umarłem i pójdę do piekła
detale
raporty frank.d
umarłem i pójdę do piekła
podobne
Witam wszystkich. Przeżycia z tripa miały miejsce w roku 2012, ale postanowiłem podzielić się nimi, jako że dopiero niedawno odkryłem to forum i najlepiej czyta mi się właśnie jazdy na badzie - te zmagania ludzi z ich umysłem na skrzywionej fazie, więc i ja chcę podzielić się moją historią z nim związaną. Trip był na tyle nieprzyjemny, że pomimo upływu 2 lat wciąż doskonale go pamiętam.
Czerwiec 2012, Londyn
12 czerwiec - czas Euro 2012, Polska gra z Rosją. Z racji godzinnej różnicy czasu między polskim i angielskim, poprosiłem szefa, żebym mógł się godzinkę szybciej zerwać z roboty (kończę o 20.00). Udało mi się, uradowany więc wsiadam w metro i dzwonię do S czy ma jakiś temat na wieczór. Impreza tego dnia miała odbyć się w mieszkaniu A & S - moich przyjaciół, wraz z jeszcze jedną znajomą - B. Wszyscy palacze - z wysoką kulturą palenia. S nie odbiera, a nie byłem pewny czy uda mu się coś nawinąć. No nic, nie będę ryzykował, uruchamiam własne źródło. Jest odpowiedź od dila - za 20 min na Piccadilly Circus. W sumie nawet dobrze, to tylko 3 stacje metra od mieszkania. Transakcja odbywa się bez zbędnych ceregieli, żadnego kitrania się za krzakiem, żadnego wypatrywania policji, to mi się podoba, że władza w UK nie wsadza nikogo do pierdla za kwiaty.
Przed 20.00 wyrobiłem się i wbijam do mieszkania. Meczyk właśnie się zaczyna. Okazało się, że S. miał już temat. No cóż, będzie więc dodatkowy giecik. Bibułki są, lolek (od S - to ważne) już się kręci, tworzymy kółeczko a w nim 4 osoby. Pęka 1 joint. Oglądamy mecz. Jest dobrze. Koniec pierwszej połowy, a ja czuję, że warto podkręcić fazę. A i B odmówiły, ale S powiedział, że w sumie nie ma nic przeciwko małemu - skręcił z tego co mu zostało, ja zaś skręciłem z tego co zakupiłem godzinę temu (ważne). Buch za buchem. Świadomy, że mój organizm mógł już przyjąć tolerancję na THC ściągam buchy-giganty i staram się trzymać jak najdłużej. Odpalamy Xboxa, żeby nie nudzić się w czasie przerwy i gramy w tenisa machając rękoma do Kinecta. Świetna zabawa, ale kończy się przerwa i chce się pić. Idę do kuchni po szklankę mineralnej i w tym momencie zaczyna się bad. Ganja musiała być z czymś mieszana, nie mam pojęcia co to było za gówno, ale to musiała być maczanka. Nigdy w życiu nie miałem bad trip po marihuanie, co dopiero halucynacji (o tym później). Wszyscy zasiedli znów przed TV a ja widzę, że na boisku biega oprócz piłkarzy jakiś murzyn w garniturze(!), mało tego mam wrażenie, że już kiedyś oglądałem ten mecz i wiem co za chwilę się wydarzy, wiem, że zaraz będzie wolny i ilu piłkarzy stanie w murze, wiem kto dostanie żółtą kartkę. Stanąłem jak wryty, do tego pojawiły się halucynacje słuchowe. Zamiast komentarza i odgłosów ze stadionu słyszę muzykę z gry z Xboxa. Ta zabawna, skoczna muzyczka, która dosłownie przed chwilą mnie bawiła, doprowadza mnie teraz do szału. Mówię do S, żeby wyłączył Xboxa. Odpowiedział, że wyłączony i żebym siadał. Nie potrafiłem połączyć dwóch prostych faktów - skoro leci mecz to gra jest wyłączona, a skoro jest wyłączona to nie może grać ta muzyka. Halucynacje słuchowe? Mam halucynacje słuchowe, ale jak to? Miałem kiedyś podobne, jak przez 2 dni nie spałem w akademiku, ale po mary dżejn? Niemożliwe, pewnie z przepracowania mam dziwne loty. Muszę się ogarnąć, idę do okna zaczerpnąć świeżego powietrza i teraz zaczyna się prawdziwa jazda.
