Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

tussal, historia świątecznego popołudnia. rondo rubato.

tussal, historia świątecznego popołudnia. rondo rubato.

Powrót.

21.02

Chyba jednak nie jestem trzeźwy. Na pewno nie! Sto procent, że nie jestem w pełni trzeźwy. Co się stało? Po co tu usiadłem? AA miałem napisać trip-raport, co sobie go tak wyobrażałem jak wracałem do domu? O której ja w ogóle dziś wyszedłem? Kurwa! Co jest grane? Literki nie chcą układać się w wyrazy, wyrazy w sensowne zdania. Może to jeszcze nie czas na pisanie? Gorąc. Parzy! Czuję ogromne gorąco w żołądku i zastanawiam się nad ortografią. Głowę jakby mi ktoś ściskał, ale przyzwyczaiłem się do tego. W końcu noszę to na sobie od? Właśnie od której? Bo mam wrażenie, że cały dzień, całe życie. Dzisiejszy dzień to format systemu i wgranie życia od nowa. Czytam całość bo zapomniałem co się dzieje. Nie wiem. Gorąc i resztki siliconu w gębie. Przełykam ślinę, dobra. Coś pamiętam. Postaram się jaśniej. Zamieniam przecinek na kropkę i małą na dużą literę, więc myślę. Do rzeczy!

Sex: male

Age: 20,5

Height: 176cm

Weight: 59kg

Status: single, student

Drugs experience:

— mj and hashish ’s 7yr old friend

— 3 times xtc

— 4 times amph

— 2 times magic mushrooms (no effect)

— 1 time nutmeg (miserable effect)

— 1 time acodin (and no more…)

— [ hyperreal.info] , [ highgrow.pl ] knowledge

Set up:

Tussal, 15mg x 20 = 300mg

5,08mg DXM / 1kg

1.5l gówno tesco mineralnej wody

Paczka Pall Mall red

kanapka z żółtym serem

cukierek (biała czekolada i malaga)

kilka buchów zielonej zawieruchy

ziomek i osiedle

SPONTAN!

Nastawienie:

Spontan, nieogarnięte, nieprzemyślane (hehehe). Ciekawe. Jak to będzie? Haha! Czy się uda? Jakoś to będzie. DAWAJ! DAWAJ! DAWAJ! DAWAJ!

The Story

11.13

Kumpel z odległego miasta wspomina, że palił wczoraj szałwię (czarownika). Nakręca się temat dragów, trip raporty, wymiana linków. Rośnie chęć zrobienia czegoś, czegoś nowego. Kształtuje się Myśl.

12.00

Narodziła się Myśl, powstał Plan. DXM! Dzwonię do Be.:

— Siema, co robisz?

— No, w pracy jestem

— A później? Co robisz cały dzień?

— Co? No, o 15:00 wracam na chatę, wyjdę z psem, później coś jeszcze w domu muszę zrobić. A co?

— No bo ja bym się przeszedł do apteki na wycieczkę i coś wrzucił. Popilnujesz mnie?

— Co? No, nie wiem, a co?

— Faza wchodzi pół godziny, max do godziny i trzyma kilka. To o której jesteś wolny jak coś?

— Nie wiem. Wrócę, wyjdę z psem, pójdę na zakupy i jestem wolny . A co? Co ty chcesz jeść?

— Dobra, to ja ci wyślę wszystko esemesem i odezwę się jeszcze, ok.?

— To wrzuć se to o 15 i po mnie przyjdź

— Dobra, to ja jeszcze zadzwonię. Na razie.

— No nara.

Od czasu tej rozmowy, Myśl dojrzewała i już kiełkowała w barwne i kuszące fantazje. Natomiast rzeczywistość jakby zaczęła dawać jakieś dziwne znaki. Być może tylko w moim, wiecznie szukającym drugich den, odbitych sensów, ukrytych znaczeń umyśle istniał związek między pewnymi luźnymi przypadkami. A to mnie pies wściekle obszczekał w drodze do sklepu, a to babie reklamówka się rozerwała, zakupy rozsypały i słoik z burakami potłukł brocząc krwistą czerwień na szarość chodnika, a to przypadkowy mężczyzna rzucił mi groźne spojrzenie, a to starsza dała 10zł od tak, za nic. A to jakieś dziwne, histeryczne krzyki na klatce schodowej, a to kres żywotności bezpiecznika pozbawił mnie światła w mieszkaniu zabrakło. Ogólnie odczuwałem niepokój. Nie wiem czy był to niepokój uzasadniony. Nie wiem też czy był nieuzasadniony.

„Nie wiem” zdaje się być jedyną sensowną odpowiedzią na wszystkie moje pytania tego dnia, wieczoru i nocy.

13.30

Przygotowania z punktu widzenia tripu postanowionego.

