karetka, psychiatryk i śmierć - bad trip po lsd
detale
karetka, psychiatryk i śmierć - bad trip po lsd
podobne
Siedzę z ziomkiem we dwóch i mamy wziąć po kartonie ok. 250-270ug. Po 30 minutach od zapodania postanawiamy dorzucić jeszcze jednego na pół więc jest już niecałe 400ug. Nasze doświadczenie z kwasem kończy się na 200ug więc jest to całkiem odważny pomysł. Pierwsze 2h lecą gładko, wejście agresywne ale do zniesienia. I teraz zaczyna się tytułowa akcja: oboje skwaszeni zaczynamy mówić do siebie dziwne rzeczy.
Ziomek co chwilę mnie pyta czy wszystko dobrze, mimo że było wszystko dobrze i nie wiem czemu mógł pomyśleć że coś jest źle. Docieramy na miejscówkę która była niedaleko. Siedzimy jakby nigdy nic. Nagle ziomek zaczyna mówić do mnie jak ratownik w karetce który próbuje utrzymać kontakt z poszkodowanym, np. "kolego, jesteś tutaj?" (mówię że jestem) "dobra to odzywaj się cały czas". I tak co jakiś czas pieprzy.
W międzyczasie nawet nie wiem kiedy, wchodzi mi wkrętka że fizycznie jestem w karetce, a przez tak dużą ilość kwasa nie widzę tego, bo zamknąłem się w moim małym świecie w głowie. Ziomek zaczyna mówić jakby był jakiegoś rodzaju połączeniem między mną a ratownikiem, który stara się podszyć pod niego, np. "ej ziomuś ziomuś, słuchaj, a jakbym wziął tego kwasa za dużo to co muszę zrobić żeby to przerwać?".
Wkrętka wchodzi na całego, zaczynam wierzyć w to co on mówi i odpowiadać na jego pytania. Jestem pewny że wiozą mnie do szpitala a ziomek który siedzi obok mnie na miejscówce i wgl wszystko co się dzieje wokół to tylko taka jedna scena z życia w której jestem uwięziony we własnej głowie przez kwasa. Przenosimy się do szpitala. Wkrętka wchodzi na kolejny poziom, tymczasem fizycznie czuję jakby mnie posadzili na wózek. Ciało mi lekko sztywnieje jakbym był w kaftanie. Potem pielęgniarka kładzie mnie na łóżko do badań i co najciekawsze, bezwładnie, sam układam się w coś pokroju pozycji bezpiecznej myśląc że robi to pielęgniarka (cały czas przed sobą widzę normalny świat, ziomka i miejscówkę).
Nagle czuję coś w rodzaju nieskończoności. Odcina mnie na jakiś czas od tej wkrętki i po prostu jestem w stanie poczuć egzystencję wszystkiego co istnieje, będąc poza osią czasu. Czuję się jakbym nigdy się nie urodził, mimo że pamiętam na czym moje życie "polegało". Uczucie nieskończoności (podejrzewam że to śmierć ego) znika, a pojawia się kolejna wkrętka - umarłem. Przestaję odczuwać już bycie w szpitalu. Oś czasu i osobowość totalnie znikają, staję się wrakiem swojego dawnego "ja". Ziomek ma to samo, przestał gadać jak ratownik i też rozkminia co się do cholery dzieje i kim on jest.
Próbuję stanąć na nogi i iść pochodzić - coś mnie spowrotem przyciąga do siedzenia w tym samym miejscu obok niego. Wkręcam sobie że nie żyję, ten świat to pewnego rodzaju raj, a mój ziomek to Bóg, od którego nie mogę odejść nawet na krok. Do tego dawał mi jakieś filozoficzne rady (zapewne były to zwykłe zdania ale interpretowałem to jako mądrość bożą XD). Wszystko kończy się w domu gdzie powoli odzyskuję energię bycia sobą i te inne duperele.
Kończąc ten raport chciałem wysnuć pewien wniosek. Nie wierzę w żadne nadprzyrodzone siły ani działania, ale mam wrażenie że przez mój brak doświadczenia z większymi dawkami, kwas, albo raczej ja sam, podświadomie chciałem sobie pokazać co mogłoby się stać podczas tripa. Do tej pory nie wiem czy ziomek wkręcał mnie dla beki, czy sam tracił kontakt z rzeczywistością, ale zostanę przy fakcie że wyniosłem z tego tripa cenną lekcję, którą postanowiłem się podzielić. Uważajcie z kwasem, bo będąc na tripie mierzycie się z wytworami i nadinterpretacjami własnego mózgu, co może was zniszczyć na stałe.
- 5530 odsłon