Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

podsumowanie leczenia fluoksetyną i alprazolamem.

detale

Substancja wiodąca:
Apteka:
Dawkowanie:
Fluoksetyna (stosowanie przewlekłe): Na początku 20 mg dziennie, z czasem zwiększyłem dawkę do 40 mg (z zalecenia specjalisty).
Alprazolam (stosowanie doraźne): Nie przekraczałem dawki 1,5 mg. Stosowałem tylko w uzasadnionych przypadkach.
Rodzaj przeżycia:
Set&Setting:
Leczenie psychiatryczne.
Wiek:
20 lat
Doświadczenie:
Zdecydowanie za duże.

podsumowanie leczenia fluoksetyną i alprazolamem.

W wyniku ciągłego stresu związanego przede wszystkim z chorą ambicją i całym procesem edukacji, a także w wyniku przykrych doświadczeń z dzieciństwa (przez które popadłem w depresję), w pewnym momencie życia zdecydowałem się na terapię. Nie byłem pewien czy od razu chcę udać się do psychiatry. Na początek wybrałem psychologa. Niestety - albo miałem pecha przy wyborze albo po prostu to nie jest dla mnie. Od jednego z psychologów usłyszałem, że mogę być opętany....Dlatego właśnie zrezygnowałem z tego hmmm...'leczenia'. Udałem się do psychiatry. Pełen profesjonalizm, wyrozumiałość, odpowiedni dobór leków wraz z informacją na temat ich działania, potencjału uzależniającego czy skutków ubocznych. W ten sposób otrzymałem receptę na Seronil (fluoksetyna) oraz Alpragen (z tego co lekarz mówił różnica między alpragenem a chociażby xanaxem jest na granicy placebo i nawet tacy specjaliści jak on nie byliby w stanie stwierdzić jaki konkretnie lek pacjent zażył, liczy się substancja czynna). 

Przeżywałem bardzo ciężki okres w swoim życiu. Wszystko waliło się na głowę, a wiedziałem, że muszę coś z tym wreszcie zrobić. W końcu ile można to w sobie trzymać? Oczywiście z zewnątrz wszystko wyglądało pięknie. W nauce osiągałem (i osiągam) sukcesy, wyrwałem się z biedy, stać mnie na to co chcę....Ale spokój psychiczny okazał się dużo ważniejszy niż dobra materialne. Wiem, wystarczy się uśmiechnąć a wszyscy myślą, że jest w porządku. 

Sam początek leczenia wspominam bardzo, bardzo źle. Fluoksetyna działała na mnie drażniąco, do tego powodowała problemy ze snem (to osobny temat, powiem tylko tyle, że przez pewien okres zażywałem z tego powodu mianserynę). Tak minął pierwszy miesiąc i szczerze mówiąc po części zwątpiłem w sens tego leczenia, ale nie przestałem zażywać seronilu. Potem nastąpiła zmiana. Polegała na tym, że nie czułem się już zdenerwowany po zażyciu leku, ale nie czułem również żadnej pozytywnej zmiany w psychice, w myśleniu. Nadeszła klasa maturalna. Poziom stresu był wtedy największy jaki w życiu (do tamtej pory) miałem. Wtedy przyszedł czas na alprazolam. Stosowałem się ściśle do zaleceń lekarza. W ten sposób matura nie była taka straszna jak sobie ją wyobrażałem, napisałem ją świetnie, dostałem się na wymarzone studia. Poza tym pozbyłem się fobii społecznej, byłem bardziej otwarty do ludzi, wszystko wracało na dobrą drogę. 

Studia to już zdecydowanie inna bajka. Wyprowadziłem się z rodzinnego miasteczka do jednego z największych polskich miast, zacząłem zarabiać. Świadomość tego, że mogę zbudować sobie reputację od podstaw dodawała mi otuchy. Leczenie nadal trwało, ale...coraz rzadziej potrzebowałem alprazolamu, sytuacji kryzysowych było bardzo niewiele. Nawet podczas sesji nie czułem się źle, owszem, stres był, ale jego poziom był adekwatny do sytuacji. W pewnym momencie za zgodą lekarza odstawiłem całkowicie alprazolam. Był marzec 2017.  Chyba w szufladzie do dziś błąkają się jakieś pojedyńcze tabletki. 