Ustalanie dawki, powtórzenie wiadomości, aktualizacja wiedzy o bad tripach, analiza budżetu, ciuchy „na pole”.

Trochę przedniego relaksu, jakaś gierka, żarty, zapomnienie.

Jeszcze próbowałem się wymigać, bo te „znaki” i jeszcze parę nie opisanych... Ostatecznie fiasko.

15.30

Po krótkim pożegnaniu i wygodnym zrzuceniu odpowiedzialności za zaistniałą sytuację na kumpla, który wspomniał o szałwii, wreszcie wyłączyłem komputer i wyszedłem z mieszkania.

Pierwsze na linii było Tesco-chuj - jak zwykle kolejka. Fajki i woda, razem jakoś 7zł.

Przed sklepem jakiś cwaniaczek z kolejki pyta się czy się załapie na szluga. Otwierałem właśnie paczkę, więc nie było sensu się migać. Okazało się, że cwaniaczek ma kolegę. Kolega też się załapał. A co mu tam.

Lekko zniesmaczony ruszyłem w kierunku apteki. Dochodzę do świateł, a tam kolejny cap pyta o fajkę. -Kurwa co jest? Caritas jestem? - A on, że spoko zapyta kogoś innego. Jednak po chwili namysłu (w oczekiwaniu na zielone światło) dałem mu fajkę. Dobrze chyba zrobiłem - w porządku chłopina się okazał. Przepustkę właśnie miał, pogadaliśmy sobie do samej apteki.

15.45

W aptece kolejka jakby wszystkim naraz ćpać się zachciało. Nienawidzę kolejek. W słusznej sprawie stoję więc znajduję resztki cierpliwości i stoję. Szukając tej cierpliwości przez 15 minut, kilka razy znalazłem uśmiechnięte oko pani blond mgr farmacji. Jaka szkoda, że muszę ją tak zawieźć.

— Jest Tussal?

— Na kaszel suchy czy mokry?

— Yyy...Na mokry? Na ten i na ten!

— 9,40

Po wyjściu z apteki pierwsze co zrobiłem to od razu analiza składu. Dobra, powrót. Fart, że ktoś inny mnie obsługiwał, nie musiałem robić z siebie większego głupa.

— Dzień dobry, przepraszam, przed chwilą kupowałem tutaj Tussal na kaszel mokry. Czy mógłbym go zamienić na wersję na suchy?

— Hehe, a ma Pan paragon?

— Tak, tutaj jest.

— Proszę bardzo

— Dziękuję, do widzenia

— Do widzenia.

Tak się przez moment zastanawiałem czy „do widzenia” ma jakieś szanse zaistnienia, ale olałem to i już rozpakowywałem pierwszą tabletkę.

16.00

Hop raz do buzi. Woda. Hop dwa do buzi. Woda. Hop trzy do buzi. Woda... i tak co minutę przez resztę drogi do kumpla na sąsiednim osiedlu. Po drodze mijałem zwykły szary dzień. Trochę jakby padało. Założyłem na głowę kaptur i starałem się jak najwięcej z tej rzeczywistości zapamiętać. Pobrać próbki rzeczywistości do badań jej odbicia w dxm. Trochę wzmożony ruch na ulicach ale w końcu to Wielki Piątek. Jedna ulica, druga, w końcu jestem na osiedlu Da. Domofon.

— No?

— Schodzisz?

— Czekaj 5 min.

— No, dawaj.

— 5 min.

— Ok.

Usiadłem na klatce schodowej. Ok. mam 5 min. W sam raz żeby połknąć jeszcze 5 tabletek i będzie ustalone piętnaście. No i jeszcze 16, bo zdaje mi się, że mi jeden pill w gardle utknął. Już rzygam tą wodą, ble.

16.20

— Siema Be.

— Siema. Co Ty jeszcze żywy?

No i od wtedy miałem już opiekuna. Włóczyłem się z nim po osiedlu pieprząc od rzeczy, pierdoląc o DXM i o niczym.

— Fenix dziś zamknięty - w pingla nie pogramy. Dawaj na szkolne.

Poszliśmy „na szkołę”. Ktoś grał jakąś gierkę na nowej murawie. Usiedliśmy na miejscówce, czekaliśmy na mojego tripa, paliliśmy kiepy i tępo patrzyliśmy na nieskładną gierkę.

— To zajebistą masz bombę, ile za to płaciłeś?

Minęło 30 min od ostatniej tabletki. Nic. 0 efektów. 45 min, dalej nic... Na małych dawkach miałem się czuć pobudzony, a czuję się zamulony. Powoli tracę wiarę, że coś z tego będzie. Dojadłem pozostałe 4 tabletki.

Dalej mam wrażenie, ze jedna pigułka stoi mi w przełyku.

