Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

[lsa] [thc] witamy w lizergamidowej krainie

[lsa] [thc] witamy w lizergamidowej krainie

Wiek: 18 lat.

Set & Settings: mój pokój, wał przeciwpowodziowy, park, ulica, sklep.

Dawkowanie: 10g nasion Ipomoea Violacea na osobę. Dochodzą dwie lufy MJ.

Doświadczenie: Marihuana, "Mieszanki ziołowe", DXM, DMH, Ubulawu, Benzydamina, Mefedron, Piperazyna, Morfina, 2C-E, LSA

Oto mój pierwszy psychodeliczny trip, który to trip był swego rodzaju przełomem w obliczu mojego wcześniejszego doświadczenia z substancjami psychoaktywnymi.

Cała zabawa w odrealnianie się, została zapoczątkowana moim wtedy jeszcze "aco tripem" - po zjedzeniu miesiąc przed nim jednej paczki, która ewidentnie mnie z przyczyn nie wiadomych nie pokopała, mój kolega (który wziął sobie za cel mnie w to wtajemniczyć) wpadł na jakże mądry pomysł, czyli dwie paczki na prawie pierwszy raz z substancją. Efektem była PIRAMIDALNIE KRZYWA JAZDA, w którą wliczało się 90% zerwanie kontaktu z bodźcami zewnętrznymi oraz z prawdopodobnym pozbawieniem ego. Po tym zajściu, próbowałem DXM jeszcze 9 razy, w trzech przypadkach mieszając go w różnych dawkach z Marihuaniną ;D. Pewnego dnia, mój znajomy, z którym zwykłem weekendami bakać, zapragnął spróbować pewnej psychodelicznej używki, którą jest LSD. Zaczęliśmy studiować od deski do deski wszelkie materiały dotyczące tej osławionej substancji, łącznie z hyperrealem. Wszystko ok - wyzbyliśmy się chyba wszystkich wątpliwości dot. kwasa, oraz poszerzyliśmy nasz zakres wiedzy teoretycznej chyba do maksimum :).

Pojawił się jednak problem. Mianowicie, ZA CHOLERĘ nie było skąd tego załatwić. Znaliśmy co prawda osoby, od których przy odrobinie męki zdobylibyśmy upragnione kartony, lecz jakoś nie mogliśmy się do tego zebrać. Drugą opcją byli goście, którzy mieli w ofercie ćwiartkę Hoffmanna za 10zł, lecz stwierdziłem, iż taki deal jest w zasadzie gówno wart. Po pewnym czasie, przeglądając hyperreal, natknąłem się na artykuł o Powoju Hawajskim, którego działanie podobno jest bardzo zbliżone do kwasu lizergowego, a nawet ZAWIERA ten pieprzony lizergamid. Okazało się, iż dostęp do tychże nasion jest niemalże tak samo łatwy, jak pozyskanie kaszlodynometorfanu, za pośrednictwem Apteki. Mianowicie, wystarczy zamówić nasionka wilca purpurowego z internetowego sklepu o oczywiście nie zawierającej żadnego podtekstu nazwie "Magiczny Ogród". Skonsultowałem się w tej sprawie ze wspomnianym kumplem, który rzecz jasna uradowany jak cholera, zgodził się bez namysłu. Po wykonaniu oczywistych czynności, dwa 10g pakiety nasion wpadły w moje ręce. Tripper #2 (nazwijmy go M), z którym mieliśmy zarzucać, złapał anginę, przez co wszystko musieliśmy przełożyć na ostatnią niedzielę ferii zimowych :D. Obawiałem się, że normalne funkcjonowanie dnia następnego, będzie poważnie zaburzone.

