Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

wybiła 02:28, po raz kolejny...

detale

Substancja wiodąca:
Natura:
Apteka:
Dawkowanie:
675mg DXM, odrobina marihuany
Rodzaj przeżycia:
Wiek:
18 lat

wybiła 02:28, po raz kolejny...

Plan był prosty, raczej nic nie odbiegało drastycznie od tego co testowałem kilka razy w przeszłości. Mianowicie 675mg DXM, rozłożone na 3 równe dawki po 225mg, a także jakaś lufka filis, bądź dwie.
Zimowy ponury dzionek czwartego kwietnia, ni to wyjść na miasto bo pizga, ni polatać w plenerze. Zostało mieszkanie. Mieszkanie, które od prawie dwóch dekad jest ze mną przez większość mojego życia, które
znam na wylot jak własną kieszeń z pustymi blistrami. Tego wieczoru, a raczej nocy stało się dla mnie czymś zupełnie nierozpoznawalnym i absurdalnym, jak z resztą cała otoczka mu towarzysząca, śmierć, życie, wszystko stało się absurdalne, ale może o tym później, a teraz właściwa część raportu:

T +0h(20:00) - Pierwsza dawka pochłonięta z małym opóźnieniem, ponieważ najzwyczajniej w świecie przegapiłem dziewiętnastą, kiedy to miałem zjeść pierwsze 15 tabletek. Jak łatwo się domyślić póki co nic się nie działo, czas mijał a ja - pozytywie nastawiony na trip - rozmawiałem na Skype ze znajomymi.

T +1h   - Czas zjeść drugą dawkę, tym bardziej, że efektów pierwszej w ogóle nie czułem. Narastała we mnie niepewność co do tego, czy 675mg może na mnie jeszcze w ogóle podziałać. Przez niedopatrzenie poleciała jedna tabletka więcej, lub jedna tabletka mniej, nieistotne. Przez kolejną godzinę nadal brakowało widocznych efektów DXM'u.

T +2h   - Ostatnie tabletki zjedzone, ja umilałem sobie czas grając w League Of Legends ze znajomymi. Czas mijał, mijał, mijał, a ja zaczynałem się cholernie irytować ponieważ DXM nadal nie planował wchodzić. Wtedy przypomniałem sobie o ganji, która spoczywała sobie w szufladzie czekając na odpowiedni moment. Ten moment właśnie nadszedł, a przynajmniej tak mi się wtedy wydawało. Spaliłem lufkę i po chwili poczułem lekką poprawę humoru, było całkiem milusio. Mecz w LOL'u dobiegał końca, więc stwierdziłem, że spalę kolejne bicie. Lufka, zapalniczka, stuff... oo tak. Efekty THC były już bardzo wyraźne, a nawet DXM, wyjątkowo spóźniony niczym pociągi w PKP zaczął powolutku pokazywać swe dysocjacyjne oblicze.

T +3h   - To co czułem nie przypominało mi high'u po trawie, ani lotów po DXM, nie przypominało nawet ich wypadkowej. Było dziwnie, co nie znaczy że nie dobrze. Czułem się wybitnie wykręcony, powoli zacząłem tracić kontakt ze światem zewnętrznym, zagłębiając się coraz bardziej w psychodelę, która atakowała z każdej strony. Stwierdziłem, że już czas opuścić tę część pokoju, gdzie cyfrowy świat za bardzo mnie pochłaniał i przenieść się na wygodne łóżeczko. Dodam jeszcze, że sprzęt elektroniczny, (w tym wypadku komputer) emanował dziwnym promieniowaniem elektrycznym, które powodowało spięcia w moim mózgu, to nie należało do zbyt przyjemnych odczuć. Do wyrka dotarłem z małym trudem, ponieważ pokój wydawał się być innym niż zwykle. Meble, oraz wszystkie moje pierdoły stały tam gdzie zawsze, ale w mojej głowie widniał zupełnie inny układ tego pokoju, ta sprzeczność była trochę przerażająca. Niby wszystko było na swoim miejscu, ale jednak zupełnie gdzie indziej niż powinno.