Alprazolam ma to do siebie, że działa od pierwszego zażycia. Z seronilem jest inaczej. Zażywanie go wpadło mi już w rytunę. Nie czułem żadnych efektów jego działania...Ale po kilkunastu miesiącach spojrzałem na bilans swojego życia. Wszystko było lepsze. Sytuacja finansowa, życie towarzyskie...Nawet z rodziną udało mi się wreszcie naprawić relacje. W połowie lipca 2018 zakończyłem leczenie. Czuję się świetnie. Do usłyszenia :)

 

Substancja wiodąca: 
Rodzaj przeżycia: 
Wiek: 
20 lat
Set and setting: 
Leczenie psychiatryczne.
Ocena: 
Doświadczenie: 
Zdecydowanie za duże.
apteka: 
Dawkowanie: 
Fluoksetyna (stosowanie przewlekłe): Na początku 20 mg dziennie, z czasem zwiększyłem dawkę do 40 mg (z zalecenia specjalisty). Alprazolam (stosowanie doraźne): Nie przekraczałem dawki 1,5 mg. Stosowałem tylko w uzasadnionych przypadkach.

Odpowiedzi

Wow! Skuteczne leczenie przy pomocy benzo bez wpierdolenia się w nie. Fantastyczne. Pamiętasz może jakie dawki w jakiej częstotliwości brałeś?

Jeśli chodzi o alprę - w sytuacjach kryzysowych (w klasie maturalnej średnio 2-3 razy w tygodniu 3x dziennie po 0,5mg, potem średnio raz w tygodniu 2x 0,5mg, ostatnie tygodnie leczenia to było rzadziej niż raz w tygodniu 1x 0,5mg).

A seronil zażywałem codziennie, w tym: pierwsze 2 miesiące po 20mg a potem aż do końca leczenia 40mg dziennie.

Myślę, że kluczem do skutecznego leczenia w moim przypadku była ścisła kontrola specjalisty. Nigdy nie przekraczałem zalecanych dawek, a podejrzewam, że jeśli ktoś się wjebał w alprę, to właśnie z tego powodu.

No właśnie tak mi się wydaje, że w tym sęk. Traktowanie tego jako lekarstwa, a nie ćpania. Tak samo żołnierze, którzy po terapii opio wracali do kraju bez skręta. 

Dokładnie, wszystko siedzi w głowie. 

A tak na marginesie dodam. Co do skutków ubocznych. Nie wiem jak to określić, ale czuję, że ta terapia zmieniła coś nieodwracalnie. I nie mówię o braku depresji, lęków, fobii. Jakby jakaś cecha 'pierwotna', która determinowała całą moją osobowość, trochę się zmieniła...Jakby zatracenie małej części siebie. Nie przeszkadza mi to w życiu, ale czuję, że jest inaczej. I nie jest to też pozytywne uczucie, raczej neutralne. 

Mało to było morfinistów wśród weteranów wojennych? 

https://pl.m.wikipedia.org/wiki/Morfinizm

Podobnie wielu żołnierzy było uzależnionych od amfetaminy (II WŚ, Wietnam itd.).

Generalnie jeśli traktujesz opio jako lek, a nie używkę, to uzależnienie pojawi się tylko nieco później, bo przyjęcie w celach narkotycznych może uzależnić psychicznie od pierwszego razu, choć najczęściej pojawia się po drugim, trzecim, czy czwartym zastosowaniu, maksimum do dziesiątego. Oczywiście od uzależnienia psychicznego do fizycznego (do skrętek) jeszcze trochę, ale to psychiczne jest najgorsze, a nie fizyczne.

To tylko sen samoświadomości.

Wydaje mi się, że jeśli ktoś bierze opio z powodów zdrowotnych i ściśle trzyma się tego co mówi specjalista, to ciężko będzie mu się uzależnić. Podobnie jak w przypadku benzo. 

Polemizowałbym. Przecież ci wszyscy weterani uzależnieni od morfiny brali ją w celach zdrowotnych i pod ścisłą kontrolą "specjalistów". Jak już jesteśmy przy opio, to z czystej ciekawości (minęły co prawda dopiero dwa niecałe miesiące od naszej rozmowy, ale zapytam), nie miałeś od tego czasu żadnej przygody?