No nic. Około 10 rano, zjarany jak zwykle M. w końcu doczłapał się do progów mojej chaty. Zaczęliśmy kruszyć moździeżem nasiona, gdyż nie jestem w posiadaniu młynku do kawy. Za twarde. Pomimo ich nawilżenia, rozdrobnienie stanowiło poważną przeszkodę. W końcu zmieliliśmy je zębami i połknęliśmy, zapijając sokiem porzeczkowym. 10g poszło. Lekko podekscytowani tym, co nas w tym dniu spotka, palimy po lufie zielska, która podobno jest zbawienna na powojowy bodyload. Co by go sobie dodatkowo umilić, odpalamy na kompie GTA 4 - nie ma lepszej gry do grania na zjaraniu. Zaczynamy odczuwać lekkie mdłości, które M. stwierdził, że zażre (miał gastro). Zatem odpalamy film - Las Vegas Parano, po czym kładziemy się na wyrze, tak jak zalecano w Faq na forum. Nie odczuwałem jakiegoś ogromnego dyskomfortu, jak to opisują i generalnie czułem się raczej dobrze, poza faktem, iż byłem dziwnie zmulony. Film postrzegałem jak na zwyczajnym zjaraniu, z tym, że częściej mnie zdumiewało to, co się w nim działo. Wiedzieliśmy, że nie długo się zacznie. M. zerwał się z łóżka niczym Zenek zza stodoły i niestety nie trafił dobrze strumieniem rzygów do kosza na śmieci, pokrywając nimi kawałek mojego fotela oraz ok. pół metra kwadratowego dywanu.

Well... Zdarza się. Wszystko byłoby ok, gdyby nie fakt, iż M. zwrócił również trochę nasion. "Eehh ty kurwa" rzekłem i udałem się do kibla, aby sprawić, czy to, co mówili o morfowaniu się twarzy w lustrze jest prawdą. Faktycznie - odnosiłem wrażenie, jak by moja twarz była o konsystencji budyniu. Oczy - bardzo rozszerzone źrenice, żadnego wytrzeszczu. Wyglądałem w sumie normalnie. Wyjąłem przygotowane na tę okazję snickersy. Cholera... smak snickersa rozchodzący się po całym ciele. Nie czułem go tylko jamą ustną, ale całym pieprzonym ciałem. Niesamowite. Niestety w tym błogostanie, zjedliśmy ich cały zapas (trzy). Nagle obaj doszliśmy do wniosku, że chyba nam schodzi i bo w sumie jedyne co mieliśmy to lekka, wręcz bardzo słaba intensyfikacja wrażeń.

Cholender, tyle zachodu o takie gówno? Stwierdzenie to okazało się mylne, gdy po ok. dwóch godzinach od aplikacji, wyszliśmy z domu w celu spalenia lufy na pobliskim przeciwpowodziowym wale odrzańskim. Po drodze, poczułem niewielkie pobudzenie, które objawiało się lekkim szczękościskiem. Włączyła mi się gadka, gadałem coś o naszym obecnym stanie, czego M. słuchał jak najęty. Po dojściu do punktu docelowego, spaliliśmy lufę, wróciliśmy się i zaszliśmy ulicą do pobliskiego spożywczaka, po jakieś gastro. Ku*wa, zamknięte. No cóż, idziemy do "Żyda" (tak nazywamy pewien monopolowy). Idąc chodnikiem, w ciągu dosłownie kilku sekund, złapało mnie niesamowite odrealnienie, które mogę przyrównać do efektu 3D na filmach kręconych tą technologią. Coś, jak by mój wzrok został przesunięty ok. pół metra nad moją głowę + dochodzi efekt zbliżenia podobnego do Field of View w grach. Momentami odczuwalne było wrażenie rozszerzenia pola widzenia. Krawędzie były maksymalnie wyostrzone. Otoczenie postrzegałem jako ok. 10 razy bardziej "piękne", niż normalnie. Zdolności motoryczne w normie, wyraz twarzy również. Żadnych halucynacji. Full ogar. Na nieszczęście, mijając komisariat, spotkaliśmy tzw. "Dziką Baśkę", czyli okoliczną alkoholiczkę z przerytym przez etanol beretem, która niestety mnie zna. Zaczęła do mnie gadać o jakimś „dziubdziuniu”. Generalnie, to nie wiem o co jej chodziło, ale przynajmniej jej sympatia (Kaziu) chyba nic po nas nie spostrzegł. O tyle dobrze, że wciąż nic po nas nie widać.

