kilka godzin w iluzji-pierwszy bad trip z marihuaną.
detale
W praktyce ze wspomnianej sztuki, wypaliłam ponad trzy wiadra, odstępy czasowe max. 15 min.
Nastawienie bardziej niż pozytywne, w tle muzyka z playlisty stworzonej na podobne okoliczności, na stole piwko a w lodówce przygotowane na gastro spaghetti. Jak się wydawało, przy takim zestawie można liczyć na miły wieczór :)
raporty kotkot
kilka godzin w iluzji-pierwszy bad trip z marihuaną.
podobne
Dzień przed opisywanym poniżej tripem, zakupiliśmy sztukę u znajomego. Z powodu braku wolnego czasu, pomyślałam że palenie najlepiej odłożyć na luźny, spokojny wieczór, więc sztuka powędrowała do szuflady. Następnego dnia mieliśmy wolny wieczór, zaproponowałam, żeby przyjarać po chamsku z wiadra;) Mój facet nie lubi palić w ten sposób, ale w końcu go namówiłam i poszłam do kuchni przygotować co trzeba.
W między czasie upichciłam szybko spaghetti (ostatnimi czasy często miałam potworne gastro po paleniu) i włożyłam piwka do lodówki.
Pomyślałam, że dawno nie paliłam w tak "przygotowanych" warunkach, więc pewnie faza będzie przyjemna jak nigdy ;) Włączyłam chillową playlistę i z nadzieją na wyczekiwany moment odpoczynku i wyluzowania przygotowałam pierwszą butlę i piwko. Palenie i picie wchodziło nadzwyczaj przyjemnie...po pierwszej "dawce", mój facet stwierdził, że na razie przystopuje i mi też by radził. Ja jednak miałam ochotę porządnie się "zrobić" i wciągnęłam kolejne wiadro wręcz "na raz", po około 10 minutach od pierwszego. Gdy zaczęłam nabijać kolejną, mój facet powiedział, że koleś od którego kupowaliśmy radził uważać przy paleniu ;) Jakoś wtedy nie zrobiło to na mnie wrażenia i ściągnęłam trzecie wiadro na dwa razy. Poczułam już wtedy dziwne zimno w okolicach potylicy...często mi sie tak zdarza po paleniu, więc potraktowałam to neutralnie.
Pokrótce wypaliłam resztkę która została w sreberku na pół z moim facetem. Zrobiło sie przyjemnie, zaczęłam odprężać się słuchając muzyki...i rozpoczęła się niespodziewana jazda…
Na playliście pojawił się kawałek Pink Floyd, "Echoes". Przypomniało mi sie, że kiedyś mój brat urozmaicił playlistę właśnie takimi utworami...muszę tu dodać, że tego kawałka naprawdę nie lubię. (Wiem, wiem...jak można tego nie lubić...jak widać można ;] ) Ruszyłam do kompa aby usunąć go z listy i włączyć coś w stylu poprzednich piosenek. Siedziałam tak przed monitorem wpatrując się w tę okładkę Pink Floyd z "pryzmatem"...po chwili zaczęliśmy z moim facetem dyskutować na temat trójkąta z tejże okładki...i jakimś cudem rozkminialiśmy jak opisać... ostrosłup. Gdy mój facet zaczął wywody na temat geometrii tej bryły, ja siedziałam i dalej patrzyłam na okładkę, która wyświetlała się na pulpicie (jakoś zapomniałam o zmienieniu kawałku i dalej w tle leciało "Echoes". Troszkę wyłączył mi się słuch i dopiero po chwili usłyszałam:
-"Słyszałaś? Powiedziałem że ostrosłup to taki trójkąt z kwadratem w podstawie."
Zaczęliśmy śmiać się z tego jak głupi. Teraz sama nie wiem dlaczego ;).
Nagle poczułam, że znów gorzej słyszę, a zaraz potem klasyczne ciśnienie w głowie...Pomyślałam, że dostaliśmy całkiem niezły staff. Zdążyłam tylko powiedzieć "Stary, ale mi jeb**."
Potem rozpoczął się tytułowy bad trip, którego nikomu nie życzę :P
Zaczęłam mieć wrażenie, że wszystko co działo się przed chwilą zaczyna się cofać, i końcówkę sytuacji która miała miejsce przed chwilą przeżywam na nowo...czułam, że zaczyna ogarniać mnie jakaś pustka mentalna. Przerażające uczucie...zaczęło mi się wydawać, że tylko wspomnienia mogą zachować mnie przy życiu (hehe, teraz się z tego śmieję, ale wtedy dostałam prawdziwej paranoi ). Prosiłam mojego faceta aby o czymś opowiadał; o czymś co wiąże się z jakimkolwiek wspomnieniem, dostałam totalnych schiz... Podobno chodziłam po pokoju w kółko jak "robot" i ciągle pytałam mojego faceta: "Co sie ze mną dzieje?!". On chcąc rozładować sytuację, mówił "Spokojnie, usiądź etc.". Ja natomiast za każdym razem gdy słyszałam "spokojnie" wariowałam jeszcze bardziej ;). Wydawało mi się, że mój facet jak zresztą wszystko wokół jest iluzją złożoną z tych samych, sztucznych, powtarzających się fragmentów...dlatego gdy znów powiedział "spokojnie", wpadłam w masakryczną psychozę. Pomyślałam, że muszę porozmawiać z kimś innym, kto udowodni mi, że to co się dzieje w tej chwili, to prawda ;)
Zadzwoniłam do mojego brata (próbowałam podobno z pięć minut wykręcić numer), jak na złość miał wyłączony tel., łatwo sobie wyobrazić, że w tym momencie całkowicie mi odbiło...w mojej głowie pojawiły się kompletnie nienormalne wizje...jakby cały świat stał się sztuczny. Moja mania rosła z minuty na minutę, nie mogłam usiedzieć w miejscu... Stałam przed lustrem po kilka minut wpatrując się w swoje odbicie, nie mogąc uwierzyć, że żyję.
