meskalinowy debiut w mojej stolicy psychodelików
detale
Setting: przez dwa dni wprowadzałem się w odpowiedni klimat oraz przypomniałem sobie to co już widziałem na temat miejsca w którym planowałem tripa i historii używania meksaliny w tamtym miejscu.
meskalinowy debiut w mojej stolicy psychodelików
Jest to streszczenie prawdziwego tripraportu ponieważ w pełnej wersji są informacje o tym gdzie dokładnie odbywał się trip, osobiste przemyślenia oraz całość ma ponad 2 tysiące słów. Możliwe, że dłuższa wersja gdzieś kiedyś ujrzy światło dzienne.
Wziąłem meskalinę o 9:30. Jak już stwierdziłem, że czuć pierwsze efekty postanowiłem wyruszyć w drogę. O 10 wyszedłem z domu.
Idąc W kierunku pierwszego punktu podróży zaczęły się pierwsze wyraźne efekty, wszystko zaczynało być lekko większe, a czas zaczął swoje subtelne puchnięcie. Przy pierwszym punkcie podróży zatrzymałem się tylko na chwilę, by dotrzeć do drugiego jeszcze przed peakiem. Droga była dłuższa niż normalnie, jednak bardziej to wrażenie było wywołane poprzez to jak wszystko dookoła zaczęło się robić ogromne. Wreszcie dotarłem na miejsce gdzie rozłożyłem sobie koc aby spróbować oddać się na chwilę CEVom. Myślę, że po tym co zobaczyłem stać je na znacznie więcej, jednak dawka i S&S nie były dla nich wystarczające. Nie były one aż tak intensywne jak na grzybach, jednak również była w nich ta przestrzenność której brakowało mi w visualach po ziole, a także LSD. Fajniej oglądało mi się teren dookoła niż to co widziałem pod własnymi powiekami.
Dzień był pochmurny, a więc kolory nie były zbyt intensywne, a czasem nawet miałem wrażenie, że dość szaro jest dookoła. Jak się zmrużyło oczy to chmury przybierały niebieskiego koloru co sprawiało iluzję bezchmurnego nieba. Rośliny i zwierzęta dookoła były jednak ciekawsze do oglądania. Ptaki latały w jakiś dziwny sposób, a drzewom ubywało gałęzi. Dwa razy podeszły do mnie psy, z czego jeden się dał pogłaskać, jego właściciel coś tam powiedział, ale poza tym, że był raczej pozytywnie nastawiony to nie zrozumiałem co mówił. Był jeszcze drugi człowiek, pytał się mnie w którą stronę do centrum. Wskazałem mu kierunek o który pytał i wróciłem do oddawania się psychodeli.
Meskalina jeszcze bardziej pokazała mi różnicę którą już wcześniej zauważyłem między dysocjantami, a serotoninergicznymi psychodelikami. Zaczynałem momentami zapominać o samym sobie, jednak to było to psychodeliczne zapominanie, że się jest. Po dysocjantach zapomina się kim się jest, a tu bez problemu miałem dostęp do tej informacji, jednak podczas peaku była ona dla mnie nieistotna. Od tego miejsca do śmierci ego jest daleko, ale działa to na podobnej, a nawet tej samej zasadzie.
Około 12, a więc po około półtorej godziny leżenia wstałem i oglądałem widoki. Widząc, że mam już dość leżenia zwinąłem koc, co nie było prostym zadaniem, a następnie wyruszyłem dalej.
W czwartek idąc na próbę tą trasą znalazłem baśniowo wyglądający mostek w lesie. Na psychodelikach wszystko wygląda jakby się przeniosło do baśniowej krainy będącej odbiciem rzeczywistości, dlatego liczyłem, że będzie on jedną z najbardziej baśnowych rzeczy jakie ostatnio zobaczyłem. Nie znalazłem go jednak, ale na dobre to wyszło. Droga bez mostu okazała się znacznie prostsza, pomimo, że musiałem znaleźć płytkie miejsce by przeprawić się na drugą stronę wody. Pokazało to jak mosty które ludzie budują by sobie coś ułatwić nieraz potrafią bardziej skomplikować daną sprawę.
