będąc wszystkim i niczym – obserwującą pustką nieświadomości w oceanie zdarzeń przez wieczność
detale
- dekstrometorfan (dosyć często, dawniej regularnie)
- amfetamina (dosyć często)
- alkohol (dawniej dosyć często, obecnie od czasu do czasu tylko piwo)
- MDMA (raz w życiu)
będąc wszystkim i niczym – obserwującą pustką nieświadomości w oceanie zdarzeń przez wieczność
podobne
Około godz. 11:00 łyknęliśmy z moim chłopakiem (K) po 30 tabletek acodinu. Mieliśmy zamiar zrelaksować się, leżąc, słuchając muzyki i rozmawiając. Jednak po jakichś 40 minutach, akurat wtedy, gdy DXM zaczynało działać, wpadł do nas kumpel (M) – totalnie zakręcony człowiek, etatowy osiedlowy leń, z którym można jednak konie kraść ;). Traf chciał, że akurat dzień wcześniej spróbował on pierwszy raz DXM – 450mg i spodobało mu się. Słyszał opowieści o efektach większych dawek i był ciekaw, ale bał się trochę eksperymentować sam.
- Siema! A wy co, już bania? – powiedział na powitanie. – Mogliście poczekać na mnie. Zbierajcie się, ładna pogoda, kupujemy po dwie paczki acodinu na łeb i idziemy nad jeziorko. Wrócimy jutro.
Moja faza była niezwykle lekka – ot, dobry humor, pełen relaks i trochę odkształcona atmosfera, prawie niezauważalnie gnąca się grawitacja. Za to K, zawsze wrażliwszy na DXM, siedział sztywno i wytrzeszczonymi oczami gapił się w telewizor, co kilka sekund zmieniając kanały. Zanim dogadaliśmy się z nim i wytłumaczyliśmy plan na dziś, minęło trochę czasu.
Zabraliśmy koce, wodę mineralną, kilka piw i wyruszyliśmy. K miał naprawdę nieźle w czubie. Szedł jak robot, co wyglądało nieco komicznie w porównaniu z jego szczupłą posturą, krótkimi spodenkami i sandałami. Ciągle powtarzał, że musi nieść w prawej ręce butelkę wody, bo to jest elektromagnes, który trzyma go ziemi, podczas gdy trzymana w lewej ręce reklamówka może w każdej chwili porwać go do góry. Kilka razy podawał nam oba te przedmioty, abyśmy przekonali się o ich niezwykłej mocy.
Baliśmy się, że M nie uda się kupić 6 opakowań acodinu, gdyż była niedziela i była otwarta tylko jedna apteka w całym mieście. Jednak on, jak gdyby nigdy nic, wyszedł z niej z dziewięcioma paczkami.
- No co? Przed nami cała noc – powiedział w odpowiedzi na nasze zaskoczone miny.
M naprawdę mało wiedział o DXM. Uparł się żeby kupić kiełbasę, pieczywo, itd. i na nic było nasze gadanie, że na fazie zapomni w ogóle, że istnieje coś takiego jak pożywienie, a już rozpalanie ogniska to najgorszy pomysł z możliwych. Nieśliśmy wielkie torby z kocami i prowiantem przez jakieś półtora kilometra. Pozostało jeszcze drugie tyle, więc zrobiliśmy postój nad rzeką. Wysiłek zbił nieco K fazę, za to mnie chyba bardziej się wkręciła. Zarzuciliśmy po paczce i wyruszyliśmy w dalszą drogę. Upał był niemiłosierny, a bagaże ciężkie, ale byliśmy w świetnych nastrojach.
„Jeziorko” było tak naprawdę niewielkim stawikiem, który jednak w tym roku jakimś dziwnym trafem zaczął być oblegany przez amatorów pływania. Tego dnia było tam kilka grup: rodzina z dziećmi, dziesięcioro trzydziestolatków i nastolatki palące zioło, a po drugiej stronie siedział samotny wędkarz. Rozłożyliśmy koce możliwie jak najdalej od ludzi. Nie byliśmy zadowoleni z towarzystwa, ale stwierdziliśmy, że właściwie mamy to gdzieś, oni pewnie i tak za niedługo się wyniosą. Była 16:00.
Na błękitnym niebie wisiały mlecznobiałe obłoczki. Patrząc nad horyzont, zorientowałam się, że unosi się nad nim jakiś dziwny, kłębiasty dym. Przyjrzałam się uważniej i zorientowałam się, że to wielki, wirujący tunel szarych łezek, które mkną szybko w kierunku środka mojego pola widzenia i wirują, wirują symetrycznie.
W przeciągu godziny wszamaliśmy kolejną paczkę. Miałam już więc w sobie 90 tabl. (1350mg DXM). I wtedy zaczęła się prawdziwa przygoda.
