Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

w górę. teraz! przez ciemność do światła. biegnij!

detale

Substancja wiodąca:
Dawkowanie:
14
Rodzaj przeżycia:
Set&Setting:
Na czczo. Kilka dni przedtem dieta mocno ograniczona, bardzo lekka. Las. Głęboki spokój. Trans medytacyjny. Brak wiedzy o substancji. Brak oczekiwań. Waga 58 kg. Wzrost 175.
Wiek:
20 lat

w górę. teraz! przez ciemność do światła. biegnij!

Mija kilka minut. Pierwszy oddział był gotów do wymarszu. 

Generale, melduję, że smak jest ohydny...

Jak kania z indywidualną dla muchomora nutką smaku. Zjadłem wszystko z wielkim trudem. Pojawiło się uczucie ogromnej suchości. Pamiętam, że żułem wszystko bardzo długo, wiedząc, że ma to olbrzymi wpływ na efekt.

Już kiedy kończyłem ostatniego muchomora (jedzenie tego wszystkiego trwało dobry kwadrans) poczułem, że coś się zmieniło, ale nie potrafiłem powiedzieć, co.

Ruszyłem w kierunku mieszkania. (500m) Niosłem w ręku torbę z siatkami i talerzami, które wcześniej zajmowały muchomory. Rzuciłem to gdzieś za drzewo.

Wszedłem do mieszkania. Szło mi się jakoś dziwnie, jakbym bardziej sunął w powietrzu, a nie przemieszczał się fizycznie.

Zaczynało mi się robić jakoś lekko i dziwnie na psychice.

Otworzyłem lodówkę. Widzę melona. Kocham melony. Wyjmuję go i idę z nim na dwór.

Kroję i patrzę, zapominając, że chciałem go zjeść. Jak on ładnie wygląda... Napawam się jego nieopisywalnymi odcieniami złota i delikatnej zieleni. Wszystko inne jakby nieco w tle.

Chwila.

Jestem na dworze? Po co ja go tu wziąłem?

Uczucie rozkojarzenia.

Nie rozumiałem, po co wyszedłem z nim na dwór, więc wracam.

Znowu jestem w mieszkaniu. Rozglądam się, a tu w rękach... Melon! No tak, chciałem go zjeść. Sięgam łyżką i już dość... Smak... Taki zwyczajny, wręcz nudny. Szary. Połknąłem z trudem.

Ale ten wygląd i kolor.

Kładę go na stół i idę na dwór. Nagle myślę, że stół nie jest odpowiednim miejscem, więc wracam do mieszkania i odkładam go do lodówki.

Pojawił się lęk i przypomniałem sobie, o tym, że strasznie mnie suszy.

Objaw.

Następnie myśl, że się otrułem. Wyjmuję wodę mineralną i biorę jeden łyk, myśląc, że to pomoże, ale z drugiej strony czując, że to na nic. Patrzyłem na cały ten konflikt z dystansu, pozwalając ciału realizować czynność zaprogramowaną do reakcji na doznanie: sucho w ustach.

Woda nie pomogła.

Nagle słyszę głos matki. Teraz nie pamiętam, co mówiła, ale wydało mi się to obrzydliwie prymitywne. Powiedziałem coś równie ohydnego i podobni zautomatyzowanego, więc zostało to przez nią całkowicie zaakceptowane i uznane za normalne. Nie pamiętam co.

Czuję, że muszę stąd wyjść. Chcę. Wszystko tutaj mnie odpychało, ale ona najbardziej. Biorę czarne słuchawki, zakładam i ustawiam muzykę psychodelic-trance. Poczułem się tak, jakby na moją świadomość został nałożony inny świat. Doznanie: Przyjemne.

Po chwili jestem już na dworze. Patrzę, obok idzie jakiś pies.

A, to mój pies. Dziki. Przybłęda.

Przekraczam furtkę i idę ścieżką w las. Czuję impuls. Daję mu się ponieść i widzę jego źródło – gruba grzybiarka.

