kobieca grzybkowa energia
detale
raporty hypatia
kobieca grzybkowa energia
podobne
Chcąc wykorzystać ostatnie ciepłe dni mijającego lata razem ze znajomymi wynajęliśmy domek letniskowy. Dwa piętra, duże patio, dookoła tylko las i jakieś zapomniane jeziorko - idealnie. Przyjechałam na miejsce w sumie nieprzygotowana na żadne ekscesy, zabrałam tylko jakieś mięso na grilla i sałatkę. Porzuciłam nawet chęć wzięcia wina, bo byłam w trakcie odstawiania wszystkich używek (robię sobie taki detox raz na jakiś czas). Na miejscu zebrało się łącznie pięć dziewczyn, kilka z nich miało się pojawić z chłopakami, ale finalnie nie przyjechali (i dobrze). Dwie z nich widziałam pierwszy raz w życiu, więc przez pewnien czas utrzymywała się niezręczna atmosfera, rozmowa niezbyt się kleiła, generalnie wszystkim ciężko było się przełamać do siebie nawzajem, byłyśmy jakieś wybitnie nieśmiałe. Z pomocą przyszła moja dobra koleżanka (nazwijmy ją O), która przywiozła do naszego leśnego domku czarownicy bongo i zielsko.
Pogrzebałam chęć zachowania trzeźwości i z przyjemnością zapaliłam razem z O kilka buchów. Przyłączyły się do nas dwie inne dziewczyny (K i T), jedna pozostała nieugięta (S). Od razu przyjemniej się rozmawiało, tematy same się nasuwały, właściwie tylko T i S siedziały w telefonach, reszta bawiła się wyśmienicie. W trakcie mojego mini-detoxu zdecydowanie spadła mi tolerancja na thc i po jakimś czasie zupełnie spizgana tylko śmiałam się sama do siebie i myślałam, jak to cudownie jest przebywać w samym kobiecym gronie w takim pięknym miejscu, że żaden facet nigdy nie doceniłby tego miejsca, że jest tak ciepło i błogo, jakbyśmy dosłownie egzystowały gdzieś poza światem, bo to wręcz niemożliwe, że sobie tutaj chillujemy, a za granicą kilka km dalej jest wojna. Podzieliłam się tymi przemyśleniami z S, żeby może zachęcić ją do bucha (dziewczyny w tym czasie zabrały się za rozpalanie grilla i szykowanie jedzenia, bo gastro coraz bardziej dawało o sobie znać), ale okazało się, że S ma coś lepszego. Chłopak S (nigdy nawet go nie poznałam, ale widocznie dobry z niego facet) wysłał ją na damski wieczór z workiem wypchanym grzybami, a biedaczka nie wiedziała, jak nam zaproponować wspólnego tripa. Cała sytuacja wydawała mi się tak zabawna, że od razu powiedziałam dziewczynom, one porzuciły przygotowywane żarcie i wspólnie stwierdziłyśmy, że musimy spróbować. Przeważająca część nas była już zaprawiona w grzybowym boju - tylko ja i K nigdy nie miałyśmy z tym styczności.Odczekałyśmy jakąś godzinę, żeby zeszła po nas chociaż częściowo faza z palenia, na samą myśl byłam podekscytowana, zwłaszcza, że dużo słyszałam o przeżyciach ezoterycznych, głębokim kontakcie z wymiarem duchowym i innych takich.
