Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

1575mg (qbkinss)

detale

Substancja wiodąca:
Apteka:
Dawkowanie:
105 tabletek [acodin], koło 18:00 zaaplikowałem pierwszą 15 (na dobry humor)


Set&Setting:
noc, przed kompem, cicho, spokojnie, milo... Babcia w domu, dnia poprzedniego poleciałem z 900mg, a jeszcze wcześniejszego z 675mg, a jeszcze wcześniejszego 450mg

Nastawienie zajebiste (jak zawsze)
Doświadczenie:
MJ, DXM, amfetamina, etanol, mdma, lsd, ketamina, i jeszcze kilka aptecznych używek

1575mg (qbkinss)

25.03.2008

Po poprzednich dniach zostało mi 15 tabsów i jeszcze 3 paczki kupiłem w pobliskich aptekach. Trip w zasadzie zaczął się jakieś 3 dni wcześniej, bo aplikując tę dawkę byłem w kosmosie jeszcze po wcześniejszych tripach. Poziom odrealnienia był na takim poziomie, że nie kierowałem się racjonalnym myśleniem, w zasadzie nawet nie było mowy o myśleniu, więc około godziny 18:00 postanowiłem zaaplikować pierwszą dawkę - 15 tabletek (na dobry początek)... Wesoły usiadłem przy kompie i już w tej chwili nie pamiętam dokładnie co na nim robiłem. W każdym bądz razie około godziny 20:00 wszamałem pierwsze pudełko, po około 15 minut poszło także drugie... Zapijałem sokiem jabłkowym z braku chęci pójścia do sklepu po sławnego grejpfruta. Trzeba zauważyć, że tolerancja mojego organizmu była na poziomie maksymalnym, po 900mg dawałem rade normalnie chodzić, a siedząc przy kompie byłem nie do odróżnienia niż w stanie normalnym. Kiedy poczułem koło 21, że nadchodzi powoli apogeum fazy postanowiłem zaaplikować jeszcze 450mg... Teraz z perspektywy czasu wiem, że najgorzej DXM aplikować ponownie w środku poprzedniej fazy... Włączyłem ulubione techniawki i powoli odpływałem...

W końcu po pewnym czasie poczułem coś czego nie da opisać się słowami, było to odrealnienie w takim stopniu, że zapomniałem gdzie jestem, po co, jak się nazywam, nie wiedziałem po prostu nic, przy czym byłem jednocześnie w pełni świadomy SIEBIE, ale nie w stopniu materialnym, patrzyłem na świat jakby nie ciałem, ale z ciała, tak jakbym był tam tylko gościem... Trudno to powiedzieć, ale nie widziałem świata, ja go czułem i to nie tylko ze swojej perspektywy, ale z perspektywy całego mieszkania, tak jakbym widział z każdego miejsca mieszkania jednocześnie, wszystko naraz, czułem się wszystkim, a jednocześnie czułem, że jestem tylko małą cząstką. Ten stan utrzymywał się i zmieniał ciągle do końca tripu...

Zacząłem przenosić sie w inny świat... Przestałem czuć całkowicie swoje ciało, na szczęście nie spanikowałem... Widziałem teraz pełno postaci w mojej kuchni (gdy sam siedziałem na fotelu), postacie jadły kolację i dyskutowały o sensie i przyszłości tego świata, życiu wszystkich ludzi, nie pamiętam dokładnie o czym była mowa, ale także czułem się wszystkimi nimi jednocześnie... Zapadła jakaś decyzja, z którą wszyscy zgodnie sie zgodzili... Doszli do wniosku, że czas pójść dalej... Ta kolacja to najbardziej niewytłumaczalna rzecz w tym tripie, ale o tym na końcu... Skończyła się, widząc to wszystko czułem niesamowitą euforię, czułem, że tworzę przyszłość i jestem przeszłością jednocześnie... Teraz moja świadomość przeniosła się w kosmos, oglądałem Ziemię z kosmosu, stojąc w innym świecie, wraz z wieloma innymi istotami, czułem się jak ktoś kto czuwa pieczę nad ludzkością... Z kosmosu odbyłem podróż wgłąb oceanu, w którym był jakiś budynek, wiedziałem, że jest tam jakieś przejście jeszcze do większej euforii...