To tylko sen samoświadomości.

"specjalista" a specjalista to już duża różnica, a jeśli mówimy o wojnie, to już w ogóle inaczej należy patrzeć na tą sprawę. Spójrz na chociażby ludzi z nowotworami, znam kobietę po nowotworze, która brała leczniczo najpierw morfinę, a potem kodeinę, minęło już kilka lat i nie jest wjebana. 

Nie miałem żadnej przygody z opio, jedynie mam więcej spotkań z MJ, jak to w wakacje u mnie bywa :)

Racja co do tych specjalistów, a "specjalistów". Problem polega na tym, że specjalistów jest bardzo malutko. Swoją drogą przed podaniem leków opioidowych powinien być przeprowadzony wywiad, celem określenia profilu psychicznego, bo jeśli ktoś odczuwa chroniczny smutek, nie lubi życia itd., to w opiaty może polecieć przy pierwszym kontakcie z substancją. Znam jeden przypadek, w którym typ kurwował na lekarzy, że ci mu morfinę pokazali (miał problemy z kręgosłupem) i przez to się wjebał... Z MJ to ja może sobie przypomnę jakiś dzień, gdy nie paliłem;-) Czy to lato, czy zima.

To tylko sen samoświadomości.

Taki wywiad to rzeczywiście rozsądny pomysł, powinno coś takiego zostać wprowadzone. Specjalistów jest mało, ale w tych czasach, w dobie internetu, można chociażby poczytać opinie na temat danego lekarza, ja tak zrobiłem dopiero w przypadku wyboru psychiatry (oczywiście prywatnie bo psycholog był na NFZ, a wiadomo jak tacy na ogół traktują pacjentów).  A jak jesteśmy w temacie MJ - zauważyłeś jakieś zmiany w pamięci krótkotrwałej poprzez tak częste palenie? Z ciekawości pytam, jak robiłem kiedyś dość długi ciąg to odczuwałem ten problem. I czy da się to jakoś zneutralizować?

Zaburzenia pamięci krótkotrwałej to chyba najczęstszy problem z MJ. Kiedyś było z tym u mnie gorzej, niż teraz, bo zapominałem o czym mówiłem w trakcie wypowiadania pierwszego zdania. Ma to swój urok (śmieszne to takie, hehe). Teraz jest lepiej, bo ćwiczę umysł. Wydaje mi się, że czytanie książek pomaga i wyszukiwanie w głowie tego, co uleciało - jakieś słowo, czy wątek (ale bez przesady - jak za daleko ucieknie, to nie wertuję wszystkich szufladek w głowie, bo inne rzeczy wtedy uciekają). Zresztą przy takim zaawansowaniu w paleniu gandzia już w ogóle inaczej na mnie działa (rzadko kiedy trafi się taki stuff, żebym miał nieogar, mimo iż często zmieniam gatunki - bo jak się do jednego przyzwyczaisz, choćby i masakratora jakiegoś, to i tak przestanie działać po czasie). Natomiast na dobrej zajebce, to z reguły o pamięci krótkotrwałej można zapomnieć;-) Jak nie jestem porobiony, to wszystko jest z nią ok.

To tylko sen samoświadomości.

Ja po prawie 10 latach z czego jakieś 6-7 codziennie, od rana do wieczora i w nocy pobudka na jointa (srednio 30 euro dziennie palenia z coffeshopu) rzuciłem i widać efekty uboczne. Dopóki jesteś  ciągle zajebany to jakoś to leci, nie widzisz tak tego. Ale jak przestaniesz to się okazuje, że cofnąłeś się w rozwoju hehe koncentracja leży, pamięć leży. Ale jak to kiedyś ktoś powiedzial: Małymi kroczkami, w stronę światła.

