iv plateau / d-hole: jak wygląda świat po drugiej stronie?
detale
raporty tymekdymek
- Koszmarna historia z tramadolem – jak osiągnąłem totalne dno
- WSTYD ŻYCIA: zniszczyłem ziomkowi mieszkanie i paradowałem nago
- Najdalej i najgrubiej, czyli keta z koksem, MDMA i browarami.
- Wszystko jest wszystkim
- Padaczka, urwany film i kara za głupotę
- Zdekszony jak za dawnych lat
- Tramadol, kodeina i nadmiar NLPZ
- 2-CB i marihuana – przyjemne rozczarowanie
- Nie umiałem się zaciągać...
- Mózg wywrócony na lewą stronę i ugnieciony jak ciasto
iv plateau / d-hole: jak wygląda świat po drugiej stronie?
podobne
Po ostatnim dekszeniu i raportach o kosmitach, delirium, piekle (https://neurogroove.info/trip/delirium-piek-o-kosmici-i-naprawianie-lini...) i pożegnaniu się z DXM (https://neurogroove.info/trip/nihil-novi-czyli-kiedy-prze-y-e-ju-wszystk...) nadal nie deksiłem, choć pokusa jest. Przeglądając [h], natrafiłem na rozmowy o odpowiedniku K-Hole osiąganym za pomocą DXM/DXO. Przeżyłem ten stan wielokrotnie i mimo słabej pamięci tych wydarzeń, sama ich ilość utrwaliła mi już w głowie szczegółowy zarys "d-hole".
Zaczyna się zawsze niewinnie - ot pomału wchodząca finałowa dawka DXM, jakieś CEV i rozmyślanie, czy wychodzę na zewnątrz przeżyć coś pojebanego. Jeśli jednak nie wychodzę, a Acodinu zjadłem sporo, w pewnym momencie wszystko przestaje istnieć.
Ale od początku, jak to, dlaczego? Otóż nie wiadomo. Działanie rozkręca się pomału, czas przyjemnie mija, a po chwili orientuję się, że minęło kilka godzin, podczas których miałem nieoczekiwane IV Plateau.
Stan ten jest bardzo wyjątkowy i w żaden sposób nie da się go kontrolować. Nie da się i już, dlatego, że właśnie tak definiujemy tę całą "dziurę". Brak tożsamości, brak wspomnień, brak świata dookoła, możliwości ruchu - nic. Jak za rządów Kononowicza.
W pewnym momencie zawsze pojawia się ten sam fraktal - gruba złota spirala (1/1.618) kolorystycznie głównie brązowa, czerwona, ruda i czarna. Wygląda trochę jak klisza zdjęciowa w sepii, ale to pewnie dorzuca już mój mózg jako uzupełnienie wspomnień.
Od głównej spirali oczywiście jak to we fraktalu, odchodzą inne mniejsze i tak w nieskończoność. Nie ma żadnego zooma jak na filmikach z Mandelbrotem, ta spirala wypełnia mi prawie cały obraz, kręcąc się bardzo, ale to bardzo powoli, a może i wcale...
Pojawia się pytanie - kim jestem? Co to za świat?
Pojawia się odpowiedź - to ja. Ja to ja. Znowu przyszedłem na ten świat wykonać coś ważnego.
Pojawia się uczucie - czasem zażenowanie, a czasem ekscytacja, żeby ponownie "żyć w człowieku" i czegoś dokonać, bo tak przecież trzeba.
Właściwie zawsze, kiedy osiągałem ten stan, czułem bezgraniczną, nieskończoną pewność, jakobym robił to już miliony razy, dzielił siebie (ten cały fraktal?) na miliardowe ułamki, z których to ulepione są istoty żywe. Jest to dla "mnie" wtedy w pełni normalne, zrozumiałe i spodziewane.
Nie umiem do końca wyjaśnić tego stanu, ale spróbuj wyobrazić sobie, że nie ma niczego. Nie znasz swojego imienia, nie masz wspomnień. Nie widzisz swojego pokoju i to nie dlatego, że masz zamknięte oczy, bo nawet nie wiesz co to są oczy, nawet nie możesz się nad tym zastanowić. Nie istnieją żadne koncepcje, żadna historia, żadne cele, nic. Jest tylko byt pierwotny, który istnieje po to, by istniał. Zero zmartwień, zero uciech. Nie istnieje nawet żadne ciało, nie możesz na siebie spojrzeć, nigdzie pójść.
Jest tylko ten fraktal, pewnie u każdego wyglądałoby to inaczej. Z takim obrazem jako jedynym przebiciem do świadomości, zaczynasz tworzyć chore narracje. Ostatnio w moim raporcie z trzema historiami, opisywałem "naprawianie linii czasowych". W gruncie rzeczy mam z tego wydarzenia łącznie 10-15min wspomnień, chwilowych "wybudzeń" i prób rozkminienia czym jest ten świat i co mam na nim zrobić - reszta to właśnie ten fraktal, niezdolność do ruchu i niepamięć całkowita.
Cuda dzieją się niesamowite. Podczas krótkich chwil, w których lekko przebijasz się przez fazę, możesz formułować bardziej skomplikowane myśli i nawet dostrzec swoje otoczenie lub dłonie, ale wciąż są to rzeczy abstrakcyjne, a do odzyskania tożsamości daleko. Jeśli wkręci się historyjka o zbawianiu świata lub kosmitach, no to widzisz obcych czy anioły. Ja miałem pokój zamieniony w hangar o powierzchni setek hektarów, pełny zmyślnych urządzeń i głośnych maszyn. To właśnie za ich pomocą miałem "naprawiać te jebane linie czasowe".