Nie wiem, jak to nazwać, ale wraz z jej fizycznym spostrzeżeniem nadążyła inna forma postrzegania. W prawdziwszym świetle. Poczułem ją. Wydała mi się paskudna, na ten sposób, na jaki ohydny jest zgniły i przeżarty przez robaki, pień niegdyś pięknego drzewa. Z jednej strony poczułem obrzydzenie, a z drugiej żal i współczucie, bo wiedziałem, że ona nie rozumie samej siebie i tego, co sobie robi.

W jednej chwili wiem, że mój pies ruszył ją obszczekać. Słyszałem go przez muzykę. Patrzę, a on biegnie. Ja to wiem, ona jeszcze nie. Wydało mi się to zabawne. Poczułem też dziwną przyjemność, że zgniły pień zostanie ukarany za swoją paskudną formę.

Ciesząc się w milczeniu działaniami mojego psa, idę dalej. Bardziej pasuję słowo: sunę.

Pojawia się kolejna ścieżka. Zakręty.

Nagle poczułem się okropnie w żołądku, tak, jakbym połknął jadowitego węża, który nieustannie kąsa od środka. Pojawiła się wraz z tym pewność, że ciało jest przeciążone i mocno otrute.

Trudno.

Wysyłam sam do siebie pytanie. Będę rzygać? Odpowiedział dziwny proces w żołądku. Nie mogłem całkowicie wniknąć w jego skomplikowaną strukturę, bo większość była nie do ogarnięcia przez moją aktualną świadomość, więc odpłynąłem gdzie indziej. Po tym, co poczułem, wiedziałem jedynie że jeszcze nie czas na wymioty.

Więc idę, ale bardziej tak, jakbym leciał. Patrzę na to doznanie i wtedy poczułem coś jeszcze. Było podobne do tego przy ognisku. Coś się zaczęło i rosło na sile.

Tyle, że było znacznie mocniejsze, niż za pierwszym razem.

Pojawił się w umyśle wizualny obraz, jako porównanie. Widok ze Star Wars, kiedy Falcon Millenium wkraczał w podróż nad świetlną.

Wybuchnąłem śmiechem.

Kolejne receptory przyswajały grzybną rzeczywistość.

Wkraczam w las, jednocześnie dostrzegając, że wszystko nie wiadomo kiedy zrobiło się znacznie jaśniejsze i bielsze, jakby słońce dwukrotnie zwiększyło swoją moc, albo jakby zastąpiła je na niebie gigantyczna świetlówka.

Minęło kilka minut, a ja odzyskałem ponownie świadomość w lesie. Moje ciało szło jak zaprogramowany automat, poruszający się według leśnej ścieżki, a moje "Ja" zdawało się rozklejać i rozpływać po otaczającej mnie kniei. Nie wiem, jak to inaczej nazwać.

Nagle pojawiło się uczucie. Chęć, aby spojrzeć na siebie z tej innej perspektywy. Patrzę i zobaczyłem przez jedną sekundę, slajd obrazu w swoim umyśle - sylwetkę człowieka, porozdzielaną jakby na 7 dużych obszarów. Postać była bardzo biała, srebrna, ale też jakby zostało coś na nią nałożone. Biel była nieco zamglona przez nałożoną, obcą szarość, jakby przez mgłę. Pojawiła się chęć zrozumienia i wtedy ponownie w swoim życiu zrozumiałem, że wszyscy już są doskonali, ale nie są zintegrowani sami ze sobą, przez wyparte części ich samych, które w danym momencie zakrywa i zajmuję mrok/mgła/ciemność.

Mogłem zmienić samego siebie teraz, wnikając w te obszary, ale nie chciałem robić tego teraz. Nie jest to zbyt przyjemne. Na to był inny czas. Podczas praktyki wznoszenia energii kundalini. Teraz chciałem się bawić, doświadczać, płynąć i latać.

Idę dalej i nagle oszołomiło mnie coś, co dostrzegłem.

Moje ręce! Są takie piękne! Te odcienie... Bardzo lubię leżeć na słońcu, ale nigdy nie widziałem czegoś takiego. Opalenizna wyglądała, jak nieopisywalne przez słowa połączenie barw znanych ludziom różu i hebanu. Nie mogłem oderwać wzroku! . 
Patrzyłem i dotykałem swoich rąk, klatki piersiowej.