Możliwe, ale ogólnie wszyscy moi znajomi zazdroszczą mi pamięci (zwłaszcza długotrwałej), bo pamiętliwy jestem bardzo (nie żebym zadry trzymał w sobie, ale pamiętam naprawdę sporo, choć pewnie i sporo nie pamiętam), a co do koncentracji, to gdyby leżała, to nie byłbym w stanie wykonywać swojej pracy, która jej wymaga. Zresztą medytuję, czasami zasypiam świadomie (a to bez koncentracji nie przejdzie) i tylko przy graniu czasami się rozkojarzam, bo daję się ponosić, gdy pięknie buja;-)

To tylko sen samoświadomości.

Zneutralizować oczywiście będąc na ciągu bo wiem, że odstawka na jakiś czas likwiduje ten problem :)

Nie brali po ścisłą kontrolą specjalistów,  a byli nią faszerowani jak wannabe porno aktorki kutasami.  https://journalofthecivilwarera.org/2016/11/civil-war-veterans-opiate-ad...

W wojnie secesyjnej problemem wydaje się być to, że morfina (i nie tylko) nie były używane jedynie jako lek na ból, a remedium  na wszystko, bo opio leczą każdy ból - czy fizyczny czy psychiczny. Na krótką metę przynajmniej 

Po Wietnamie: 

https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/1156114

No, a fety to nie stosowali raczej leczniczo xD

Oczywiście, że na krótką metę, jak każde leczenie skutków, zamiast przyczyn. A feta no to wiadomo - czujność, koncentracja, zwiększenie wydolności, zmniejszenie empatii itd. Idealny war drug. 

To tylko sen samoświadomości.

Nice, good luck!
Takie terapie są pomocne i o ile wszystko dzieje się tak jak ustalił lekarz to jest git. Gorzej jak lekarz ustanawia taką terapie jako "stałą" bez przerwy... organizm przestaje walczyć sam ze stresem upośledzając sam siebie... jednak takie krótkie dobrze przeprowadzone przez lekarza terapie są złote.

Co jak co ale Ty też się leczysz narkotykami, tj. trawą i ze starych tr wynika że czasami opio.
Swoje benzo zrobiło ale biorąc cały czas inne używki tak naprawde nie wiadomo co się kryje za życiem całkiem bez używek. Może być też tak że benzo nauczyło Cię chować stres za jaraniem trawy, raz na jakiś czas, maskując się za chęcią. Terapia benzo i branie jednoczesne narkotyków powoduje bardzo dużo niepewności w tym co tak naprawde się stało.Fajnie że pomogło i tego się trzymaj ale... zawsze jest ale przy takich eksperymentach.

Czemu tak naprawdę Ci się poprawiło.... może być rzeczywiście tak że to 100% benzo, ale może też być tak że benzo przekierowało stres gdzieś indziej, ale on tam gdzieś cały czas może być do zwalczenia.

To tylko takie rozważania. Grunt że pomogło na obecną chwile. gl

"Może być też tak że benzo nauczyło Cię chować stres za jaraniem trawy, raz na jakiś czas, maskując się za chęcią. " - Zastanawiam się nad tym czasami. W sumie żadnej innej używki nie biorę z taką chęcią jak MJ.  Psychiatra mi powiedział, że nie potępia tego i nie uważa za coś co może mi szkodzić psychicznie, ale też nie uważa, że to mi pomaga. (Konkretnie w moim przypadku, z moją częstotliwością palenia). Palę zazwyczaj z kumplami, do tego zawsze jakiś freestyle, rozmowy, śmiechy itp, tzw umilacz czasu. To może być oznaka, że podświadomie próbuję ukryć ten stres?

Żeby się przekonać pobaw się na kilku/nastu imprezach całkiem bez trawy, że tak powiem "trzeźwy ciąg".
No i wiadomo popalanie samemu w domu sugeruje to że chcesz się wyluzować. No norma po to się pali trawę... ale skoro jest potrzeba wyluzowania to znaczy że gdzieś tam w głowie siedzi stres.

