Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

otwarte spojrzenie na świat przez pryzmat małych kryształów

detale

Substancja wiodąca:
Natura:
Dawkowanie:
Parę piw + 2 wiadra MJ + 70mg sniff + 50mg sniff
Rodzaj przeżycia:
Set&Setting:
Urodziny kolegi pod gołym niebem w pochmurny deszczowy dzień. Wyborne towarzystwo, w dobrym humorze z dobrym nastawieniem. Pozytywne zaskoczenie niespodzianką.
Wiek:
18 lat
Doświadczenie:
THC - dużo, regularnie
Hasz - 1 raz
Dekstrometorfan - 7 razy
Kodeina - 4 razy
Benzydamina - 3 razy
Pseudoefedryna - 3 razy
Dimehydrynat - 1 raz
Gałka muszkatołowa - 1 raz
GBL - 1 raz
Metamfetamina - 3 razy
Tytoń - codziennie
Tabaka - raz na jakiś czas
Alkohol - bardzo rzadko
Kwetiapina
Alprazolam
Sertralina

otwarte spojrzenie na świat przez pryzmat małych kryształów

Witam wszystkich zebranych po raz trzeci, skoro już tu jesteście to życzę miłej lektury.

Trzeci raz, słowem wstępu:

Normalny piątek jak każdy inny - tyle że dzisiaj jeden z moich dobrych znajomych postanowił odprawić urodziny pod gołym niebem. Pomysł wziął się z tego, że przez wszystkie cztery dni tygodnia pogoda bardzo wpasowywała się do klimatu pozadomowych posiedzeń. Niestety jak na nieszczęście - dzisiejszy dzień był pochmurny i deszczowy. Ale jako że jesteśmy przecież młodzi i nieustraszeni, umówieni na godzinę 17 zbieraliśmy się do urodzin. Po drodze musiałem ogarnąć sprawę z nagłego wypadku, a nagle jak się okazało byłem już prawie godzinę spóźniony. Czym prędzej zebrałem się do wyjścia. Swoją obecność w umówionym miejscu przypieczętowałem kupnem dwóch "żuberków" po drodze. W końcu urodziny to urodziny, a to już było okrągłe 20.

Mrzawka - 18:30

Odkryte szare niebo nie przysparzało nam większych problemów w dobrej zabawie. W dużej ilości osób, popalając wiadra i popijając piwka w dobrej atmosferze każdy jest ucieszony. Poza pogodą tak naprawdę czynniki negatywne nie występowały, więc nie było się o co martwić. Jest jeden nieobecny. Szybki kontakt, a po paru chwilach dowiaduje się że zjawi się tu w przeciągu półtorej godziny z pewną niespodzianką urodzinową dla solenizanta. Powiadają że czekanie jest zawsze najgorsze, ale gdy ma się pewność że będzie warto - jest zupełnie inaczej.

Ulewa - 19:30

Godzina minęła jak z bicza strzelił, nagle z ponad tuzina osób zrobiła się połowa tuzina. Z dwóch piw dopijam już swoje trzecie, w prezencie od naszego świeżego 20-latka dostaję symbolicznie nabitą lufę w korku, mija chwila a lufa już opróżniona z materiału, a kolejna porcja THC z butelkowego dymu powoli przyswajana jest do organizmu w moich płucach. Czuję lekką ekscytację przed nowym doświadczeniem, papierosy nikną w oczach.

Burza - 20:10

10 minut temu zjawił się wyczekiwany gość - z samarą wypełnioną kryształkami o wadze 0,7g. To 4mmc, ten sławny znany wszystkim mefedron, który rzekomo nie istnieje. Nie było co się tak naprawdę pieścić a więc szybki schemat: Wyświetlacz telefonu > karta > zwijka. Każdy po 70mg sniffem. Nie minęło parę sekund, gdy poczułem jak mój nos zostaje wypełniony tym kurewsko uciążliwym pieczeniem, czuje jakbym wciągnał porządną porcję pieprzu. Pierwszy - zawsze najgorszy, mimo tego że znam to uczucie, takiego chwilego skatowania nozdrzy jeszcze nie uświadczyłem. Po chwili ból ustaje, oczko łzawi ale to nie stanowi większego problemu. Smugi deszczu lecące z nieba są coraz gęstsze i uciążliwsze. Kierunek: bar.