Nagle coś się stało i wgniotło moją wędrującą świadomość z powrotem do ciała. Zakłóciło moją zabawę.

Pojawiła się jakby informacja od ciała. Głos średniowiecznego posłańca. "Panie, masz wiadomość!" Patrzę. O kurwa. Czułem się jeszcze gorzej. Tak, jakbym połknął jadowity kamień, który pulsował od żołądka i rozchodził się na całe ciało swoją toksycznością. Nagle zrozumiałem, że jeśli nie zwymiotuję za jakiś czas, to naprawdę umrę. Mimo to byłem całkowicie spokojny, tak, jakbym w innych wcieleniach doświadczał tysiąc razy gorszych rzeczy. Powiem więcej, byłem znudzony, że ciało mi o tym przypomina! Przecież wiem. A jednak... Mam to w dupie, bo jestem świadom, że do niczego nie dojdzie. Nie uszkodzę się. Bo nie chcę. Czułem się chroniony i potężny. I to wystarczyło! Niesamowite doświadczenie...

Idę dalej i zrobiło mi się w pewnej chwili gorąco. Po całym ciele spływał ciepły pot. Nie tylko spływał, on też płynął we mnie, ale nie mógł się wydostać, dopóki organizm czegoś z nie zrobił.. Patrzę. Widzę obszar na który oddziaływał ten "ciepły płyn". To zatrucie? Tak, zanim pot wyjdzie, musi napełnić się toksyną. Nie wiem. Nieważne. Odpływam gdzie indziej.

Minęła chwila i przeskoczyłem ponownie w pełne euforii doznania... Te ręce...

Ciało idzie dalej. Wchodzę w głęboki las.

Zrobiło mi się strasznie niewygodnie i gorąco, więc...

Rozbieram się. Tak, jakby była to najnormalniejsza rzecz na świecie. Poczułem się jak duch lasu, który ponownie odnalazł swoje miejsce i zdejmuje ostatnie warstwy oddzielające go od powrotu do domu. W ogóle, po co noszę ubrania? Dalej idę, ale już całkiem nagi. Patrzę na swoje ciało i dotykam go, nie mogąc nacieszyć się kolorami i doznaniami, które przepływały przez moją świadomość, kiedy delikatna dłoń sunęła po wzgórkach, pagórkach, twardościach i miękkościach. Nie mogę uwierzyć, że tak łatwo o tym zapomnieć, że wszystko jest tak doskonałe. Wszystko jest takie piękne.

Idę dalej. Całkowicie nagi.

Przebiega mała sarna. Patrzę, o kurwa, nie. To zając. Olbrzymi. Pojawiło się uczucie, żal. Ucieka i nawet się nie przywita. ( Do tej pory nie wiem, czy to była halucynacja. )

Idę w głąb. Nagle dostrzegam, że mam słuchawki. Zdejmuję je i muzyka przestaje grać. Faktycznie, była jakaś muzyka. Czuję się tak, jakbym wyjął głowę z przyjemnie ciepłego kubła wody. Wiele się zmieniło. Przyjemna rzeczywistość dźwiękowa odciążyła moje receptory, jakiś obszar mnie odetchnął z ulgą. Uszy?

Jaki ten las jest piękny, czułem, że naprawdę powróciłem do środowiska naturalnego. Tu należę. Widziałem siebie, jako potężnego stróża, mieszkańca i obrońce tego, co po prostu jest, samo z siebie. Wszędzie wokół. 

Idę dalej.

Nie, padam dalej i pełznę. Wiem, że to już niedługo. Pojawiły się przy zamkniętych oczach, wizje i odczucia, których nie potrafię opisać, ale wiem, że doznają ich ludzie przed całkowitym odpłynięciem z ciała...tam. Zaczynam delikatnie odczuwać inną rzeczywistość, kiedy choć na chwilę zamykam oczy. Jest ciemno i coś jeszcze. Nie chciałem patrzeć. Myślę, że umierając, odpływam w te strefy cienia, niezintegrowane obszary mnie samego, które muszę zrozumieć i puścić, już poza ciałem, w innej rzeczywistości.

