spotkanie z mahometem
detale
raporty usho
spotkanie z mahometem
podobne
W słoneczną niedzielę udałem się tramwajem do parku na obrzeżach miasta. Tam szukając w miarę bezpiecznego miejsca gdzie mógłbym przeleżeć trip - bo w zasadzie chciałem doznać intesywnego doświadczenia, położyłem się gdzieś między ścieżkami w trawie skąd chwilę obserwowałem spacerujących w ten leniwy dzień homo sapiens. Po chwili łapczywie dobrałem się do samarki z 0,25g Mahometa, o którym sporo wcześniej przeczytałem i tak, tak, wiedziałem, że 40ug to już dobra fazka. Niestety moje przygotowanie do konsumpcji w warunkach leśnych nie było najlepsze więc zacząłem "maczać" palec w białym proszku, aż straciłem możliwość racjonalnej oceny ilości, którą zaaplikowałem. Mogło to być 80-120ug. Miejscówka na której chciałem spędzić tripa znudziła mi się podczas body loadu i zacząłem maszerować przez las. Po chwili natrafiłem na kopel pełny przepięknych koni, które postanowiłem nagrać telefonem - mam ten film do dziś. Następnie ruszyłem dalej i doszedłem do spływającego po stoku strumienia, który na wysokości mojej trasy był przecięty przez niewinny mostek. Oparłem się o barierki i spojrzałem na strumień, wtedy odczułem pierwsze efekty i były to efekty dźwiękowe.
Potężne grzmoty rozległy się w mojej głowie, na dodatek gdzieś z boku ujrzałem starszą parę przechadzającą się po lesie i strasznie mnie to zestresowało, więc musiałem się stamtąd oddalić. Przedsięwziąłem wędrówkę bardzo prędkim marszem, nie znając kierunku którym podążam. przez pierwsze 30-40 minut zaburzeniom i zniekształceniom ulegał tylko dźwięk. Zadzwoniłem do mojego przyjaciela, z którym rozmowa się zbytnio nie kleiła, a na dodatek po chwili przestałem słyszeć co do mnie mówi, w mojej głowie brzmiało to jak majaczenie człowieka z wysoką gorączką. Rozłączyłem się i wtedy zaczęła się zabawa.
To co działo się na ekranie mojego wyświetlacza, to nie były żadne fraktale, czy delikatne zniekształcenia otoczenia. To co oglądałem, to pocięta siatka rzeczy których nie jestem w stanie opisać, to dźwięki, których nie jestem w stanie rozpoznać, to lęk że zaraz zrobię sobie krzywdę wchodząc na coś, albo spadając z jakiejś skarpy. Idąc przed siebie i w miarę sprawnie omijąc przeszkody trafiłem na jakichś ludzi, nie chciałem zrobić niczego głupiego, bo totalnie nie ogarniałem co się dzieje dookoła i nie mogłem ocenić odległości, więc usiadłem. Napiłem się wody z plecaka i kolejną rzeczą, którą pamiętam są karły z różowymi wózkami dziecięcymi wokół mnie. Następnie jakiś rowerzysta skopiował się na całym ekranie i był wszędzie.
Po przejściu jeszcze jakiegoś odcinka zaczęła się najgorsza część tripu - doświadczenie umierania, byłem pewny, dosłownie byłem pewny, że nie żyję i moja świadomość znajduje się w jakiejś dziurze, z której już nigdy nie wyjdę. Przez godzinę próbowałem się stamtąd wydostać, machałem rękami, chwytałem się za twarz z przerażenia, ogólnie grubo. Podejrzewam, że w tamtym czasie spierdoliło mi strasznie dużo przepięknych wizuali, bo coś tam kojarzę, ale totalnie mnie to nie interesowało. W pewnym momencie usiadłem i zaczęło mnie wykręcać...
Przez sytuacje z dzieciństwa, twarze znajomych przed oczami, twarze obcych - najpewniej przechodzących tamtędy ludzi, ale tego w stanie stwierdzić nie byłem, po najpiękniejsze uczucie w życiu. Ja, moje ego zmartwychwstało, wróciłem do ciała i byłem święcie przekonany, że to mój świat, wykreowany przez moją głowę, że jest to nagroda za trudy życia doczesnego, że jestem związany z tym wszystkim, ba, że jestem tym wszystkim... Piękne przeżycie, ale zdecydowanie nie na to miejsce. Leżąc w pozycji prenatalnej, ściągnąłem z siebie ciuchy. Były mi zbędne. Jeszcze jakiś czas nie mogłem się podnieść. Kiedy wstałem pamiętam tylko tyle, że "wiedziałem", podobnie jak to opisywał Steve Jobs, ale nie wiem co widziałem :D W pewnym momencie napchałem sobie do ust piachu, wyplułem i zacząłem biedz nago przez las. Po drodze klepnąłem w tyłek jakąś Panią po pięćdziesiątce, a ta mnie wybrechtała z koleżanką. Następnie już gdzieś na ulicy zaczepiałem delikatnie ludzi, witając się z nimi z uśmiechem na ustach, a następnie zawinęli mnie Panowie policjanci. Załadowali do wozu, dali zielony kubraczek i zadzwonili po karetkę.
Opowiedziałem tym ludziom wszystko zgodnie z prawdą, Homecika przyjąłem około 13, a oni mnie zgarnęli koło 18, więc jeszcze po takiej dawce miałem sporo na bani i empatia nie pozwoliła mi mówić nic niezgodnego z prawdą, także wiedzieli, że jestem jeszcze mocno pod wpływem. Zgadnijcie co te gagatki odjebały. Ci ludzie zawieźli naćpanego chłopa do wariatkowa. Wylądowałem na 3 dni w szpitalu psychiatrycznym gdzie ładowali we mnie tyle benzo, że nie mogłem chodzić i z tych 3 dni pamiętam jeden prysznic, no i bardzo dobrą wątróbeczkę z ziemniaczkami :) Lekarz - psychiatra od 7 boleści, gdy pierwszego dnia powiedziłem, że na luzie zasnę tylko żeby mi dali spokój, zaczął ironicznym tonem pytać: Nie chce Pan przyjąć tabletki, nie chce? Wie Pan że możemy Pana zatrzymać na dłużej? Normalnie odjazd co te zjeby odwaliły... Gdy po 3 dniach odbyło się na miejscu spotkanie sądu to te kobitki jak ze mną pogadały, to też delikatnie nietęgie miały miny.
Rozmyślań mam wiele na ten temat do tej pory, piękne przeżycie, ale zdecydowanie zbyt intensywne, choć jak widzę, że ktoś tam przy 20ug mówi, że grubo, to się uśmiecham szyderczo. Wnioski - psychodela to namiastka stanu pośmiertnego w jakiś sposób, ale to tylko moje odczucia. Pozdrawiam i czekam na jakieś zaproszenie do grona wojowników psychodeli :)
- 6818 odsłon