Droga przez rozstąpiony ocean - 20:30

Droga długa i mokra. Po 15 minutach czuję lekkie zrelaksowanie, empatię i chęć do rozmowy, nic nadzwyczajnego. Niby tak, ale we dwóch z kolegą rozgadaliśmy się tak, że zostawiliśmy naszego towarzysza jakieś 15m za nami, przybierając nóżkami w dość nienaturalnym tempie. Niezauważalnie. No ale trudno, poczekaliśmy chwilę i ruszliśmy w dalszą drogę. Doszliśmy, zamówiliśmy piwo i zasiadliśmy razem przy stole rozmawiając na wszystkie możliwe tematy.

Mojżesz, tyle że bez sandałów - 20:40

Paląc papierosa - swoją drogą, chyba najsmaczniejszego w moim całym życiu - nagle z hipnotycznego nikotynowego transku wybudza mnie dźwięk kolejnych kruszonych kryształkłów. Kolejna kreska czeka na mnie, mimo tego że czuje się trochę porobiony. Zwijka, zaciąg, uderzenie. Poczułem ten chemiczny smak przeszywający wręcz całą moją otumanioną głowę. Po drodze zimne powietrze łagodziło spływ, teraz poczułem skumulowaną moc dwóch kresek w moim gardle. Piekło conajmniej kurewsko, w pewnym momencie poczułem się jakbym miał anginę, albo i gorzej. Po paru minutach było już okej, najgorsze chwile zapiłem piwem. Wstępnie po pięciu minutach od drugiego sniffu swój stan mogę określić w paru słowach: Wypierdoliło mnie z sandałów! Niespodziewanie moje myśli przeszły katharsis, naraz wszystko się takie proste, nie wymagające większej uwagi, klarowność myśli wprawiała mnie w prawdziwe zdumienie, ten stan wprawiał mnie w prawdziwe zdumienie. Powoli moje ciało - począwszy od głowy w dół - przechodziła fala czystej, ciepłej radości. Rozmowa z innymi stała się czystą przyjemnością, siedzenie w towarzystwie osób z którymi mogę dzielić tą przyjemność w tej chwilii sprawia mi największą przyjemność, cóż innego mogłoby to sprawiać? Znikają wszystkie zmartwienia, stan uniesienia się nad szarą rzeczywistością jest najzwyczajniej w świecie cudowny. Tok słów z ust wydobywa się bez jakiejkolwiek pomocy, tematy i dialogi mieszają się między sobą, jednak nie przeszkadza to zbytnio komukolwiek ze zgromadzonych. Poziom stymulacji mojego organizmu wyniósł dotychczasowe apogeum. Czułem się dosłownie wbity w ziemię jak gruby drewniany pal. Alkohol nie smakuje już tak dobrze jak wcześniej, ale tutki wypełnione tytoniem smakują wprost genialnie. Czuję jak mój główny narząd układu krwionośnego bije szybciej niż zwykle - nie przeszkadza mi to.

Biblijne monologii - 21:20

Gdy tematy rozmowy zeszły na bardziej filozoficzne ("tabu" również) zatraciliśmy się totalnie. Niedopite piwa tylko stały, a my wymienialiśmy poglądy na wszelkie tematy, zmieniając je co chwilę. Źrenice rosły w oczach, które wraz z tęczówkami od czasu do czasu wędrowały we wszystkie kierunki świata. Nawet mój mózg już odmawia mi posłuszeństwa, ja po prostu jestem. Tylko jestem. Nic innego egzystencjonalnego mnie nie obchodzi. Relaks, euforia, empatia, radość, szczęście, błogość - i wiele wiele innych pozytywnego znaczenia epitetów opisuje to przeżycie. Solenizant stwierdził że nie wytrzyma i się wysmarka. Na zdrowie!