Zaczarowani (naćpani to imo niezbyt trafne określenie ;])i odrealnieni, dochodzimy do sklepu. Po wejściu do środka, M. nie wiem dlaczego, powiedział, że powie do kasjerki "Poproszę pół żyda na wynos". Zacząłem panikować, że nakręcił sobie jakąś chorą fazę i narobi przez to przypału w sklepie, w którym mnie znają, a poza tym niecałe 100m od nas jest komisariat, a my mamy jaranie w kieszeni. Okazało się, iż więcej przypału narobiłem Ja, szarpiąc go za kurtkę, co chwilę mówiąc "ej stary idziemy stąd, chodź", co przykuło uwagę sprzedawczyni, której dawno temu zrobiłem awanturę, gdyż nie chciała sprzedać nam piwa :D. Motyw z połówką żyda okazał się dżołkiem M. Nie wiem co mu odjebało, że na psychodelicznym haju wzięło go na wkręcanie. Odetchnąłem z ulgą. Podziwiałem jeszcze wnętrze sklepu, upiększone troszeczkę wyjaskrawionymi kolorami. Po wyjściu ze sklepu, udaliśmy się do pobliskiego parku. Przy pewnym stopniu skupienia, śnieg niewyraźnie pulsował kolorami z zawrotną prędkością. Mijając plac zabaw, doszliśmy z powrotem na wał. Szkoda, że wszystko było zaśnieżone – pomyślałem. M. zaczął podziwiać otoczenie. Opowiadał, że wszystko wydawało mu się zaskakująco piękne, doskonałe. Gdy zaczął wpatrywać się w bezlistne, proste gałęzie jednego z drzew, to zaczęły się one zawijać od końca na kształt "wąsów Salvadora Daliego" - porównanie również było efektem powojowej fazy :D. Obaj słuchaliśmy muzyki na jedną słuchawkę. Słuchałem głównie Rocka i jakiegoś Reggae, lecz muzyka o dziwo nie wchodziła mi jakoś wybitnie. Może to dlatego, że poświęciłem się zachwytowi nad otoczeniem. Poczuliśmy, że się rozkręca. No to co – wracamy do mnie na chatę. Po drodze, spotkaliśmy parę osób, oraz zaliczyliśmy ruchliwą ulicę – żadnych lęków, schiz. Wchodzimy do pokoju. Z każdego miejsca, pulsowały średnio wyraźne fraktale oraz totalnie abstrakcyjne wzory. Wychodzę do kibla, ocenić stan mordy. W dalszym ciągu w normie. Żadnych szalonych oczu, niekontrolowanych min, wytrzeszczów. Poza źrenicami, wyglądałem normalnie.

M. odpalił na moim kompie Call of Duty: Modern Warfare 2 i spędził w ten sposób resztę tripa. Było to dla niego więcej niż tylko gra w grę komputerową - niemalże czuł, że jest na polu bitwy, że jest żołnierzem. Wątpię, żeby przyszło mu wtedy do głowy, że to tylko fikcja na monitorze ;). Ja zaś, spostrzegłem, że wspomniane abstrakcyjne wzory, przybrały na wyrazistości. Ciekawe widoki. CEVy opierały się głównie na nie kończących się obrazach, nieustannie wyłaniających się z jednego punktu. Zacząłem odczuwać natłok myśli, powtarzając w głowie ok. 15 razy w ciągu sekundy „dlaczego weszło nam dopiero po dwóch godzinach”. Trwałem w takim stanie ok. 10 minut, po czym wytłumaczyłem sobie bezsens tej czynności - „nie, dość tego, nie ma sensu sobie psuć tym fazy”. To zapętlenie myśli nie było czymś, co wywoływało jakiś okrutny dyskomfort, co nie zmienia faktu, iż mało co nie wpadłem w panikę, próbując to zatrzymać. Fraktalizacja gwałtownie zaczęła się nasilać, aż w końcu zniknął mi z oczu cały świat realny, aby po chwili przed oczami pojawiły mi się białe sześciany z literą D na każdym boku, które skakały po jakichś bliżej nie określonych schodach. Jeśli już dostrzegałem fragmenty otoczenia, to były to niemalże kontury obiektów, a wszystko poza nimi, było tak upstrzone fraktalami, że ledwo co byłem w stanie popodziwiać któryś z osobna, gdyż momentami zamieniały się w niemalże jednolitą masę. W pewnej chwili, w moim mózgu nastąpił przełom. Piramidalny szok. Zalała mnie fala boskości oraz krótko mówiąc "zrozumienie wszystkiego". Mój umysł po prostu doznał orgazmu. To było coś wyższego niż ućpanie. Mogę to porównać do ujednolicenia się z jakąś niesamowicie ciężką do opisania siłą wyższą. Wrażenie było na tyle dziwne, iż przez około pół godziny odleciałem z realnego świata i przestałem odbierać bodźce zewnętrzne. Z zewnątrz, wyglądałem mniej więcej jak pacjent szpitala psychiatrycznego – z uwagi na totalny mindfuck, co chwile miotało mną po łóżku, wykręcało mi mordę na cztery strony świata, abym w pewnym momencie zawiesił się na jakimś punkcie z rozdziawioną gębą i wytrzeszczonymi gałami. Obserwator zapewne uznałby, że mam bad tripa - nic bardziej mylnego ;). To wszystko trwało jakieś 30 minut.

