jak z magicznego sanktuarium przeniosłam się do rosyjskiego domu dla obłąkanych
detale
25C-NBOMe (1 mg)
jak z magicznego sanktuarium przeniosłam się do rosyjskiego domu dla obłąkanych
podobne
Trip raport zawiera dwa kontrastowe tripy, doświadczone jeden po drugim, kiedy to wyruszyłam w podróż po namiotowe ćpanie.
Marihuana, 6-apb
Początkowo nie miałam brać 6-apb ze względu na koszmarne wspomnienia związane z tą substancją, ale koniec końców dałam jej szansę. Doszłam do wniosku, że mój nastrój oraz pozytywny odbiór otoczenia, w którym się znajduję mogą dać w połączeniu z tą substancją dobre efekty.
Muszę nadmienić, że do tego dnia przygotowywałam się dosyć długo. Chciałam, aby był kontynuacją moich ostatnich rozmyślań i podeszłam do tego poważnie. Jadąc na łono natury, które zostało wybrane na tripowanie, spotkałam po drodze wróbelka, który kręcił się koło mnie dosyć długo. Ten ptak był dla mnie mnichem, strażnikiem przyrody, dlatego też postanowiłam złożyć mu przebłagalną ofiarę w postaci wafelka. Miałam nadzieję, że moje dobre intencje zostaną dostrzeżone i dzięki temu trip na łonie natury przebiegnie bez żadnych perturbacji.
Dotarłyśmy na miejsce. Bardzo zielone i rozległe. Przyjęłam 6-apb. Wszystko wydawało mi się piękne. Rzeka lśniła, przypominała mi wymiętolone sreberko z czekolady. W myślach usłyszałam kobiecy głos, który powiedział mi, że będzie czuwać nad moim tripem pod warunkiem, że nie zerwę ani nie zniszczę umyślnie żadnej rośliny. Potem przed oczami stanęła mi właścicielka tego głosu – kobieta stworzona z zielonego dymu. Idąc szlakiem czułam się jak zakonnica pokonująca zawiłe korytarze w rozległej katedrze. W końcu znalazłam się na górze. Usiadłyśmy wokół paleniska. Pomyślałam, że znajduję się w sanktuarium Magów i Czarownic. Mistyka natury unosiła się w powietrzu. Było baśniowo i czarodziejsko. Nie miałam żadnych wizuali, jedynie kolory zdawały się być zmieszane z mlekiem. Moje myśli były bardzo klarowne i jasne, bez problemu mogłam za nimi nadążać, a bodźce zewnętrzne były nadzwyczaj przyjemne w odbiorze. Przeczytałam modlitwę Indian „Wsłuchiwanie się w ciszę” i muszę przyznać, że wszystkie moje przemyślenia, były mocno powiązane z jej słowami. Zauważyłam sens odmawiania modlitw i uznałam, że ludzie robią sobie wielka krzywdę podchodząc machinalnie do religijnych rytuałów. Siedziałam w bezruchu, otoczona błogością. Rozkoszowałam się tym stanem, nie myślałam o niczym. Refleksje przyszły po pewnym czasie.
Doszłam do wniosku, że mój mózg jest cały pokryty czarnym strupem, który nie pozwala mi intensywnie odczuwać rzeczywistości. Ten strup to uprzedzenia, zniechęcenie etc. Maskuję swoje myśli, a przez to mój umysł jest zapudrowany, umalowany, a więc fałszywy. Trip pokazywał mi czego mam się wyzbyć, aby to zmienić. Zastanawiałam się nad tym co powinnam zrobić, aby dojrzeć piękno rzeczywistości bez wspomagaczy. To oczywiście jest możliwe, ale szalenie trudne. Dzięki niemu zobaczyłam, że mam bardzo słabą wolę, chociaż zawsze uważałam się za silną wewnętrznie osobę. Utwierdziła mnie w tym jeszcze obserwacja mojego zachowania podczas tripu. Podróż stała się sinusoidą. Na zmianę odczuwałam błogość, piękno i zachwyt nad przyrodą, nie chciałam niczego skrzywdzić – zrobiłam symboliczny pochówek ślimaczym skorupom, opatrywałam ziemie liśćmi, żeby nic ją nie bolało. Zdawała mi się, że w drzewach są uwięzione smutne buźki, i że ci mili ludzie, których spotkałam w okolicy są specjalnymi wysłannikami z innego świata, których zadaniem jest robienie dobrych uczynków, dzięki czemu te żałosne twarze drzew stają się uśmiechnięte. Miałam pluszowe wnętrze, było bardzo przyjemnie.
Nagle dostrzegałam brzydotę tego miejsca, w którym się znajduję, nie było już bajkowe i magiczne, ale paskudne i pełne niechęci wobec mnie. Liście i roślin były podeptane, uwierał mnie krzyż sklecony z metalowych rur, który pasował tutaj jak kwiatek do kożucha. Wszędzie natura, drzewa, zapach ziemi, śpiew ptaków i ten sztuczny, blaszany symbol religijny.
Zaczęłam myśleć wyłącznie obrazami, mój umysł zapomniał słów. Między innymi miałam wówczas wizję skalkowania w wirującym kole, którą trudno przełożyć na zdania. Zajęłoby to zbyt dużo miejsca. Bardzo upraszczając chodziło w niej brak łączności ze sobą i bezmyślną powtarzalność.