Trawa była intensywnie, soczyście zielona. Nasz niebieski koc w kratę, wyglądał na niej bajkowo. Rozejrzałam się. Kolorystyka tego miejsca przypominała mi obrazy van Gogha, jednak obraz był niesamowicie ostry, kontury nadzwyczaj wyraźne. Nagle wpadł mi do głowy pomysł, że wspólnie z K i M kupimy sobie jakąś wyspę na Karaibach i wybudujemy na niej dom nie z cegieł lecz z tysięcy Nokii 3310 i będziemy zajmować się uprawą konopi, koki, peyotlu, grzybów, ayahuaski… Ale w sumie to po co? Przecież tu jest tak pięknie!
Wciąż rozglądałam się dookoła, nie mogąc się nacieszyć widokiem, kiedy zauważyłam coś dziwnego. Jeziorko znajdowało się w dolinie, którą ze wszystkich stron otaczał las. Drzewa łączyły się z niebem, tworząc nad nami hiperbłękitną kopułę. Nagle poczułam, jakby pode mną znajdowały się kilometry przestrzeni, jakby cała ta dolinka lewitowała nad… No właśnie nad czym? I wtedy wszystko zrozumiałam. Zostaliśmy wybrani przez kosmitów do eksperymentu. Umieścili nas oni w hermetycznej dolince, która stoi na ogromnym palu wystającym na Ziemi. Podzieliłam się swoją obserwacją z chłopakami.
- No bo my jesteśmy przecież w tym filmie Truman Show – odparł K.
Położyłam się do góry brzuchem i przykryłam oczy dłońmi, gdyż słońce raziło niemiłosiernie. Pojawiła się żółta, chropowata ściana, która przekształciła się w drgające w czerwonej przestrzeni aksony. Po chwili nasunęła się na nie jakaś dziwna, futurystyczna, metalowa maszyneria.
- Ulka, patrz! Wiedziałaś, że M ma rude włosy?
Otworzyłam oczy. Z początku M był normalnie obcięty na ciemnego jeżyka, teraz jednak, zobaczyłam, jak jego fryzura rośnie i… o, tak – rudzieje. Zaraz, to M jest rudy? – myślałam. – Nigdy nie wiedziałam, że M jest rudy. Ale w ogóle dużo rzeczy nie wiedziałam.
Przechodząc na tym do porządku dziennego, położyłam się z powrotem. Kokpit statku kosmicznego lub nowoczesnej bazy naukowej, pełno guzików i wyświetlaczy, wpłynęłam w jeden z tych wyświetlaczy i wszędzie były liczby, cyferki jak w zegarkach, jasnoczerwone na czarnym tle. Domek z ogródkiem, dziewczynka w sukience, brązowy piesek, cyfry, chropawe cegły, dziewczynka dorasta, po kilku latach otworzyłam oczy. Niebo, nadal błękitne, wisiało jakieś 20cm nad moją twarzą. To było takie piękne, przytulne.
- Ale nisko dziś mamy niebo – powiedziałam.
Po zamknięciu oczu fragment płotu, ściany, coś po niej łazi, z początku ma odnóża, a potem rozlewa się jak wyjęta z wody meduza, oko muchy zostaje przyśrubowane do zielonej gąbki. Usiadłam. Nasza dolinka była tak samo barwna jak przedtem, ale straciła nieco na ostrości.
- Wiecie co? – rzekł M nieco zawstydzonym głosem, co u niego należało do rzadkości. – Właśnie do mnie dotarło, że my wszyscy ludzie jesteśmy cyborgami. Naprawdę.
Kolejna paczka. To już było 1800mg DXM.
Widok zwęża się. Długi pasek, ciemnozielonych drzew, siedzą jacyś ludzie, wzszedł księżyc. Drzewa, drzewa. Gadamy z nimi, z ludźmi, pełno ludzi wokół. Jesteśmy na stadionie, oglądamy mecz. Obok boiska jest jakiś staw, głośno tu, gwarno. Znajduję się na pocztówce przedstawiającej polanę i namalowany węglem las w oddali. Coś tu nie gra.
- Gdzie my jesteśmy? – pytam. Ktoś coś odpowiada, ale nie wiem kto i co. Pytam jeszcze raz i widzę siedzącego obok mnie K. Białka wytrzeszczonych oczu lśnią, ma rozwichrzoną fryzurę. W międzyczasie znajduję na kocu jeszcze trochę tabletek, łykam je bezwiednie, o, i jeszcze cały pełen listek – dycha.
- No, tu gdzie przedtem – odpowiada M. Stoi przed nami, na głowie ma kaptur.
- A gdzie byliśmy przedtem?
- No, tu gdzie teraz, nad jeziorkiem.
- A skąd wróciliśmy?
- Ciągle tu jesteśmy.
- Nieprawda. Przed chwilą byliśmy gdzie indziej.
Znów elektroniczne cyferki, rodzina je kolację. Ciemno już, M stoi na tle drzew, jego sylwetkę otaczają białe kontury. Wyżej, nad pasem lasu, świecą dwa księżyce.
- Ale tu pięknie! K, ile widzisz księżyców?
- Dwa. O kurde, dwa księżyce! M, ile widzisz księżyców?
- Księżyców? Nie wiem… Trzy… nie, dwa! Cholera, sam nie wiem… Nie panuję nad oczami.
