grzybowy amsterdam
detale
Powoje - kilka razy
raporty orangehaze
grzybowy amsterdam
podobne
Zacznę od krótkiego wprowadzenia, które powinno Ci nieco przybliżyć sytuację. Od 3 dni doskonale bawiłem się w Amsterdamie całe dnie sprawdzając pokaźne ilości różnych gatunków marihuany. Nastał czas sięgnięcia po grzyby, w celu przekonania się jak wpłynie na mnie psylocybina. Niejednemu doświadczonemu psychonaucie zapewne wyda się to zabawne, bo „co mogą człowiekowi zrobić łysiczki”, ale byłem bardzo podekscytowany faktem, że przetestuję nareszcie grzyby – przed wyjazdem czytałem masę trip raportów, artykułów i publikacji na temat psylocybiny. W sumie zawsze to robię zanim przyjmę jakąś nową substancję – zazwyczaj dbam o to, żeby trip był jak najprzyjemniejszy, w czym pomaga mi wcześniejsze przeczytanie informacji na temat danej substancji.
Było około godziny 19. Znajdowałem się w hotelu mając do dyspozycji dwie paczki grzybów – jedna dla mnie, jedna dla przyjaciela, który miał być początkowo tripsitterem, jednak stwierdziliśmy, że będzie znacznie lepiej, kiedy oboje będziemy pod wpływem psylocybiny.
Odpaliłem sporego jointa z Jacka Herera powoli przygotowując się do zjedzenia grzybów. Byłem w doskonałym nastroju – paliłem wyśmienity gatunek mj, delektowałem się świetną muzyką i został mi jeszcze tydzień pobytu w Amsterdamie – nie było powodu do niepokoju, czułem się naprawdę znakomicie. Jak tylko spaliłem do końca jointa, zabrałem się za grzyby. Dokładnie gryząc małe kawałki łysiczek czułem dziwny, kwaśny posmak, który właściwie pasował mi. Nie przepadam za grzybami, jednak konsumpcja łysiczek nie była taka zła – może dlatego, że z niecierpliwością czekałem na efekty i nie przeszkadzał mi sam proces jedzenia ich. Zjadłem pół paczki (gość w smartshopie po krótkiej rozmowie na temat wcześniejszych doświadczeń i powoju polecił mi zjeść mniej więcej właśnie tyle) i odczekałem 20 minut. Znajomy siedział i zniecierpliwiony czekał aż doświadczę pierwszych efektów – wtedy też on miał zacząć jeść. Powiedziałem wtedy, żeby śmiało zaczynał – że zaczyna się lekki trip, że jest przyjemnie i jak na razie bardzo słabo czuję. Po kolejnych 20 minutach oboje zjedliśmy po całej paczce i wtedy już wiedziałem, że jednak po tych pierwszych 20 minutach nawet nie doświadczyłem działania psylocybiny...