— Be, masz jakieś szamanie przy sobie? Nie daje rady z tym uczuciem w gardle

— To dawaj do mnie, dam Ci chleba jakiegoś.

Poszliśmy do domu Be dał mi kanapkę z żółtym serem i faktycznie pozbyłem się tego uczucia. Dalej szwędaliśmy się po osiedlu tak już trochę bez celu.

17.20

Do Be. dzwoni telefon.

— no

— …3.32.3..

— no

— 43fmi34m k34k 3k4 34k

— no

— Xm02!#$ 33r3

— no, zaraz będę

— fdms03cm3

— no, nara

Poszliśmy do jego starszej po hajs, a później do biedronki po 20l wody. W tej biedronce to jakby się coś zaczęło dziać. Wszystko tak szybko, żywo, głośno, ruchliwie i kolorowo. Hałas i ruch odbierałem jakby z przyspieszoną i wzmożoną uwagą. Nie omieszkałem powiedzieć o tym Be po wyjściu. - ale to chyba było chwilowe – dodałem. I maszerowaliśmy dalej, każdy ze swoją dziesięciolitrówką w ręce.

17.40

— To ty tu poczekaj, a ja idę zanieść to mojej starszej.

— Be, nie wiem czy to jest dobry pomysł, mnie trochę trzepie, taką galaretę mam.

— Galaretę, ta? Hehe, poczekaj. Za 5 min jestem

I poszedł, a ja zostałem z lekkim strachem i świadomością, że chyba jednak coś się zaczyna dziać. Jednak w ciągu pięciu minut kiedy nie było Be nie zdarzyło się nic nadzwyczajnego, a myślenie nadal biegło zwykłymi torami. Owa galareta, nad którą myślałem to... kiedy niosłem wodę, jakoś tak wyraźniej czułem kiedy jestem w górze, a kiedy na dole. Bo przecież idąc, cały czas podnosimy się i opadamy, co nie? To było takie wrażenie, że podskakuje taka galareta… Ale równie dobrze mogłem się za bardzo wczuć w falowanie wody w butelkach, które niosłem. Myślałem też o tym, że trochę wysiłku przyspieszyło mi krążenie i dlatego może to jednak była jakaś iskra.

* * *

Dzień po.

Spało się normalnie i bez problemów 11h. Bez bóli, bez dolegliwości.

Do opisów zdarzeń w biedronce chyba muszę dodać parę uwag. Dziś napisałbym to tak:

Hałas i ruch odbierałem z bardzo szarpaną uwagą. Przez moment dochodziły do mnie wszystkie bodźce naraz, a zaraz potem jakby było ich za dużo do ogarnięcia, efektem czego stało się zagubienie, a jego następstwem postawa „wszystko w dupie”. . Jakby ktoś się i pitch-em w moim filmie bawił.

Całą noc myślałem nad tym, w którą stronę poszliśmy, spod apteki pod którą zostawił mnie Be.

Pamiętam, że przyszedł, pytał się co jest. Opowiedziałem mu o przemyśleniach, a on dał mi dał mi cukierka. Bon Bon w białej mlecznej czekoladzie z oleistą malagą w środku...

* * *

17.55

Chyba jakoś po raz pierwszy w rozmowie z Be użyłem terminu „szuru buru” w odniesieniu do tego co aktualnie czuję. Zwróciłem też uwagę na ciekawą fakturę chodnika. Płytki bardziej gładkie były jakby intensywniej gładkie, a bardziej chropowate jeszcze wyraźniej chropowate. One i inne popękane przywodziły na myśl jakby (chciałbym powiedzieć ogromną) mapę topograficzną (ale nie mogę). Mapa nie była gigantyczna, nie była nawet duża, bo... Nie potrafiłem jej ogarnąć. Wydaje mi się, że już właśnie wtedy rozpoczęły się pierwsze efekty na wzroku. Potwierdziłem Be, że na bank coś się zaczyna dziać. Z dalszej treści rozmowy pamiętam już tylko urywki.

— To przejebane masz, że musisz tyle czekać żeby mieć bombę

— To normalne przy wrzutach przecież, musi się stracić co nie? Strawić, no, wiesz. Ale która jest? No. 18. Półtorej godziny to trochę dużo.

Zwróciłem też uwagę, że moja mowa staje się jakby mniej wyraźna, mówię raz szybciej raz wolniej, często urywając zdania czy nawet końcówki wyrazów.

— Nie?

— No.

Częściej też zdarzało mi się słowotwórstwo i czasem gdzieś stopa opadła nie tam gdzie spodziewałaby się tego reszta ciała. Efektem takich atrakcji było lekkie chwianie się i ogólne zachowywanie jak dobrze wstawiony. Nie mam pojęcia jak spotkaliśmy się z eM, ani kiedy się zgodziłem żebyśmy szli na jakąś misję. Chyba chciałem usiąść.