Klatki w filmie przesuwają się z prędkością ponadświetlną. Koc w niebieską kratę, starszy, siwy człowiek, jego dzieciństwo, wędkarstwo, dziewczyna się zakochała, dwa życia, wszystko, wczoraj, jutro, najnowsze odkrycia naukowe, wszystko od nas zależy, ogromne budynki-maszynerie, życie tego człowieka, tej kobiety, tamtego, w jednym momencie, kilka osi czasu na raz.
- U, przytrzymaj K za rękę, to się nie wywrócimy – mówi M. Trzyma za łokieć K-zombie i próbują ominąć kałużę, bo właśnie idziemy ścieżką, którą tu przyszliśmy.
Film, w którym się znajduję, nie, ja po prostu nim jestem, mnie już nie ma. Nawet nie zdaję sobie sprawy, że w ogóle kimś mogę być, a nawet czymś. Jestem wszystkim i niczym – obserwującą pustką nieświadomości w oceanie zdarzeń przez wieczność. Odczuwam życia tysiąca istot, widzę świat przed czasem i po jego końcu, przedmioty, których przeznaczenia nikt nie zna, szczegółowe powiększenia i tekstury. Dziewczynę o długich, ciemnych włosach idącą przed siebie przez las z filmów Tima Burtona. Kim jest ta dziewczyna? Dokąd zmierza?
Już wiem. To postać z gry komputerowej. Tak! To przecież American McGee’s Alice! No to gramy.
Wskakuję w postać tej dziewczyny, próbuję nią kierować, ale jeszcze nie opanowałam zasad sterowania. Ale ok, zaraz się nauczę, przyzwyczaję. Od czego by tu zacząć? Ścieżka prowadzi prosto w głąb lasu, widnieją na niej jakieś plamy. Zapewne to liście po których trzeba się przemieszczać. Tylko o co w tej grze chodzi? Gdzie trzeba się udać i co zrobić?
Spokojnie, zaraz się przekonamy. W liniowych grach komputerowych jest tylko jedna droga, więc wystarczy, że pójdę tą ścieżką przed siebie i na pewno dotrę we właściwe miejsce.
Znów film bez reżysera ani widowni.
Cholera, chyba już tu byłam, znów szczekają te psy. O co w tej grze chodzi?? Zawróciłam.
I nagle wszystko do mnie dotarło. Jestem w zaświatach! Przedawkowałam i umarłam! Zdawało mi się, że czytałam w gazecie czy też słyszałam w telewizji, że trójka młodych ludzi zmarła na biwaku: jeden chłopak utonął, a dziewczyna i drugi chłopak przedawkowali narkotyki. Wobec tego musiałam być tą dziewczyną. Tylko kim dokładnie byłam za życia? No cóż trudno, teraz to już nieważne, teraz nie żyję i moja dusza znalazła się w grze, którą muszę ukończyć, bo może wtedy dowiem się czegoś więcej. Nagle przeraziłam się – a jeśli to piekło i będę tak szła i szła całą wieczność i moja wędrówka nigdy się nie skończy? Może ten las nie ma końca?
Szłam dalej, na zmianę przeżywając całkiem odjechane filmy-halucynacje lub przez mgłę widząc swoje poruszające się nogi (nadal nie zawsze zdawałam sobie sprawę, że to moje).
O swojej tożsamości przypomniałam sobie dopiero pod swoim blokiem. Do tej pory nie mogę zrozumieć jaki instynkt doprowadził mnie wtedy do domu!
Już w swoim łóżku doświadczyłam wielu interesujących wizuali, ale będąc już sobą i martwiąc się co się stało z chłopakami. Pod wrażeniem tego wszystkiego, co wtedy przeżyłam, zaczęłam zastanawiać się nad swoim życiem i doszłam do wielu przydatnych wniosków.
Było to chyba najdziwniejsze i najbardziej niesamowite doświadczenie w moim dotychczasowym życiu.
- 13574 odsłony
Odpowiedzi
W koncu raport, w ktorym
W koncu raport, w ktorym niczego nie brakuje i niczego nie trzeba poprawiac. Musisz miec spora tolerancje, skoro taka dawka nie trzymala Cie przez trzy dni. Mam podobna wage, a przez 6 lat brania DXM nie przekroczylam jednorazowo 900 mg, a to byly wystarczajaco mocne przezycia... BTW. Zagraj w Alice Madness Returns, jest 100 %, ja wlasnie przechodze drugi raz :D
A dysocjacja?
Wystąpiła u ciebie dysocjacja ciała w tak dużej dawce (co prawda mocno rozciągnietej w czasie)?
Sam TR jest ciekawy i strasznie chaoteyczny- Muszę powiedzieć że od momentu gdy widziałaś dwa księżyce musiało być tak chaotycznie jak jest napisany ten TR ;)
Dziwię się że po takiej dawce
Dziwię się że po takiej dawce DXM mogłaś jeszcze chodzić i pamiętasz co się działo. TR świetny :D