Nie chciałem tego robić tam. Nie chciałem też uszkadzać swojego ciała bardziej, ponad to, co potrafiłoby zregenerować i miałem pewność, że docieram do tej granicy. Wciąż byłem spokojny i patrzyłem na to, co się działo, jakby z dystansu... Jakby działo się to komuś innemu. Ciało daje znak. To ten sygnał. I nagle wiem, że to ostatni moment i zarazem ten pierwszy, na prawdziwe działanie. Stawiam sam sobie pytanie, ostatni, jak to? I nagle zaczynam rozumieć. Już mi nie jest dziwnie obojętnie. Zrozumiałem, że to ostatni sygnał przed zemdleniem. Zrób to, albo odpłyń gdzie indziej. Tam.

Rzygam tak, jakby nie było jutra.

Raz. Dwa. Trzy. Cztery razy. Po każdym razie kilka chwil przerwy.

Same grzyby. Czerwono. Są wszędzie.

Nagi i spocony, siadam przy najbliższym drzewie, otumaniony, drżąc, ale wciąż na dziwny sposób spokojny. Pierwszy raz poczułem delikatne zimno.

Wtedy, kiedy rzygałem, wciąż podziwiałem swoje ciało i wszystko wokół, nawet odcień rzygów, ale teraz, po prostu siedziałem oparty o drzewo, do którego się doczołgałem i ledwo oddychałem. Czułem się tak, jak czuję się wracające do normy, wzburzone morze. Nagle dotarło do mnie, że jestem nagi. Jak znajdzie mnie jakiś grzybiarz. O kurwa. Nie powiem mu, że jestem duchem lasu...

Powoli, nadal drżąc, szukam wcześniej porzuconych ciuchów i ubieram się. . Zaczynam się delikatnie uśmiechać, kiedy w mojej głowie pojawia się informacja od ciała, które przedstawiło całą sytuację sprzed minuty, tak, jakby było ono (ciało) zużytą przez klienta (ja) dziwką, która budzi się rano, ubiera i czmycha, nim wzejdzie słońce...

Nie rozbawiło mnie to, dobra, trochę tak, ale bardzo wydało się to trafne do całej sytuacji. Zrozumiałem, że przy smażeniu nie pozbyłem się trucizny z grzybów dostatecznie... Trudno. Te uczucia, ta intensywność i nawet to doznanie prawie dotarcia do granicy... Było to tak, jakbym kiedyś doświadczał tego niezliczoną ilość razy, ale dopiero teraz wiem, że będę pamiętał i pomoże mi to w przyszłości.

Największym zdziwieniem było to, że wyćwiczony przez niezliczone medytacje umysł, nadal zachował spokój. Nie mogłem w to uwierzyć. Prawie... zdechłem! A w zasadzie miałem to tak naprawdę gdzieś. W ogóle mnie to nie ruszało.

Wciąż czułem się mocno nie w normie. Siedziałem przy drzewie i zacząłem pisać, ale to, co zapisałem, lepiej żeby zostało tylko dla mnie. To, co czytasz, powstało jako "ekranizacja", tego, co najprawdopodobniej się wydarzyło. Łączyłem to, co pamiętałem, z tym, co napisałem i dodając najbardziej prawdopodobne, tam, gdzie nic nie pamiętałem...

Pisałem przy drzewie i nagle patrzę, że jest zmrok. Kiedy skończyłem, zobaczyłem, że mój pies był cały czas przy mnie. Zapomniałem o nim w momencie, kiedy szczuł grzybiarkę. Poczułem miłość i wdzięczność, nie mogąc również uwierzyć, że najprawdopodobniej szedł cały czas za mną, po czym leżał i czekał, aż wstanę. Cały czas! A ja go nie dostrzegałem...

Kiedy wróciłem do domu, nadal byłem jedną nogą w odmiennym stanie. (Około 20 byłem z powrotem, wyruszyłem o 15 coś tam? Nie wiem. Coś koło tej godziny.)