Chodząc po tej niesamowitej budowli oglądałem symbole na ścianach, jakieś urządzenia, których zastosowanie i sens wtedy dostrzegałem, to było dla mnie proste i logiczne... Będąc tam wiedziałem, że cokolwiek się będzie działo kiedykolwiek i co się działo ma swój ukryty sens, coś jak przeznaczenie, którego nie potrafimy dostrzec jako istoty ludzkie... Teraz natomiast oglądałem światy, nie jeden nasz, tylko tak jakby te wszystkie światy były ze sobą połączone, każdy był inny, ale stanowiły jedność, scalały się w całość, jedne były w tym samym czasie co "nasz" inne były tak jakby obok. Jedne różniły się od "naszego" szczegółami, a inne były w ogóle inne, zaawansowane technologiczne, inne całkiem puste, wtedy wiedziałem, że można wybierać do którego świata się trafia, jakkolwiek by to brzmiało... Wszystko było jednością, doskonałą... Czułem dumę i satysfakcję patrząc na to wszystko, zniknął cały chaos... Przeniosłem się nagle do ciała, a raczej do MOJEJ świadomości, że tak powiem osobistej... Wiedziałem, że za chwilę dokona się coś wielkiego...

Przeniosłem się znowu, ale tym razem "moją" świadomością do jakiegoś starożytnego budynku, muszę dodać, że do tej pory raczej widziałem w CEVach raczej jakieś stare, opuszczone hale i inne tego typu budynki... W budynku było straszne zamieszanie, było pełno ludzi i innych istot, różnie wyglądających, wszyscy stali w kolejce do "czegoś" było to coś z czego biła niesamowita energia, coś co świeciło światłem tak białym, że żadna jarzeniówka na świecie nie dałaby takiego światła... Wiedziałem, że te światło "żyje", jest inteligentne i nas kocha... Wtedy doszło do mnie co się dzieje... Ja umierałem, jeszcze nie umarłem, ale za chwilę miało to się stać... Co najdziwniejsze wcale się nie bałem, przeciwnie byłem szczęśliwy (pewnie teraz pomyśleliście, że mam depresję i pragnę śmierci, ale was zawiodę, nigdy się jej jakoś nie bałem)... Wiedziałem, że za chwilę mogę pójść dalej, przekroczyć te światło i być w innym świecie... Zobaczyłem swoje całe życie, od samego początku i tak jakby jeszcze wcześniej... Widziałem wszystkich, których tutaj znałem, żegnałem się z nimi... Wszyscy byli uśmiechnięci, nawet mógłbym uznać, że zazdrościli mi tego co się dzieje, chociaż zazdrościli to za duże słowo, oni czekali na to co mi się właśnie działo... Ale nie żeby mi źle życzyli , tylko czekali na swoją kolej...

Kiedy zbliżała się moja kolej, doszło do mnie uczucie podobne do strachu, że chyba wolę jeszcze zostać na ziemi, ale nie, że nie nadeszła moja kolej, bo ona już nadeszła, wiedziałem, że mogę zostać tutaj z własnej woli i ta "kolejka" do światła mnie nie ominie... Postanowiłem wrócić... Wtedy podeszła do mnie postać, którą czułem, że jest mi najbliższa w całym "życiu", choć tak naprawdę nigdy jej nie znałem w "tym świecie". Dyskutowaliśmy na temat mojego przyszłego życia. Zobaczyłem swoją przyszłość, przeznaczenie (choć po dojściu do siebie wszystko wyparowało)... Wiedziałem, że ja spełnię tutaj jakąś ważną rolę, ale nie czułem się jednocześnie lepszy niż inni ludzie, bo wiedziałem, że wszyscy jesteśmy tak jakby tym samym... Gdy skończyłem tą rozmowę pożegnałem się z "TĄ" osobą i otworzyłem oczy...