— Hej Be, nie czuję się najlepiej. Nie wiem czy nie będę bełtał. – powiedziałem tonem oznajmującym jakąś nowość, siląc się przy tym na normalność.

— Co?

— Ty Be, co on taki porysowany? Jaraliście coś?

— Co? No, widzisz, tak go porysowało.

— Ej, gdzie idziemy? Ja muszę iść od ludzi.

— Co? Idziemy do starszej eM po zakupy i zanieść je do eM na chatę.

Szliśmy dalej, a mój stan rósł do rozmiarów, w którym powoli wymykał się spod kontroli. Co raz częstsze tracenie świadomości, zapominanie o tym, co działo się 5 sekund wcześniej, bierność w kierowaniu czymkolwiek, bezradność, otępienie i strach / obawa resztek rozsądku przed interakcją z kimś znajomym i od czasu do czasu rzucanie jakichś bezsensownych tekstów, których przypomnienie sobie teraz jest raczej niemożliwością.

Po jakichś piętnastu minutach staliśmy na skraju osiedla, na tyłach mięsnego. Wokół sklepu miniaturową fosę wypełniało mnóstwo żółtych kamyków wielkości dorodnych nasion fasoli Jaś. Nieopatrznie wszedłem do tej „fosy” i zatrzymałem się w miejscu. Nie wiem jaki miałem wyraz twarzy ale spodziewam się, że dość głupi / ogłupiony. Całym ciałem popatrzyłem pod nogi. Z początku zdawało mi się, że stoję na wysypisku biało-żółtych, zmurszałych psich klocków.

— De Potrzymasz mi psa?

— Nie

— Nie? Hehe, a czego?

— F23mf23 d 2

— Aha dobra, spoko Be weź mi psa — powiedział eM, zapukał w drzwi i wszedł na sklepowe zaplecze

— Jaaaa. To mi plaża jest.

Miękkość kamyczków pod nogami zafascynowała mnie tak ogromnie, że chodziłem sobie w miejscu czując pod stopami piasek, a w powietrzu wyraźną morską bryzę. Tylko coś tego morza nie widziałem. Coraz większą część obrazu jaki przekazywały mi oczy pokrywał efekt blur / rozmycie. Nie pamiętam, czy rozmawiałem o czymś z Be. Pamiętam, że słyszałem jakieś fragmenty rozmowy eM z jego starszą. Strasznie to było chaotyczne, urywane i ze zmienną prędkością. Jakby ktoś odtwarzał to z gramofonu, ręcznie obracając płytę na talerzu.

Na szczęście moja konfrontacja ze starszą eM ograniczyła się jedynie do przestraszonego „dzień dobry” (Be zrelacjonował, że na bank mówiłem „dobry wieczór”) i kilku zeschizowanych spojrzeń z mojej strony.

Dalej chyba poszliśmy w stronę plant – najbardziej skrajnego terenu osiedla. Zielonej przestrzeni składającej się z górki i boiska trawiastego (nawet całkiem sporego), kortów tenisowych i boiska do siatki i kosza, uliczek, placu zabaw i tzw. szachowych (ławeczek). Przestrzeni psiarni, dzieciarni, młodzieży, ćpunów i moherów. Wszędzie jest gdzie usiąść. Z jednej strony pas tej zieleni ogranicza wojsko (mur), z drugiej biegnie główna ulica osiedla Da.

Gdzieś po drodze na planty spotkaliśmy eS. Na początku chyba nic nie sczaił. Nie interesowało mnie to. Nie interesowało mnie nawet gdzie idę. Wiem, że chciałem usiąść.

— Czuje się jakbym był prosiakiem na haku i jechał tak zawieszony, tak równo, na ubój.

— Co Ty mówisz? Że jak się czujesz? Ej słyszałeś go?

— Ale nie boli mnie nic, tylko tak równo jedziemy, no, wszyscy jedziemy, co nie?

— Co za chłop.

— I głowa mi tak na bok zwisa

— Ty, no, nie gadaj, nie fajnie być prosiakiem na haku.

— Jak jest dużo krwi to wszystko jest fajne i robi tak trszzzzzssss.

Cholernie chciało mi się usiąść i czułem się tak dziwnie. Raz lepiej, raz gorzej, podziurawiony tym, że DXM wchodzi totalnie. Pamiętam, że eS po drodze na szachowe powiedział coś po czym przez moment czułem się mega dobrze, lepiej jak wtedy „na plaży”, ale zapomniałem co to było.