Gdy już przyszło co do czego było parę minut po 23. S rozdzieliła porcje, polecając mi zjedzenie 3 gram, co wydawało mi się sporą dawką na początek. Dziewczyny jednak były zgodne, co do tego, że ważne jest, aby pierwszy raz był intensywny, więc nikt nie miał zamiaru godzić się na półśrodki. K zdecydowała się nie brać, miała mieć nas wszystkie na oku. Zjadłam i zapiłam lemoniadą, aby pozbyć się smaku. Ciężko było przełknąć - gardło cały czas miałam wysuszone po zielsku. Usiadłyśmy w kręgu wokół stołu na tarasie, na środku paliły się świeczki, stały cały czas nieotwarte piwka, jakieś wina, ktoś nazrywał polnych kwiatów. Sceneria niczym z filmu. Od razu zaczęłam sobie przypominać o obejrzanych horrorach i spowodowało to we mnie jakiś dziwny niepokój. Nie chciałam sobie wmawiać bad tripa, więc skutecznie uciszałam każdą niewygodną myśl i obserwowałam zachowanie dziewczyn. Dalej grała muzyka, dziewczyny zaczęły stopniowo odchodzić od stołu. K sprawiała wrażenie aż nazbyt przejętej moim stanem - czy nic mi nie dolega, czy dobrze się czuję - więc chcąc się od niej uwolnić wstałam od stołu i zdecydowałam się na mały spacer. Obchodząc domek dookoła doznałam pierwszych visuali - wszystko co widziałam układało się w pewnego rodzaju mandalę geometrycznych figur. Podniosłam wzrok, żeby sprawdzić, czy zobaczę gwiazdy (wiadomo, że na wsi zawsze są lepiej widoczne niż w lesie) i ogrom geometrycznej galaktyki niemal powalił mnie na ziemię. Kolorowe punkty dosłownie tańczyły na czarnym tle, mnóstwo poziomo spadających kształtów, trochę jak fajerwerki, ale bardziej ospałe, jakby płynne. Położyłam się w końcu na trawie i patrzyłam, mając ochotę oglądać ten pokaz psychodelicznych atrakcji bez końca. Pomyślałam sobie wtedy tylko jedną myśl: To nigdy mi się nie znudzi, tak musi wyglądać prawdziwe niebo.
Nie wiem, czy zasnęłam, czy na trochę mnie odcięło, ale gdy wstałam od razu zaniepokoiły mnie hałasy w domku - dziewczyny się kłóciły o to, gdzie jestem, kto mnie pilnuje itd. Okazało się, że ciepły wieczór zdążył się zamienić w lodowatą noc, a przez rosę miałam zupełnie mokre plecy i włosy, więc nie pozostawało mi nic innego, jak rzeczywiście wrócić do środka, choć miałam ogromną ochotę iść nad jezioro albo na jakąś łąkę. Nagle czułam, że nie ma bardziej ludzkiej potrzeby, niż ta, która każe ci przebywać na łonie natury, dotykać roślin, zwierząt, patrzeć na to wszystko. W kuchni były tylko K i O, niby się kłóciły, ale tak naprawdę szukały mnie i krzyczały do innych dziewczyn, które były na podwórku, tak to przynajmniej zrozumiałam. Zobaczyły mnie tylko i zaczęły się śmiać, bo podobno opowiadałam im, że widziałam jak naprawdę wygląda kosmos, że świat mi objawił prawdziwy obraz itd. Poza tym wyglądałam jak milion nieszczęść - roztrzepana z mokrymi włosami, w ubłoconej bluzce. Z tego co pamiętam, naprawdę czułam wtedy, że doświadczam wszystkiego w pełni, jakby mogła poznać rzecz s a m a w s o b i e. Rzecz jasna nie chciałam doświadczać ciemnej kuchni rodem z prl-u (szczerze mówiąc to pomieszczenie mnie trochę przerażało, miałam wrażenie, że jest w nim coś demonicznego) i gdy tylko dziewczyny poszły na górę, uciekłam stamtąd spanikowana. Nie rozumiałam za bardzo skąd brało się to uczucie lęku i paniki, które chwilami czułam, ale jakiś głos rozsądku podpowiadał, że po prostu ciemność przywoływała do mojej świadomości jakieś negatywne skojarzenia z horrorami, duchami itd.
S i T jak się okazało zajebiście się bawiły na trampolinie, nie rozmawiały ze sobą, tylko skakały i chichrały się jak dzieci. Stwierdziłam, że to tak przyziemne, ludzkie i niesamowite, że tylko stałam oparta plecami o drzewo i patrzyłam na nie. Pomimo niskiej temperatury i mokrych pleców było mi ciepło i wygodnie, mogłabym zasnąć na stojąco. Dopiero po dłuższej chwili uświadomiłam sobie, że muzyka, którą dotąd słyszałam nie pochodziła z głośnika, to był po prostu szum wiatru, rechot żab z jeziora, świerszcze i śmiech dziewczyn, które tam się skomponowały, że przypominały jakiś utwór, już nie pamiętam jaki, ale ewidetnie przywodziły mi na myśl konkretną piosenkę. Sama refleksja o tym wzbudziła we mnie nieopisaną czułość - to wszystko było tak doskonale zgrane, wszystko do siebie pasowało. Cała ta noc była tak naturalna i spokojna, byłyśmy takie szczęśliwe, będąc poza miastem, poza złem i zepsuciem, poza parszywym systemem. Myślałam sobie, że zawsze chciałabym się tak czuć - tak niewinnie, bez konieczności przejmowania się czymkolwiek, doświadczając po prostu uroków przyrody. Pomyślałam, że tak musieli się czuć pierwsi ludzie (o ile rzeczywiście istnieli, bo w tamtym momencie wszystko, co znane wydawało mi się fałszywe, pewne było tylko moje istnienie i doświadczana przyroda). Opierając się o drzewo zastanawiałam się ile istnień ż y j e w tym drzewie i czy opierając się o nie też jestem jednym z nich. Było mi przyjemnie i ciepło, moje myśli były w końcu wolne od okowy schematów, w jakich dotychczas szufladkowałam swoje doświadczenia. Czułam się po prostu dobrze i nic nie zapowiadało, aby trip miał się kończyć.