T (nie do określenia) Ocknąłem się z słuchawkami na uszach i muzyką, której prędzej nie miałem na telefonie. Nie miałem pojęcia kim, dlaczego, i jak jestem. Byłem, jedyne co czułem to życie, które z każdą minutą stawało się mniej wyczuwalne. Czułem w sobie życie, czułem zaburzone procesy myślowe, czułem krew która buzowała w żyłach i mózgu. Byłem, ale nie wiedziałem skąd i po co. Byłem i czułem, że tracę ten byt. Krótki przebłysk świadomości spowodował, że szybkim ruchem uniosłem się na ręce i z ogromnym trudem włączyłem światło. Świetlówka rzuciła jasno-żółte promienie na pomieszczenie w którym byłem, na kilka sekund odzyskałem świadomość własnego ja i tego gdzie jestem, ale tylko na kilka sekund, bo za moment znów straciłem poczucie samoświadomości. Spoglądałem na własny pokój, który wtedy wydawał mi się zupełnie obcy, świat i percepcja wydawały mi się obce. Było tak, jakbym pierwszy raz zobaczył świat, jakbym do tej pory żył w ciemności, bez żadnych bodźców, dźwiękowych, czy wizualnych - żadnych. Czułem, że umieram, że ciśnienie zaraz rozsadzi mi mózg, nie czułem przerażenia. Nie towarzyszyły temu raczej żadne emocje, po prostu byłem, ale wiedziałem, że zaraz i to się skończy. Kolejny przebłysk świadomości, wzrok nie działał jak powinien, jedno oko w ogóle nie odbierało bodźców świetlnych, ruchem dłoni znalazłem telefon, spojrzałem na niego sprawnym okiem - była 02:28. Traciłem świadomość, po czym na chwilę odzyskiwałem jej cząstkę, kulałem się po łóżku, aby czuć dotyk, potrzebowałem tego. Potrzebowałem czuć cokolwiek, aby nie stracić całkowicie kontaktu ze światem. Światło zaczęło źle wpływać na moje samopoczucie, po raz kolejny potrzebowałem zmiany, bo oświetlone pomieszczenie stało się czymś normalnym, stało się jedną z tych rzeczy, które pchały mnie w otchłań niebytu. Kolejny przebłysk, kolejny wielki trud aby się podnieść - zgasiłem światło, padłem na łóżko. Moje resztki świadomości poczuły ulgę, znałem to miejsce, znałem mrok i i uczucie odrealnienia, poczułem się lepiej. Podświadomość rozumiała mój stan, świadomość była wyłączona. Uniosłem się na ręce, znów spojrzałem na telefon, znów jedno oko nie odbierało bodźców, znów była 02:28. Dobiegły do mnie myśli. Myśli, które traktowały o déjà vu, o tym, że życie jest tylko wizją, która właśnie została zaburzona. Ktoś pociął wizję mojego filmu, mojego życia, źle ją posklejał, a czas się zapętlił. Kolejne długie godziny tułaczki po nieznanym kończyły się tą samą sceną, moment świadomości, uniesienie korpusu na ręce, sprawdzenie godziny - 02:28. Chciałem się obudzić, chciałem się obudzić choćby w szpitalu psychiatrycznym, ale potrzebowałem świadomości. Czułem ogromne łaknienie świadomości, poczucia, że żyję, że istnieje, ale wszystko co działo się wokół działo się dokładnie wbrew mnie. Mój byt się zapętlił, czas przestał istnieć, przez cholerne długie godziny zegar wciąż wskazywał 02:28, pierdoloną 02:28. Miałem jej dość, nienawidziłem jej, zaczynały wracać do mnie emocje, a raczej jedna z nich, ale z siłą wszystkich jednocześnie. Czułem nienawiść do cholernej drugiej dwadzieścia osiem, do tego co się ze mną dzieje, do mroku, do światła, do wszystkiego. Wykrzesałem z siebie resztki sił, skulałem się z łóżka na podłogę i doczołgałem do biurka, z cholernym trudem wdrapałem się na fotel i zapaliłem papierosa. Dym mnie uspokoił, te same ruchy dłoni wykonywane od kilku lat zaciągania się dały mi radość, dały mi radość bo przypomniały mi o moim nałogu, a sama myśl o nałogu automatycznie nakierowała mnie na to, że żyję, że trwa to od długiego czasu. Ulżyło mi, cholernie mi ulżyło. Spaliłem papierosa, napiłem się wody, i gwałtownie wstałem - to był błąd - poczułem wszechogarniające mrowienie, w całym ciele, ale apogeum nastało w głowie. Miałem wrażenie, że mój mózg się topi, wypływa wszelkimi otworami w głowie. Mózg wypływał mi nosem, uszami, oczami. Zemdlałem, upadłem na ziemię. Odzyskałem świadomość leżąc na łóżku, wygrzebałem telefon z pod poduszki, spojrzałem na zegar - 02:28. Głowa opadła na łóżko, a moje resztki siły opadły wraz z nią. Usnąłem.

Podsumowanie: Piszę ten raport na dzień po tej cholernie wykręconej nocy, nadal nie wiem czy to co się wydarzyło było prawdą, czy fikcją. Wiem natomiast, że dwie bardzo dobrze znane człowiekowi substancje zarzucone razem mogą zadziałać w nieobliczalny sposób i oddalić nasze myślenie cholernie daleko od normy. Nie żałuję tego co się stało, ale chyba nie chciałbym przeżyć tego drugi raz. Dziś już czuję się w stu procentach normalnie, świat, percepcja, emocje - wszystko wróciło do normy, a ja z większym bagażem doświadczeń co do potencjalnie bezpiecznych miksów będę teraz w tym ostrożniejszy.

                                                                                                                                                     Pozdrawiam. Issachar.

Substancja wiodąca: 
Rodzaj przeżycia: 
Wiek: 
18 lat
Ocena: 
natura: 
Dawkowanie: 
675mg DXM, odrobina marihuany

Odpowiedzi

Naprawdę świetny, a do tego wspaniale napisany TR. Mam nadzieję na przeżycie czegoś podobnego...

Bardzo dobry TR, wszystko dobrze opisane ;)

Osobiście raz tuż przed peakiem na 450mg DXM zapaliłem jedną lufkę marihuany i szczerze powiedziawszy to wieczorek mi się zmienił wraz z oddechem na wariującą psychodelę jak właśnie jest to opisane w tym TR, ale aż takich zagięć czasoprzestrzeni nie miałem (chyba) ;)

Właściwie miszanki to sprawa ok, ale warto pamiętac, żeby czasem nie nie świrować dxm z innymi lekamiZWŁASZCZA psychotropkami, np.Kefrenexem-dxm wzmacnia działanie i efekty prowadzą w najlepszym wypadku do kibla na wiele godzin;( Dodajmy do tego jeszcze paskudna senność, szumy w uszach i totalne oslabienie...Więc z czym jak z czym,ale z nawet najmniejsza ilościa psychotropków szczezre odradzam:D

 

Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media