salviasta ciućmanija (gringo)
detale
raporty hennessy
- Zgrzybieni leśni ludzie (gringo)
- Psilocibe Semilanceata - miły, domowy trip (golden afternoon)
- Ludzki Suwak - miejsce oderwania ze znanej rzeczywistości... (WladcaMalp)
- Kuchnia Bogów (heru)
- Szałwia nitki daje (pilleater)
- Na pełnym wdechu (Gwynnbleid)
- THC po raz pierwszy (kozax)
- Krzywa wycieczka do cyfrowego piekła (core)
- 1575mg (Qbkinss)
- Zawieszony w czasie i przestrzeni... (rupert_the_peanut)
salviasta ciućmanija (gringo)
podobne
18.11.2008
Start 16:40
Do rzeczy. Po około 30 minutach od zjedzenia deksa, otworzyłem pakunek ze śmiercionośnym i nielegalnym (of course) narkotykiem – grzybami halucynogennymi w ilości 20 sztuk, a o jakości miałem się przekonać za chwilę. DXM i jego fazę sobie pominiemy bo w kurwę tego na forum, a że mi się trochę przejadł swego czasu, to fazy po nim nie są już tak emocjonujące jak kiedyś. Wszystko co dobre w końcu się kiedyś kończy. Czekając na rozwój sytuacji z grzybami w żołądku, usiadłem przed komputerem, załączyłem nutkę i poszybowałem przy zamkniętych oczach. CEVów nie było jeszcze sporo, ale za to przyjemności zdawało się być coraz więcej. Powoli czułem że wszystko się nasila, pod powiekami jakby jaśniej, coś mruga, przemieszcza się. Myślę co tak szybko… spojrzałem na zegarek i moim oczom nie chciało się wierzyć, że minęło 20 minut. No tak, łatwo idzie się zatracić w tak miłym stanie.
Poczułem że muszę się odlać. Stoję sobie, załatwiając potrzebę i wnet kątem oka wyłapałem znajome ruchy i zniekształcenia oznajmiające wchodzącą fazę na głębszą wodę. Po powrocie do pokoju nabiłem jakoś lufkę i zapaliłem szitu. Lekkie dopierdolenie po płucach odzwierciedliło się w jakości OEVów, nasilając je i powodując samoistne powstania tzw. banana na ryju. Skuszony pozytywnym efektem nabiłem jeszcze jedną dzidę, pochłaniając dym lekko i namiętnie dzięki deksowemu wspomaganiu. W końcu było jak trzeba, wyłożyłem się leniwie na fotelu, niewzruszony lekkimi mdłościami zwiastującymi rychłe wejście grzybków, ustawiłem głośniej muzykę i zacząłem podziwiać pokój.
Po chwili spostrzegłem że podłoga zaczęła pływać, firanki się ruszać, jakby przy otwartym oknie, wszelkie wzory sprawiały, że nie mogłem wyjść z podziwu dla tego kto je zrobił. Każda rzecz w moim pokoju komponowana czasem nieświadomie przez lata, dawała do myślenia, że jest specjalnie na takie chwile. Mój umysł w międzyczasie zaczął tworzyć z muzyki lecącej z głośników zmieniające się tekstury oraz dodając nieistniejące w rzeczywistości piękne jak klejnoty kolory na każdą z powierzchni. Było to subtelne świecenie, błyskotanie, coś jakby pokryć daną fakturę złotą farbą i świecić na nią latarką zmieniając co rusz kąt padania promieni. Ściany nie były już betonowe, a lekkie i poruszające się zgrabnie niczym żagiel na maszcie. Trip rozkręcał się na dobre, z każdą chwilą było mocniej i zaczynałem zastanawiać się kiedy przestanie. Totalne odrealnienie. Komputer wytwarzał jakieś pole magnetyczne, a dźwięki jakie wydawał były wręcz komiczne, coś jak połączenie transformatora i dużego wentylatora. DXM wzmocnił niesamowicie grzyby, a gandzia dopełniła całości. Euforyczne dreszcze przechodziły moje ciało. Starałem się nimi delektować, pragnąłem zatrzymać czas w miejscu, dać się ponieść. Fizycznie czuć było działanie deksa, twarz lekko czerwona i typowe deksowe wyginanie szczeny. Miałem wrażenie, że znajduję się w jakimś schemacie, że to już było, albo miało właśnie być.
W pewnym momencie przybiegł mój pies. Jeżeli ktoś zna rasę Golden Retriever ten wie, że są to psy niesamowicie towarzyskie i przesympatyczne. Wchodząc do pokoju lekko zwątpił, ale widząc mój gest ręką szybko podbiegł do mnie, a ja nie mogąc wyjść z zachwytu niecodzienną miękkością sierści zostałem uwikłany w kolejny rozdział grzybowo-deksowej fazy, mianowicie doszły mnie myśli nad pięknem istnienia, nad tym jak psy i ogólnie zwierzęta mają podobnie działającą do naszej świadomość. Patrząc mu prosto w oczy dotarła do mnie kolejna myśl, ta już typowo Ayahuascowa. Jesteśmy jednością, wielką cząsteczką wszechświata. Energią płynącą wprost z jednego źródła. Ogarnęła mnie chęć przejścia się po mieszkaniu. Trochę śmiesznie chodziłem, ni to jak po deksie, ale podnosząc nogę czułem, że się od czegoś odkleja, następnie przesuwając ją w powietrzu napotykała opór, jakby powietrze było znacznie gęstsze. Ponownie wstąpiłem do łazienki, by spojrzeć w lustro. Nie wiem jaki czas bawiłem się swoim wyrazem twarzy, ale było to bardzo wciągające. Każdy kto był na jakimś psychodeliku i spojrzał w lustro ten sam może powiedzieć iż dzieją się wtedy różne rzeczy. Ja czasami się nawet wystraszyłem. Tym razem jednak było bardzo wesoło. Postacie klauna, próbującego przerażać swym wzrokiem demona, anioła i wystraszonego człowieka, starości, młodości i zdziwienia, robiły jak zwykle piorunujące wrażenie. W pewnym momencie przypomniało mi się by dopalić Salvię. Poszedłem swym bocianim chodem do pokoju.