Zauważyłem, że nie jestem w zbyt dobrym stanie... Cały się trząsłem, komputer był ciągle włączony i miałem słuchawki na uszach... Ale to nie były drgawki z zimna... Nie mogłem nad nimi w żaden sposób zapanować, nad nogami szczególnie... Latały jakbym miał 20-letniego Alzheimera. Tętno miałem tak duże, że pewnie ciśnieniomierz by zwariował... Czułem się niesamowicie zmęczony, ale nie dałem rady nawet stracić przytomności przez te drgawki... Muzyka przestała mi pomagać i zdjąłem słuchawki... Leżałem tak na tym fotelu niezidentyfikowaną długość czasu, aż poczułem się na siłach iść do łóżka. Prawdę mówiąc nie mam pojęcia jak na takich nogach dałem radę się poruszać, ale jakoś doszedłem do łóżka. Leżałem całą noc półprzytomny, bo nie dałem rady zasnąć z drgawkami i takim tętnem. Około 5 nad ranem, kiedy do mnie doszedł genialny pomysł, żeby spojrzeć na zegarek miałem ohydne rozkminy, najpierw myślałem, że będę do końca życia musiał jeździć na wózku inwalidzkim, przez te drgawki, potem gdy dochodziłem do siebie myśli te przemijały powoli, zasnąłem gdzieś koło godziny 8...

Obudziłem się około 13, w sam raz na obiad, byłem niesamowicie zmęczony, jakbym przebiegł maraton, albo coś... Widziałem ten świat zupełnie inaczej, tak jak na początku tripu, nie ciałem, a z ciała, z dystansu... Muszę przyznać, że nawet w tej chwili mi to nie minęło... To pewnie skutki "nieodwracalnego uszkodzenia mózgu", ale szczerze? Nie żałuję tego tripu i z perspektywy czasu nie nazwałbym go bad tripem. Czy to mnie zmieniło? No jasne, czuję się jakbym się urodził drugi raz, rzuciłem palenie, przestałem pić i nie mam ochoty na jakiekolwiek używki, z mojego obecnego punktu widzenia są mi one całkowicie zbędne, od tamtej pory życie stało się łatwiejsze, każdego dnia uśmiech nie znika mi z twarzy. Zmiany fizjologiczne? Zostały mi drgawki nóg, czasami wieczorem przed pójściem spać drżą mi nogi, no i jeszcze jedno, ale to raczej pozytywne, mam zajebiście rozszerzone źrenice, przez cały czas, ale nie narzekam, bo laski na moje piękne oczy lepiej lecą.

Ano i najdziwniejsza część tripu... Babcia z rana pytała mnie co robiłem z talerzami, że stoją w suszarce. Czy w takim stanie byłbym zdolny wyjąć je z szafki i postawić do suszarki? Ja też nie wiem...

Substancja wiodąca: 
Set and setting: 
noc, przed kompem, cicho, spokojnie, milo... Babcia w domu, dnia poprzedniego poleciałem z 900mg, a jeszcze wcześniejszego z 675mg, a jeszcze wcześniejszego 450mg Nastawienie zajebiste (jak zawsze)
Ocena: 
Doświadczenie: 
MJ, DXM, amfetamina, etanol, mdma, lsd, ketamina, i jeszcze kilka aptecznych używek
Dawkowanie: 
105 tabletek [acodin], koło 18:00 zaaplikowałem pierwszą 15 (na dobry humor)

Odpowiedzi

Genialny trip raport.... i niech mi ktoś teraz powie,

że DXM nie ma potencjału.   :)

Jeden z lepszych trip raportów, ciekawe jak się ma autor?

MJ

Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media