W takich momentach występuje "hiperaktywność w obrębie łóżka". Możliwe, że uda się przejść do przedpokoju i stać gdzieś we framudze drzwi, między dwoma różnymi światami, odczuwając każdy krok jak setki metrów. Miotanie się z miejsca na miejsce i cofanie się co chwilę, zmienianie jednej decyzji po stokroć, mimo, że już pięćset lat temu zapomniałeś co to była za decyzja i co miałeś zrobić. Szukasz czegoś, ale nie tylko nie wiesz gdzie to jest, ale także CO to jest.
Po chwili znowu cisza. Pustka. Nicość. Tylko ten fraktal. Nie Ty i fraktal, nie. Sam fraktal. Kręci się jebany, nawet byłoby to denerwujące, ale przecież Ciebie już nie ma, o nie. Nawet jedna myśl nie przyjdzie do głowy, nawet jeden impuls nie przebije się do świadomości. Przez to też odczuwa się pół godziny jak kilka sekund. Zazwyczaj nie pamięta się przebudzeń, tego mistycznego stanu na krawędzi między bytem, a niebytem. Kiedy jeszcze nie znikasz w całości, ale już nie masz tożsamości. Nazwałem to "pierwotną matrycą życia". Na tej mistycznej granicy, krawędzi istnienia, zapewne użytkownicy ketaminy mają swój punkt, w który celują. Kiedy jeszcze istniejesz, ale nie ma nic poza samym istnieniem. Tak po prostu, żeby pół godziny nie mijało jak kilka sekund.
Uwierzcie mi, którzyście tego nie przeżyli - to zmienia dużo, oj bardzo dużo. To nie jest psychodelia, to nie jest spalenie się i dziwne myślenie. Zmiana, całkowita zmiana tożsamości i tego, z czym się identyfikujesz, pokazanie, że naprawdę nie istniejesz, że Twoje "ja" to tylko zlepek połączeń w mózgu. Że jesteś jak wodospad lub rzeka - niby coś trwałego, jednak woda przez cały czas się zmienia.
Z takiego przeżycia nie ma już powrotu. Nie można żyć jak poprzednio, żeby nie zainteresować się filozofią, naukami przyrodniczymi, rozważaniami o naturze rzeczywistość i naszego jestestwa.
Nie umiem chyba bardziej streścić i przedstawić zjawiska D-Hole. Mam nadzieję, że się podobało.
- 15684 odsłony
Odpowiedzi
Świetnie! Pytali to dostali
Świetnie! Pytali to dostali :D
Kim jestem?
"Pojawia się pytanie - kim jestem? Co to za świat?" Byłem w tym stanie kilka ładnych razy i za każdym razem dziwiłem się, że ja to faktycznie ja. :)
D-Hole
Dobre. Dobre w chuj. Nie miałem nigdy D-Hole, choć jestem fanem deksa. W dużych dawkach robi się dla mnie przerażający. Ale jakby mam wrażenie, że znam ten widok, a może raczej uczuć w kurwę wielkiej, majestatycznej, nieco strasznej, kręcącej się powoli złotej spirali. Jakbym śnił o tym kiedyś. Nieco ciary mnie przeszły, ta spirala wydaje mi się jakaś straszna.
Trochę mnie zainspirowałeś do przemyśleń na temat natury rzeczywistości. Od dawna mam jakieś dziwne wrażenie, że jesteśmy częścią w chuj gigantycznej całości, jakby właśnie fraktala, no i że rzeczywistość jest nieskończona. Ciężko mi nawet w to uwierzyć, bo wydaje się to nielogiczne, ale jakoś tak po prostu czuję, myślę że od 12 roku życia jakoś, że rzeczywistość musi być nieskończenie nieskończona, bo skoro istnieje rzecz X i rzecz Y, to czemu rzecz Z ma nie istnieć? Skoro nasz świat istnieje, czemu jakiś inny miałby nie istnieć? Wiem, że dziwna rozkmina, ale chyba lepiej tego nie ujmę.
Po prostu mam kurewsko dziwne wrażenie, że na samym początku, na najgłębszym i najbardziej niezbędnym poziomie rzeczywistości jest wszystko i nic zarazem.
Miłość ma tyle form, a tak trudno je rozwinąć.
Umierała stokroć, wciąż nie może zginąć.
2137 Ty chujku xD
Niezbadanym * miało być.
I mam też wrażenie, że wszystko jest synergią i paradoksem, że coś i nic jakoś się łączą. Ale to już nie od dziecka, a od deksa xD Doszedłem do takiego wniosku na trzeciej deksowej fazie w życiu i tak mi zostało. Uważam, że dualizm to może być iluzja, tak samo jak stany istnienia i niesienia, bo u podstaw wszystkiego może być coś większego, co zawiera oba te stany. Bo jakby nie patrzeć, coś nie mogło powstać z niczego. Nie mogło też być od zawsze, bo jak? Może zatem jest coś ponad "byciem i niebyciem"? Jakieś większe gówno. A może zawsze jest jakieś większe gówno, nawet od największego gówna- i tak w nieskończoność? Aleś mnie chłopie skłonił do rozkmin. Dziękuję w chuj za ten raport. Zostałem Twoim fanem.
Miłość ma tyle form, a tak trudno je rozwinąć.
Umierała stokroć, wciąż nie może zginąć.
Miło to czytać, dzięki. Skąd
Miło to czytać, dzięki. Skąd jesteś?