liryczne tło (dxm)
detale
Otoczenie: zmienne
Amfetamina - symboliczne 2 razy
DXM - ok. 10 razy
raporty tripster
liryczne tło (dxm)
podobne
Geniusze jednogłośnie zaznaczają, że przełomowe teorie i pomysły spadają na człowieka w jednym momencie niczym uderzenie błyskawicy. Moje przeżycie, które tutaj opisze, również było dla mnie przełomowe. Ok. godz. 16 przyszedł do mnie pomysł, aby wsiąść w pociąg i pojechać do "wielkiego miasta" w celu zakupienia skromnych 450 mg specyfiku jakim jest DXM. Była niedziela, więc nie było sposobności zakupienia go w rodzimej miejscowości. Nie spodziewałem się jakoś cudów po tym tripie. Bardziej chciałem "odchamić się" jadąc nocą w PRL-owskim EN57 oraz wsłuchiwać się na zmianę w rytm stukotu składu i albumu "Paktofoniki". Już na wstępie chciałbym zaznaczyć, że momentami ten tripraport może pozornie przybierać kształt opowiadania fanowskiego, ale to po prostu część tego, czego dane mi było doznać.
Tak więc godz. 17:19 - wyruszam. 50 km do celu, czyli jakaś godzina drogi. Kilka minut po osiemnastej jestem już na miejscu i udaje się do wybranej wcześniej całodobowej apteki. Można uznać, że pół godziny później jestem już po konsumpcji. Godziny, które podam, są w dosyć dokładnym przybliżeniu (błąd pomiarowy - jakoś 15 minut).
19:00
Wybrałem na dworcu dość ustronne miejsce, aby tam czekać na "wejście" DXM.
19:15
Jako że to już 45 minut po konsumpcji, zaczynają się pierwsze objawy zażycia w postaci otępienia quasi-alkoholowego i zaburzeń koordynacji. Doszedłem do wniosku, że póki co nigdzie nie pójdę i poczekam, aż DXM sam zdecyduje dokąd mam się udać.
19:30
Tak więc DXM zdecydował, że trasa spacerku na dotlenienie (w celu zabicia nudności, które mi towarzyszyły) będzie biegła przez okoliczny most i zakładała powrót przez centrum handlowe na to samo miejsce. Po drodze zahaczyłem o popularny sklep z odzieżą, ale było tam dla mnie zbyt kolorowo i po chwili wyszedłem.
19:45
Teraz potrzebne mi było zapalenie papierosa i aby swój cel osiągnąć, poszukałem miejsca, gdzie nie będzie konfliktów z prawem pod postacią mandatu. Nikotyna zainicjowała łańcuch psychodeli, który jest głównym motywem czytanego przez Ciebie tripraportu. Po zapaleniu błyskawicznie udałem się do obiektu zwanego „Dworcem Letnim” i tam w końcu usiadłem.
19:50
Tutaj już się zaczęło. Wyciągnąłem zeszyt, który kiedyś pełnił funkcję notatnika z religii i zacząłem notować niczym natchniony. Mało logiczne związki przyczynowo skutkowe są spowodowane niemożnością zanotowania wszystkiego, co przyszło do mojej głowy. Pewna osoba, wiedząc o moich dzisiejszych zamiarach poprosiła mnie, żebym napisał w „podróży” wiersz. Przypomniawszy sobie o tym zareagowałem co najmniej dziwnie. Mianowicie powiedziałem na głos „I co?! Myślisz, że to mi z nieba spadnie?!”. Nikogo w tym miejscu nie było, więc pozostało to nieusłyszane. W tym momencie wiszące przede mną telebimy rozmazały się i doznałem olśnienia. Napisałem to:
„Amnezjo!
Wiem gdzie leżysz
Nie dotkniesz mnie
To jest jak piórko
Ja nie mogę ogarnąć
Tego, że piszę
Pisanie ogranicza
Jestem stwórcą
Horyzontów”
Poczułem wtedy niesamowitą więź z otoczeniem (stąd wers „Wiem gdzie leżysz”). To doprowadziło mnie z kolei do koncepcji „Wiersza-instalacji”, który z założenia miał oddawać koloryt przestrzeni. Zafascynowany swoim odkryciem napisałem: „CHCĘ TU BYĆ! W TYM WYMIARZE!”. Obrazując jak to wygląda wizualnie – od tego napisu jest klamra ze strzałką w dół i pod spodem zdanie „I że ja to zawiozę do siebie… i że ja to zawiozę do siebie”. To, że zdublowałem to wyrażenie idealnie podkreśla ówczesną fascynację przestrzenią. Imaginując sobie drogę tego zeszytu z powrotem do domu, pojawiła mi się fantastyczna linia, która kreśli w powietrzu tor. Czwarty wymiar (czas), który nakreśliła ta linia wydawał mi się czymś naturalnym, czego normalnie nie dostrzegałem. Pragnę, tutaj zaznaczyć, że w moich słuchawkach wciąż bytowała „Paktofonika”. Nie bardzo pamiętam, co działo się pomiędzy fascynacją przestrzenią a tym, co opiszę teraz. Widok, który miałem przed oczami – światła żółtych latarni, ulica, nocne niebo – napawało mnie przekonaniem, że jestem w roku 2000. Data dzisiejsza to 28 grudnia, a data śmierci Magika z PFK to 26 grudnia. Przeszyły mnie ogromna frustracja i ogromny ból, że nie udało mi się go uratować, gdyż umarł dwa dni temu. Po chwili jak z nieba doznałem wizji, która była emocjonalnym punktem kulminacyjnym tego tripu. Objawił mi się wyżej wymieniony członek Paktofoniki i niby medium pod jego wpływem napisałem w zeszycie „Nie martw się, trzeba się uzbroić” oraz uśmieszek. Ulżyło mi wtedy niesamowicie. Owo uzbrojenie miało na celu oczywiście zaopatrzenie się w DXM i ściągnięcie ze świata, jaki objawia się po tym specyfiku jak najwięcej rzeczy do rzeczywistości.
20:30
Pomału udaję się już do pociągu, gdyż za 20 minut odjazd. Wchodząc do wagonu poczułem silny niepokój, że czegoś zapomniałem. Postanowiłem to olać i zająłem najbardziej wolne od ludzi miejsce. Telefon, z którego puszczałem muzykę, włożyłem do zeszytu mojego zeszytu. Świadomość, że muzyka, która wówczas była dla mnie bóstwem, jest nadawana z zeszytu od religii stanowiła swoistą metaforę.
20:50
Skład ruszył. Obok mnie siedziały jeszcze dwie osoby i za nic nie mogłem rozgryźć w jakim języku mówią. Dopiero potem ustaliłem, że jest to niemiecki i cieszyłem się, że odbywam podróż po całym świecie. Jak to zawsze u mnie po DXM bywa, dostałem ogromnych wyrzutów sumienia, że jestem uzależnionym ćpunem i ta myśl towarzyszyła mi już do samego snu.
Ostatecznym stwierdzeniem, jakie wymyśliłem jest fakt, że DXM buduje nowy świat, który po wróceniu do rzeczywistości pozostaje nienaruszony i tylko czeka, aż się do niego wróci.
22:30
Jestem już w domu – na tym kończy się mój trip, który bądź co bądź mnie zmienił.
Czas nieokreślony
Leżałem już w łóżku celem zaśnięcia, ale ogromna nadpobudliwość mnie roznosiła. Rozciągałem się, ćwiczyłem i nie mogłem za Chiny Ludowe przenieść się do krainy Morfeusza.
- 8325 odsłon