Coraz częściej pojawiał się efekt „szuru buru”. Cokolwiek to nie oznacza, mam na myśli szum jaki wywierało mi w głowie kierowanie wzrokiem. Obraz w coraz większym stopniu był rozmazany, a koncentracja wzroku na czymś lub na kimś stawała się niemożliwa do zrealizowania, często przypadkowa. Szum w głowie podobny był do odgłosu TV, na którym nie ma żadnego kanału (śnieży). Miałem wrażenie, że „szuru buru” to odgłos tarcia linii świata widzianego z ostrością o linię rzeczywistości rozmytej. Kolory w tej drugiej były słabo rozpoznawalne, ale jeszcze trudniejsze (niemożliwe) do nazwania. Były przeciwne do rażących. Tak jak by Ci ktoś podstawił coś 0.5 cm od oka, rozmazane, co nie?. Umysł zaprzątała mi potężna fala odurzenia, rozmazania i „niewiedzenia”.

eM poszedł zanieść zakupy, a ja, Be i eS poszliśmy zasiąść na szachowych. Od tego momentu stan jakiego doświadczyłem był najbardziej intensywny i trwał około 2h. Świadomość to były strzępki. Sytuacja całkowicie poza kontrolą. Nie panowanie nad rozmową i nad zachowaniem, choć ponoć w gruncie rzeczy nie robiłem niczego dzikiego.

Powiedziałem Be, że jakby coś to jadłem gałkę muszkatołową, żeby tak nakręcał w razie czego (jakoś nie lubię się przyznawać do hipokryzji – zawsze powtarzałem, że nie toleruję chemii). Dobrze wkręcił eS. Dobrze, że eS jest średnio połapany.

— Ej Be. włącz mi muzykę, chcę posłuchać muzyki.

— Co? Muzy chcesz teraz słuchać? – i włączył jakieś dance-gówno.

— Albo nie, wyłącz, ścisz, daj stop pauzę play i rec, i pilnuj, żeby mi głowa nie spadała na dół.

— Eee?

— Stop play pauzę rec, czaisz?

Popatrzyłem w dół (znów całym ciałem). Na ziemi leżały jakieś pierwsze wiosenne pączki czy inne paskudztwo, co to tam z drzew spada. Odcinały się żółte na ciemno szarej ziemi. A obok nich? Kurwa, no nie wierzę, dziury! Podobnej wielkości do tych pączków głębokie, czarne dziury. Gleba przybrała kształt nieregularnego, zabrudzonego durszlaka. Zachowałem to dla siebie. Podniosłem głowę jak na jakimś wielkim zawiasie.

— No, bo mi się osuwa.

Roboruchy i chwianie się na nawet najlżejszym podmuchu wiatru. eS coraz intensywniej dopytywał się co z tą gałką. W gębie czułem silikon i kit do okien. Co chwile spluwałem. Szczęka wydawała mi się kilka razy mniejsza niż była w rzeczywistości i po każdym splunięciu jakby chowała się pod kopułę podniebienia... Bałem się, że kiedy zapalę kiepa, dym wymiesza się z tym kitem i silikonem i całkiem zaklei mi drogi oddechowe. Nie zakleił.

Wspomniałem jeszcze, że czuję się jak przezroczysta kartka. Bardzo wyraźnie pamiętam jak wszedłem na ławkę naprzeciwko ławki, na której siedział Be i eS. Ławka zaczęła skrzypieć i, co dziwne, skrzypiała cały czas, nawet kiedy, próbowałem na niej stać nieruchomo. Popatrzyłem na obraz za płotem (z wysokości ławki) i przecinająca fala szarości rozcięła mi rzeczywistość na 3 pasy. Pocięło mi obraz rzeczywisty, odbity i każdy inny obraz jaki w sobie miałem w kształt litery F. Górną poziomą linię stanowił obraz nad płotem, dolną obraz kiedy nie stałem jeszcze na ławce, a pionową obraz w dół. W momencie, kiedy to uczucie uderzyło we mnie, każda z śnieżących szarych linii o czarnych konturach stała się trójwymiarowa i w ułamku sekundy jakby wystrzeliła w moją stronę tnąc mi psyche. Ciężko to opisać ale to najintensywniejsza wizualizacja jakiej doświadczyłem.

Od momentu tego cięcia zdolność koncentracji wzroku wynosiła 0. Be zaproponował mi minutę spokoju.

— Dobra, spróbuję — powiedziałem i próbowałem stanąć na baczność. Następnych kilka minut to nie wyjaśniona tajemnica zakamarków mojego umysłu. Wiem tylko, że spokoju nie było. Zaczęło się ściemniać. Następne, co pamiętam to to, że Be lub eS krzyczał do wychylonego w oknie po drugiej stronie ulicy Ce. Usilnie próbowałem go zlokalizować, ale rzeczywistość postrzegana ogłupionymi zmysłami była bezkształtną, rozmytą papką. Tylko słyszałem dość dobrze, jednak o echolokacji nie mogło być mowy.

— ej Be, z kim Ty rozmawiasz? Gdzie jest Ce?