Nagle przeniosłem się w zupełnie inny świat. Piękniejszy, bardziej kolorowy i dla osoby w moim stanie bardzo śmieszny. Pierwsze objawy zaczęły się pojawiać kiedy siedziałem przy oknie i piłem herbatę. Patrzałem na wyłaniające się zza siebie budynki, które wyglądały zupełnie nienaturalnie. Chwiały się i wyginały, a oświetlające je zachodzące słońce promieniowało całą paletą jaskrawych barw całkowicie zmieniając kolor otoczenia, w którym się znajdowałem. Poczułem niesamowitą euforię – bardzo chciałem doświadczyć jakichś mocnych zmian w percepcji i wtedy jak najbardziej takie wystąpiły. Patrzałem na to niesamowite słońce i głos wewnętrzny krzyczał do mnie, żebym je jakoś zatrzymał, bo zaraz zajdzie, a wtedy wszystko się zmieni. Nie wiedziałem co będzie konsekwencją zachodu i trochę się zaniepokoiłem faktem zachodzącego słońca, ale doskonałe nastawienie pozwoliło mi bardzo szybko zapomnieć o dziwnych myślach. Skierowałem głowę do pomieszczenia. To co ujrzały ogromne źrenice moich oczu, mówiąc kolokwialnie, wypierdoliło mi mózg na drugą stronę. Podłoga wydawała się być cała zalana krwią, a co kilka centymetrów znajdowały się na niej suche miejsca, które okazały się wirami wciągającymi krew na dół. Rozbawiło mnie to całkiem mocno, po czym dokładnie poczułem uczucie energii przechodzące przez moją głowę i w tym momencie pojawiła się jeszcze większa euforia. W słuchawkach leciała Katy B, której muzyka idealnie komponowała się z klimatem, a właściwie ze światem, w którym wtedy przebywałem. Kiedy ponownie wyjrzałem przez okno wszystkie poprzednio chwiejące się budynki tańczyły ze sobą tworząc powyginane kształty. Co było jednak największym zaskoczeniem to nieśmiało wysuwające się na pierwszy plan OEVy – patrząc w niebo uświadczyłem niebieską kobietę siedzącą po turecku z zawiniętymi wokół siebie trzema parami rąk. Nie musiałem długo czekać, a nagle wzór złożony z takich kobiet zaczął obejmować całe niebo. Próbując nieco poskładać wszystkie wizje w całość zauważyłem wpływający do pokoju strumień niebieskiej energii, która osadzała się na ścianach jak mech na drzewie. Wtedy wykrztusiłem z siebie tylko pełne zachwytu „
Co tu się dzieje?” i przeniosłem się na łóżko po drodze biorąc laptopa. Zalogowałem się na Facebooku i chciałem podzielić się doświadczeniem z moimi znajomymi, ale nieco przerosło to moje możliwości. Każde okienko wydawało się być oddalone ode mnie o kilka centymetrów, w czasie kiedy tło zdobiące stronę Facebooka uciekało w dal. Tak intensywnego 3D na próżno szukać nawet w IMAXie. Kiedy moja podróż trwała już godzinę i ja zachwycałem się pozytywnym i energetycznym, cholernie wkręcającym i prawdziwym tripem mój „tripsitter” właśnie doświadczał pierwszych efektów działania psylocybiny na jego mózg. Postanowiliśmy wyjść na zewnątrz. Jeżeli dwie osoby po grzybach miałyby wybrać idealne miejsce na podróż prawdopodobnie wybrałyby cichy las, jednak nam pasowały hałaśliwe i oświetlone neonami ulice Amsterdamu. Wyjście z hotelu nie było łatwym zadaniem – przeraźliwie wąskie i wysokie schody okazały się przeszkodą, z którą borykaliśmy się dobrych kilka minut.
Szok po wyjściu na ulicę był dla mnie porównywalny do tego, który przeżyłem widząc kilka lat temu pierwszy raz GTA 3 na Playstation 2: „Jakie to jest prawdziwe!”. Chodzenie było niesamowitym przeżyciem – bez przerwy miałem wrażenie, że jestem wielkości wieżowca, albo chociaż sporego bloku. Patrząc na własne ręce miałem wrażenie, że dłonie wyrastają na ogromne odległości. Przez dwie godziny chodziliśmy w celu znalezienia papierosów do splifów na później – dziwna sprawa, ale o ile w Amsterdamie na wszystkich ulicach mam możliwość zaopatrzenia się w dowolny gatunek MJ, a w centrum co chwilę dostaje propozycję kupna koksu albo helupy, to fajek po 22 się już chyba nie da kupić. Wracając do tych dwóch godzin – były to bardzo przyjemne dwie godziny. W zasadzie to co chwilkę przypominały mi się różne sceny z filmów i to właśnie najczęściej widziałem. Sama podróż była naprawdę niesamowita – nie wiem jakim cudem orientowaliśmy się w tych wszystkich wąskich, zagmatwanych ulicach Amsterdamu, jednak udało nam się przeżyć niesamowity spacer bez zgubienia się.