Idąc przez tamten las stałem się jednocześnie przewodnikiem i turystą, tripsitterem i tripującym. Jednocześnie doskonale wiedziałem w którym kierunku mam iść jak i nie miałem pojęcia gdzie dokładnie jestem. Po raz pierwszy mogłem zobaczyć w psychodelicznym wydaniu, miejsce znane z tego, że ludzie tam tripują. Tam dopiero zrozumiałem słowa współtripowiczki z kwasowej podróży, że to normalnie tak nie wygląda (byłem w nieznanym mi miejscu podczas kwasowego tripa więc nie miałem porównania jak tamte miejsca wyglądają normalnie). Cały obszar zdaje się kilkukrotnie powiększać zachowując, a nawet zwiększając gęstość ciekawych do zobaczenia rzeczy.
O 13 przyszedł mi pomysł by zrobić urbex. Brzmiało to jak świetna „misja poboczna” jednak zanim jej się podjąłem okrążyłem budynek i zauważyłem, że dziura w płocie przez którą można było kiedyś wejść została zszyta drutem kolczastym, a brama zamknięta. Do tego przybyło tabliczek typu wstęp wzbroniony, obiekt monitorowany. Ostatecznie jednak decyzję podjąłem widząc tabliczkę budynek do rozbiórki. Mogła być to ostatnia okazja by ponownie zobaczyć to miejsce od środka.
Ciężko mi teraz ocenić na ile to była kwestia mojej percepcji a na ile faktycznie tak było, ale wyglądało to jakby stan budynku przez ostatnie lata się znacznie pogorszył. Nie było to komfortowe miejsce do tripowania, więc słuchając się emocji, ale nie pozwalając im przejąć kontroli na własnych zasadach opuściłem tamto miejsce zachowując spokój.
Wewnątrz spędziłem z dwie minuty, czyli zaledwie 10% całego czasu poświęconego temu elementowi podróży. Następnie wyruszyłem przez las. Tam ustanowiłem to miejsce (nie las ale trochę szerszy obszar) moją stolicą psychodelików. To miejsce gdzie dzieciaki robią ogniska, to miejsce gdzie pierwszy raz znalazłem łysiczki, to miejsce gdzie lokalni psychonauci jedzą grzyby, to miejsce gdzie w zeszłym stuleciu inni tripowali na meskalinie tak jak ja tamtego dnia.
Idąc przez las miałem wrażenie, że przede mną jest płot którego jednak nie było, dało to poczucie wolności, gdyż mogłem iść w kierunku płotu a on z bliska znikał. Opuszczając las mijałem miejsce gdzie pół roku temu pierwszy raz szukałem grzybów. Następnie dotarłem do miejsca gdzie normalnie rozciąga się piękny widok. Nie było go widać ze względu na pogodę, ale to nawet lepiej, będę mógł go zobaczyć kiedyś na innym tripie.
Około 14 dotarłem pod ostatni zaplanowany punkt podróży. Tak więc idąc dalej trochę gdzie mnie nogi poniosą zwiedzałem miasto. Dość szybko jednak pojawił się u mnie nowy cel podróży, postanowiłem odwiedzić swoją pracę.
Chwilę po 15 mijając swoją dawną szkołę poczułem zapach zioła. Dwójka ludzi siedzących na ławce w parku które były źródłem tego zapachu wydawały się przerażone. Możliwe, że tylko mi się zdawało, bo obcy ludzie na psychodelikach wydają się dziwni, jednak możliwe, że widziałem ich emocje jeszcze mocniej niż normalnie i faktycznie obawiali się konsekwencji prawnych tego co robili.
15:15 Oglądałem miejsce w którym lubiłem się kiedyś bawić w dzieciństwie. Gdy uświadomiłem sobie, że wspomnienie gdy rozbiłem sobie tam głowę jest dla mnie pozytywnym wspomnieniem utwierdziło mnie w teorii o tym, dlaczego niektórzy nie doświadczają badtripów, choć wciąż jest to tylko teoria i nie jestem do końca do niej przekonany.
O 15:30 dotarłem do pracy, tam chwilę porozmawiałem z szefem, a następnie z koleżanką z pracy, z którą później podjechaliśmy na mieszkanie pracownicze, a następnie wyruszyłem w kierunku swojego domu. Po drodze zatrzymałem się nad rzeką i oglądałem jak płynie.
O 17 dotarłem do domu gdzie przywitał mnie kot, wydawał się jeszcze bardziej miękki niż zawsze, odbicie w lustrze wciąż wydawało się dziwne, a na kocie pojawiały się lekkie visuale. Około 18 można uznać, że skończył się trip choć delikatne efekty zostały do końca dnia.
- 3310 odsłon