— Co? Hahahha, nie widzisz Ce? No tam jest!

— No gdzie? Nie widzę — i czułem, że głowa lata mi jak na sprężynie w różne strony. Jakąś sekundę za nią jak ogon podąża rozmazany do granic możliwości wzrok. Obszar wzroku, w którym była ostrość był teraz wielkości dwudziestogroszówki, jednak skupienie się na patrzeniu właśnie przezeń było niemożliwością. Musiałem wyglądać strasznie głupio.

Później znowu luka w pamięci aż do momentu kiedy nadchodzili Ce i jego dupa. Pomyślałem wtedy o tym, że albo trzeba się zachowywać normalnie albo spierdalać. Niezbyt dobrze, by osoby które, bądź co bądź mało znam, widziały mnie w takim stanie. Dupa Ce działała na mnie jak starsza, albo jak suki. Za wszelką cenę próbowałem zachowywać się normalnie, ale dalej kontrola zachowania przypominała kontrolę działań podczas snu – dla niedoświadczonych prawie nie możliwe. Przywitaliśmy się (choć nie pamiętam jak to zrobiłem) i głupio wyszło ale poczęstowałem fajką dupę Ce. Po paru chwilach zorientowałem się, że siedzi tam już eM. Czyli wrócił?

— Ej Be, idziemy do żabki?

— No, idziemy do żabki. Leci ktoś do żabki?

I poszliśmy sami. Po drodze spotkaliśmy eM i eR. (jak to? Przecież eM był na szachowych! (chuj z tym). Gadka-szmatka, nie odzywam się, po czym pierdolnąłem coś głupiego (coś jak z tymi prosiakami na ubój)).

— A on co taki porysowany? – pyta eR.

— Hahha, no on ma dzisiaj wysokie loty – powiedział eM.

— Ale co? zarzucał coś? Grzyby? Kwas?

— Nie wiem, jego pytaj.

— Co jest? Co dałeś w palnik?

— Mfo32m 3 23 3

— Aha, hahahahah

— Hahahah

— Dobra, my lecimy — powiedział eR i zapakowali się z eM do auta.

Ja z Be poszedłem totalnie nie wiem gdzie, 0 jakichś przebłysków. Ocknąłem się dopiero przy przechodzeniu przez końcówkę ulicy w ogóle nie po drodze do żabki. Przestraszyłem się jak cholera, bo dalej wszystko było totalnie rozmazane i nie miałem kontroli nad wzrokiem. Spróbuj w takich warunkach ocenić prędkość nadjeżdżającego samochodu czy przejść przez ulicę.

— EJ Be! Ale Ty mnie trzymaj!!!

— No, co jest z tobą?

— Nie widzisz jak mi światła nie świecą tam gdzie mają?

Przeszliśmy na drugą stronę ulicy jednej, później drugiej. Ja uczepiony kurtki Be, a Be chyba trochę poirytowany. Wyszliśmy z osiedla i szliśmy dalej wzdłuż ulicy eN. Pod Plusem jakby mi trochę się polepszyło. Większy był już obszar ostrego widzenia, wzrok mniej samowolnie i mniej intensywnie rzucał się na różne strony, pojawiły się shoty świadomości. Zaczęło do mnie dochodzić „co jest grane”. Skumałem, że to DXM trip... Gadałem z Be o jakichś głupotach, niezbyt pamiętam o czym, ale na pewno przewijał się temat minionych zdarzeń. Całkiem naturalnie skręciliśmy z eN na tory / na linię. Wiem, że bałem się kiedy Be poszedł się odlać, że wiatr wywróci atomy mojego organizmu na drugą stronę i mój byt zostanie bytem z antymaterii. Nic takiego jednak się nie stało, choć chwiałem się mocno.

Szliśmy dalej wzdłuż torów, a ja zadawałem Be niezliczoną ilość pytań o rzeczy mniej lub bardziej bzdurne, na które Be cierpliwie odpowiadał.

— która jest godzina? – zainteresowałem się po raz pierwszy od długiego czasu.

— 19:55

— Co? Dopiero? O jaa.

19.55

W sumie, mimo w pierwszej chwili zaskoczenia, że jest jeszcze wcześnie, nie za bardzo się zastanawiałem nad rachunkiem czasowym. Poziom myślenia wciąż przeważnie był dość płytki, instynktowny.

