie oszukać i odwracam głowę twarzą do podłogi. Jednak uczucie wygody nie znika, nie odczuwam żadnego dyskomfortu mimo wciskania twarzy w podłogę. Po jakimś czasie postanawiamy jednak nie spędzać fazy leżąc na ziemi i wycierając twarzami kafelków.

 

Wstajemy — i jak zywkle — udajemy się na balkon. Tutaj również zimno ani brud kafelków nam nie przeszkadzają. Od razu siadamy, a wręcz się kładziemy. V. przeczołguje się po całym balkonie, zbierając na swoje ubrania cały syf jaki tam był. Rozmawiamy i obserwujemy świat w tym najwygodniejszym z możliwych stanów. Pomimo że z V. bardzo dobrze się znamy i potrafimy rozmawiać o wszystkim, to teraz nasza konwersacja nie ma już żadnych barier. To, z jaką swobodą można prowadzić rozmowę, jest naprawdę niesamowitym doświadczeniem.

 

Patrzymy na świat i widzimy, jak jakieś laski się biją. Wygląda na to, że nie powinny zrobić sobie znaczącej krzywdy, więc z zaciekawieniem się przyglądamy. Po wejściu do mieszkania rozsiadamy się na kanapie, rozpływając się w niej. Pocieranie stopami o materiał kanapy to kolejne wyjątkowe doznanie. Dzwonimy do mojej dziewczyny, aby zdać jej relację. Śmieje się z naszego wyglądu i ciągłego mielenia mordami całej paczki gum. Skarży się też, że bardzo szybko i niezrozumiale mówimy, co w sumie sami już zauważyliśmy.

 

Po rozmowie dochodzimy do wniosku, że musimy się przejść na świeże powietrze. Szybki pomysł i od razu wychodzimy, jednak po około 45 minutowym spacerze czuję się strasznie zmęczony, więc wracamy do domu. Po powrocie, kiedy siedzimy i rozmawiamy, czuję nagły przebłysk otrzeźwienia, więc szybko zerkam na zegarek – jest już po 23! Nie mam pojęcia, kiedy ten czas tak szybko zniknął, gdyż ostatnia godzina którą widziałem to 20:20. Nie mogę uwierzyć, że odczuwam osłabienie działania przez to, że podróż dobiega końca.

 

Chcąc przedłużyć zabawę, decydujemy się na ponowne opalanie cybucha z bongo – bezskutecznie. Odruchowo robię więc szybkie drinki (whisky + cola). Pomimo że planowaliśmy nie pić alkoholu to połowa butelki, która została, znika w mgnieniu oka. Decydujemy się odwiedzić pobliski sklep nocny. Nie wiadomo kiedy znika również zakupiona flaszka wódki. Dochodzi już 6 rano, a my jakby z dziurą w głowie nie wiemy, kiedy stan wygaszania się pixy zamienił się w stan upojenia alkoholowego. Idziemy spać.

 

Rano poza lekkim kacem nie odczuwam nic nadzwyczajnego. Wieczorem, kiedy jestem już sam, dopada mnie samotność, czuję przygnębienie, jednak wiem, że taki stan może utrzymywać się do kilku dni. Przez kolejne 2-3 wieczory czuję dziwny wewnętrzny smutek, więc poprawiam sobie humor paląc z lufki aby jakoś przetrwać.

 

Podsumowując. Spróbowanie MDMA to naprawdę niesamowite doświadczenie, które odgórnie chce przybierać pozytywny charakter. Jednak wydaje mi się, że poza chwilowym hajem może rzucić nam nowe światło na wiele spraw z naszego życia. Niestety widzę też potencjał uzależniający, bo przez 2 tygodnie musiałem się czymś zajmować, żeby nie wrzucać kolejnej piguły. Za parę miesięcy, kiedy serotoninka się odnowi, to na pewno to powtórzę. Na razie przygotowuję się do pierwszego tripa z kwasem.

 

Substancja wiodąca: 
Rodzaj przeżycia: 
Wiek: 
20 lat
Set and setting: 
Brak wygórowanych oczekiwań, nastrój w porządku. Mieszkanie moje i kumpla.
Ocena: 
Doświadczenie: 
Alkohol (kilka razy w tygodniu), MJ (raczej codziennie), Szlugi (kilka w życiu), Benzydamina (1 raz), Gałka muszkatołowa (1 raz), Hasz (kilka razy)
Dawkowanie: 
Dwa razy po połowie piguły w półgodzinnym odstępie. Stężenia MDMA nie znam. Fioletowe ibizy.
Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media