Niebo usłane czernią - 21:40

Niedawno dopiliśmy już resztki piwa trochę na siłę i skierowaliśmy się w stronę domów. Wracałem z dwoma znajomymi w pełni usatysfakcjonowanych dzisiejszym dniem. Po drodze żartujemy, śmiejemy się, czujemy się zwyczajnie wolno. Coś czego każdemu czasem brakuje. Kumpel wpada na chwilkę do domu po papierosa. Czekając na niego patrzę w czarne niebo z wielkim zainteresowaniem. Nie mam pojęcia dlaczego. Nie będę się też tutaj za bardzo rozpisywał, ponieważ większość z nich to postrzępione - zwyczajnie głupie - myśli. Pięć minut czekania trwało jak godzina, bardzo przyjemna godzina. Ale jeszcze przyjemniejsza była ta ostatnia "fajka" dzisiejszego dnia. Nieprzerwany dialog.

Uśmiech na twarzy do snu - 22:00+

Wracając do domu - mimo tego że nie jadłem od jakichś ośmiu godzin - nie byłem ani głodny, ani spragniony. W trybie natychmiastowym w ciągu dwudziestu minut moje łoże było gotowe do przyjęcia mnie, a ja sam byłem ładnie umyty i zrobiony na pico bello. W głowie nadal pustka, piszę do jak największej ilości osób, nadal mam ochotę rozmawiać i dzielić się swoimi przeżyciami z innymi osobami. Nigdy wcześniej nie zauważyłem u siebie takiej otwartości w stosunku do swoich znajomych. I tak przez następne dwie godzinki. Po drodze pokusiłem się jeszcze o wypicie herbatki i już naprawdę ostatniego papierosa dzisiejszego dnia. Lekkie zamulenie wstępuje na moje oczy, kładąc się do łóżka w mojej głowie już mgli się od wszelkich informacji i myśli. Nie wiem po jakim czasie, ale w końcu zasypiam, z w miarę opróżnionym umysłem.

Epilog

Wstałem stosunkowo wyspany, ale "kac" dawał się we znaki. Godzinkę po rozbudzeniu się od razu odwiedziłem wczorajszego solenizanta i przypaliliśmy trochę MJ żeby poprawić sobie humor. Ogółem oceniam przeżycie jako dość pozytywne. Mimo wszystko chciałbym zostać przy sniffach tylko na imprezach. Ale przecież, wszystko jest dla ludzi!

Mam nadzieję że czytało się znośnie, trochę dawno mnie tu nie było. Dzięki za czas poświęcony raportowi. Miłego dnia podróżnicy.

Substancja wiodąca: 
Rodzaj przeżycia: 
Wiek: 
18 lat
Set and setting: 
Urodziny kolegi pod gołym niebem w pochmurny deszczowy dzień. Wyborne towarzystwo, w dobrym humorze z dobrym nastawieniem. Pozytywne zaskoczenie niespodzianką.
Ocena: 
Doświadczenie: 
THC - dużo, regularnie Hasz - 1 raz Dekstrometorfan - 7 razy Kodeina - 4 razy Benzydamina - 3 razy Pseudoefedryna - 3 razy Dimehydrynat - 1 raz Gałka muszkatołowa - 1 raz GBL - 1 raz Metamfetamina - 3 razy Tytoń - codziennie Tabaka - raz na jakiś czas Alkohol - bardzo rzadko Kwetiapina Alprazolam Sertralina
Dawkowanie: 
Parę piw + 2 wiadra MJ + 70mg sniff + 50mg sniff

Odpowiedzi

Już się bałam że na tej pierwszej kreseczce się skończy. Przyjemna faza przyjemnie przeczytana. 

Fajny TR. Zapraszam do mnie na podobne przeżycia z M.

Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media