Jeszcze kilkadziesiąt metrów wzdłuż torów i znów skręciliśmy. Dalej, obok starego niemieckiego cmentarza wyszliśmy na ulicę, przez którą przechodziliśmy najdalej 25 min temu. Różnica była kolosalna. Chociaż dalej czułem się niepewnie, nie potrzebowałem już trzymać się kurtki Be, by przez nią przejść. Wystarczyło mi, że szedłem blisko obok niego. Z ocenianiem prędkości nadal było kiepsko, ale obraz był już o wiele bardziej klarowny. Maszerowaliśmy wzdłuż plant i mogę powiedzieć, że stosunek świadomki do porywów w dxm był 50:50. Znów nie zaobserwowałem kiedy znaleźliśmy się gdzie? Na klatce eM. Ocknąłem się klęczący na dywanie. W pierwszym momencie w ogóle nie załapałem, że klęczę. Bardziej wydawało mi się, że stoję na jakichś szczudłach. Nawet przyjemne to było. Gadałem z Be o dywanie, że miło się tak na nim kłaść i czuć go całym sobą. Później się okazało, że to dywan, na którym klęczę... Jakieś hasło o Kościele i Wielkim Piątku i wstałem. Znów mała dziura i ... akcja programator:

— dobra, teraz patrz. Ręka, głowa, noga.

— Co?

— RĘKA GŁOWA NOGA

Boom! Wyleciałem z hukiem z klatki eM. Drzwi odbiły się od zabezpieczenia i wróciły na swoją pozycję – zamknęły się. Be dalej siedział w klatce ale jakoś się nie śmiał. Po wejściu pierdolnął mi jakiegoś moralniaka i znów dziura.

Stoimy między klatką eM, a szachowymi. Na skraju ulicy. Wokół mnie eM, eR, Be i eS. O czymś gadamy. Be z eM odeszli gdzieś na bok. Nagle ktoś za mnie wyciąga z kieszeni ulotkę Tussalu, wkłada ją eR do ręki, za mnie się śmieje i za mnie mówi

— Masz, trzymaj tu, schowaj.

— Co to jest – wyciąga. Śmieje się.

— Nie teraz, w domu zobacz - śmiejąc się nie moje Ja popychało rękę eR na dół. eS też się śmieje, i również bardzo zaciekawiony. Po chwili wracają Be i eM.

— Hahaha, Mogę to teraz wyciągnąć? -zapytał eR.

Odpowiedzi nie dostał. Bardziej interesowało mnie to, że Be nabijał właśnie lufkę jakimś zielonym miotem. Ogólnie grzana się zrobiła, tylko Be był niepocieszony. W końcu sam kazałem mu ściemniać, że jakby co, to gałka muszkatołowa. No cóż, jedno moje Ja zrobiło w chuja drugie moje Ja. Zdarza się... eM jeszcze relacjonował eR jakieś moje co głupsze teksty, nie dochodziło to do mnie. Jak ćpun bez honoru czekałem już tylko na swoją kolejkę. Była najdalej 20.15.

20.15

Po paru (2 może 3) buchach trawy nie poczułem większych zmian. Przynajmniej nie od razu. Poszliśmy (chyba wszyscy, nie pamiętam) pod klatkę eM. Znów zaczęło kropić. eM i eR poszli do piwnicy eM. I wtedy poczułem jak idealnie miksują się resztki DXM z trawką i z namacalną (można ją było kroić) świadomością niewiadomo czego. Efektem tego był niebywały błogostan, coś takiego, że chciało się zatrzymać czas i tkwić w jednym punkcie, nirwana. Nie wiem ile trwałem w zamyśleniu.

Z piwnicy klatki eM w odstępach mniej więcej co 2 minuty wychodziły kolejne osoby tego towarzystwa (eR, eM, Ce z dziewczyną). Przypomina mi się, że pierwszy wyszedł eR i nakręcałem mu jakiś film o DXM, że jak on może tego nie widzieć, że ktoś tu jest, ktoś wielki, stoi tu i czeka, czemu on go nie widzi? Pozytywnie się zaśmiał i zapytał – taka baja? – A baja była wykurwiona! Nie znajduję lepszego określenia jak takie, że absolutnie na wszystkich frontach czułem się WYJEBANY. Tak, było mi wyjebanie. Płodna jak szczury, plantacja endorfin zdawała się nie mieć końca. Z sekundowym wyprzedzeniem miałem w głowie obraz tego, co za chwilę zobaczę (miny towarzyszy, przypadkowe zdarzenia typu lecący kiep) i czułem niesamowitą satysfakcje z tego, że spełnia się tak jak to widziałem. Taka samonakręcająca się machina szczęścia. Perpetuum mobile przyjemności. Najintensywniejszy błogostan jakiego doświadczyłem.

Staliśmy tam jeszcze może 30 min. Padało, a wszystko co się działo było maksymalnie przyjemne i sprawiało mi wrażenie, że tak miało być i że nic nie mogło być przyjemniejsze niż to co się aktualnie dzieje. Po jakimś czasie eR poszedł gdzieś do swojej laski, Ce, jego dupa i eM zaczęli się zawijać do eM na chatę. Z mega uśmiechem odmówiłem mega miłego zaproszenia do eM.