Z imprezami jest troche inaczej... bo teoretycznie możesz chcieć zajarać tylko for fun ze znajomymi. Jednak jak to sie dzieje za każdym razem może to być wynikiem tego że w towarzystwie czujesz się cały czas niepewnie.
Tak jak pisałem taki test nie jarania np. przez miesiąc/dwa/trzy (ale oczywiście bez zamiany np. na alkohol, całkowita trzeźwość) bardzo dużo by Ci powiedział o obecnej sytuacji Twojego stanu "psychicznego". Może się okazać że wszystko jest ok, ale moze się okazać że przestaniesz palić na imprezach i nagle jakoś tak cichy jesteś, nie wiesz czy śmiesznie gadasz, zdania takie niepewne wychodzą z ust, ciągle czujesz się jak "na szpilkach", boisz się niezręcznej ciszy, i im bliżej niej w głowie wariujesz. W pracy to samo no ogólnie w całym życiu.
Gdyby się okazała część "2", to diagnoze masz jedną, czyli prawdopodonie stoisz w miejscu.

Np. ja tak mam i wkurwia mnie to niemiłosiernie, buprę biorą nie czuję jej ale jednak w żyłach płynie, staram się ją brać jak lekarz zalecił i ogólnie BARDZO ale to BARDZO pomogła mi w pracy nad sobą i oganięciu życia, jak sie okaże że odstawię i będzie ok to też napiszę TR o tym jak "lek" rzeczywiście może pomóc, narazie obawiam się że siedzę sam za kilkoma maskami... bo tak jest w kurde 95% :P ale głowy sobie uciąć nie dam, może się okazać że odstawię i będzie git, podobnie u Ciebie, jednak zeby to ocenić naprawdę potrzeba CZASU wolnego od narkotyku, taki miesiąc to absolutne minimum, chociaż przy trawie naprawdę najlepiej ze trzy miesiace, ponieważ ona BARDZO długo siedzi w organiźmie i żeby naprawde sieoczyścić potrzeba tak długiego czasu. No i oczywiście "okazyjne popalanie" bo przycisnęło nie wchodzi w grę bo to resetuje i nawet jak to jest raz na miesiąc.

Terapie nie bez powodu są 6 miesięczne, pierwsze 3 miesiace człowiek "zchodzi z magii narkotyku", kolejne trzy to już walka o siebie i samo rozwój.

Podejrzewam że nie przemożesz sie na takie 3 miesiace, wiem bo sam mam z tym problem, jak i 1000 innych osób, niestety to jest uzależnienie i 3 miesiace nie przychodzą łatwo, nawet czasami z 2 tyg jest problem :P

Ale możesz spróbować się przemóc chociaż na 1 miesiąc, i to tylko po to żeby chociaż ocenić to jak z twoim "zdrowiem psychicznym" aktualnie jest. Wszystko bedzie czarno na białym. Chociaż miesiąc to i tak nie długo, ale od czegoś trzeba zacząć :D

Mnie niedługo też takie coś będzie czekać... o ile uda mi się zwalczyć chorą psychikę która nie potrafi tygodnia wytrwaćm zeby nie przekonać mnie do wzięcia... albo znajomi przy których "głupio" nie brać. To że "przekonają cię" do palenia... bo "głupio tak nie jarać", to jest tylko sztuczka mózgu, ty się czujesz lepiej bo wydaje Ci sięże to "oni cie zmusili" i to nie twoja wina... a tak naprawdę to to że zapaliłeś przy nich to jest w 100% twój świadomy wybór bo ZAWSZE możesz powiedzieć nie... ale tak to jest. Mózg szuka wymówek... bo wtedy lżej na sercu nam jest brać. 
Ja pamiętam swoje wymówki :D, jak będzie padać to biorę, jak nie będzie padać to też... jakby nic nie zależało odemnie i to tylko wszechświat mi mówił czy mam brać... i wtedy sieczułem tak: "kurde no co ja zrobię? przecież to nei mój wybór to mi wszechświat powiedział/znajomi mnie przekonali/boli mnie kolano".

Good luck.

Szanuję to co napisałeś, ale od kiedy THC długo utrzymuje się w organizmie? Jeżeli ktoś pali dzień w dzień to tak. Jeśli okazyjnie to szybko jest wydalane. Wystarczy przepić ileś wody, pobiegać, wypić kawę albo energetyka a jak odeśpisz to kaca jointowego nie widać.