Ciężko było rozmawiać, bo odbierałem mnóstwo bodźców. Mój umysł pracował na błyskawicznych obrotach, ale reszta nie nadążała i przez to czułem wyraźne opóźnienie w komunikacji. Pamiętam, że chciałem być niemiły i nawet, kiedy mówiłem coś, co miało być za takie odebrane, to odnosiłem odwrotny skutek. Czułem wolność i wielką, bezinteresowną miłość do wszystkiego i wdzięczność, za to, że to po prostu jest. I tyle. Przyciągałem domowników, choć chciałem od nich uciec. Nic nie spostrzegli, że jestem jakiś...hmm.

Kiedy zasypiałem, wydarzył się punkt kulminacyjny, który myślałem, że mam już za sobą. Miałem wizję przy zamkniętych oczach, tak wyraźną i tak trudną do opisania za pomocą słów przez swoją intensywność, ale jebać to. Wyobraźcie sobie, że jesteście złapani w wielką, stalową pajęczynę i naturalnie, własnym ciężarem spadacie wraz z nią, w dół, w ciemność. Nadal obwiązani. Wszędzie naokoło ciemność. Jestem w tej pajęczynie i są tam też inni. Ale dalej. Spojrzałem w górę. Było ciemno. Wtedy pojawiła się kolejna wizja i zrozumiałem, że przez tą ciemność idzie się w górę, albo w dół.

Jeśli podążasz za własną ekscytacją w chwili obecnej, nieważne, co to jest – wtedy czujesz chwilowe spełnienie. Wcześniej opisana mgła – zanika.

Jakiś jej fragment.

Kiedy wypierasz siebie, daną ekscytację, mgła się powiększa. Tłumisz coś w sobie.

Im mniej mgły, tym jesteś lżejszy i unosisz się coraz wyżej. Powoli wylatujesz z sieci, niesiony falą ekscytacji. Ewoluujesz, im więcej więcej obszarów Ciebie wynosi się z cienia, mgły, gówna. Jesteś lżejszy. Unosisz się z pajęczyny. W górę. Co tam jest? Coraz więcej Ciebie, aż do punktu kulminacyjnego – wyjście z ciemności, pajęczyny, kiedy wszystko jest już białe, srebrne.

Gratuluję, wygrał Pan/Pani życie. Jesteś kompletny.

I właśnie ciągle to do mnie wraca, nieważne, czego nie spróbuję. Ale zawsze widzę to nieco inaczej, a zarazem sens jest taki sam.

Rzygałem jeszcze jeden raz, tuż przed spaniem.

Dodam jeszcze, że miałem niesamowite sny tamtej nocy, ale nie potrafię ich do końca opisać. Nie wiem, czy to były sny. Zwłaszcza jeden. To było jak odpływanie w energetykę, ale całkowitą, kompletną. Widzenie wszystkiego, co się dzieje w moim ciele, pod wpływem grzybów. To było tak intensywne... Do tej pory pamiętam wniosek pierwszego "snu", że pomimo trucizny, reszta grzybów doskonale koegzystuje i współgra z ludzkim ciałem, energetyką i receptorami.

Drugi "sen" zachowam dla siebie, bo jestem pewien, że jest to bardzo mocno stłumione wspomnienie z innego wcielenia, które znalazło ujście. Wolę się tym nie dzielić.

Nigdy przy innych substancjach nie przeżyłem czegoś takiego, jak to, co dała mi Amanita Muscaria i na pewno do niej wrócę. W mniejszej dawce. Bez trucizny, najlepiej...

Substancja wiodąca: 
Rodzaj przeżycia: 
Wiek: 
20 lat
Set and setting: 
Na czczo. Kilka dni przedtem dieta mocno ograniczona, bardzo lekka. Las. Głęboki spokój. Trans medytacyjny. Brak wiedzy o substancji. Brak oczekiwań. Waga 58 kg. Wzrost 175.
Ocena: 
Dawkowanie: 
14

Odpowiedzi

Świetny raport. Trzyma w napięciu. Przestrzega. Zasiewa ciekawość. Uważaj na siebie!

Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media