Gdy odzyskałem świadomość, wzorzystość otoczenia zaczęła spadać. Siedziałem jeszcze chwilę na wyrze podparty ręką i próbowałem ogarnąć to, co przeżyłem. Coś wyższego... cholera, coś wyższego od „fazy” – powtarzałem w myślach. Stwierdziłem, iż taki trip, potrafi wiele nauczyć. Potrafi przetasować cały umysł i wyciągnąć z niego mnóstwo, czasami nie pożądanych prawd o sobie. Ciekawe, czy to właśnie To, nazywa się pozbawieniem ego. Byłem w „półprzeświadczeniu”, że miałem kontakt z jakąś siłą wyższą – wiedziałem, że to tylko działanie substancji, no ale jednak stanowi to coś niezwykłego. Nie potrafię tego określić. W każdym razie, w tym psychodelicznym chaosie, przewinęło mi się jedno, jakże słuszne stwierdzenie – teraz już wiem, dlaczego ludzie uznają ten typ fazy za najpiękniejszy oraz najbardziej subtelny. Potem, pograliśmy jeszcze chwilę z M. (niedługo po tym, poszedł na chatę) w CoDa i w sumie na tym się skończyło, czyli w okolicach godziny 19:00.

Następny dzień przebiegł w sumie bez żadnych problemów. Byłem co prawda trochę przymglony, ale nie przeszkadzało to w normalnym funkcjonowaniu. Coś jak dzień po 600mg DXM. Myślenie w normie, z tym, że np. jadąc do szkoły autobusem, miałem tendencję do rozkminiania dziwnych tematów, szczególnie dotyczących napotkanych mi ludzi. Wszystko wróciło do absolutnej normy ok. po dwóch dniach. Podobno ten pseudozjazd spowodowany był tym, iż nie chciało nam się bawić z ekstrakcją.

Jako moje pierwsze doświadczenie z tym typem fazy, trip oceniam na 10/10. Podczas niego, doznałem odczuć, które przerosły moje najśmielsze oczekiwania dotyczące takich używek. Pokusiłbym się o stwierdzenie, iż było to najpiękniejsze, czego w życiu doznałem, lecz sam nie jestem co do tego przekonany. Nie potrafię przyrównać tej fazy do żadnej wcześniejszej używki, z którą dane było mi obcować. LSD jak nie mieliśmy, tak nie mamy. Z M. mamy w planach zrobić kolejnego tripa. W tym celu, wyruszamy do Ogródka Japońskiego we Wrocławiu (wrocławianie wiedzą, o które miejsce chodzi). Tym razem, jesteśmy za dawką 13g/osoba + oczywiście MJ. Życzcie szerokiej drogi ;].

Przy użyciu 3dsmaxa i Photoshopa, wykonałem krótki fragment tego, co miałem przed oczami podczas peaku. To chyba jedyne, co jestem w stanie wiernie odwzorować. Zaznaczam – miałem otwarte oczy:

http://img708.imageshack.us/img708/134/trip65.gif

Ocena: 

Odpowiedzi

Jednak i tak "kaszlodynometorfan" jest zle :P

Salvinoria

Zapożyczyłem sobie to jakże nietuzinkowe określenie z czyjegoś posta, możliwe nawet, że z twojego ;P.

Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media