Obrót na pięcie w stronę okna i robię pierwszy krok. BOŻE! CO SIĘ DZIEJE?! Zatrzymuje się w miejscu. Mam jakąś dziwną fazę, że idąc robię zwrot o 180 stopni i szybuję do góry. Kiedy stoję w miejscu jest w porządku, ale gdy idę to "lecę" w górę. Nie jest mi do śmiechu, pierwszy raz przeżywam taką krzywą fazę. Stoję więc w miejscu w totalnym przerażeniu. Moi znajomi jeszcze nie wiedzą, że coś mi jest, ale powoli patrzą na mnie i widzą, że coś jest nie tak, zwłaszcza, że teraz kucam i łapię się za głowę. Nikt nigdy z towarzystwa nie był w podobnej sytuacji, a że każdy był porobiony to wiadomo, że nie trudno się przestraszyć i ciężko myśleć racjonalnie. A i B podchodzą do mnie i pytają czy wszystko w porządku. Tak, tak, tylko kark mnie boli od tej kanapy, zaraz wrócę, dajcie mi chwilę. Wróciły przed TV. Zmyśliłem to o bolącym karku, chciałem po prostu żeby odeszły bo przeraziłem się kiedy na nie spojrzałem. A miała wokół głowy żółte kształty, które układały się w kształt słonecznika, a B czarne, które z kolei przypominały mi uszy myszki Miki. W myślach mam obraz z creepypasty - suicide mouse (https://www.youtube.com/watch?v=ZgWPbnwsIeE). Masakra, co za straszna wizja. Patrzę na tv i za cholerę nie mogę ogarnąć co się dzieje. jacyś ludzie biegają, przewracają się, ktoś strzela i nawet nie potrafię ocenić czy kopnął mocno czy słabo, czy daleko od bramki czy o centymetry chybił. Jest źle. W ogóle teraz nie mogę chodzić. Nogi mam jak z waty. Próbuje coś powiedzieć ale jedyne co udaje mi się wykrztusić to "ńńńń..." Znów oczy towarzystwa zwrócone na mnie. Podchodzi S
-wszystko w porządku?
Jego zęby... jego zęby są takie dziwne, jak ząbki grzebienia, to takie głupie. Wooow, ale ma przećpane oczy, całe czerwone, no masakra, co się dziejeee?