Stwierdziłam, że dołączę do dziewczyn w nich niewinnych zabawach na trampolinie. Przypatrując się im czułam się jak matka wykluczona z zabawy z własnymi dziećmi i zrobiło mi tak jakoś przykro na myśl o tym. Praktycznie cały czas ulegałam złudzeniu bycia "matką" - w jednym momencie jakbym była tożsama z naturą, w innym jakbym sprawowała rodzicielską opiekę nad dziewczynami. Jednocześnie cała sytuacja spowodowała odmrożenie jakiś dawno zapomnianych wspomnień i uczuć z dzieciństwa - taka beztroska, chęć bycia blisko innych i poznawania wszystkiego, co nowe i przede wszystkim ta bliskość!!!! Jak relacja z koleżanką poznaną na placu zabaw, z którą doskonale się bawisz, ale wiesz, że nigdy więcej jej nie zobaczysz. Czułam się po prostu częścią tego wszystkiego - bardziej niż kiedykolwiek czułam się przynależna. Zdecydowanie nie doświadczałam tego rodzaju bliskości ani w kręgu rodziny, ani w żadnym związku. Coś niesamowitego - czysta, platoniczna sympatia. Mogłabym życie oddać za każdą z tych dziewczyn, nawet jeśli dwie z nich dopiero poznałam. Byłam pewna, że one również czują się samo względem mnie i robiło mi się jeszcze przyjemniej z myślą o tym.
Niestety, po kilku podskokach na trampolinie magiczna aura nagle opadła. Dopadł mnie bół brzucha, zawroty głowy, nudności, uczucie spadania. Zdezorientowana początkowo nie wiedziałam, co się dzieje i tylko skuliłam się w sobie, dziewczyny nadal skakały, a jak odbijałam się niezdolna wstać. To uczucie bezwładności sparaliżowało mnie do tego stopnia, że zaczęłam płakać. Czułam, że zaraz zwymiotuję albo zemdleję. Wszystkie zabrały mnie do domu, położyłam się na kanapie i było mi nieco lepiej. K rozpaliła w kominku, wszystkie dziewczyny siedziały wokół mnie i było po prostu dobrze. Pamiętam jak przez mgłę, że O i S zaoferowały, że umyją mi włosy, bo podobno w trakcie leżenia na trawie położyłam głowę w jakimś błocie albo kocim gównie, czy coś w tym rodzaju. Było mi wszystko jedno, więc jednym z ostatnich tripowych wspomnień było to jak wiszę nachylona nad wanną, a trójka dziewczyn delikatnie czyści mi głowę. Była w tym jakaś siostrzana energia, takie opiekowanie się sobą nawzajem, cudowne. Zasnełam, gdy S czesała mi włosy i nigdy nie spałam lepiej.
Obudziłam się o 9. następnego dnia, dziewczyny jeszcze spały, a ja nawet nie czułam potrzeby odpalania telefonu, włączania telewizora, czy, nie wiem, czytania książki NIC. Żadne bodźce zewnętrze nie były mi potrzebne. Po prostu wyszłam na patio, zapaliłam papierosa i czerpałam całą sobą urok natury. Taki refleksyjny stan utrzymywał się do następnego dnia. Stopniowo, po powrocie do domu, całe to glow opadło. Już nigdy nie doświadczyłam takiego pojednania z naturą.
- 4802 odsłony
Odpowiedzi
Fajny TR, czuć grzybkowy
Fajny TR, czuć grzybkowy klimat i tą specyficzn energię.
jakby mogła poznać rzecz s a m a w s o b i e - jakbym czytał Drzwi Percecji Huxleya.