Kiedy zaczynałam trzeźwieć i dopadało mnie zdołowanie dopalałam marihuanę, żeby nie stracić tego piękna. I to pokazało mi, że nie mam silnej woli, bo powinnam zacząć korzystać z tripowej lekcji. Skoro dostrzegłam piękno rzeczywistości, powinnam zacząć zdzierać czarny strup i zdmuchnąć puder z mózgu bez użycia substancji. Nie wiedziałam nawet, że takie to trudne. Ale byłam gotowa zabrać się za siebie; postanowiłam wrócić do namiotu i nie wchodzić w zażyłe stosunki z wszelkimi używkami i zastanowić się na trzeźwo nad tą ogromna liczbą pytań i zagadnień, które narodziły mi się podczas pobytu na tym wzniesieni. Jednak nie dotrzymałam obietnicy…
25C-NBOMe
Zaprzeczenie wszystkich postanowień powziętych na górze. Wpakowałam sobie na dziąsło pół kartonika. Zaczęło działać. Poczułam wyrzuty sumienia i słabość mojego charakteru. Poprosiłam Aired o nitrazpam na zbicie fazy. Zażyłam. Za jakiś czas pomyślałam, że pierdole te moje przemyślenia na górze, i chce się naćpać. Naćpać, naćpać, naćpać! Bardzo chce się naćpać i się naćpam. NAĆPAM. Wzięłam ponownie 25c.
Byłam święcie przekonana, że ja i Aired jesteśmy rozdwojoną jaźnią Iwana Bezdomnego, i że cały kompleks, w którym się znajdujemy jest jego umysłem. Kiedy jesteśmy w namiocie znaczy, że ktoś okiełznał nas lekami, a kiedy z niego wychodzimy i jesteśmy na dworze to tabletki na rozdwojenie jaźni przestają działać i my, czyli ta rozdwojona jaźń, opanowujemy umysł Iwana, który przez to zaczyna zachowywać się jak obłąkaniec. Bezdomny uciekł z Rosyjskiego Psychiatryka Zaskorupiałego Gołębnika, ponieważ chciał organizować wesołe stypy oraz imprezy psytrancowe dla much. Widziałam oczami wyobraźni ten szyld, zaplanowałam nawet, w którym miejscu będzie mieścił się lokal z usługami Bezdomnego.
Niebo wyglądało przepięknie. Gwiazdy mnożyły się i poruszały. Sklepienie było pokryte lśniącym pyłkiem oraz pajęczyną złożoną z cienkich, kolorowych niteczek. Doznałam wówczas eksplozji barw i trudno mi teraz przywołać i nazwać je wszystkie. Wygwieżdżone niebo zdawało mi się krainą zębowych wróżek, chmury by schodami i komnatami. Wszystko było pokryte kolorowymi i wirującymi niteczkami ułożonymi w różne wzory. Przedmioty zdawały się mieć fraktalne kośćce. Czułam, że brodzę w wodach płodowych. Byłam tym zachwycona.
Namiot był magicznym obserwatorium astronomicznym, a jego ściany przedstawiały Kosmos, widziałam Układ Słoneczny, smutnego centaura wirującego w przestworzach. Gwiazdy łączyły się ze sobą i stawały się tęczową niteczką, która układała się na kształt różnych postaci– widziałam lisa w cylindrze, sowy, magiczne stworzenia i czarownice w tiarach oraz mnóstwo innych kreatur. Wszystko to pojawiało się szybko i gwałtownie znikało. Jedna postać przekształcała się w drugą. Kiedy dotknęłam ściany namiotu czułam, że mogę przenieść przez nią przeniknąć, kosmiczna sceneria zdawała się być wtedy trójwymiarowa.
Promieniałam fraktalną aurą. Wszystko wokół mnie promieniało. Mogłam tworzyć , niczym magowie, w dłoniach fraktalne kule. Stałam się bardzo empatyczna, trip był ekstrawertyczny. Zauważyłam, że Aired, tak samo jak i ja, jest otoczona fraktalną obwolutą. Obserwowałam ją. Zauważyłam w okolicy jej czoła energię. Miała ona kształt elipsy, która w środku była migdałowa, zamykały ją brzegi w kolorze turkusowym i bladożółtym. Bladożółty przechodził w lśniące białe promienie. W namiocie znalazła się średnia ciemnoróżowo-fioletowa kula. Mogłam bawić się tą energia, przerzucać ją w dłoniach. Aired zaproponowała, abym ją zjadła. Ugryzłam kulę, nie miała smaku, tylko konsystencję ptasiego mleczka. Kiedy spojrzałam ponownie na tę energię, zdawała się być mniejsza. Zdmuchnęłam ją z dłoni i tym samym straciłam z pola widzenia.
Widziałam dźwięki, otaczało mnie ich wiele, a więc nie jestem w stanie przytoczyć wszystkich obrazów. Pamiętam, że głos Aired był powojowatą roślinką umieszczoną na czarnym tle z bardzo drobnymi gwiazdami. Łodyga tej rośliny złożona była z poziomych czarno -białych pasów. Zamiast liści miała oczy, które nosiły cylindry. A mój głos widziałam jako ruchome i zardzewiałe koło zębate umieszczone w ciemnopomarańczowej scenerii. Po tym kole zębatym jeździła na monocyklu wiewiórka w meloniku i w kamizelce.
Jeżeli chodzi o organizm to na żadnym z tripów nie miałam dokuczliwych dolegliwości. Nie rzygałam, czułam się dobrze. Dopiero następnego dnia lekko rozbolała mnie głowa.
- 11661 odsłon
Odpowiedzi
Im bardziej utwierdzasz sie w
Im bardziej utwierdzasz sie w przekonaniu, ze cos jest trudne, tym trudniejsze sie to staje. Wszystko siedzi w Twojej glowie, pokutnico-san. :D masz 5/5, ladnie piszesz, tylko sie nie przyklejaj do kola fortuny. A modlitwy powinny byc traktowane jako poezja, nie klepaniowo-roszczeniowo.