Druga rzecz to 3 miesięczna przerwa na "zejście z magii narkotyku". Dlaczego to muszą być 3 miechy jak cykle hormonalne trwają dwa tygodnie? To tak jakby każdy człowiek przeżywał swoje życie 3 miesiące wstecz i ani dnia dłużej.

"Zbyteczność: był to jedyny związek jaki mógłbym ustalić pomiędzy tymi drzewami, ogrodzeniem, kamieniami (...) A ja wiotki, osłabiony sprośny, trawiący, chwiejący się od ponurych myśli - ja także byłem zbyteczny."

J.P Sartre "Mdłości"

Wszystko może być lekarstwem... niestety nie dla wszystkich.
Zdrowy, normalny i co najważniejsze szczęśliwy człowiek ma naprawdę nikłą szansę na to by się uzależnić. Dlaczego? Bo taki człowiek żyje prawdziwym sobą, nie chowa w sobie gdzieś głęboko żadnego wielkiego smutku. Poprostu jest i żyje i jest mu dobrze. Dla niego takie narkotyki nawet jak spróbuje to będzie spoko przygoda... ale chęć na ponowną próbę przez to że ma życie szczęśliwe jak dla mnie podchodzi pod zero. Taki człowiek codziennie chodzi ućpany szczęśliwym normalnym życiem. 

A właśnie za takim życiem gonią narkomani. W środku głęboko pod kilkoma warstwami są smutni, nie są pogodzeni z pewnymi rzeczami, to wszystko w nich siedzi i kiśnie ale jest tak głęboko i jest to tak straszne że lepiej nie ruszać. Jeżeli SAMEMU czujemy potrzebę na to żeby przypalić, wziąć kodeinę, amfę, zagrać w jednorękiego bandytę, to w dużej mierze poprostu brakuje nam szcześcia... brakuje nam normalnego funkcjonowania mózgu, mamy zaniżoną serotoninę/dopaminę/oksytocynę itp. Podświadomie chcemy czuć się normalnie... ale nasze życie nam tego nie daje, a kolejne przegrane walki z samym sobą np. kolejna dawka narkotyku, kolejne smutne zdarzenie, kolejna impreza gdzie nas nie zaproszono.... to coraz bardziej dobija. 

I teraz mamy przed oczyma człowieka któremu nic nie leży na sercu i jest poprostu szczęśliwy.... i smutnych nieszczęśliwych ludzi którzy próbuję ale nie wychodzi....

==================================
Daj teraz takimu w depresji i szczęśliwemu morfinę RAZ:

Człowiekowi szczęśliwemu jego stan szczęścia się wzmocni i będzie great.... ale po fazie wróci i DALEJ będzie szczęśliwy. 

Człowiekowi z depresją/smutkiem/itp. Nagle z szarości dnia codziennego będzie się czół jak by przytulał własną mamę. Będzie się czuł opatulony i bezpieczny... wszystkie troski znikną... stanie się na chwile Szczęśliwym człowiekiem z przykładu 1.... i co teraz? Zchodzi faza i człowiek smutny nie wraca do swojego szczęśliwego życia... tylko wraca do swojej klatki smutku. Zobaczył jak może być dobrze jak by był szczęśliwy.