Wróciliśmy z eskapady około północy, po czym stwierdziłem: „Koniec tripa, nie czuję już nic”, aby kilka chwil później rozmawiać ze znajomym na Skype nie do końca wiedząc gdzie jestem, z kim rozmawiam, co mówię i co się w ogóle wokół mnie dzieje. Po około 10 minutach rozmowy stwierdziłem, że to teraz za ciężkie – przyglądałem się czemuś, co przelałem do pliku tekstowego nazwanego „ważne”, cyt. „mistyczny łabędź zwisający na sznurze z gwiazd w murzyńskiej dzielnicy nowego Jorku”. Nie mam pojęcia do czego to się odnosiło, jednak w tamtym momencie musiało stanowić dla mnie coś ważnego, bo mniej więcej przypominam sobie jak wpatrywałem się w jakiś punkt. Wspominam o tym i cytuję ten dziwny i głupi fragment, żeby pokazać jak bardzo wkręciła mnie całkiem dziwna myśl. To całkiem ważne, bo dziwne myśli stanowiły bardzo dużą część tripa.
Później nastąpiła około godzina niepohamowanego śmiechu ze wszystkiego – zaczynając na tym, że jak patrzałem na ekran monitora, to na skraju widzenia sterta ubrań na ziemi wydawała mi się być zwiniętymi w pozycję embrionalną zwłokami, kończąc na tym, że wraz z „tripsitterem” znaleźliśmy w szafie Biblię po hebrajsku. Tego się wtedy właściwie przestraszyłem i trzeba Ci drogi czytelniku wiedzieć, że to był tak zwany „przestrach na pełnej kurwie” (co z tego, że był tak mocny jak mocno był irracjonalny) który sprawił, że później przestawiłem swoje łóżko do szafy, żeby zablokować drzwi od niej w czasie snu. Tak na wszelki wypadek, gdyby coś miało z niej wyjść kiedy śpimy. Około 3 nad ranem poczułem się nieco senny – wziąłem laptopa, założyłem słuchawki i odpaliłem Enter the Void. To był jeden z najlepszych seansów w moim życiu – mimo że trwał jakieś 1,5h, bo tyle też czasu byłem w stanie utrzymać otwarte powieki.
Podsumowując: moje pierwsze doświadczenie z grzybami uważam za niesamowicie inspirujące. Zacząłem doceniać piękno wszystkiego co znajduje się wokół nas. Dosłownie – WSZYSTKIEGO. Małe rzeczy, których wcześniej nie zauważałem zaczęły mnie cieszyć właśnie dzięki spotkaniu z psylocybiną. Chociażby to, że pijąc herbatę wyglądam sobie teraz przez okno i wspominam tamten widok z okna i tamte tańczące budynki – patrzę więc na budynki za oknem i... podziwiam. Nie ma w nich niczego pięknego, ale po prostu je kurwa podziwiam – mam tak od czasu spotkania z grzybami całkiem często i bardzo pozytywnie mnie to nastraja. Na pewno jeszcze niejednokrotnie spróbuję tej substancji, bo wpływa na mnie naprawdę świetnie.
- 39974 odsłony
Odpowiedzi
:)
Bardzo fajny raport. Masz dobry styl pisania i fajnie oddałeś swoje przeżycia. Ja też niedawno miałem swój pierwszy raz z grzybami i wspominam go niesamowicie pozytywnie. Jednak ja podczas swojego tripa nie chciałbym wychodzić na miasto ;o
Pozdrawiam ;)
Siema
Siema
Bardzo przypomina to moją podróż z kumplem do Holandii, pojechaliśmy do Aindhoven, bo akurat tam były najtańsze połączenia lotnicze :) Pierwszy wieczór był wieczorem grzyba. W smartshopie zakupiliśmy po paczce trufli. Smakowały jak ziemia, ale to co z nami zrobiły zasługuje na szacunek.