— ej, ale jest spoko, co nie eM JJJ?

— No, jest spoko.

— Na razie J.

— No, to strzałeczka.

Nie pamiętam gdzie podział się eS. Wiem, że zostałem z moim opiekunem Be. Szliśmy. Gdzie? Instynktownie chyba w stronę domów. Cały czas towarzyszył mi wyjebany błogostan. Czułem się taki trochę plastikowy, trochę gumowy. Superprzyjemność z chodzenia po chodniku ze świeżej, kolorowej kostki. Stawianie buta na ziemi przypominało mi ultrarelaksujący masaż, w którym jednocześnie byłem masowanym i masującym.

Doszliśmy do klatki Be.

— Tylko szybko – powiedziałem.

— No, biorę psa i wychodzę.

Drogi pod szkołę nie pamiętam. Rozmowy pod szkołą też tylko fragment. Be relacjonował mi co się działo, mówił co go wkurwiało. Wiem, że niektóre rzeczy trochę mnie oszołomiły, ale żadna jakoś szczególnie mocno. Doszło do mnie tak w pełni co zrobiłem.

— ale będziemy jeszcze kolegami, co Be?

— Nie! Ty jesteś zły! Trzymaj się ode mnie z daleka! Hahaha, debil

— To na razie.

— Dobra, trzymaj się.

— Dzięki Be!

I poszedłem do domu. Podkręcony na myśleniu trawką przemierzałem ciemną ulicę eL wyobrażając sobie co zaraz napiszę, starając sobie wszystko dokładnie przypomnieć. Głęboko zamyślony dotarłem do swojego bloku. Naciskam windę i czekam. Czekam, czekam, czekam. O kurwa, hahaha! Winda przecież stoi tu cały czas. Baja. Wszedłem i dalej zamyślony dojechałem na 10 piętro. Byle tylko starych nie było na konfrontację. Z resztą siory też nie ciekawie, starsza siora już coś czai. Otwieram drzwi, zwała. Akurat wszyscy w kuchni i przedpokoju.

— I co?

— Co?

— Byłeś w kościele?

— Nie

— Nie?!

— Nie

— A mogę wiedzieć dlaczego?

— A bo ja jestem z tej maści co przewidują kryzys religii chrześcijańskiej i każdej innej, wielką wojnę.

— No to super. Póki jesteś jeszcze pod moim dachem to chodzisz do kościoła! Jasne?

— Jak słoneczko.

I nieco przestraszony własną bezpośredniością w rozmowie włączyłem komputer.

Powrót.

21.02

Chyba jednak nie jestem trzeźwy. Na pewno nie! Sto procent, że nie jestem w pełni trzeźwy. Co się stało? Po co tu usiadłem? AA miałem napisać trip reporta, co sobie go tak wyobrażałem jak wracałem do domu? O której ja w ogóle dziś wyszedłem? Kurwa! Co jest grane? Literki nie chcą układać się w wyrazy, wyrazy w sensowne zdania. Może to jeszcze nie czas na pisanie? Gorąc. Parzy! Czuję ogromne gorąco w żołądku i zastanawiam się nad ortografią. Głowę jakby mi ktoś ściskał, ale przyzwyczaiłem się do tego. W końcu noszę to na sobie od? Właśnie od której? Bo mam wrażenie, że cały dzień, całe życie. Dzisiejszy dzień to format systemu i wgranie życia od nowa. Czytam całość bo zapomniałem co się dzieje. Nie wiem. Gorąc i resztki silikonu w gębie. Przełykam ślinę, dobra. Coś pamiętam. Postaram się jaśniej. Zamieniam przecinek na kropkę i małą na dużą literę, więc myślę. Do rzeczy!

Podsumowując:

Tussal dostarczył mi

•długiego oczekiwania na stan (1h 20min – 1h40min),

•dość długiego wchodzenia (ponoć kilka razy na przestrzeni 40 min mówiłem, że chyba będę bełtał)

•2h zupełnie niekontrolowanego stanu (brak panowania nad wzrokiem, wszystko rozmazane, strach )

•Długiego wychodzenia (rozbieżność czasowa między pierwszym szotem świadomości już kiedy DXM zaczął mi schodzić, a uczuciem kiedy mogłem powiedzieć, że już nic mi nie jest to około 4h)

•Wymieszany z trawką – ekstremalnie intensywnego błogostanu

•Trochę dziur w głowie i zdziwień

•Nowego doświadczenia.

Misja udana, cel zaliczony. Czy powtórzę? Raczej nie. Ja nie ćpam, ja testuję, tak to sobie zawsze... perswaduję.

Ocena: 

Odpowiedzi

dobry tr nawet jak na dxm o ktorym juz tyle powiedziano
czytalem na kwasie - bajka. napisz takich wiecej ;]

Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media