Nagle, (jak później mówił mi mój facet), wybiegłam z domu, tak że on ledwie mnie dogonił. Było około północy, ulice kompletnie puste, cisza zalegająca między blokami na osiedlu upewniała mnie w moich wizjach dotyczących tego co mnie otaczało…
Postanowiłam udać się do sklepu, aby tam skomunikować się z jakimkolwiek innym człowiekiem...drogę do oddalonej kawałek Żabki, przebyłam w mgnieniu oka. Okazało się oczywiście, że sklep jest zamknięty, teraz to jasne, było w końcu po 12nastej w nocy...ale wtedy był to dla mnie kolejny dowód na to, że dzieje się coś "złego" ;).
Powiedziałam do mojego faceta, że muszę porozmawiać z kimś, z kimś innym niż on...ponieważ nie wierzę, że on istnieje (hehe, podziwiam go za powagę z jaką przyjmował moje rewelacje ) i jeżeli zaraz kogoś nie spotkamy to chyba zwariuję...
Wciąż miałam odczucie cofania się czasu, wtedy widziałam to w swojej głowie jak opadanie kolejnych zdjęć, które co chwilę się unosiły "pokazując" to co działo się przed chwilą... czysta masakra.
Nagle w oddali zauważyłam parę, chłopak z dziewczyną. Powiedziałam, że muszę z nimi porozmawiać ;D. Ale nagle odczułam przypływ rozsądku, który mówił mi, że pytając ich o to, czy świat w którym jestem istnieje, oraz czy oni mogą mi udowodnić swoje istnienie...zrobię z siebie idiotkę. Stwierdziłam, że jednak nie chcę z nimi rozmawiać...lecz gdy się oddaliliśmy mój facet krzyknął, do nich pytając o godzinę...gdy się odwróciłam zobaczyłam (autentycznie) że odpowiedziała mu babka w średnim wieku z nastoletnim synem i psem. Teraz wiem, że wcale takich osób tam nie było...na pytanie o godzinę, odpowiedziała para o której wspomniałam wcześniej...akcja dla mnie kompletnie nie zrozumiała po normalnym paleniu. Wracając do domu z wyprawy w poszukiwaniu żywych istot, znów odczułam potrzebę znalezienia człowieka...dlatego po wejściu do klatki schodowej nabrałam ogromnej chęci na wbiegnięcie do pierwszego lepszego mieszkania i poprowadzenie konwersacji o tym "co istnieje a co nie". Na szczęście zrezygnowałam z tego, na rzecz kolejnej próby skontaktowania się z bratem po powrocie do mieszkania.
Po wejściu do domu wzięłam telefon i znów nerwowo chciałam połączyć się z bratem, niestety po raz kolejny bez odzewu. Zaczęłam przeszukiwać książkę telefoniczną w tel mojego faceta w poszukiwaniu jakiegoś znajomego nazwiska. Gdy na takowe trafiłam bez zastanowienia zadzwoniłam ;) Odebrał chłopak (kumpel mojego faceta), ja zamiast coś powiedzieć podobno wsłuchiwałam się w jego głos (zapewne sapiąc do słuchawki jak jakiś zboczeniec ;) ). Z tego co teraz sobie przypominam starałam sie uwierzyć, że skoro ten koleś żyje to jednak nie jestem w iluzji :P
Około godziny pierwszej w nocy mój facet położył mnie do łóżka, kazałam mu ciągle mnie dotykać abym miała jak to ujęłam "kontakt z rzeczywistością" ;)
Przyznam, że cholernie ciężko było mi zasnąć, gdyż to był pierwszy mój bad trip w życiu i miałam wizję tego, że ta psychoza może mi nie przejść. Po chwili dopadły mnie jakieś skurcze mięśni w rękach, nogach...ogólnie takie skoki mięśni jak przy braku magnezu oraz ogromny chłód w rękach. To wkręciło mnie w kolejną manię...mianowicie zaczęłam zastanawiać się czy przypadkiem nie umieram w tej chwili...wydawało mi się, że to co odczuwam to jakieś pośmiertne drgawki a to co się dzieje, to już nie moje życie a jakieś wizje tego co miało się wydarzyć gdybym żyła…lecz „umarłam” i te obrazy i odczucia, cofają się, nakładają się na siebie, gdyż już „nie żyję”.
Przez całą akcję serce waliło mi jak szalone, miałam wypieki na policzkach..dziwię się, że nie zeszłam na zawał ;)
Rano obudziłam sie jeszcze z delikatnymi skurczami mięśni, po kilku godzinach wszystko wróciło do normy.
Myślę, że zrobię sobie teraz małą abstynencję od palenia...
- 62422 odsłony
Odpowiedzi
ile czasu
Czyli usunięcie tego stanu zajęło Ci ponad 24h ? Bo ja właśnie też miałem bardzo nie przyjmnego bad tripa odstawiam po nim stuff już na zawsze. Z tym, że u mnie jeszcze całkiem to nie znikło, a minęło 6h. To może jeszcze za wcześnie.