-stary, wiem, że jesteś teraz otumaniony ale nic sobie nie filmuj, usiądź, zaraz dam ci coś słodkiego to ci pomoże
Odprowadza mnie i sadza na kanapie. Po chwili wciska mi w rękę pomarańczę. Patrzę znów na te jego zęby przypominające grzebień. Boję się spojrzeć w bok, żeby nie patrzeć na A i B. Faza wkręca się coraz mocniej. Teraz mam wrażenie, że mam grzebień na czole. Dosłownie "wprasowany" w czoło. Czuję to, do cholery mam grzebień w głowie! Dobrze się czujesz? - pyta B - NIE! NIE DOBRZE ROZUMIESZ? NIEDOBRZE! Z przerażeniem patrzą na mnie. Mam dzwonić na pogotowie? Boże co mu jest? Takie i podobne pytania zaczęli wymieniać między sobą, podczas gdy ja robię jakieś niezrozumiałe ruchy rękoma. Właściwie to nie mam pojęcia co ja robię. I gdzie ja jestem. Kim ja jestem? Totalna psychoza, postanowiłem ucieć do łazienki. Musiałem koniecznie spojrzeć w lustro, żeby zobaczyć grzebień na czole, po za tym chciałem uciec od towarzystwa. Miękkie nogi, bardzo miękkie, prawie nie mogę się poruszać. Poruszam się bezszelestnie. Hahaha. Jestem bezszelestny, jestem tarczą, jestem? Kim jestem? Jakoś udało się dotrzeć do łazienki. Spoglądam w lustro. Wszystko wydaje się w porządku. Twarz wygląda normalnie, poza wystrzelonymi oczami. Ok, przemyje twarz, może się uspokoje. Łapiąc wodę w dłonie przyglądam się im. To nie ręce! To jakieś patyki, kurwa moje ręce to gałęzie. Jestem pojebany, jestem drzewem. Boże wyciągnij mnie z tego, proszę... Mam problemy z pamięcią, nie wiem jak się tu znalazłem i co robiłem wcześniej. W tym momencie wpadła mi do głowy najgorsza myśl z możliwych. Ja nie żyję. Umarłem. Zginąłem dawno, tu w Londynie - w zamachu terrorystycznym na metro. W końcu jadąc do pracy przjeżdzam przez King's Cross, Aldgate i Edgware Road. Przez wszystkie stacje na których wybuchły bomby. To oczywiste - ja nie żyję i jestem teraz w piekle. Wieczne potępienie - to się NIGDY nie skończy. Całą wieczność będę sie z tym zmagał. Sprytny pomysł na piekło. Katusze fizyczne to pikuś. Najgorszą możliwą karą jest cierpienie psychiczne. Postradanie zmysłów na wieki - to właśnie kara jaka spotkała mnie za grzeszne życie. Nikt nie mówił w jaki sposób wygląda śmierć, nikt kto był po drugiej stronie nie wrócił i nie opisał tego, że po śmierci stoi się wśród chmur a brodaty pan w aureoli czyta nam nasze grzechy i wydaje wyrok - niebo lub piekło. Nieee, tak to nie działa, ja umarłem i nie dostałem szansy na obronę, mnie nikt nie wysłuchał, ja od razu zostałem rzucony do piekła. Och, jestem takim grzesznikiem. Nikt mi już nie pomoże. Przed oczami stają mi sceny, które świadczą o tym. Paskudne grzechy, krzywdziłem ludzi, oszukiwałem ich. Zasłużyłem na to.
Wchodzę pod prysznic (nawet nie pomyslałem o tym, że to nie moje mieszkanie, że nie mam ręcznika itp.) i leje na siebie gorącą wodę. Wydaje mi się, że nie siedzę w wannie a w jakimś ogromnym walcu, który pędzi, rozpędza się z sekundą na sekundę. Co mam robić? Zamykam oczy. "Płynie" do mnie okropna postać. O rombowatej twarzy z miliardem oczu i taką samą ilością kończyn. Wygląda jak gigantyczny pająk. Zbliża się do mnie. Czy tak wygląda istota , która odpowiedzialna jest za stworzenie świata? Cholernie się boję, czuję się jak jakiś żuk tudzież mucha złapana w pajęczynę, z której nie ma ucieczki, a pająk wyciąga te swoje obrzydliwe, włochate odnóża. Zmiana, teraz widzę admirała Nelsona, obok którego monumentu tak często przechodziłem na Traflagar Square. Witam panie Nelsonie, umarłem w Londynie, czy pan także? Teraz znowu kto inny. Kto to? Bonaparte. Sama śmietanka, kogo jeszcze spotkam w tym piekle? Poznaję też trzy aktorki porno, zostały skazane za nieżąd... Siedzę skulony pod prysznicem i toczę batalię ze swoim skatowanym umysłem. Trzy, pięć, sałata, czerwona. Nie, kapusta, lustro, lustro, czemu te zasrane bachory tak krzyczą. Już po Halloween. Mój mózg juz nie ogarnia, zupełnie jakbym podsuwał mu całkowicie randomowe słowa, bez żadnego sensu. Zakręcam wodę i kładę się w wannie. Nie mam już CEV-ów. Za to czuje całkowitą pustkę. Nie ma mnie. A może to ja jestem wszystkim. Być wszystkim i niczym jednocześnie. To jest możliwe. Jestem tylko tą małą kropeczką wiercącą się w środku wszechświata. Czarną kropeczką. A może białą? Odpływam... pięć, osiem, Horatio Nelson, terroryści, ja pierdolę, Big Ben! Ten murzyn w garniturze to chyba Barack Obama. Jestem zamknięty w obrazie. Prostokątnym obrazie. Prosty układ. Prostokąt to prosta figura, ale w tym momencie dla mnie zbyt skomplikowane było wyobrażenie sobie kształtu o dwóch osiach symetrii i środku symetrii, a jednak byłem w stanie snuć wyobrażenia o strukturze wszechświata.
