leniwy wieczór z eth-lad-em
detale
leniwy wieczór z eth-lad-em
podobne
ETH-LAD to dziwna substancja. Lizergamid, ale tworzący specyficzne dla siebie nastroje i odczucia, w dużym stopniu różne od LSD. Siadający na głowie mocno, ale i pozostawiający w miarę trzeźwy ogląd rzeczywistości. Mniej wizalny, a bardziej szatkujący na kawałki poczucie upływu czasu i powiązań przyczynowych. W pewnym stopniu też mocniej dysocjujący od LSD. Oczywiście to tylko mój subiektywny odbiór tego doświadczenia, da się jednak wyczuć charakterystyczny emocjonalny „znak rozpoznawczy”.
Muszę w tym miejscu poczynić zastrzeżenie – według wielu anegdotycznych raportów ETH-LAD cechuje specyficzna zależność między dawką a siłą działania, różna od LSD i jego pochodnych. Mniej więcej do dawki 200-250 ug działa on nieco słabiej od swojego lizergamidowego krewniaka. Powyżej następuje jednak nagły zapłon, co może wystrzelić nieostrożnych psychonautów na orbitę. I to bez skafandra. Zdarzały się przypadki psychoz i wizyt na ostrym dyżurze z przegrzania. Bądź więc czytelniku ostrożny.
Materiał dostaliśmy na blotterach po 100 mikrogramów. Ostatnie tripy na 100 mikrogramach nie były jednak dla nas satysfakcjonujące, więc postanowiłem przed spotkaniem rozpuścić treść jednego z papierków w wodzie i odmierzać ją następnie strzykawką według objętości.
Łykamy papierki. Do tego z roztworu odmierzyłem po 25 mililitrów. Razem 125 mikrogramów. Mija pierwsze 15-20 minut. F. chce dokończyć malowanie swojej maski, którą zaczął jak spotkaliśmy się miesiąc temu. Chodzi o zwykłą tekturową maskę na twarz, przygotowaną do pomalowania akwarelami. Spora jej część była już pokryta pigmentem. Ja jednak zaczynam powoli czuć ciężar i zupełne rozleniwienie. Psychodeliczny come-up nie jest nigdy dla mnie łaskawy. Tym razem zamiast rozrywającej energii czuję jednak spowolnienie. Czuję się jak worek ziemniaków. Nie mam w ogóle ochoty bawić się w artystę-plastyka. Trochę wchodzi couchlock.
Wyszedłem na balkon. Kiedy patrzyłem na blok naprzeciwko (oddalony o jakieś 300 metrów), to miałem dojmujące (wręcz fizyczne) wrażenie jakby się przybliżał, albo jakby przestrzeń między mną a nim się powoli kurczyła. Ruch uliczny zdawał się przemieszczać hiperpłynnie, jakbym oglądał film w 120 klatkach na sekundę. Miałem wrażenie że świat stał się nadrealny, płynny, wyrazisty jak nigdy.
Postanowiliśmy wyjść z F. na spacer, pod mieszkanie naszego dobrego kolegi B. Znów uderzyło mnie to uczucie zniekształcenia samej rzeczywistości. Wydawało mi się, że chodnik po którym idę ma mnóstwo górek i dołków i wykrzywia się dziwacznie pofalowany. Wrażenie to było „osadzone” w materii świata i nie wyglądało jak typowa kwasowa halucynacja. Przestrzeń mentalna zrobiła się gęsta, jakby rzeczywistość była galaretą, przez którą muszę się przedzierać. To uczucie przypomniało mi moje dawniejsze doświadczenia z dość dużą dawką 4-HO-MET – ten gęsty headspace wydawał się dość podobny. Mimo bardzo intensywnego nastroju, nie czułem, żebym tracił kontrolę. Czułem się uspokojony i żadne paranoiczne myśli mnie nie zaprzątały. ETH-LAD usiadł mi na głowie całym sobą, ale nie odebrał mi tchu.
Podeszliśmy pod blok B. Orientacja w przestrzeni nienaganna. Spojrzeliśmy na jego balkon. Zadzwoniliśmy do niego i szybko okazało się, że nie ma go w domu. Powrót do mojego mieszkania zajął wieki, przez dwuetapowe przejście dla pieszych.
Dorzuciliśmy pozostałą wodę z rozpuszczonym blotterem, po 25 mikrogramów. Po takim czasie mogliśmy już zbudować sobie tolerancję… ale warto zawsze spróbować. Niewiele to zmieniło, poza tym, że po paru godzinach zdawało się jakbyśmy mieli drugi, mniejszy peak. Szczerze mówiąc, byliśmy trochę zawiedzeni tym jak ten trip wyglądał do tego momentu. F. wyjął więc jointa skręconego wcześniej na taką właśnie ewentualność. Zapaliliśmy go na balkonie.
Właśnie wtedy przyszły lepiej zarysowane wiżuale. Nie była to może żadna eksplozja fraktali, choć miały swoją intrygującą specyfikę. Dla mnie LSD i jego bezpośrednie pochodne (jak ALD-52 czy 1P-LSD) mocno „roztapiają” świat. Wszystko zdaje się wtedy falować, oddychać i wirować. Obiekty drgają w różnych płaszczyznach, a pod ich kontury zdają się podczepiać wirujące pędzelki, i tak dalej. W przypadku ETH-LAD-u nie widzę tej tendencji do roztapiania się widzianego obrazu. Raczej to sama obserwowana rzeczywistość wydaje się realistycznie zniekształcona. Dla przykładu, jak patrzyłem na blat kuchenny, widziałem na nim symetryczne wzory, choć wiem, że tak naprawdę są na nim tylko przypadkowe kropki. Wzory te zdawały się jednak być fizycznie obecne na blacie, a nie tylko nałożone jak „filtr”. Kiedy patrzyłem na blat pod innym kątem, te wzory dalej tam były i realistycznie wtapiały się w jego powierzchnię jak tekstura nałożona na model 3D.
Przed północą efekty zaczęły powoli zanikać. Po koło 8 godzinach było już po wszystkim. Przez dorzucenie dodatkowej dawki trip jeszcze się tlił i nieco męczył, więc postanowiłem łyknąć 50 mg trazodonu żeby się otrzeźwić i przygotować do snu. Po 40 minutach byłem już zupełnie trzeźwy. Nie miałem rzadnych problemów z zaśnięciem – brak było tego charakterystycznego pobudzenia jak po LSD.
Może to, co nazywam „specyfiką” ETH-LAD-u jest właściwością samej substancji, może to po prostu wypadkowa moich oczekiwań, set & setting oraz przypadkowych myśli wkradających się do głowy. Wiem tyle, że spodziewałem się czegoś silniejszego. I mimo rozczarowania na tym polu, dostrzegam jednak w tej substancji potencjał do szybkiego roztrzaskania rzeczywistości na kawałki przy większych dawkach.
- 6819 odsłon