Nabite bongo już na mnie czekało i wystarczyło tylko rozpalić. Usiadłem na podłodze. Jeden głęboki wdech, przytrzymanie w płucach aż do oporu i wypuszczenie. Lekka zmiana postrzegania, ale nie tego się spodziewałem. Należało kupić ekstrakt, idioto. Postanowiłem, że nabiję ile tylko się da. Znów to samo. Jedynie na obrazie woda jakoś zaczęła płynąć szybciej, jelenie zdawały się biegnąć, a ptak na obrazie obok trzepotać skrzydłami. Pomyślałem że jak dopalę trzeci raz, to zwiększą swoją zacną działalność i tak też postąpiłem.
Ponowna procedura: podpalenie, wdech…
Stoi i sapie, dyszy i dmucha,
Żar z rozgrzanego jej brzucha bucha:
Wydech.Cóż to się dzieje, słabo mi się aż zrobiło, wypuściłem dym i nagle pierdolnięcie niczym obuchem w łeb, nagły wzrost grawitacji, lecz nie! W lewo powiedziałem! Leżeć! Ogłuszony i zdezorientowany przez zamknięte oczy widzę co się dzieje. Nadal jestem w swoim pokoju, ale jakby zdeformowanym i z przedmiotami nie na swoim miejscu. Także kolory były lekko przytłumione. Z fajki wodnej wylewa się woda i pokrywa cały pokój jakąś mazią, zieloną! Z substancji jeżeli tak to można nazwać zaczęło się wyodrębniać coraz więcej małych trybików, aż w końcu widziałem je dosłownie wszędzie. Przez moment nie mogłem się całkowicie ruszyć, byłem sparaliżowany i przykuty do podłogi. Myślę resztkami świadomości, która szarpie się i bije, tylko żeby nie odejść w zapomnienie. Jestem teraz biernym obserwatorem pokoju... nie, to już nie pokój, to jakaś wielka skomplikowana organiczna maszyna, żyje i się porusza. Dotarło do mnie, że jestem obserwowany, wyraźnie zauważam czyjąś obecność, tak to znajoma osoba płci żeńskiej, która już raz miała epizod w mojej podróży z Salvią.
Czuję Ją za plecami, ale dochodzi ktoś jeszcze, szepczą niezrozumiale, jakby w innym języku, przestawiają coś w tych trybikach, by po chwili przestać i nagle czuję dotyk na twarzy, ciepły i pełen miłości. Gdzieś w resztkach świadomości przebija się do mnie niewerbalna, lecz bardzo wyraźna wiadomość, że to już koniec na dzisiaj. Czułem narastające kłucie na całym ciele i zbliżający się powrót. Smutek dopadł mnie przez moment, lecz zmobilizowałem wszystkie siły i obróciłem się na bok, chcąc zobaczyć kto stał za moimi plecami. Nikogo już nie ujrzałem.Jakby tego było mało Salvia zabrała ze sobą także część DeksowoGrzybowoMarihuanowej fazy, wszystko żyło, ale to już nie było to. W międzyczasie grawitacja zaczęła wracać do normalnego stanu, więc z uporem wdrapałem się na fotel, próbując ogarnąć co się przed chwilą stało. Dosięgłem długopis i kartkę i zacząłem pisać póki gorące, żeby tylko nie zapomnieć. Jak się okazało w dniu dzisiejszym i tak nie mogłem nic odczytać, bo wyszły straszne bzdury. Założyłem słuchawki na uszy i przy rytmach Shpongle oraz 1200 Mics nabiłem lufkę resztkami MJ i zapodałem sobie ostatniego tego dnia gorącego bucha, co prawda niezdarnego, bo słabo nabitego - przez to dostałem gorącą kometą po języku. Tego było już dosyć. Zamknąłem oczy i w nadziei, że wyłuskam coś więcej z CEVów pozwoliłem się pochłonąć barwnym kalejdoskopom, lecz z każdą minutą coraz słabszym. Z transu wytrącił mnie po jakichś 20-30 minutach dzwonek telefonu. (20:47) To ziomek się pyta czy może wpaść na chatę, bo ma piwa, a był lekko wcięty, więc postanowił się podzielić. Oznajmiłem że chętnie, tylko jestem spalony. Porobiłem jeszcze coś na kompie ogarniając w międzyczasie całe wydarzenia. Czułem się lekko przemielony, jednak późniejszy zimny browar mi to wynagrodził. Pierdoliliśmy tak od rzeczy o różnych głupotach o których nie warto nawet wspominać. Opowiedziałem mu także całe zajście, co wywołało u niego chęć przeżycia równie głębokiego tripa, co mnie bardzo cieszy. Będę miał z kim podróżować, hehe. Wypiliśmy po 4 Żywce na głowę i około 23 położyłem się spać. Problemów z zaśnięciem nie było.
Na koniec przyznam, że celowo pominąłem w tym raporcie niektóre rozkminy, gdyż nie w pełni kojarzę o co w nich chodziło. No i żal mi dupę ściska, że nie miałem więcej deksa, bo mimo tego że było zajebiście, to oczekiwałem większego mindfucku.
Sieg heil
- 10008 reads