<Łup, łup> Żyjesz tam? Co ty robisz, zęby myjesz? Mecz się zaraz skończy, idziesz czy nie?
Kurwa! To S! Wszystko powoli jakby wraca. Mecz? Tak, mecz, ale jakim cudem on jeszcze trwa, przecież siedziałem pod prysznicem z 3 godziny. Zużyłem całą ciepłą wodę. Wycieram się nieswoim ręcznikiem, trzymając się krawędzi wanny. Rzygam. Paw trafia do muszli klozetowej. Uch, okropne. Ogarniam się jeszcze trochę i co chwila gapię się w lustro czy na pewno wyglądam normalnie. Narobiłem mega przypału, ale będę udawał, że nic się stało. Oczy jak pięciozłotówki, dobra wychodzę. W pokoju normalnie. Towarzystwo siedzi i krzyczy "My chcemy gola" na stole paczka czipsów. Tak, bardzo chcę mi się jeść! Jestem zdumiony, że mecz wciąż trwa. Wydawało mi sie, że siedziałem w łazience godziny, a przecież poszedłem tuż po rozpoczęciu 2 połowy, więc nawet nie minęło 45 minut. Chyba jest dobrze. Siadam oszołomiony i po zakończeniu spotkania wracam do siebie.
23.00 +
Leżąc w łóżku, ogarniałem już więcej niż mniej, ale nadal wydawało mi się, że nie wszystko jest w porządku. Nogi czułem jakby były nóżkami jak u orła w polskim godle, a na dłoniach miałem magnesy. Czas bardzo wolno leci, słucham muzyki z Gothic 2: Noc Kruka. Jest przepiękna, mam wrażenie lekkiej synestezji, czuję dźwięki. Niektóre są ciepłe, inne zimne. Cóż to za ulga poczuć w końcu coś przyjemnego. Uciekłem z piekła i trafiłem do nieba. Myślałem, że nigdy z tego nie wyjdę. Zasypiam
Na następny dzień, jadąc metrem miałem napady lękowe i ogólnie czułem się fatalnie - rozkojarzony, jakby odrealniony. Do tego lekkie flashbacki. Przez kolejne 2 tygodnie się tak czułem. Myślałem, że dostałem schizofrenii. To był straszny trip, który rzutuje teraz (choć już nie tak mocno jak kiedyś) na wszystkie moje jarania. Ciągle boję się, że znów ujrzę tego boskiego pająka z miliardem oczu, który wyciąga do mnie swoje odnóża, dlatego palę teraz ostrożnie - niewielkie ilości z lufki. Musiało to być maczane w jakimś gównie, gdyż nikt po zielonym od S nie czuł się źle. Ja tak samo, bad trip nawiedził mnie dopiero po zjaraniu tego szajsu wziętego od murzyna na Piccadilly Circus za 10 funtów.
- 8428 odsłon