No i co teraz?
Szczęśliwy jest szczęśliwy i wie że może być szczęśliwszy... ale to nie ciągnie za bardzo... bo po co... 
Smutnemu człowiekowi poświadomie pojawiają się dwie ścieżki....
Pierwsze to: ciągle próbować... zwalczać te maski... jedna za drugą... walczyć walczyć walczyć o to swoje szczęście, potykać się kolejne razy, przepłakiwać kolejne noce z nikłą nadzieją na poprawę bo ciągle przecież jest źle...
Druga: I tutaj najważniejsze druga ale człowiek nie jest jej świadomy... Człowiek wraca z tripa i czuje się cały czas wspaniale "wow jakie to było cudowne" najbliższe tygodnie podświadomie humor dopisuje... mija tydzień mija drugi... mózg zapamiętał coś takiego "wow może mi to jeszcze raz dostarczy, nie będę mu tak smutno robić"... mija miesiąc... był jakis taki spoko, drugi minął.... powróciły smutki (mózg: "jednak tego nie dostanę, zrobię mu znowu smutniej może mi to dostarczy"), znowu jakoś tak ciężko.... i tutaj jest piękna pułapka oczywiście podświadoma..."60 dni minęło a ja nie miałem ochoty na ponowne branie to może znowu". A tak naprawdę po 2 miesiącach wróciłeś do swojej "normy" i teraz zamiast walczyć dalej ze swoją depresją i samemu naprawiać smutek.... Człowiek z myśla o tym że minęło 60 dni myśli... no to jeszcze raz...
Tym drugim razem przekreślamy, a przynajmniej niesamowicie utrudniamy dalsze losy.... Mózg uczy się teraz "WOW, czyli to jest proste! 60 dni musiałem być szczęśliwszy a potem znowu smutniej zrobić"...
Mija 45 dni mandat, nie zdany egzamin, i zgubiłeś 100 zł. Mózg: "no robię dobrze jeszcze 15 dni ale jest tak źle że muszę wrócić na stan smutku".
Człowiek: "eeee tam 45 dni to też mega długo, zobaczymy jak teraz podziała"
Mózg: "Hmmm... teraz wystarczyło 45 dni czyli zszedł o 15 dni... czyli mogę skracać ten czas i będę mieć ten stan jeszcze szybciej"
Dalsza historia jest znana... Mózg coraz szybciej powoduje powrót do smutku, co przekłada się u człowieka na chęć wzięcia szybciej....

Mógłbym dalej opisać ale już narazie mi się nie chce... ale ogólnie zajebiście że to napisałem bo już kiedyś tak chciałem, kiedyś do se dokończę :D

Dopiszę jeszcze ważną rzecz... to nie jest tak że szczęśliwy się nie uzależni... jak spróbował RAZ to zostało w głowie do konca życia... jak za 2 lata jego żona go zdradzi... człowiek szczęśliwy zamienia się w smutnego... co podsunie mózg? Mózg: "teeee a pamiętasz tą morfine? powodowała że było się szcześliwszym, może pomoże :)?" i teraz podświadoma walka... walczyć samemu? Czy z pomocą używki? I nie mówię tylko o morfinie ale np. alkohol tak samo zadziała.

Stąd według mnie wniosek że uzależnić można się od PIERWSZEGO razu... u ludzi smutnych to jest wręcz PEWNE... dlatego tak spamuję ludziom pod postami.... BO NIE MA ŻE NIE! Poprostu nie może być inaczej!!! Jak masz ciągotki do dragów to znaczy że brakuje Ci szczęścia... I jak widzę tripraport z pierwszego razu takiej osoby to wszystko dla mnie jasne... Właśnie dlatego 3% ludzi z tego wychodzi tylko 3%!!! 

Ps. jak ktoś nie czytał to polecam całe przeczytać. Serio serio.

Kurde to miała być odpowiedź na wasze komentarze powyżej.. cos zrąbałem...

Jeszcze jest kwestia tego że "nie wiemy" co powoduje ten narkotyk. Ludzie w szpitalach wiedzą że "morfina to cośtam cośtam narkotyk"... ale na tym wiedza się kończy... oni nie czytali tripraportów... nie wchodzą na hyperreal... żołnierze to samo... wiedzą że pomaga, wiedzą że to lek. Ludzie bardziej sądzą że to jest lek niż narkotyk... ale wiedzą że nadużywanie może się źle skończyć... ale na tym ich wiedza się kończy i w takim wypadku nawet osoba depresyjna niekoniecznie się wjebie! Bo poprostu nie wie w czym to tak naprawde może pomóc!

Jednak taka osoba obeznana... poczytała na HR temat, wikipedai na pamięć, kilka tripraportów i ma dostać morfine w szpitalu... to zamiast poprostu czekać jak pacjent... taka osoba wyczekuje już co to będzie... podobno takie cool... wowowowo. czekam czekam....

Z kolei osoba nieobeznana poprostu ten lek dostaje i jakos tam działa ale niczym się nie różni od jakiegoś neuroleptyku, czy benzo... poprostu jest jakośinaczej. wolniej. może troche ciepło... ale no lek jak lek...

W uzależnieniu lecząc się... przeszkadza tylko i wyłącznie własne JA i szukanie po necie...

Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media